9.

Przemknęłam szybko przez pogrążony w ciszy dom i weszłam do swojego pokoju. Matko, wreszcie mogę zdjąć z siebie te mokre ciuchy! Włosy już mi wyschły, ale i tak wezmę kąpiel. Ciepłą kąpiel z bąbelkami. Tak, to jedyna rzecz, na jaką mam teraz ochotę.

Szybko zaczęłam zrzucać z siebie ubranie. Kurtkę można dosłownie wyżymać. Jak mama to zobaczy, to chyba mnie zabije. A adidasy? Brak słów, po prostu brak słów…

Hm, ciekawe, o co tym razem chodziło Maksowi? Bo przecież musiało mu o coś chodzić. Ale to niemożliwe, żeby on mnie lubił w ten sposób, co? To tylko moje głupie marzenia. Ale by było fajnie, gdyby mnie zaprosił na randkę… Ech…

Właśnie miałam zdjąć bluzkę, kiedy usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Eee, to pewnie gałąź uderza w szybę.

Znowu coś zastukało. Co jest, jak rany?! Znowu drzewo?

Zaraz! Drzewa rosną dopiero za ogrodzeniem, co więc to może być? Stanęłam i zaczęłam nasłuchiwać. Nie wiem czemu ale nagle przypomniała mi się scena z Krzyku. Rany, dobrze, że nie mam chłopaka, nie muszę się przynajmniej martwić, że znajdę go związanego na werandzie. Tak przy okazji, nie powinnam chyba więcej oglądać horrorów – źle wpływają na moją psychikę, że nie wspomnę już o tym koszmarze, który mnie nawiedza co parę nocy.

Dźwięk powtórzył się. Brzmi to tak, jakby ktoś rzucał czymś w szybę. Hm, na grad jest jeszcze trochę za wcześnie, poza tym hałas byłby większy.

Podeszłam do drzwi balkonowych i otworzyłam je. Miałam w tym momencie duszę na ramieniu – uważam, że należy mi się medal za odwagę, bo naprawdę chciałam już udać, że nic się nie stało, i po prostu wziąć kąpiel.

No więc wyjrzałam. Aż się zatrzymałam na widok tego, co zobaczyłam. Podłoga mojego balkoniku cała była zasypana mnóstwem małych kamyków.

Skąd one się wzięły? No nie, to już przechodzi ludzkie pojęcie. Zdziwiona wyjrzałam za barierkę. I nie zgadniecie, co dostrzegłam przez ciemność.

Na dole, pod moim balkonem stał Max! O ile wcześniej byłam zdumiona, o tyle teraz całkowicie mnie zatkało. Stał tam jak gdyby nigdy nic i szukał na ziemi małych kamyków, którymi mógłby rzucić w moje okno. Przechyliłam się jeszcze bardziej.

Zauważył mnie dopiero, kiedy się podnosił.

– Chwilę trwało, zanim usłyszałaś – zawołał cicho z dołu i wysypał z ręki małe kamyki.

– Co tu robisz? – spytałam zdziwiona do granic możliwości i wychyliłam się jeszcze bardziej.

– Stwierdziłem, że muszę ci coś powiedzieć – odparł najspokojniej w świecie i zaczął wspinać się po pergoli.

– Co? – spytałam, gdy już stanął obok mnie (a nie mówiłam, że każdy może tu wejść – a tym bardziej złodziej? Ale kto mnie słucha…).

– Coś przemyślałem – mruknął i zerwał jedną z róż wijących się po pergoli. – Margo, umówisz się ze mną na randkę?

A niech mnie!!! Czyżbym parę minut temu nie powiedziała tego samego? Spełniło się! Ja nie mogę! Jak koncert życzeń!!!

Stałam tak, wpatrując się w niego z otwartymi ustami. Nie mogłam uwierzyć. Max, ten Max, za którym od tamtego pierwszego spotkania w lesie wodziłam (szczerze przyznam) maślanymi oczami, chce umówić się ze mną na randkę! Rany! Więc jednak Bóg istnieje!!!

Na szczęście w miarę szybko się opanowałam, to znaczy przypomniałam sobie, że posiadam coś takiego jak język, i odpowiedziałam szalenie błyskotliwie:

– Eee, jasne – wzięłam różę i (o zgrozo!) zaczerwieniłam się.

Matko! On pyta mnie, czy się z nim umówię, a ja odpowiadam „eee, jasne”. Gdzie ja mam głowę?! Czemu nie powiedziałam czegoś innego??? Jakoś bardziej błyskotliwie?! Przecież mogłam odpowiedzieć na przykład tak: „Ależ oczywiście. Swoją postawą wobec Petera i tym, że uratowałeś mi kiedyś życie, podbiłeś moje serce. Jestem ci dozgonnie wdzięczna i cieszę się, że będziemy odtąd razem”.

Oczywiście brzmiałoby to trochę melodramatycznie, ale wszystko byłoby lepsze od: „eee, jasne”!!! „Eee, jasne” brzmi, jakbym byłam niedorozwinięta umysłowo! Żebym jeszcze chociaż nie mruknęła tego kompromitującego „eee”…

– Może pójdziemy jutro do kina? Zaczęli grać jakiś nowy film – powiedział Max.

– Z chęcią – odpowiedziałam, wpatrując się w te jego oczy. No i w tym momencie zrobiło się jakoś tak niezręcznie. Ja stałam jak kołek i gapiłam się na niego, a on, no cóż, on stał jak kołek i gapił się na mnie…

Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej (jeśli to było w ogóle możliwe) i bąknęłam:

– Dziękuję za to, że mnie dzisiaj odprowadziłeś, i za to, co wtedy zrobiłeś, wiesz z Peterem.

– Nie ma sprawy. I tak go nie lubię – mruknął i uśmiechnął się pod nosem. – Poza tym, eee… zresztą już nic.

– Och, tak – westchnęłam, a ta cisza znowu zapadła.

Zaczęliśmy się czuć coraz bardziej niezręcznie i w pewnym momencie Max powiedział:

– Wpadnę po ciebie jutro o ósmej wieczorem, okay?

– Dobrze – odparłam.

– Chyba już pójdę – mruknął Max i pochylił się w moją stronę. Tak, tak! Pocałuje mnie! Pocałuje!!! POCAŁUJE!!! Zaraz przeżyję swój pierwszy (oj, no dobrze – drugi) pocałunek!

Przymknęłam oczy w oczekiwaniu, a on…

…cmoknął mnie w policzek. A niech to! Myślałam, że pocałuje mnie w usta!

Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Max przerzucił już nogi przez barierkę, ale zanim zszedł, mruknął:

– Do zobaczenia jutro.

– Do zobaczenia – odpowiedziałam i przechyliwszy się przez balustradę, patrzyłam, jak schodzi, a następnie znika w ciemności.

Stałam tak jeszcze chyba jakieś pół godziny, ściskając różę i patrząc na rozgwieżdżone niebo. Życie jest piękne – stwierdzam to z czystym sumieniem.


Wiecie co? Jeszcze nigdy tak się nie denerwowałam. No, może wtedy w lesie byłam bliska załamania nerwowego, ale teraz to już przechodzi ludzkie pojęcie.

Myślałby kto, że rodzice powinni się cieszyć, że wreszcie się zakochałam, ale gdzie tam. Na początku byli pozytywnie nastawieni, ale potem…

– Zaprosił cię ten miły chłopiec, Peter? – spytała mama.

– Eee, nie. Zaprosił mnie Max Stone.

– A kto to? – spytał tym razem tata.

– Pamiętasz tego chłopaka, który podwiózł mnie motocyklem do domu? Wcześniej pisałam z nim ten esej o zabytkach.

– Motocykl?! Nie pojedziesz nigdzie motocyklem! To niebezpieczne – powiedziała kategorycznie mama. Niesamowite, że z dwóch zdań powiedzianych najciszej jak się dało wyłowiła tylko to jedno słowo, no nie? To się nazywa „instynkt łowczy matki”, gorszy niż poniżający „instynkt macierzyński w miejscach publicznych”…

– Ale Max na pewno nie przyjedzie motocyklem. Błagam, niech to będzie prawda! Proszę!!!

– A co się stało z tamtym Peterem? – chciał wiedzieć tata.

– A co się miało stać? – spytałam wymijająco.

– Nie chodzicie ze sobą?

– Nie. On mnie tylko zaprosił wtedy na przyjęcie.

– Aha. Wiesz, z psychologicznego punktu widzenia częste zmiany partnerów prowadzą w przyszłości do…

Co za koszmar!!!

Na szczęście pozwolili mi na wyjście. Oczywiście jeśli tylko Max nie przyjedzie motorem.

Przerzuciłam całą zawartość szafy i nie mogłam się na nic zdecydować. W końcu wybrałam czarne dżinsy i srebrną bluzkę. Ale i tak nie byłam pewna, czy się znowu nie przebrać.

Cały czas też prześladowała mnie myśl: co będzie, jeśli Max przyjedzie na motocyklu? Gdyby tak było, rodzice za żadne skarby nie pozwoliliby mi z nim jechać. A to byłby koniec mojego życia!!!

Proszę! Proszę!!! Niech Max przyjedzie samochodem!!!

Gdy dochodziła ósma, nie mogłam już usiedzieć w miejscu. To ciekawe, ale jak miał po mnie przyjechać Peter, to w ogóle się nie denerwowałam. A teraz? Już chyba po raz setny podchodzę do okna.

Nagle moje serce podskoczyło. Pod nasz dom podjechał granatowy samochód! I kto z niego wysiadł? Tak!!! Max!!! Ale mi ulżyło. Mówię wam.

Z rodzicami poszło nawet gładko:

– Gdzie idziecie?

– Do kina.

– Kiedy wrócicie?

– Po dziesiątej.

– To twój samochód?

– Nie, pożyczyłem go od mojego ojca.

– Od jak dawna masz prawo jazdy?

– Od roku.

Ta odpowiedź chyba ich nie zadowoliła.

– Ile masz lat?

– Siedemnaście.

Wyszliśmy dopiero pół do dziewiątej. Ale wyszliśmy!!! I wiecie co? Kiedy wsiadałam do samochodu Maksa, zauważyłam, że na tylnym siedzeniu leży gitara w pokrowcu. Po kształcie sądząc, albo klasyczna, albo akustyczna. Ciekawe, po co Max jeździ z gitarą?

W drodze do kina nie bardzo wiedzieliśmy, o czym mamy rozmawiać, ale mimo wszystko ta cisza była bardzo przyjemna.

Spóźniliśmy się trochę, więc szybko zostawiliśmy samochód na parkingu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Gdy szliśmy obok siebie, Max wziął mnie za rękę. Poczułam dreszcze na plecach. Spojrzałam na niego, a on w tym samym momencie zerknął na mnie i uśmiechnął się. Moje serce zrobiło się lżejsze i odwzajemniłam uśmiech. Och… że tak powiem.

Właśnie znaleźliśmy się przy drzwiach, gdy zza rogu wyszedł kumpel Maksa z jakąś dziewczyną, także należącą do metalowców. Poznałam go, bo ma charakterystyczną urodę – lekko skośne oczy i czarne włosy, ale nie jest Chińczykiem, może Eskimosem?

Przystanęli obok nas i ciemnowłosy chłopak powiedział, patrząc na Maksa:

– Co ty robisz?!

– Idę do kina – mruknął niechętnie Max.

– Z nią?!

– Tak – odpowiedział lodowato.

– Przecież ona nie jest jedną z nas! – warknął tamten.

– No to co – wycedził Max.

– Chyba nie rozumiesz, o co mi chodzi.

– Doskonale rozumiem, ale nic mnie to nie obchodzi. Spieszymy się – mówiąc to, wziął mnie za rękę i wyminął ich. Dziewczyna spojrzała na mnie wrogo. – Porozmawiamy o tym później.

– Żebyś wiedział! – warknął tamten i odwrócił się. Max pociągnął mnie za ramię i podeszliśmy do kasy.

– Przykro mi, ale seans już się zaczął. Musicie poczekać na następny – powiedziała bileterka.

– No cóż, może w takim razie… pospacerujemy? – zaproponował Max.

– Dobrze – powiedziałam, a następnie spytałam, bo nie mogłam się powstrzymać: – Kto to był?

– To Aki i Adrienne, znajomi z mojej paczki – mruknął. Więc to jest Aki? Ten Aki? A ja myślałam, że Iv zakochała się w jakimś sportowcu!

To znaczy… Aki nie wygląda źle, to muszę przyznać, chociaż jest w nim coś dziwnego. Jak by to powiedzieć – wygląd ma taki raczej mroczny. Te oczy i czarne włosy… O co mi chodzi? No, jak taki na ciebie patrzy, to masz wrażenie, że ma zamiar wyciągnąć zza pleców siekierę i cię zaatakować. Po prostu jest ponury i gburowaty!

Muszę powiedzieć Ivette, że nie powinna zawracać nim sobie głowy.

Ruszyliśmy z Maksem w stronę znajdującego się niedaleko parku. Spacerowaliśmy w ciszy, podziwiając piękno drzew oświetlonych blaskiem księżyca. Było bardzo romantycznie, ale mnie cały czas prześladowała wcześniejsza rozmowa z Akim, co niestety psuło cały efekt.

– O co chodziło Akiemu? – wreszcie nie wytrzymałam.

– O nic – mruknął Max.

– Ale czemu powiedział, że nie jestem jedną z was?

– Eee, chyba chodziło mu o to, że nie należysz do naszej grupy.

– Przecież ja bardzo chętnie się do was przyłączę. Co prawda, od metalu wolę rocka, ale…

– Margo – przerwał mi Max. Przystanął, wziął moje dłonie w swoje ręce i spojrzał mi prosto w oczy. – Mnie nie obchodzi, co mówi Aki. Niech sobie gada, co chce. Jeżeli mu się nie podoba, że ze sobą chodzimy i że jesteś moją dziewczyną, to jego problem. Musi to jakoś przeżyć – dodał i pochylił się w moją stronę, a potem delikatnie dotknął mojego policzka.

Poczułam, jakby czas nagle stanął w miejscu, jakby cały świat przestał istnieć. Była tylko ta jedna chwila, w której Max pochylił się i pocałował mnie prosto w usta…

Tak! W usta!!! A na dodatek powiedział, że jestem jego dziewczyną! Czyli: jesteśmy parą!!! Jeeeeeest!!!

Poczułam, jak coś mi się przewraca w żołądku, a po plecach przebiega dreszcz. Ale to było bardzo przyjemne uczucie. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale ku mojej rozpaczy Max oderwał się ode mnie i odsunął trochę.

Przestraszyłam się, że może zrobiłam coś źle i nie spodobało mu się, w końcu to był mój pierwszy pocałunek. Ale Max tylko powiedział:

– Bardzo cię lubię, Margo.

Ten wieczór był cudowny. Rozmawialiśmy o wszystkim – dzieląca nas tama ciszy jakby runęła. Dowiedziałam się, że Max też lubi The Calling. To wspaniale! Poza tym mamy dużo wspólnych zainteresowań. No i okazało się, że Max jest bardzo rozmowny, jeśli tylko chce.

Obeszliśmy park parę razy i znowu zaczęliśmy zbliżać się do parkingu. Przypomniało mi się, że Max miał w samochodzie gitarę.

– Po co ci gitara? – spytałam.

– Grałem rano z chłopakami – odpowiedział.

– To ten zespól, o którym mi kiedyś mówiłeś? – zainteresowałam się.

– Nie, po prostu czasem gram ze znajomymi.

– Czyli masz zespół.

– Nie, Margo – odpowiedział i zaśmiał się. – Jesteś uparta, wiesz?

– Wiem – odparłam i uśmiechnęłam się. – Też trochę gram na gitarze. Ale raczej dopiero się uczę. Ogólnie to słabo mi idzie. Za nic nie potrafię zagrać na barowych chwytach. Muszę robić przerwy pomiędzy akordami.

– Też miałem z tym kiedyś kłopot – wyznał. – Ale można się tego nauczyć. Jeśli chcesz, to mogę dać ci kilka lekcji.

– Jasne – ucieszyłam się. – A teraz mi coś zagrasz?

– Jakąś moją piosenkę?

– Piszesz piosenki?

– Tak – mruknął zakłopotany i najwyraźniej zły na samego siebie, że się wygadał.

– Zaśpiewaj mi coś! – zażądałam i uwiesiłam mu się na ramieniu.

– No dobrze – odpowiedział niechętnie.

Podeszliśmy do jego samochodu. Max wziął gitarę i usiedliśmy na ławce kilka metrów dalej. Max lekko uderzył w struny i już miał zacząć grać, kiedy powiedział:

– Chciałbym cię tylko ostrzec, że mogę trochę fałszować. Przyzwyczaiłem się do elektryka.

– Nie ma sprawy – odparłam.

On gra na elektryku! Mam chłopaka, który gra na gitarze elektrycznej! Ciekawe, czy nauczy mnie na niej grać?

W tym momencie Max szarpnął za struny i zaczął śpiewać mocnym, ale lekko schrypniętym głosem. Nie pamiętam całego tekstu, ale wrył mi się w pamięć refren. Brzmiał on mniej więcej tak:

Marzenie, które dręczy serce,

Sprawia, ze drżą mi ręce.

Jedno pragnienie:

Spotkać cię na jawie…

Kiedy słuchałam tej piosenki, myślałam, że czas znowu przystanął. Była cudowna. Rany, jakie ja mam szczęście – spotykam się z takim romantycznym facetem!

Niestety, piosenka się skończyła i umilkły ostatnie dźwięki gitary.

Cisza bez tej romantycznej melodii wręcz drażniła.

– Piękna – westchnęłam, gdy skończył grać.

– Nie tak piękna jak ty – odparł i spojrzał mi prosto w oczy, a ja poczułam, że się czerwienię.

Następnie zaczął mi pokazywać chwyty barowe. Nie powiem, żebym okazała się pojętną uczennicą… Ale i tak było genialnie!

Gdy zaczęła się już zbliżać dziesiąta, poszliśmy do samochodu. Max odwiózł mnie do domu i zanim wysiadłam, jeszcze raz pocałował.

– Do zobaczenia jutro – powiedział. – Musimy to jak najszybciej powtórzyć i może w końcu obejrzymy kiedyś ten film.

– Z chęcią – odpowiedziałam i roześmiałam się.

Kiedy otwierałam drzwi, usłyszałam, jak włącza silnik i odjeżdża. Czekał z tym, aż wejdę do domu. To było miłe z jego strony.

Kiedy weszłam do saloniku, zobaczyłam, że tata śpi w bardzo niewygodnej pozycji na kanapie, a mama udaje, że spokojnie czyta czasopismo. Skąd wiedziałam, że udaje? No, bo trzymała je do góry nogami – widocznie chwilę wcześniej stała w oknie.

– I jak było? – spytała.

– Było wspaniale – zanuciłam i tanecznym krokiem wbiegłam po schodach do swojego pokoju.

Nie mogłam powstrzymać euforii. Było lepiej niż wspaniale. Słowa nie potrafią opisać dzisiejszego wieczoru!

Włączyłam The Calling i zaczęłam głośno śpiewać. Po prostu musiałam dać upust mojej radości. Musiałam… A potem zadzwoniłam do Iv.

– Cześć – powiedziałam, gdy tylko odebrała.

– I jak było?! – od razu przeszła do konkretów.

– Ach… – westchnęłam głośno.

– Aż tak?

– Aż tak…

Następnie streściłam jej przebieg dzisiejszej randki. Pomyślałam, że miałam naprawdę olbrzymie szczęście, że Debbie mnie nienawidzi i zwabiła mnie wtedy do lasu! To wszystko dzięki niej. Gdyby nie ona, to nie chodziłabym z Maksem! Ciekawe, jak w poniedziałek zareaguje na mój widok. Mam nadzieję, że długo zadręczała się tym, czy przypadkiem się nie utopiłam. A może jeszcze się na niej zemszczę?

W każdym razie dzisiejszy wieczór był zdecydowanie najlepszy w całym moim dotychczasowym życiu.

Загрузка...