11.

Nie mogę uwierzyć, że zrobiłaś coś tak głupiego! – krzyknęła Ivette, gdy tylko opowiedziałam jej, co zrobiłam w nocy. Widać bardzo się tym przejęła.

– To dobrze, że Max cię znalazł! Mogło ci się coś stać! – histeryzowała dalej.

Nie rozumiem, czym się tak przejmuje. W końcu nie stało się nic złego! No dobra, może Max jest teraz na mnie trochę zły, ale chyba mu przejdzie. Poza tym muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Tak, wiem, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nic na to nie poradzę. Czekanie jest sprzeczne z moją naturą.

Dzisiejszej nocy znowu miałam koszmar i, jeśli to w ogóle możliwe, był jeszcze gorszy od poprzednich.


Stałam. Otaczał mnie ciemny las. Nad moją głową księżyc w pełni wychodził zza chmur. Nagle zobaczyłam przed sobą błysk światła. Zaciekawiona ruszyłam w tamtą stronę. Przede mną rozpościerała się nieduża polana, na której rozpalone było ognisko. Podeszłam bliżej.

Dookoła ognia siedzieli jacyś ludzie. Schowałam się za drzewem i zaczęłam ich obserwować, jednak nie mogłam rozpoznać żadnej z twarzy, ponieważ większość siedziała tyłem do mnie, ale też z niewiadomych mi powodów twarze pozostałych były takie… zamazane.

Nagle nadepnęłam na gałązkę, która pękła z głośnym trzaskiem. Wszyscy odwrócili się w moją stronę. Przerażona zaczęłam uciekać. Gałęzie uderzały mnie w twarz i ramiona, a wystające z ziemi korzenie uniemożliwiały szybszy bieg. Ale nie zatrzymywałam się. Cały czas biegłam.

W pewnym momencie usłyszałam za plecami kroki. Nie oglądając się za siebie, przyspieszyłam.

W oddali zobaczyłam wzgórze. Skierowałam się w tamtą stronę. Kroki za mną stawały się coraz głośniejsze. Przerażona wspięłam się na sam szczyt. Tam zatrzymałam się. Tak jak poprzednio, przede mną stał wilk, wyjąc przeraźliwie do księżyca.

Nagle ktoś złapał mnie za ramię! Szybko się odwróciłam i zaczęłam krzyczeć. Znowu zobaczyłam błysk w jego oczach. I nic poza tym.


W następnym momencie ocknęłam się we własnym łóżku, nie mogąc oddychać, tak jakbym naprawdę przed chwilą biegła. Coś ze mną musi być nie tak. Może faktycznie powinnam iść do lekarza? Przecież to nie są normalne sny!

W każdym razie były to jednak tylko sny. Dzisiejszej nocy powinna się zacząć pełnia i miałam zamiar znowu wybrać się do lasu. Tak. Nie muszę chyba mówić, jakiego mam pietra?

Stwierdziłam, że nie powiem Ivette, co mam zamiar zrobić. Pewnie by mi nie pozwoliła, a nawet mogłaby zagrozić, że dla mojego dobra powie wszystko moim rodzicom. Dziękuję serdecznie, raczej nie mam ochoty na szlaban do końca życia.

Tak czy inaczej miałam zamiar rozwiązać zagadkę Maksa i nikt nie mógł mi w tym przeszkodzić. To znaczy moi rodzice pewnie by mogli, ale żeby tego dokonać, musieliby mnie zamknąć w pokoju i zlikwidować pergolę za oknem.

Denerwowałam się tak, jak przed pierwszą randką z Maksem. Nie wiedziałam, o której godzinie się spotykają, więc postanowiłam, że wyjdę z domu o jedenastej.

Tak, wiem, co można o mnie pomyśleć: głupia, pewnie znowu się zgubi. Ale nie tym razem! Wzięłam ze sobą kompas i sprawdziłam, gdzie się znajduje mój dom (na północnym wschodzie). Gdybym się zgubiła, to tak długo będę szła w tę stronę, aż dotrę do domu. Proste. Gorzej by było, gdybym go w jakiś sposób ominęła, ale stwierdziłam, że nie będę dopuszczać do siebie takiej możliwości.

W schodzeniu po pergoli miałam już coraz większą wprawę. Szło mi to raz-dwa. Gorzej zawsze było z wchodzeniem, ale tym będę się przejmować dopiero za parę godzin.

Pełnia, nie cierpię jej. Może i księżyc bardzo ładnie się prezentuje na bezchmurnym niebie, ale kiedy go połączyć z moim koszmarem, to już wcale nie jest taki fajny. Wiem, co mówię.

Las był niezwykle cichy. Zupełnie bezdźwięczny, jakby ktoś wyłączył głos, tak jak w telewizorze. Robiło to niesamowite wrażenie.

Poza tym wszędzie kładły się długie cienie. Otaczały mnie dookoła, nawet w ogrodzie. Przez księżyc w pełni było okropnie jasno. Jego blask nie tylko wydłużał cienie, ale doskonale było mnie widać. A co dopiero będzie w lesie? Mogę się założyć, że Max znowu odkryje moją obecność.

No, dobra. Margo – weź się w garść! Musisz to zrobić! Wejdziesz tam i uratujesz Maksa, czy on tego chce, czy nie. Kurczę, ta gadka wcale mnie nie przekonuje. Ale nie mam wyboru. Głęboki wdech i wchodzę!

Zagłębiłam się pomiędzy drzewa, starając się nie robić zbyt dużo hałasu. A nie było to łatwe. Nie wzięłam latarki, bo bałam się, że ktoś mógłby zobaczyć światło, ale sądzę, że i tak zwracałam na siebie uwagę, co chwila potykając się o korzenie. I naprawdę, gdy człowiek wywala się po raz dziesiąty, to na serio jest mu trudno powstrzymać przekleństwa, cisnące się na usta. Podejrzewam więc, że moje ciche „uwagi” połączone z odgłosami upadków dawały taki sam efekt jak włączona latarka. Pewnie jutro będę miała na nogach ogromne siniaki. Mimo to nie poddawałam się, a siniaki w końcu kiedyś znikną, no nie?

Po jakiejś godzinie kręcenia się w kółko miałam już dość lasu na całe życie. Nikogo nie znalazłam. Max musiał mi się jakimś sposobem wymknąć.

Gdyby przynajmniej nie było tak cicho, to może całą tę wycieczkę dałoby się jakoś znieść, ale ten bezruch i ta cisza po prostu mnie przerażały.

Jeślibym przypadkiem w tym momencie trafiła na swój dom, to podejrzewam, że wspięłabym się po pergoli i już nigdy więcej nie próbowała się dowiedzieć, co Max robi w lesie. Dałabym sobie po prostu spokój. Takie przechadzki nie są na moje nerwy.

Jednak nie trafiłam na swój dom. Kto by podejrzewał, no nie? Właśnie wyjmowałam kompas, żeby sprawdzić, w którą stronę powinnam iść, gdy usłyszałam cichy szelest.

Podejrzewając, że pewnie jak zwykle stoi za mną Max, zaczęłam się powoli odwracać, gdy usłyszałam polecenie:

– Ręce do góry.

No cóż, widocznie to nie był Max, ale tak czy inaczej nikt nie miał prawa mnie teraz denerwować. Już byłam wkurzona i to bardzo. Zanim zdążyłam się odwrócić, znowu usłyszałam ponaglający rozkaz:

– No, ręce do góry, złotko.

Nie, no tego już było za wiele. Przegiął! Złotko? Złotko, jak rany?! Za kogo ten ktoś się uważa??? Głos jednak wydał mi się skądś znajomy. Odwróciłam się i spojrzałam na człowieka, który właśnie groził mi z broni palnej.

Tak, zgadłam. To był Jaguar.

– Nie słyszałaś? – spytał.

Miałam ochotę udawać głuchoniemą, ale się powstrzymałam – z trudem, chciałabym dodać. Zrobienie mu na złość sprawiłoby mi niesamowitą satysfakcję, chociaż nie wiem dlaczego. To chyba podświadoma potrzeba zrobienia czegoś głupiego.

– Dlaczego pan do mnie celuje? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, cały czas wpatrując się w lufę strzelby, czy co to tam było.

– Ponieważ celuję do wszystkiego, co czai się w ciemności, póki nie przekonam się, że to coś nie jest groźne – odpowiedział, nadal trzymając mnie na muszce.

– Ja nie jestem groźna – mruknęłam. – Chyba że boi się pan kompasów – dodałam, uśmiechając się złośliwie i pomachałam mu ręką, w której trzymałam kompas.

Tak, wiem, to nie było uprzejme. Ale byłam teraz w takim nastroju, że na każdego bym nakrzyczała, nawet na prezydenta. Chociaż nie, na Brada Pitta nawet w takim momencie nie podniosłabym głosu. Ale cóż, Jaguar w niczym nie przypominał Brada Pitta. Nie miał nawet blond włosów.

– Co tu robisz? – spytał, wolno opuszczając broń (Jezu, wreszcie, a już myślałam, że nigdy tego nie zrobi).

– Spaceruję. A co, nie wolno? – spytałam zaczepnie. Myślałam, że go tym wkurzę, bo szczerze przyznam, miałam taki zamiar, chociaż jak się teraz zastanawiam, to nadal nie rozumiem, po co. Chyba mam taką naturę. W każdym razie Jaguar nie zareagował tak, jak podejrzewałam. W odpowiedzi na moje oświadczenie po prostu się zaśmiał i powiedział:

– Spacer o północy w ciemnym lesie? Ciekawe…

– Taak, strasznie – mruknęłam i spojrzałam jeszcze raz na kompas. Następnie ruszyłam przed siebie, nawet się nie oglądając. Jeśli będę miała szczęście, to może mu ucieknę.

No cóż, jeśli myślałam, że łatwo się go pozbędę, to się myliłam. Po chwili mnie dogonił i idąc obok, spytał:

– A mógłbym wiedzieć, dlaczego spacerujesz akurat o północy?

– Nie – odparłam. – A pan mógłby mi powiedzieć, dlaczego spaceruje o północy po lesie ze strzelbą?

– Też raczej nie – burknął i zmarszczył brwi. Ha! Tu go mam! W tym momencie zaczęłam się lekko denerwować. Bądź co bądź byłam sama w ciemnym lesie i jakiś facet nie chciał się ode mnie odczepić. Był jak wrzód na… ekhm, tylnej części ciała.

– Mógłby mi pan dać spokój? – spytałam i przyspieszyłam.

– A co? Przeszkadza ci moje towarzystwo?

Już miałam odpowiedzieć: „Jeszcze jak, ty padalcu!”, albo coś o wiele gorszego, jak znam samą siebie i mój zasób słów, ale nagle po naszej prawej stronie rozległ się cichy szelest.

Jaguar zareagował natychmiast: szybko wyciągnął strzelbę i wycelował w tamtą stronę. Przerażona przystanęłam i, muszę to przyznać, schowałam się za niego. A co tam, jakby coś miało nas zaatakować, to chyba lepiej, żeby najpierw się rzuciło na Jaguara niż na mnie, no nie? Miałabym wtedy czas, żeby uciec. Poza tym Jaguar pewnie potrafi się bronić, a moja taktyka obrony polega na tym, że zaczynam wrzeszczeć, chociaż wątpliwe, że mój krzyk przepędzi potwory, czy co tam się czai w ciemności.

Jednak szelest się nie powtórzył. Cokolwiek tam było, już sobie poszło. No i dobrze, nie uśmiecha mi się uciekać przed, dajmy na to, stadem wilków. Przed całym stadem to chyba nawet Jaguar z tą swoją strzelbą by mnie nie uratował. W końcu ile on może mieć w niej naboi?

– Chyba cię odprowadzę na skraj lasu – mruknął do siebie Jaguar. – Tu jest pełno wilków.

O, ekstra. Jestem sama w lesie z jakimś szalonym myśliwym, a dookoła nas krąży stado wilków. Zabójczo! Oby tylko nie w dosłownym znaczeniu tego słowa.

Tak jak powiedział, Jaguar odprowadził mnie pod same drzwi, a raczej furtkę na tyłach domu. Nadal jednak uważam, że sama też bym trafiła!

– Dzięki – mruknęłam i zamknęłam za sobą bramkę, szczerze żałując, że nie ma w niej zamka.

A niech to! On ciągle tam stał. Może to głupie, ale naprawdę nie miałam ochoty odwracać się do niego tyłem. Musiał wyczuć moją rozterkę, bo powiedział:

– Spokojnie, nie strzelę ci w plecy. A gdy odetchnęłam z ulgą, dodał:

– Ale mógłbym – i zniknął w ciemności.

To przeważyło szalę. Ruszyłam biegiem w stronę pergoli. Nie obchodziło mnie, że weźmie mnie za tchórza. Bo bądźmy szczerzy, jestem tchórzem!!! Dla mnie liczył się tylko moment, w którym wreszcie znajdę się bezpieczna we własnym łóżku, w ulubionej piżamie, z ukochanym pluszakiem pod pachą. Wiem, że to dziecinne, ale byłam bliska załamania nerwowego.

Gdy już znalazłam się u siebie w pokoju, dość długo nie mogłam zasnąć. Cały czas dźwięczały mi w uszach słowa Jaguara. Czy on naprawdę mógłby mi strzelić w plecy? Na litość boską! Przecież to Ameryka! Tu się nie robi takich rzeczy! Chyba…


W końcu, znękana, zasnęłam. Jednak moja błoga nieświadomość nie trwała długo. W pewnym momencie usłyszałam dziwne stukanie, ale nie zwróciłam na nie uwagi, znajdując się ciągle pomiędzy jawą i snem. Niemniej jednak dźwięk stawał się coraz bardziej natarczywy i głośny.

Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na podświetlany ekran budzika. Była druga nad ranem. Choroba, nawet nie dają człowiekowi pospać. Z powrotem zamknęłam oko, mając nadzieję, że dzięki temu odgrodzę się od tajemniczego odgłosu.

Taak, nadzieja matką głupich…

Ponieważ dźwięk był już bardzo głośny i mocno mnie zaniepokoił, usiadłam i spojrzałam w stronę okna.

Na moim balkonie ktoś stał!!! Dokładnie widziałam sylwetkę za firanką. Przestraszyłam się i już w ogóle odeszła mi ochota na spanie. Nagle usłyszałam cichy głos:

– Margo! To ja, Max. Obudź się!

O rany, co za ulga. Myślałam, że to włamywacz albo, co gorsza, Jaguar, który nagle stwierdził, że może jednak lepiej byłoby mnie wykończyć, zanim komuś powiem, że spacerował po lesie z bronią.

I niech ktoś mi powie, czemu ja nie mam normalnego życia? W Nowym Jorku nigdy by mi się coś takiego nie przydarzyło.

Wstałam i podeszłam do drzwi balkonowych, a następnie je otworzyłam i wyszłam na zewnątrz.

O, ekstra. Zapomniałam, że jestem w piżamie. Max ma teraz świetny widok na moją nocną bieliznę. Dobrze, że nie lubię negliżu, jak jedna z moich starych ciotek. Kiedyś przypadkiem ją zobaczyłam. Okropny widok! Będzie mnie prześladował do śmierci…

– O co chodzi? – spytałam.

– Sorry, że cię budzę – mruknął – ale muszę cię o coś zapytać.

– Aaa, jasne – odpowiedziałam, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie, że mój chłopak wpada do mnie o drugiej nad ranem, żeby o coś spytać.

– Możesz mi powiedzieć, co robiłaś w lesie z Jaguarem? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.

O choroba, wydało się, że to ja go śledziłam, a raczej usiłowałam…

– Szukałam cię – szepnęłam.

– Z Jaguarem?! – prawie krzyknął.

– Cii, obudzisz moich rodziców… Nie, to nie tak – usiłowałam wyjaśnić. – Szukałam cię, a on się napatoczył po drodze. Uwierzysz, że celował do mnie ze strzelby?

– Czemu mnie szukałaś? Przecież mówiłem ci, żebyś za mną nie szła!

– No i nie szłam – szepnęłam cicho. – Wyszłam po prostu z domu, mając nadzieję, że może cię spotkam.

Kurczę, jak tak dalej będzie się wydzierał, to obudzi moich rodziców, a wtedy bye, bye randki, aż do czterdziestki.

– Wyjaśnij mi jeszcze raz, jak to się stało, że Aki widział jak szłaś sobie spokojnie z Jaguarem i rozmawiałaś o wilkach w środku lasu i to dobrze po północy?!

Więc to wszystko wina Akiego. Już ja się mu dobiorę do skóry! Kabel jeden…

– Przecież ci mówię, że cię szukałam… no i w pewnym momencie na niego wpadłam… no i przestraszyłam się go… no i postanowiłam, że sobie pójdę, ale on polazł za mną… no i w pewnym momencie coś zaszeleściło w krzakach i on wyjął tę swoją strzelbę… no, a potem mnie odprowadził i powiedział, że mógłby mi strzelić w plecy. – Wiem, że mówiłam bez ładu i składu, ale byłam naprawdę zdenerwowana.

– Coś zaszeleściło w krzakach? – spytał Max.

– Tak, Jaguar stwierdził, że to wilk, i powiedział, że mnie odprowadzi do domu.

– I powiedział, że mógłby do ciebie strzelić?

– No tak, ale…

– Strzelić do ciebie?!

– Tak, ale…

– Tylko dlatego, że byłaś w lesie?!

– Tak. Już mówiłam, ale przecież nic się nie stało. Pewnie powiedział tak tylko dlatego, bo sądził, że mogę go wydać policji. Wiesz, za to, że niby polował bez pozwolenia.

Hm, Max chyba się mimo wszystko zdenerwował. Chwilę stał bez słowa, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem westchnął i odgarnął włosy z czoła.

– Nie powinnaś się była narażać na takie niebezpieczeństwo.

– Wiem, już nie będę… – zaczęłam.

– Margo. Uważam, że powinniśmy ze sobą zerwać – przerwał mi w pół zdania i odwrócił wzrok.

– Co?! – krzyknęłam zdumiona. (Pal licho rodziców!!!).

Po prostu mnie zatkało. O co mu chodzi???

– Powinniśmy ze sobą zerwać. Tak będzie najlepiej dla ciebie i dla mnie – mruknął cicho.

– Dlaczego? – spytałam, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.

– To dlatego że poszłam dzisiaj do lasu?

– Nie… tak… nie wiem. Margo, nie roztrząsajmy tego.

– Mogę już nie chodzić do lasu. Już się do niego nie zbliżę!

– powiedziałam szybko. – Obiecuję! Nawet nie dotknę ogrodzenia!

– To nie o to chodzi. Posłuchaj, tak będzie lepiej.

– Ale czemu? – jęknęłam. – Co ja zrobiłam?

– Margo, nic. Zostawmy to tak, jak jest – mruknął i znowu westchnął.

– Masz kogoś innego? – wyjąkałam, bo wpadł mi do głowy tylko ten okropny pomysł.

– Nie. Po prostu nie pasujemy do siebie. Zostawmy wszystko tak, jakby się nic nie stało. Dobrze?

– Jakby nic się nie stało? To te dwa miesiące nic dla ciebie nie znaczą?

– Nie o to chodzi, Margo. To nie jest niczyja wina, ani twoja, ani moja – mruknął i przeszedł na drugą stronę barierki. – Po prostu nie pasujemy do siebie.

Nie powiedział nic więcej. Zszedł w zupełnej ciszy po pergoli i znikł w ciemności pomiędzy drzewami. Niczego nie wyjaśnił…

Oparłam się o barierkę.

– Ale dlaczego? – wyszeptałam, jednak on już nie mógł mnie usłyszeć.

Zaczęłam drżeć. Zamknęłam szybko drzwi balkonowe i objęłam się ramionami. Nie potrafiłam opanować drgawek.

Podeszłam do łóżka. Cały czas nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. To musiał być jakiś sen, prawdziwy koszmar! Max nie mógł zrobić czegoś takiego! Nie mój Max!!!

Usiadłam na łóżku i wzięłam swoją komórkę. Wystukałam szybko numer Ivette. Czułam, że muszę z kimś o tym porozmawiać, albo zacznę krzyczeć.

Gdy wreszcie, pomimo tak późnej pory, odebrała, powiedziałam szybko:

– Max ze mną zerwał.

A w następnej chwili zaczęłam płakać…

Nie płakałam, gdy powiedział, że ze mną zrywa. Nie płakałam, gdy nie chciał wyjaśnić, dlaczego. Płakałam teraz, kiedy wreszcie dotarło do mnie, że już nic nie będzie tak jak przedtem. Już nie miałam Maksa. Nie miałam już z kim o wszystkim rozmawiać. Nie miałam już mojej bratniej duszy, miłości mojego życia…

Nie wiem, jak długo płakałam. Iv usiłowała mnie przez telefon pocieszyć, ale nie zdziałała dużo. Gdy już skończyłyśmy rozmawiać, zwinęłam się w kłębek na łóżku i zaczęłam jeszcze gwałtowniej szlochać w poduszkę. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego. Dlaczego? Czułam, jakby w moim sercu powstała olbrzymia rana, mająca już nigdy się nie zagoić, a jeśli nawet, to zostawiając po sobie dużą bliznę.

W którymś momencie usnęłam, nie wiem dokładnie, kiedy. Byłam zbyt wyczerpana psychicznie, żeby zarejestrować tę chwilę.


Gdy zadzwonił budzik, w ogóle nie zareagowałam. Było mi wszystko jedno. Pozwoliłam mu dzwonić do woli, wsłuchując się w jednostajną, uporczywą dla ucha melodię.

W końcu, po jakichś dwudziestu minutach, do mojego pokoju przyszła mama, żeby sprawdzić, dlaczego nie schodzę. Zdziwiona wyłączyła budzik i usiadła na pościeli obok mnie.

– Margo, co się stało? Jesteś chora? – spytała, patrząc na mnie z troską. – Jak się czujesz?

– Nie za dobrze – mruknęłam zgodnie z prawdą.

Wiem, jak musiałam wyglądać. Po parogodzinnym płaczu nikt nie przypomina gwiazdy filmowej. Mama przestraszyła się nie na żarty. Szybko przyniosła mi termometr i kazała zmierzyć temperaturę, ale nie miałam gorączki. Zaniepokojona zawołała tatę i razem uzgodnili, że muszę zostać w domu.

No i dobrze.

Spędziłam w spokoju parę godzin, leżąc w łóżku. Nawet nie zeszłam na dół na śniadanie. Pewnie nadal trwałabym w mojej życiowej apatii, gdyby nie dzwonek do drzwi. Od jakichś dziesięciu minut ktoś z uporem maniaka dzwonił. A ponieważ nie reagowałam, to zaczął pięścią walić w drzwi. W końcu nie wytrzymałam.

Nie dają nawet człowiekowi pocierpieć w spokoju, jak rany!!!

Zwlokłam się z łóżka i poszłam otworzyć. Na progu czekała Ivette. Po jej minie widać było, że zaczynała odchodzić od zmysłów, zastanawiając się, dlaczego tak długo nie otwieram.

Potem mi wyjaśniła, że kiedy nie pojawiłam się w szkole, zmusiła sekretarkę, żeby jej powiedziała, dlaczego mnie nie ma. A ja myślałam, że takie informacje są poufne. Ale widocznie Iv ma dar przekonywania.

– Czego chcesz? – spytałam.

Nie miałam serca silić się na uprzejmości.

– Przyszłam z tobą porozmawiać – powiedziała i wepchnęła się do mieszkania.

– O czym? – spytałam, zamykając drzwi i patrząc tępo w przestrzeń.

– O Boże, Margo – jęknęła, rozpłakała się i przytuliła mnie. Szczerze przyznam – było mi to potrzebne. Znowu zaczęłam płakać. Stwierdziłam, że muszę wszystko z siebie wyrzucić, więc jeszcze raz dokładnie opowiedziałam jej rozmowę z Maksem. Wysłuchała mnie w milczeniu.

– Jak sądzisz? – spytałam. – On ma kogoś innego?

– Nie wiem, ale chyba nie.

– Więc dlaczego?

– Nie wiem – powiedziała cicho. – Jadłaś coś dzisiaj? – spytała, zmieniając temat.

– Nie.

– Nic? – nie mogła się nadziwić. – W takim razie pomogę ci zrobić śniadanio-obiad.

Dopiero wtedy poczułam, jaka byłam głodna. Kanapki na moim talerzu nie zagrzały miejsca nawet przez parę minut. Gdy zjadłyśmy, znowu spytałam:

– Dlaczego on to zrobił? To przeze mnie?

– Margo, ty z uporem maniaka chcesz się wpędzić w depresję. Nie mów już o tym – powiedziała Ivette. – A jutro pójdziesz do szkoły!

– Nie chcę – mruknęłam.

– Nie możesz jej unikać tylko dlatego, że Max też czasem się tam pojawia. Jutro wpół do ósmej przyjeżdżam po ciebie i razem jedziemy. Zrozumiałaś? A jeśli nie będziesz gotowa, to siłą wyciągnę cię z domu – zagroziła.

Wcale nie uśmiecha mi się wyjście do szkoły. Chcę zostać w domu i poużalać się nad sobą. Czy pragnę tak wiele?

Gdy Ivette wyszła, wzięłam jedną z psychologicznych książek taty (człowiek robi czasem dziwne rzeczy) i zaczęłam czytać: „… Traumatyczne przeżycia o wiele lepiej jest przezwyciężyć gniewem niż żalem…”. Kto to napisał?! Phi, ten ktoś w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, co czuje ktoś, kogo dotknęły „traumatyczne przeżycia”. Jak można być w takim momencie złym? Ja mam ochotę płakać!

Zostawiłam książkę i poszłam do swojego pokoju. Nie ma to jak własny pokój. Jest tam łóżko, odtwarzacz CD i święty spokój. Włączyłam The Calling. Jednak wytrzymałam tylko jakieś pięć minut. To straszne, ale mój ukochany zespół zaczął mnie denerwować! W ich piosenkach jest za dużo nadziei na lepsze jutro. Poza tym ballady o miłości jakoś do mnie w tym momencie nie trafiają.

To okropne! Przez Maksa nie mogę słuchać The Calling! Chce mi się krzyczeć!!! O, czyżbym znalazła w sobie złość? Tak, do diabła! Nikt, ale to nikt nie obrzydzi mi The Calling! Nie pozwolę na to!!! Już ja mu pokażę! Jak on śmiał niczego mi nie wyjaśnić?!

Zaraz, co ja robię? Znowu chce mi się płakać…


Następnego dnia, tak jak obiecała, Ivette przyjechała punktualnie. Miałam ochotę znowu zostać w łóżku, ale rodzice i tak już się o mnie martwili. Ubrałam się całkiem na czarno. Tak, czarny idealnie odzwierciedlał mój nastrój.

Gdy Iv mnie zobaczyła, od razu spytała:

– Czemu ubrałaś się cała na czarno?

– Jestem w żałobie – mruknęłam. – A poza tym pasuję teraz do twojego samochodu – dodałam zgryźliwie.

– Ty naprawdę lubisz się dręczyć – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na mój zły humor.

Ale bądźmy szczerzy, co Iv mogła o tym wszystkim wiedzieć? Nie przeżyła tego, co ja. A czegoś takiego nie życzę największemu wrogowi. Nawet Debbie.

W szkole było jako tako. Oczywiście do momentu, gdy zobaczyłam Maksa. Widziałam go tylko przez chwilę, ale on też mnie zauważył. W jego oczach dostrzegłam ulgę.

Ciekawe czemu, no nie? Może po tym jak mnie wczoraj nie było, przestraszył się, że coś sobie zrobiłam? A to dobre…

Gdy tylko Iv zauważyła, że patrzę na Maksa, od razu złapała mnie za rękę i odciągnęła na bok, a następnie powiedziała:

– Margo, przestań! Patrzenie na niego oczami smutnego spaniela raczej ci nie pomoże. To drań, taki sam jak Peter. Nie powinnaś zwracać na niego uwagi.

Taak, łatwo powiedzieć. Kurczę, znowu mi się chciało płakać.

– Ja po prostu nie mogę zrozumieć, dlaczego… – westchnęłam i poczułam pierwszą łzę ściekającą mi po policzku.

– To czemu go o to jeszcze raz nie zapytasz?

– Co?

– Zamartwianie się i wypłakiwanie oczu raczej ci nie pomoże – stwierdziła. – Powinnaś przecież wiedzieć, dlaczego Max z tobą zerwał. Byliście razem bardzo szczęśliwi, więc to jest tym dziwniejsze.

– Tak sądzisz? – spytałam i wytarłam policzek.

– Tak sądzę – odpowiedziała.

Może Ivette rzeczywiście ma rację? Zresztą jej wyjaśnienie ma więcej sensu niż to, co sobie sama zarzucam. W końcu nikt nie zrywa tylko dlatego, że ktoś wszedł do lasu. Poza tym las to własność publiczna. Każdy ma prawo tam wejść.

Tak, muszę poznać prawdę i, jak rany, nie poddam się, póki nie znajdę odpowiedzi na moje pytania!

Poprosiłam Iv, żeby spróbowała dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej o Maksie i jego znajomych. Sama też popytałam wśród paru osób.

Jednak najgorzej było podczas historii sztuki. Musiałam wtedy siedzieć przez całą godzinę obok Maksa. OK, przyznaję się. Zgrywałam twardą babę, nie zwracałam na niego uwagi. Jednak moje serce cały czas krwawiło.

Parę miesięcy temu to ja jego zmuszałam do rozmowy, a teraz to on mnie zagadywał. Starałam się całkowicie go ignorować, ale chyba było mu przykro z tego powodu. Raz przyłapałam go na tym, jak sam przyglądał mi się wzrokiem smutnego spaniela. Ale w końcu czego się spodziewał? W końcu ze mną zerwał. A ja dowiem się, dlaczego, albo nie nazywam się Margo Cook! A ponieważ tak się nazywam, więc na pewno osiągnę swój cel. Tak. Wiem, że jestem zarozumiała. Ale dobrze mi z tym, zwłaszcza kiedy mam zły humor!

Moje imieniny też raczej do przyjemnych nie należały. Jeszcze jakiś tydzień temu pewnie nie mogłabym się ich doczekać i zastanawiałabym się, czy Max coś mi zaśpiewa. A tak?

W każdym razie Ivette jest moją najlepszą przyjaciółką. Wiecie, co mi dała? Ręcznie robioną kartkę z wierszykiem, który miał mnie podobno podnieść na duchu i rozśmieszyć:

Kochaj chłopców, ale ładnych,

nie blondynów, tylko czarnych.

Bo blondyni bałamucą,

pokochają i porzucą.

Taak, strasznie mnie to rozśmieszyło. Mało się nie popłakałam ze śmiechu, zwłaszcza przy ostatniej linijce…

W dniu moich imienin, gdy wychodziłam z Iv ze szkoły, Max niespodziewanie podszedł do mnie i powiedział:

– Eee, wszystkiego najlepszego.

– Hm, dziękuję – mruknęłam.

Cała ta sytuacja była jakaś taka niezręczna. Kurczę, ja go ciągle bardzo lubię. Ciekawe, czy on mnie też? Gdy siedziałyśmy potem z Ivette w samochodzie, ta stwierdziła:

– Myślę, że on żałuje tego, co zrobił.

– Naprawdę tak myślisz? – spytałam z nadzieją.

– Tak, tylko wiesz, co? Wkurzające jest to, że on nie wie, czego chce – odpowiedziała.

Eee, nie zrozumiałam i chyba było to po mnie widać, bo zaraz dodała:

– Najpierw mówi ci, że nie chce z tobą chodzić, a teraz zachowuje się tak, jakby miał nadzieję, że jeśli będzie miły, to znowu się zejdziecie.

Jezu… od kiedy to z niej taki znawca ludzkiej psychiki?

– Uważam, że powinnyśmy się dowiedzieć, dlaczego tak się zachował. Poznamy wtedy prawdziwe motywy jego postępowania – mówiła dalej.

Rany boskie! Co się z nią stało?! Zawsze myślałam, że to ja potrafię wstawiać takie freudowskie gadki.

Aa, już wiem…

– Czytałaś jakąś książkę w moim domu? – spytałam.

– Eee… tak – mruknęła. – Ale nie powinnaś mi się dziwić. Jak byłaś w złym humorze, to nie miałam co ze sobą zrobić, więc z nudów przeglądałam książki w biblioteczce, w salonie.

Matko… stworzyłam potwora!

Ale teraz zostaje nam rzeczywiście tylko dowiedzieć się, dlaczego ze mną zerwał. Podejrzewam, że to wina tego Akiego. Jeśli oni są jakąś sektą, to Aki mógł kazać mu ze mną zerwać i Max musiał zrobić to, co mu kazano. Wiem, bo przeczytałam wszystko, co było w bibliotece publicznej o sektach. Kiedy poprosiłam bibliotekarkę o pomoc, to popatrzyła na mnie jak na co najmniej psychopatycznego mordercę, więc potem dałam jej już spokój i sama sobie radziłam.

Poza tym niedługo pełnia. No nie takie znowu niedługo. Muszę czekać jeszcze jakiś tydzień z kawałkiem, ale wytrzymam. I znowu wejdę do lasu. Nie poddam się tak łatwo. Odzyskam Maksa, choćbym miała podpaść sekcie, natknąć się w lesie na wilka albo znowu zostać zaatakowana przez Jaguara. Mnie nie tak łatwo przestraszyć!!!

Och, no dobra. Przyznaję się, po cichu mam nadzieję, że może jakimś cudem wszystko się wyjaśni i w ogóle nie będę musiała zbliżać się nawet do granicy lasu. Ale przy moim szczęściu pewnie będę zmuszona wleźć do tej przeklętej głuszy. I pomyśleć, że to wszystko przez nią, a raczej przez wieczór, w którym pojechałam z Peterem na przyjęcie. Gdybym wtedy się tam nie zgubiła, to Max by mnie nie znalazł i w ogóle nie miałabym problemu.

Chociaż tego to akurat nie żałuję.

Загрузка...