8.

Tydzień jakoś tak mi przeleciał… Max ciągle trzyma się swoich znajomych, więc nie mam okazji, żeby z nim pogadać. To straszne!

Co prawda zauważa mnie, bo zawsze kiedy przechodzę obok, to kiwa głową albo puszcza do mnie oko. A to oznacza, że musi mnie w jakiś sposób lubić!!!

Miałam nadzieję, że zdołam go złapać na basenie, ale kiedy przyszłam, on był już w wodzie. Choroba! A przy Pijawce wszystkie rozmowy są, niestety, zabronione…

Wybrałam pas obok niego i wsunęłam się do wody. Nawet ta despotka mnie nie powstrzyma! Przepłynęłam delfinem całą długość basenu, żeby znaleźć się obok Maksa. Taak… kiedy tam dopłynęłam, on był gdzieś tak w połowie długości. Tylko że w drugą stronę. Przez cały trening się z nim mijałam. Już naprawdę zastanawiam się, czy on to robił specjalnie, czy był to tylko przypadek. Bo nawet usiłowałam poczekać, żeby mnie dogonił, ale wtedy z kolei Pijawka na mnie krzyczała.

Po jakichś dwóch godzinach usłyszałam gwizdek Pijawki oznajmiający koniec zajęć. Zerknęłam szybko w stronę Maksa. Kiedy wchodził po drabince, woda spływała strumyczkami po jego plecach. Jednym ruchem zerwał z głowy czepek i wilgotne włosy rozsypały mu się po twarzy. Dokładnie widziałam ruch jego mięśni, kiedy przeczesywał włosy dłonią…

Ekhm, to znaczy… o, Max już wychodzi z wody!

Niech to! Znowu mi uciekł. Wręcz pobiegł do szatni. A przecież nie wejdę za nim do męskiej przebieralni. Nie jestem aż tak zdesperowana. Chociaż…

Nie, no bez żartów, nie weszłam tam. Mimo że miałam ochotę.

Ale jak się okazuje, wcale nie musiałam. Gdy weszłam do pustej szatni (wiecie, jestem jedyną dziewczyną w tej szkole, która przychodzi na dodatkowe zajęcia z Pijawką – jedyną na tyle głupią), zauważyłam na swoim ręczniku jakąś kopertę.

Wzięłam ją do ręki.

Hm, nie ma nadawcy. Za to z przodu jest moje imię wydrukowane na komputerze.

Rozerwałam kopertę i przeczytałam także wydrukowaną, krótką wiadomość:


Spotkajmy się dziś o dziesiątej wieczorem, przy jeziorze.


Max


Nie muszę chyba mówić, że mnie trochę zatkało.

Max napisał do mnie list! Sposób wypowiedzi, że tak powiem, pasuje do niego. Nigdy nie mówi zbyt dużo. Ale że chce się ze mną spotkać? A po co?

Nie żebym miała jakieś zastrzeżenia, o nie! Ja po prostu jestem ciekawa. Czy tylko z czystej uprzejmości odpowiada na moje nachalne „cześć”. A że pomógł mi wtedy, kiedy wyżywał się na mnie Peter i Debbie? Wtedy też robił to z uprzejmości?

Nie wiem, jak to jest, ale nigdy nie interesują się mną ci faceci, którymi ja się interesuję. To jakiś pech…

Spotkanie dzisiaj przy jeziorze… Pewnie chodzi mu o to miejsce, gdzie odbyło się tamto nieszczęsne przyjęcie, na które poszłam z Peterem… Zresztą nie znam innego miejsca. Wokół sam las…

Co mam zrobić? Pójść?

A zresztą, po co te pytania? To chyba oczywiste, że pójdę! Gorzej, że nie wiem, jak się wydostanę z domu bez wiedzy rodziców. Może przez kuchnię?


Rzeczywiście, wyszłam przez kuchnię. Chociaż muszę wam powiedzieć, że drogo mnie to kosztowało.

Gdy już się przebrałam… tak, zdążyłam i to wcale nie jest śmieszne… No więc, jak już się przebrałam i z butami w ręku wyszłam z pokoju, to na kogo omal nie wpadłam? Na swojego własnego ojca, który się musi snuć wieczorami po domu. Dobrze, że nie dostałam zawału, kiedy wyszedł nagle z ciemnego korytarza. W ostatniej chwili wskoczyłam do łazienki. Jakby nie mógł w tym momencie siedzieć w miejscu. Ale nie, jemu się zebrało na spacery po nocy! Bogu dzięki, że mnie nie zauważył… Następnym razem zejdę po pergoli, bo bezpieczniejszego wyjścia nie widzę.

Jakoś w końcu wymknęłam się z domu. Czekał mnie dłuuugi spacer (w końcu mój rower został przecież totalnie zniszczony), bo jakoś niestety nie potrafię tak łatwo znaleźć drogi po ciemku jak Max. A szkoda…

Byłam w adidasach, więc jakoś tam dotarłam. Szłam przez godzinę!!! No i tym razem nie zmarzłam, bo włożyłam kurtkę.

Taak… pusty parking. Nigdzie nie ma Maksa. Ale z drugiej strony jeszcze nie ma dziesiątej.

Jest za pięć.

Oho, widzę jakieś światła. Może to jego auto?

Stanęłam w zasięgu reflektorów. Za samochodem, który trochę mnie w tym momencie oślepiał, ukazały się… światła następnego. Więc to chyba nie jest jednak Max…

Lampy pogasły, a ja zobaczyłam mroczki przed oczami. A potem usłyszałam czyjś złośliwy śmiech. Otworzyłam oczy. Przede mną stała Debbie w otoczeniu kilku cheerleaderek i sportowców. Petera nie dostrzegłam.

Ależ ja jestem głupia. Przecież to oczywiste, że zastawili na mnie pułapkę. Max w życiu by do mnie nie napisał takiego liściku. No, fajnie… Ciekawe, co mi chcą zrobić? Zaczęli mnie już okrążać.

Albo przed chwilą widziałam nożyczki w ręku którejś dziewczyny, albo mi się przywidziało. Oby mi się przywidziało.

– Pewnie zastanawiasz się, co ci zrobimy? – krzyknęła do mnie Debbie.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie, mimo że w środku cała aż dygotałam. – Zastanawiam się jak w najboleśniejszy sposób wybić ci zęby.

Wiem, wiem wpakuję się przez to w jeszcze większe kłopoty. Jednak dziewczyna nie wiedziała, co mi odpowiedzieć. Zaskoczyłam ją.

W końcu ocknęła się i zawołała:

– Łapcie ją!

Rzecz jasna, zaczęłam uciekać. Ale przed sobą miałam tylko jedną drogę – w stronę jeziora. Usiłowałam skręcić, ale cały czas ktoś mnie przeganiał i musiałam robić uniki. Po paru minutach osaczyli mnie przy samej linii wody, na plaży.

Zmoczyłam adidasy, cholera…

– Teraz już nam nie uciekniesz – zaśmiała się Debbie i jej równie pustogłowe przyjaciółki.

– Co chcecie mi zrobić? – spytałam, usiłując grać na zwłokę. Nie wiem tak naprawdę, po co, ale…

– Najpierw obetniemy cię na łyso! – zawołała dziewczyna z nożyczkami.

Czyli zgadłam?

– Potem zabierzemy ci ubranie! – dodał jakiś chłopak.

O…

– Pomalujemy farbą.

…rany…

– Zrobimy zdjęcie.

…boskie…!

– I zostawimy tutaj, a zdjęcia rozwiesimy w całej szkole. Uciekam. To więcej niż pewne. Pytanie tylko: jak? Jedyna droga ucieczki prowadzi do wody. Super, czyli jednak całkiem zmoczę adidasy…

– Ty to wymyśliłaś, czy ktoś musiał ci w tym pomóc? – spytałam jeszcze Debbie.

– Sama to wymyśliłam – odparła wściekła.

Niech mi ktoś wyjaśni, po co ja ją jeszcze bardziej wkurzam?

– Bierzcie ją! – krzyknęła w końcu Debbie, wskazując na mnie olbrzymim tipsem.

A niech to, nowiutkie adidasy… Odwróciłam się na pięcie i wbiegłam do wody. Oczywiście oni wbiegli za mną. Ale kiedy woda sięgała mi już do pasa, dali sobie spokój. Zatrzymali się w miejscu, gdzie była tylko po kolana.

– Boicie się, że się rozpuścicie? – zaśmiałam się.

– Nie – odpowiedziała Debbie. – Po prostu poczekamy, aż wyjdziesz.

I dopiero w tej chwili zauważyłam, że jestem w pułapce. Ekstra… i to w dodatku mokrej i zimnej pułapce. To się wkopałam…

Sportowcy rozsiedli się na maskach samochodów. Najwyraźniej rzeczywiście mieli zamiar czekać, aż wyjdę. Wspaniale, po prostu cudownie… Rozejrzałam się. Znikąd żadnej pomocy.

Lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach. Jak tak dalej pójdzie, to albo tu zamarznę i dostanę zapalenia płuc, albo poddam się i wyjdę.

– To jak?! – wykrzyknęła Debbie. – Siedzisz tam już pół godziny! Wychodzisz?

– Odwal się – warknęłam pod nosem i potarłam dłonią o drugą dłoń.

Okropnie mi zimno. Muszę się stąd wydostać. Ciekawe, czy kiedy zanurkuję, to złapie mnie skurcz? No cóż, nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Zaczęłam iść głębiej w wodę.

– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnęła wściekła Debbie.

– Idę się utopić, a co masz przeciwko temu?! – odkrzyknęłam hardo.

– Wracaj tu!!!

– A udław się pomponem!!! – zawołałam najgłośniej, jak potrafiłam i zanurkowałam.

Początkowo przeżyłam lekki szok i zachłysnęłam się lodowatą wodą, ale zaraz wypłynęłam na powierzchnię i uspokoiłam oddech. Jest dobrze, chyba nie utonę. Tylko te dżinsy ciągną mnie cały czas w dół. Wzięłam zamach i spróbowałam płynąć kraulem. Jednak mokra kurtka nie była teraz wygodna, więc nie podniosłam za wysoko ramienia i tylko poszłam jeszcze głębiej pod wodę.

Po jakiejś minucie szamotania się pod powierzchnią wystawiłam głowę i zaczęłam się krztusić. O Boże, ja chyba jednak tonę!

– Wracaj tu!!! – krzyknęła znowu Debbie, ale tym razem jakoś tak histerycznie.

– Ta idiotka się utopi – przestraszył się jakiś chłopak. Oby tylko nie miał racji. Zebrałam w sobie jeszcze trochę siły i zaczęłam niemrawo płynąć. Skręciłam w bok, żeby jak najszybciej dostać się do brzegu, który otaczały prawdziwe chaszcze. Może mnie tu nie znajdą.

Dżinsy i kurtka coraz bardziej ciągnęły mnie pod wodę. A może to ja opadałam z sił? Znowu zanurzyłam się, połykając przy okazji dużo wody. Już myślałam, że to koniec, wierzcie mi, ale wiecie, co się stało? Idąc znowu pod powierzchnię, uderzyłam kolanami w dno! Byłam uratowana!!!

Bogu dzięki, że w tym miejscu jezioro jest tak płytkie!

Szybko wczołgałam się na kamienisty brzeg. Po chwili zaczęłam pluć litrami wody, którą połknęłam. I właśnie w takich chwilach mogę dziękować za to, że Pijawka się nade mną znęca. Gdyby nie ona, za nic bym nie dopłynęła.

– Gdzie jesteś?!

– I tak cię znajdziemy!!!

– Utopiłaś się?!

To ostatnie pytanie wykrzyczała oczywiście Debbie. Boże, czy można być aż tak głupim? Przecież gdybym się utopiła, to Chybabym jej i tak nie odpowiedziała, no nie?

Ciężko oddychając, usiadłam na kamieniu i spojrzałam na drugą stronę jeziora. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale przepłynęłam całą jego szerokość! Na drugim brzegu w świetle samochodowych reflektorów doskonale widziałam miotające się na wszystkie strony postacie. W panice usiłowali mnie znaleźć. Najwyraźniej mieli też ze sobą latarki, bo snopy światła zaczęły w następnej chwili przeczesywać krzaki.

– Będziemy na ciebie czekać!!! – Usłyszałam czyjś krzyk.

– Ale najpierw okrążymy jezioro!

Ciszę nocy przerwały ich nerwowe śmiechy i odgłosy silnika. No to fajnie… Nie mogę teraz obejść jeziora i dostać się do drogi, bo przecież mnie zobaczą. Jak tu zostanę, to też będzie po mnie. Światła latarek już powoli zbliżały się z dwóch różnych stron. Wstałam. Genialnie, czyli muszę iść przez las. Zakład, że albo się zgubię, albo zjedzą mnie wilki.

W chwili, gdy to powiedziałam, niedaleko mnie rozległo się przeraźliwe wycie. Aż podskoczyłam.

Boże! To wilk!!!

Światła latarek zawahały się. Usłyszałam krzyki:

– Hej, tu są wilki! Spadamy stąd!

– A co z nią? – krzyknęła Debbie.

– Jeśli się utopiła, to jej problem, a przed wilkami też nie mam zamiaru jej ratować!

– Ale nie możemy jej tu tak zostawić! – powiedziała przerażona. To ona jednak jest człowiekiem?

– Przecież taki był plan! Mieliśmy ją tu zostawić!

– Ale nie z wilkami!

– Mówię, że spadamy stąd! Poczekamy przy drodze! Jeśli jest chociaż trochę inteligentna, to nie będzie się pchała do lasu, tylko trafi prosto na nas. Jasne?!

– Jasne – przytaknęła kwaśno Debbie.

No, dzięki, że mnie zostawiacie! Choroba, zostanę sama w lesie! A na dodatek tu są wilki! Dlaczego zdarza mi się to już drugi raz?! Życie jest wredne!


Wycie rozległo się tym razem z głębi lasu. Jeśli nie chcę wpaść prosto na jakieś parszywe stado futrzaków, to muszę kierować się w stronę drogi. Matko, oczami wyobraźni zobaczyłam obrazy z mojego snu. A co będzie, jeśli on się spełni?! Sny się nie spełniają, prawda? Prawda?!

Powoli zaczęłam iść przed siebie, usiłując robić jak najmniej hałasu. Ale oczywiście, co chwilę się potykałam o korzenie albo nogi wpadały mi w jakieś dziury. Poza tym woda w moich adidasach tak głośno chlupała, że nawet głuchy by to usłyszał. Muszę jak najszybciej się stąd wydostać.

Swoją drogą, jaka ja jestem głupia… Od razu uwierzyłam, że Max chce się ze mną spotkać, i nawet niczego nie podejrzewałam. Jestem naiwna. I to bardzo…

Dlaczego Max nie lubi mnie tak, jak ja jego? To niesprawiedliwe. Co ja robię źle?

Życie jest po prostu okrutne. Zwłaszcza dla mnie.

Zatrzymałam się, bo zdałam sobie sprawę, że się zamyśliłam i troszkę zboczyłam z trasy. Na szczęście nie odeszłam zbyt daleko i pomiędzy drzewami widziałam jeszcze taflę jeziora. Tylko tego by brakowało, żebym się tu zgubiła, mokra, przerażona i przez nikogo niekochana. Bo rodzice się przecież nie liczą…

Otacza mnie idealna cisza. Sportowcy już odjechali. Pewnie czekają na mnie gdzieś przy drodze. Muszę przejść blisko pobocza, ale w cieniu drzew. Ciekawe, czy uda mi się minąć ich niepostrzeżenie?

Już miałam ruszyć, kiedy parę metrów od siebie usłyszałam jakiś szelest.

Jezu, to wilki! Szybko schyliłam się i złapałam w rękę jakąś gałąź leżącą na ziemi. Ja nie chcę umierać! Wzięłam zamach do tyłu, żeby w razie potrzeby mocno uderzyć, kiedy trafiłam gałęzią w coś znajdującego się tuż za mną.

– Chcesz mnie zabić? – usłyszałam pytanie i poczułam, że ktoś mnie łapię za rękę.

Przerażona odskoczyłam z krzykiem. I kogo wtedy zobaczyłam?

Za mną, a teraz raczej przede mną, stał sobie najspokojniej w świecie Max. Ubrany w czarny podkoszulek (nie zimno mu?) i czarne dżinsy całkiem nieźle zlewał się z tłem. Może tylko oczy jakoś tak mu świeciły w ciemnościach i przez to lepiej go było widać.

– Co ty tu robisz?! – spytałam oskarżycielsko.

– Ja? – zdziwił się.

– Nie, drzewo za tobą – warknęłam. – No jasne, że ty!

– Ja po prostu stoję – odpowiedział spokojnie i uśmiechnął się ironicznie. – Właściwe jest raczej pytanie: co ty tu robisz, na dodatek cała mokra?

Jeszcze się ze mnie naśmiewa. Co ja w nim widzę?! Aha, no tak. To te oczy…

– Spaceruję, nie widać? – znowu odpowiedziałam wściekła. Boże, czemu ja się tak zachowuję? Jestem zła, bo widzi mnie w takim stanie. Tylko go do siebie zrażam.

– Kąpałaś się w jeziorze? – spytał już, o dziwo, bez ironii.

– Nie, uciekałam – odpowiedziałam także spokojniej.

– Przed kim?

– Przed Debbie…

W tym momencie uśmiechnął się pod nosem.

– To pewnie była ta zasadzka?

– Taak… – mruknęłam i zadrżałam z zimna. – Wiesz, nie miej mi tego za złe, ale chciałabym znaleźć się już w domu. Pozwól, że sobie pójdę.

Następnie ruszyłam przed siebie z największą godnością, na jaką było mnie teraz stać. Po chwili usłyszałam za sobą jego kroki.

– Idziesz w złą stronę – mruknął.

– W dobrą – odpowiedziałam. – Obejdę jezioro, a potem będę szła obok jezdni.

– W takim razie nadłożysz dużo drogi. Twój dom jest jakiś kilometr w tamtą stronę – stwierdził, wskazując w prawo.

Zerknęłam na gęstą linię drzew. Jak on to robi?

– Skąd wiesz? – spytałam.

– Mam dobrą orientację w terenie – mruknął wymijająco. – Zaprowadzić cię?

Stał naprzeciwko mnie, machając gałęzią. Przyjrzałam mu się. Podniósł, co prawda, ironicznie brew, ale wygląda na to, że mówi serio.

– A trafisz? – spytałam. Spojrzał na mnie jak na idiotkę.

– Dobra, dobra, tego pytania nie było – powiedziałam. – Prowadź. Ale wiesz, że tu są wilki, prawda?

W odpowiedzi mruknął coś niezrozumiałego.

– Jeden z nich wył niedawno. Słyszałeś? – znowu spróbowałam. A on znowu tylko mruknął.

– Jak to jest, że ja cię zawsze spotykam w lesie? Co ty tu robisz?

Teraz dla odmiany spojrzał na mnie niechętnie.

– Ja ci powiedziałam, dlaczego jestem mokra.

– Miło z twojej strony – stwierdził krótko.

On jest niemożliwy. Nawet nie można go o nic spytać, bo od razu się zacina. Jest bardziej wkurzający niż moi rodzice, a to już jest sztuką, wierzcie mi.

– Czemu nie chcesz mi powiedzieć?

– Margo, bądź cicho.

– Usłyszałeś coś? – przestraszyłam się. – Wilka?! Naprawdę zrobiłam to mimowolnie. Przysięgam! Po prostu przez czysty przypadek złapałam go za rękę.

Spojrzał zdziwiony najpierw na mnie, a potem na swoją rękę, którą kurczowo ściskałam, usiłując dostrzec coś pomiędzy drzewami.

– Boisz się wilków? – spytał, a ja zrozumiałam, co przed chwilą zrobiłam.

Od razu go puściłam.

– Ja? Nie. Wcale nie.

– To czemu złapałaś mnie za rękę? – spytał i uśmiechnął się.

– Bo… bo miałam ochotę – odpowiedziałam i ugryzłam się w język.

Matko, jeszcze bardziej się pogrążam.

– A ty się nie boisz? – spytałam szybko.

– Wilków? – zdziwił się. – Nie. One nie atakują bez potrzeby. Ty też nie masz się czego bać.

Jasne…

– Ale na serio, Max. Co ty robisz sam w lesie o tak późnej godzinie?

– Spaceruję – odpowiedział i uśmiechnął się.

A teraz jeszcze po mnie powtarza. A niech to. Nie wyciągnę z niego tego, o co mi chodzi.

– Nie możesz mi powiedzieć, co naprawdę tu robisz?

– Przecież mówię. Spaceruję.

Gdyby tu była jakakolwiek ściana, to chyba zaczęłabym walić w nią głową…

– A po co? – spytałam.

– A po co chcesz wiedzieć?

– Tak sobie – warknęłam pod nosem.

Spojrzał na mnie tymi swoimi niesamowitymi oczami i powiedział:

– Margo, jak nie mogę spać, to spaceruję. I to jest prawda. Nie zmyślał więc? A to dobre… Przyznaję, zażył mnie. Przez następnych dziesięć minut szliśmy w milczeniu. Już wolę nic nie mówić i przynajmniej się nie zbłaźnić. Max potrafi zapędzić człowieka w kozi róg.

– Jakim sposobem Debbie zwabiła cię nad jezioro? – spytał tak niespodziewanie, że aż drgnęłam.

– Eee… zostawiła mi taki jeden liścik – powiedziałam cicho. Dobrze, że jest ciemno, bo zaczynam się czerwienić.

– A dokładniej?

– Oj, ktoś prosił mnie w nim o spotkanie – powiedziałam niechętnie.

– Kto? Peter?

– On? – zaśmiałam się. – W życiu bym nie poszła, gdybym myślała, że to od niego.

– To kto?

– Nieważne – stwierdziłam tylko.

Jasne, już mu mówię, że myślałam, że to od niego. Miałby mnie chyba za kompletną wariatkę. Mogę się założyć, że nie zbliżyłby się do mnie nawet wtedy, gdyby ktoś mu za to zapłacił.

– Znam tego kogoś? – Max naciskał dalej.

– Może…

– Więc kto to?

Stwierdziłam, że po prostu będę milczeć, tak jak on.

– Ja ci powiedziałem, że spaceruję.

– Hej, ściągasz ode mnie te dziecinne odzywki – powiedziałam.

– Prawda.

Człowiek aż nie wie, co ma odpowiedzieć. Max potrafi wprawić w zakłopotanie…

– No, powiedz – zażądał.

Zauważyliście, że zaczął się odzywać? A taki był z niego milczek. Powoli zaczyna mi tego brakować…

– Nie spodoba ci się odpowiedź – powiedziałam.

– Zobaczymy.

Sam się prosi. Powiedzieć mu i zobaczyć, jak zareaguje? Czy bezpieczniej będzie, jeśli tego nie zrobię?

– Dobra – westchnęłam. – Myślałam, że to od ciebie.

I właśnie po tym zdaniu zapadła taka nieprzyjemna cisza. Max nawet niczego nie mruknął. Po prostu dalej szedł przed siebie z kamiennym wyrazem twarzy.

– A nie mówiłam, że ci się nie spodoba – powiedziałam cicho bardziej do siebie niż do niego.

Max to jednak usłyszał.

– Dlaczego uważasz, że miałoby mi się to nie spodobać? Spojrzałam na niego zdziwiona. Do czego on zmierza?!

– Co przez to rozumiesz? – palnęłam.

– A muszę coś rozumieć? – spytał, patrząc mi prosto w oczy. I właśnie w tym momencie znaleźliśmy się przy ogrodzeniu na tyłach mojego domu. Strasznie szybko przeszliśmy ten kilometr. O wiele za szybko.

– Dalej już chyba trafisz – stwierdził Max i odwrócił się na pięcie. – Dobranoc.

– Miłego spaceru – krzyknęłam za nim, ale on już zniknął pomiędzy drzewami.

Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu…

Загрузка...