12.

Przez ten tydzień, w którym niestety nie wydarzyło się nic, co by mnie mogło powstrzymać przed eskapadą do lasu, dokładnie przemyślałam wszystko, co zrobię. No, w zasadzie to niczego nowego nie wymyśliłam, ale uznałam, że tym razem do pomocy będę potrzebowała Ivette. Jest prawie niezbędnym elementem mojego planu, bo jeśli się nie zgodzi, to i tak pójdę. Nic mnie nie powstrzyma!!!

Swoją drogą, ciekawe, czy się zgodzi, no nie? Bo byłoby mi jakoś tak raźniej…

– To jak, pomożesz mi? – spytałam, gdy już wszystko jej opowiedziałam.

– No, nie wiem – mruknęła.

– Mamy czas, żeby się przygotować – dodałam.

– Jak to my? Ja nie mam zamiaru wałęsać się po ciemnym lesie w środku nocy! – zaprotestowała szybko. Jakbym słyszała samą siebie sprzed jakiegoś miesiąca.

– Ale jesteś mi potrzebna. Poza tym już mi obiecałaś, że pomożesz – przypomniałam.

– No tak, ale nie miałam wtedy na myśli chodzenia po lesie.

– Wcale nie musisz iść ze mną – powiedziałam.

– Jak to? – spytała nieufnie.

– Posłuchaj. Pomyślałam, że tak na wszelki wypadek ktoś powinien wiedzieć, gdzie jestem, no nie? Ty więc zostaniesz w moim domu i gdybym długo nie wracała, zawiadomisz policję albo jakieś inne władze.

– Coraz mniej mi się to podoba – stwierdziła Iv. – Poza tym, co z twoimi rodzicami? Nie pozwolą ci wyjść.

– Nimi już się zajęłam – powiedziałam i przypomniałam sobie poranną rozmowę.


Mama akurat była w łazience, więc zagadnęłam tatę:

– Strasznie dawno nie byliście razem na randce.

– Hm, w zasadzie chyba tak – odpowiedział, dalej czytając gazetę.

Nic do niego nie dotarło, więc próbowałam dalej:

– A nie sądzisz, że powinieneś zaprosić mamę do kina albo restauracji? Na pewno bardzo by się ucieszyła.

– Tak myślisz? – spytał, nadal czytając.

– Tato, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Ależ oczywiście. Więc o czym mówiłaś? – spytał, wpatrując się w tekst gazety.

Krew człowieka zalewa, no nie? W końcu nie wytrzymałam i wyrwałam mu przedmiot jego zainteresowań.

– Hej, jeszcze nie skończyłem. Oddaj! – No proszę, wreszcie zauważył, że poza gazetą istnieje jeszcze coś takiego jak, na przykład, rzeczywistość?

– Mówiłam, że powinieneś zaprosić mamę na randkę – powiedziałam, ignorując jego prośbę.

– Dlaczego? Są jej urodziny?

Tak na marginesie, to mama ma urodziny w grudniu, a teraz był maj.

– Nie tato, ale nie sądzisz, że już dość dawno nie byliście na żadnej randce?

– Hm, chyba tak.

No nie. Czas wytoczyć cięższą artylerię.

– Mama może czuć się niedowartościowana, skoro prawie nie zwracasz na nią uwagi – powiedziałam z poważnym wyrazem twarzy.

– Naprawdę? – nagle tata się zainteresował.

Oho, połknął haczyk. I sami powiedzcie, czy nie jestem genialna?

– Naprawdę – odpowiedziałam śmiertelnie poważnie. – Uważam, że powinieneś zaprosić ją w tę sobotę do restauracji albo do kina. Chociaż najlepiej tu i tu. Musi poczuć się doceniona.

– Wiesz? Chyba masz rację. Ostatnio jest jakaś taka cicha.

– Ależ oczywiście. Przecież ja zawsze mam rację – mruknęłam, ale głośno powiedziałam: – Mówię ci, tato, powinieneś tak zrobić…


Nagle moje rozmyślania przerwał głos Ivette:

– Margo, czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Uważam, że wchodzenie w nocy do lasu to kompletna głupota. Nie powinnaś tego robić!

– Ale muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi. Możesz u mnie nocować w tę sobotę?

– Przecież w sobotę zamierzasz iść do lasu.

– Wiem. Ty poczekasz na mnie u mnie w domu i tak jak wcześniej mówiłam, gdybym nie wracała, wezwiesz pomoc.

– Naprawdę muszę brać w tym udział? – jęknęła.

– Tak – odparłam bezwzględnie.

– No dobra, ale nadal uważam, że to głupota. Poza tym jak chcesz ich tam znaleźć? Znowu pójdziesz za Maksem?

– Nie, usłyszy mnie. Po prostu może na nich trafię.

Tak, wiem, że to równie prawdopodobne, jak to, że kiedyś polecę na Księżyc.

– Zgubisz się.

Owszem, też dręczy mnie taka obawa, i to przez cały czas.

– Może nie – powiedziałam już mniej pewnie. – Wezmę ze sobą kompas, tak jak poprzednio.

– Aha – mruknęła Ivette i spytała: – A co będzie, jeśli znowu spotkasz Jaguara? Jeszcze nie wyjechał z miasta.

– Nie wiem. Mam nadzieję, że go nie spotkam – odparłam. Taa… to by było zdecydowanie najgorsze zakończenie tej przygody. Wieczorem położyłam się do łóżka i zasnęłam.


Stałam. Otaczał mnie wysoki ciemny las. Na niebo wschodził właśnie księżyc w pełni. Powoli ruszyłam w stronę światła rozchodzącego się zza drzew. Po cichu wyjrzałam zza krzaków otaczających polanę. Dookoła ogniska siedziała grupa osób. Jednak nikogo nie mogłam rozpoznać.

Nagle nadepnęłam na gałązkę, która pękła z trzaskiem. W moją stronę zaczęły odwracać się wszystkie twarze. Ja jednak już ich nie widziałam. Biegłam. Usłyszałam za sobą krzyki. Przyspieszyłam.

Jedynym dźwiękiem przerywającym ciszę nocy był trzask pękających pod moimi stopami gałązek. Myślałam, że ich zgubiłam. Nagle usłyszałam za plecami kroki. Na początku były ciche, ale stopniowo stawały się coraz głośniejsze. On się zbliżał. Przyspieszyłam.

Przed sobą zobaczyłam wzgórze. Zaczęłam na nie wbiegać. Gdy tylko dotarłam na szczyt, ujrzałam przed sobą czarnego wilka wyjącego do księżyca. Przystanęłam przerażona.

Znowu usłyszałam za sobą kroki. Mój prześladowca złapał mnie za ramię! Szybko się odwróciłam i zobaczyłam go…

W tym momencie obudziłam się, oddychając ciężko. Jest źle. Mój koszmar znowu się zmienił! Teraz już wiem, czemu uciekam, i wiem też, kto mnie goni! Twarz, którą zobaczyłam, zanim się obudziłam, była twarzą Maksa…

W końcu nadeszła sobota. Dzień, w którym najprawdopodobniej znowu zgubię się w lesie. To straszne!!! Od samego rana mam okropne przeczucia…

Po południu przyszła Iv. Na szczęście jej rodzice zgodzili się, żeby dzisiaj u mnie przenocowała. Uzgodniłyśmy, że jak nie wrócę do północy, ma wezwać policję. Chociaż nie podejrzewam, żeby była potrzebna. Najwyżej znajdę się nad ranem piętnaście kilometrów stąd, niedaleko jakiegoś miasteczka.

Mój tata przeszedł samego siebie. Zaprosił mamę do kina, potem do drogiej restauracji, a następnie do hotelu. Jak to miło – nie chcą, żebym im przeszkadzała. No i dobrze, przynajmniej nie wrócą na noc.

Gdy rodzice wreszcie wyszli, opowiedziałam Ivette o moich snach, nawiedzających mnie już od paru miesięcy.

– Czemu wcześniej nic nie mówiłaś?! – spytała lekko zdenerwowana.

– Nie sądziłam, że to ważne. Ale po tym wczorajszym muszę ci przyznać, że jestem przerażona – odpowiedziałam.

– W takim razie nie idź do lasu.

– Muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

– Mówisz, że kiedy pojawiły się te sny?

– Jak przyjechaliśmy do Wolftown.

– Dziwne – mruknęła Iv.

– I straszne – dodałam. – Nie mogę przez nie spać.

– A jak mieszkałaś w Nowym Jorku, to ich nie było? – upewniła się Ivette.

– Nie, po raz pierwszy śniło mi się to tutaj.

– I nie boisz się iść do lasu? – zapytała z niedowierzaniem.

– Boję się jak diabli – odparłam.

– To nie idź. To przecież głupota – usiłowała mnie zniechęcić. – Posłuchaj mojej rady! Nie idź!!!

– Nie, muszę się dowiedzieć, co oni tam robią. Może jak zrozumiem, to łatwiej mi będzie pogodzić się ze stratą Maksa – powiedziałam.

A może nawet go odzyskam?

Gdy dochodziła dziewiąta, przebrałam się w czarną bluzkę i spodnie i podeszłam do kuchennych drzwi. W rękę wzięłam latarkę (może tym razem nie będę miała poobijanych nóg), a do kieszeni schowałam kompas.

– Wrócę też przez kuchnię – powiedziałam do Ivette.

– Okay, tylko się nie zgub. Przez najbliższe dwie godziny będę umierała ze strachu! Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz.

– Iv, spokojnie. W końcu, co mi się może stać? Najwyżej się zgubię.

– Jeśli to sekta, to może ci się coś stać – powiedziała z naciskiem. – Proszę, uważaj na siebie. A jeśli zauważysz, że składają ofiary ze zwierząt, to uciekaj! Jeśli zabijają psy, to znaczy, że nie cofną się przed niczym!

– Dobra – obiecałam i wybuchnęłam śmiechem.

Czy wspominałam już, że Iv jest gorącą zwolenniczką Greenpeace i tych wszystkich stowarzyszeń dbających o ochronę zagrożonych gatunków? Chyba wspominałam, ale to niezwykłe, zważywszy, że ma alergię na prawie każdego rodzaju sierść, więc na zdrowy rozum nie powinna tak przepadać za futrzakami.

Ivette nie będzie chyba narzekać na nudę podczas mojej nieobecności. Wypożyczyłyśmy parę fajnych filmów, a poza tym zrobiłam przed wyjściem olbrzymią miskę popcornu. Gdyby moi rodzice dzwonili, to ma im powiedzieć, że jestem właśnie w toalecie albo coś podobnego. Mam nadzieję, że sobie poradzi, no i że ja również sobie poradzę…


Całe podwórko zalane było księżycową poświatą. Spojrzałam w górę. Księżyc w pełni – aż ciarki chodzą po plecach. Otworzyłam furtkę na tyłach domu i weszłam pomiędzy drzewa.

Las wyglądał, jakby zasnął. Normalnie, w ciągu dnia, jest tu bardzo głośno: śpiewają ptaki i słychać szum wiatru w liściach. A teraz panowała niczym niezmącona cisza. Mój nerwowy oddech wydawał się wręcz nie na miejscu.

Powoli zagłębiłam się pomiędzy drzewa. Wszystko wyglądało jak w moim śnie, który odżył w wyobraźni. Tak na wszelki wypadek trochę przyspieszyłam. Nigdzie nikogo nie widziałam. Prawdopodobnie w ogóle nikogo nie znajdę. Ale uparcie szłam coraz dalej.

Ostrożnie stawiałam stopy i uważnie nasłuchiwałam, usiłując wychwycić z mroku jakiś dźwięk, choćby najcichszy. Szłam już w ten sposób jakąś godzinę. Chciałabym zauważyć, że to jest bardzo męczące. Zwłaszcza, jak się uważa, żeby zbyt często nie przewracać się na twarz. No, bo niby wzięłam latarkę, ale stwierdziłam, że bezpieczniej będzie jej jednak nie używać.

Nagle, daleko przed sobą, zauważyłam jakiś błysk. Starając się nie narobić hałasu, zaczęłam iść w tamtą stronę. Jakieś dziesięć metrów przede mną, na małej polanie rozpalone było ognisko. Moje serce zabiło gwałtowniej.

Znalazłam ich…

Dookoła ogniska siedzieli metalowcy, bardzo dziwnie ubrani. Hm, dziwnie? To chyba naprawdę jakaś sekta. Każdy miał na sobie dość szeroką eee… sukienkę. Tak, sukienka to chyba najlepsze słowo opisujące ich strój. Chociaż może to wyglądało raczej na czarne worki z otworami na głowę i ręce.

Bezszelestnie podkradłam się do najbliższej kępy krzaków i zaczęłam ich obserwować, próbując wypatrzeć Maksa. Nagle wśród osób zgromadzonych przy ognisku zaczął się ruch. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, o co chodzi, gdy nagle na polanę wbiegł srebrzystoszary wilk. Przestraszona, cofnęłam się. Myślałam, że metalowcy zaczną uciekać, albo chociaż krzyczeć, ale oni po prostu siedzieli dalej jakby nigdy nic.

Wilk podszedł do jednej z dziewcząt i pozwolił, żeby włożyła mu na pysk ten ich czarny worek. Nic nie rozumiejąc, patrzyłam tylko i nagle, ku mojemu zdumieniu, wilk zamienił się na moich oczach (no, w zasadzie to pod tym workiem) w Maksa! Widziałam to na własne oczy, ale nie mogłam uwierzyć! Powoli znikało futro, przednie łapy przekształciły się w ręce, a tylne w nogi! Po paru sekundach Max stał już w ludzkiej postaci i witał się z przyjaciółmi. Tak jakby to, co przed chwilą zrobił, było czymś normalnym!

Byłam przerażona, mimowolnie cofnęłam się i nadepnęłam na gałązkę, która z głośnym trzaskiem pękła pod moim ciężarem.

Zaraz, skąd ja to znam? O matko! Mój sen się sprawdza!!!

Postacie przy ognisku szybko odwróciły się w moją stronę, zaniepokojone tajemniczym dźwiękiem. Niektórzy zamienili się w wilki i wyswobodzili z szat krępujących ich ruchy. Powoli zaczęli zbliżać się do mnie. Stwierdziłam, że zrobię to, co w moim śnie – ucieknę.

Po cichu wycofałam się, i cały czas ich obserwując, zaczęłam się oddalać.

– Tam ktoś jest! – usłyszałam krzyk jakiegoś chłopaka.

W tym momencie stwierdziłam, że nie ma się już po co kryć. Puściłam się biegiem, nie zwracając uwagi na to, czy hałasuję, czy nie.

– Margo? – usłyszałam za sobą pełen niedowierzania krzyk Maksa, a raczej głośne pytanie, które w ciszy nocy zabrzmiało donośnym echem.

Jednak byłam zbyt przerażona, żeby stanąć, tylko przyspieszyłam. Tak jak w moim koszmarze, biegłam przez otaczającą mnie ciemność. Latarkę zgubiłam gdzieś po drodze. Zresztą i tak jej nie używałam.

Korzenie i gałęzie strasznie utrudniały mi bieg. Musiałam uważać, żeby nie dostać w twarz jakimś niewidocznym w ciemności konarem albo nie wyłamać nogi ze stawu, zahaczając o korzeń. To było bardzo trudne…

W pewnym momencie poczułam szarpnięcie w kostce, świat przed moimi oczami zawirował, a ja runęłam w dół. W czasie spadania wyciągnęłam przed siebie ramiona, żeby chociaż trochę zmniejszyć siłę uderzenia. Jednak nie na wiele się to zdało. Rąbnęłam o ziemię całym ciężarem ciała i stoczyłam się z jakiegoś wzniesienia.

A niech to! Zdarłam sobie do krwi skórę na łokciach. Już teraz czułam ciepłe strumyczki cieknące mi po opuszczonych dłoniach. No tak, nie pomyślałam, żeby mimo ciepłej nocy włożyć bluzkę z długim rękawem i teraz przez to cierpiałam. Kurczę, piekło jak nie wiem! Dżinsy też podarłam na kolanach. Ale nie tym się przejmowałam. Moim problemem było w tym momencie stado wilków za plecami.

Uciekać! I to jak najszybciej!!!

W ciemności, tuż za mną, rozlegały się odgłosy pogoni, ale nie brzmiały jak uderzenia psich łap, raczej jak ludzkie kroki. Jednak wolałam się nie oglądać i nie sprawdzać, w jakiej postaci mnie gonią.

Po prostu uciekałam.

W oddali przed sobą zobaczyłam niewysokie wzgórze. Ruszyłam w jego stronę. Kiedy później się nad tym zastanawiałam, nie miałam pojęcia, dlaczego pobiegłam akurat tam. Na zdrowy rozum powinnam uciekać w przeciwną stronę, bo wiedziałam już, co mnie czeka. Jednak nieuchronnie zmierzałam ku swemu przeznaczeniu. Ależ to dramatycznie brzmi!

Zaczęłam wspinać się na wzniesienie. Kiedy zdyszana dotarłam wreszcie na szczyt, zatrzymałam się nagle jak sparaliżowana. Przede mną stał czarny wilk. Podniósł pysk i zawył do księżyca. Następnie spojrzał na mnie i zaczął warczeć, obnażając ostro zakończone kły. Powoli ruszył naprzód.

Matko! Przecież on zaraz się na mnie rzuci!!! Nie zdążę uciec!

Zaczęłam się cofać, jednak nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w czarne ślepia, usiłując się domyślić, czy kryje się za nimi ktoś, kogo znam.

Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię! Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Maksa.

– Margo, nie uciekaj – powiedział, patrząc na mnie smutno, a następnie warknął w stronę wilka. – Aki, przymknij się!

A wilk, czyli Aki, przestał warczeć.

– Dlaczego mnie śledziłaś? – spytał Max. Zauważyłam, że był ubrany w czarną szatę. Widocznie gonił mnie pod postacią człowieka.

– Jeszcze się pytasz? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Chcę ci pomóc. Myślałam, że jesteś w jakiejś sekcie, więc poszłam za tobą, a ty… – przerwałam, nie wiedząc, jak to wyrazić.

– Margo, nawet nie wiesz, w co się wpakowałaś – powiedział. – Musimy…

Lecz przerwał mu odgłos strzału, który rozległ się nad naszymi głowami. W drzewie, obok którego staliśmy, zobaczyłam głęboką dziurę po kuli. Max pociągnął mnie na ziemię.

– Ktoś do nas strzela! – wydusiłam.

– Tak, musimy uciekać! – mruknął Max. – Przemienię się w wilka. Masz pobiec za mną, rozumiesz? Zaprowadzę cię do domu, ale musimy bardzo szybko uciekać.

Na moich oczach jego twarz wydłużyła się i zaczęła pokrywać srebrnym futrem, a chłopak opadł na kolana. Gdy był już wilkiem, pomogłam mu wyswobodzić się z czarnej szaty.

Max pociągnął mnie zębami za rękaw bluzki, nakazując, bym opadła na kolana. Po cichu zaczęłam za nim schodzić ze wzgórza. Było to bardzo trudne, bo poobijane wcześniej dłonie i kolana strasznie mnie bolały.

Niedaleko nas przemykał Aki pod postacią czarnego wilka. Starał się podkraść w naszą stronę, ale chyba płoszyły go rozbrzmiewające w ciemności kroki.

Gdy tylko znaleźliśmy się na dole, zaczęliśmy biec ile tchu. Starałam się rozwinąć największą szybkość, na jaką było mnie stać. Myślałam, że już uciekliśmy tajemniczemu myśliwemu, ale nagle usłyszałam kroki tuż za sobą i w chwilę potem nad moją głową przetoczył się huk wystrzału. Na szczęście kula nikogo nie trafiła.

Wciąż biegliśmy. Musiałam być strasznie daleko od domu. Co chwila gdzieś za nami rozlegał się strzał, przypominając, że cały czas jesteśmy śledzeni.

W końcu między drzewami pojawił się zarys mojego domu. Furtkę zostawiłam otwartą, więc Max i Aki, który jakiś cudem dołączył do nas po drodze, szybko wbiegli do ogrodu. Ja zrobiłam to samo i zamknęłam za sobą zardzewiałe wrota. Choroba! Dlaczego nie ma w nich zamka???

Nagle zza drzew wyszedł Jaguar. No tak, któż inny miałby nas gonić?

Zatrzymał się naprzeciwko mnie i wymierzył ze strzelby do Maksa. Przestraszona stanęłam na linii strzału i rozłożyłam szeroko ramiona, zasłaniając własnym ciałem wilki.

– Co pan robi?! – krzyknęłam.

– Hm, znowu się spotykamy. Zejdź z linii strzału, dziewczyno – mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się krzywo.

– Z jakiej linii strzału?! To teren prywatny! Proszę się stąd natychmiast wynosić! – krzyknęłam hardo.

– Tak mi się odwdzięczasz za to, że odprowadziłem cię wtedy bezpiecznie do domu? Poza tym, albo mi się zdaje, albo stoję po drugiej stronie furtki od tego „terenu prywatnego” – stwierdził ironicznie.

– Może i tak, ale nie ma pan prawa stać tu i mierzyć do mnie z karabinu!

– To strzelba – powiedział zdegustowany. – A poza tym mierzę w wilki, a nie w ciebie, więc się przesuń!

– To nie są wilki – powiedziałam szybko.

– A niby co, strusie?

– To są moje psy – warknęłam. – A pan jest ślepy, jeśli tego nie widzi!

– To są wilki, nie wmawiaj mi tu głupot!

– Czy jeśliby to były wilki, to zrobiłabym coś takiego? – Podeszłam do Maksa i poklepałam go po głowie, a on dla większego efektu wywalił język.

– Nie wiem, czy to wilki, czy nie, ale mam zamiar je zastrzelić – stwierdził, celując tym razem w Akiego.

– Nie ma pan prawa! – krzyknęłam, znowu zasłaniając sobą lufę. – Do domu, przez kuchnię! – krzyknęłam do wilków. – W drzwiach jest klapka!

– Co ty robisz?! – warknął Jaguar i usiłował strzelić, ale uniemożliwiłam mu to, łapiąc za strzelbę i wieszając się na niej. Tak, wiem, że to nie było mądre, ale działałam pod wpływem impulsu.

– Puść to!!! – krzyknął wściekły i szarpnął strzelbą. Jednak teraz to mógł mi nagwizdać. Max i Aki zdążyli już uciec do kuchni przez klapkę zrobioną dla Swetera, więc było mi wszystko jedno.


Jak się później dowiedziałam, wbiegli do domu, nie zauważając Ivette, która akurat też weszła do kuchni, słysząc dobiegające z ogrodu krzyki.

Na jej oczach zamienili się z powrotem w chłopców, ale… no cóż, nie mieli na sobie niczego, bo czarne szaty zostawili gdzieś w lesie. Słowem: byli goli.

Gdy Iv zobaczyła, jak się przemienili, upuściła pustą miskę po popcornie, a ta rozbiła się na podłodze. Przerażeni chłopcy odwrócili się w jej stronę, dopiero teraz zauważyli jej obecność i gwałtownie zasłonili się pierwszą rzeczą, jaka była pod ręką, czyli obrusem z kuchennego stołu. Narobili tym jeszcze większego hałasu, bo z obrusem ściągnęli na podłogę wazon z kwiatami.

Dziwię się, że Ivette nawet nie krzyknęła. Widocznie całkowicie ją zatkało.

– A ja myślałam, że wy po prostu należycie do jakiejś sekty – wymamrotała tylko, nadal przypatrując się im uważnie.

W innej sytuacji to pewnie byłoby bardzo zabawne, ale w tym momencie nikomu nie było do śmiechu.


Tymczasem ja wciąż siłowałam się z szalonym myśliwym. Zdołał mi już wyrwać swoją strzelbę i teraz mierzył prosto we mnie.

– Jeśli zaraz nie zawołasz tu tych wilków, to cię zastrzelę i nie będę miał przy tym żadnych oporów – wycedził wściekły.

– Taak? To niech pan spróbuje! – wrzasnęłam (ach, ta moja inteligencja, no nie?).

– Margo? Co się tam dzieje? – krzyknęła Iv, wychylając się zza drzwi do kuchni. Widocznie pokonała już zdziwienie i wreszcie zauważyła, że tylko ja nie wróciłam.

Gratulacje dla refleksu…

– Zadzwoń na policję! – zawołałam.

– I co mam im powiedzieć?

– Że pan Jaguar wtargnął na teren prywatny, groził mi z broni palnej, chciał zastrzelić moje psy i nielegalnie polował na wilki! – krzyknęłam, a do Jaguara powiedziałam: – I co? Nadal chce mnie pan zastrzelić? Wtedy do listy pana zbrodni doszłaby jeszcze próba morderstwa.

– Jeszcze tego pożałujesz. Poza tym to nie byłaby próba morderstwa, tylko morderstwo! – warknął i szybko odszedł.

Patrzyłam chwilę za nim, ale zaraz pobiegłam do domu. Jezu, morderstwo??? No tak, z odległości dwóch metrów pewnie by we mnie trafił z tego swojego karabinu, czy co to tam było.

Gdy weszłam do kuchni, zastałam czerwoną na twarzy Iv stojącą po jednej stronie stołu i równie czerwonych chłopców stojących po drugiej. Wszyscy starannie unikali się wzrokiem.

– To co robimy? – spytała Ivette. – Dzwonimy?

– Chyba nie – odpowiedziałam. – Jaguar uciekł, a poza tym jak byśmy to wszystko wyjaśnili?

– No tak – mruknęła w odpowiedzi. – Margo! Twoje ręce! O, dopiero teraz zauważyłam. Całe były w ziemi, a z poobcieranych łokci nadal sączyła się krew, skapując prosto na podłogę.

Ciekawe, czy nie powinnam wziąć zastrzyku przeciwtężcowego. Odkręciłam ciepłą wodę i opłukałam ręce nad zlewem. Ooo, kiedy spłynęła z nich ziemia, zobaczyłam, że praktycznie nie mam skóry na łokciach. Czy wspominałam już, że widok krwi, a zwłaszcza mojej własnej, przyprawia mnie o zawroty głowy? Nie? No to teraz mówię!!!

Ponieważ lekko się zatoczyłam, Ivette podbiegła do mnie i przycisnęła mi rany ściereczką kuchenną. Zachowała się jak wzorowa pielęgniarka, bo polała mi łokcie spirytusem salicylowym (to bolało!) i przykleiła pokaźnych rozmiarów opatrunki, które wyjęła z apteczki wiszącej obok drzwi. No proszę, mieszkam w tym domu, a nawet nie wiedziałam, że jest tu apteczka.

Tylko co teraz? Utknęłam w domu z Iv i z dwoma nagimi chłopakami. Jak ja to wyjaśnię rodzicom? Mam nadzieję, że wrócą dopiero nad ranem.

– Eee, może chodźmy do salonu – powiedziałam. – Poczekajcie tam, a ja poszukam wam jakichś ubrań – dodałam po chwili, zostawiając Iv samą z Akim i Maksem.

Nie bardzo wiedziałam, co im przynieść. W żadną z moich rzeczy by się nie zmieścili. Stwierdziłam więc, że dam im stare podkoszulki taty i jakieś jego szorty. Po paru minutach zeszłam do salonu, gdzie panowała przeurocza atmosfera. Iv usiadła jak najdalej od chłopców. Żadne z nich się nie odzywało, a powietrze w pokoju było tak gęste, że można by je kroić nożem.

Gdy chłopcy się przebrali i wrócili do salonu, powiedziałam:

– Może jeszcze trochę poczekajcie. On może się czaić gdzieś tam, na zewnątrz.

– Eee, dobrze – zgodził się zakłopotany Max, siadając obok mnie.

Odruchowo się odsunęłam. Spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Czy możesz mi powiedzieć, czemu poszłaś do lasu?

– Już mówiłam. Myślałam, że się w coś wpakowałeś. Sądziłam, że naprawdę jesteś w jakiejś sekcie. A po tym jak ze mną zerwałeś, jeszcze bardziej chciałam zrozumieć, o co tu chodzi! Musiałam zrozumieć, dlaczego.

– No tak – powiedział Max. – Ale prosiłem cię, żebyś już więcej za mną nie szła.

– No i nie szłam za tobą. Przypadkiem natrafiłam na wasz obóz w tym samym momencie, co ty. Nie złamałam więc danego słowa – dodałam.

Wiem, że to pokrętne tłumaczenie, ale w końcu prawdziwe, no nie?

– Dobra, nie kłóćcie się – niespodziewanie wtrącił się Aki.

– Przejdźmy do konkretów.

– Margo i… eee, jak się nazywasz? – Aki zwrócił się do Iv.

– Ivette – mruknęła cicho.

– No, więc Ivette. Nie wolno wam pisnąć nikomu ani słowa o tym, co dzisiaj zobaczyłyście. Nikomu albo…

– Nie groź im – przerwał mu Max.

– Nie sądzicie, że powinniście wyjaśnić nam, o co tu chodzi?

– spytałam.

– W zasadzie… – mruknął Aki.

– Cała tajemnica w tym, że potrafimy zamieniać się w wilki – powiedział Max, znowu mu przerywając.

– Ale dlaczego? – spytała Iv.

– Nie wiemy – stwierdził Aki. – Potrafimy to od urodzenia.

– Może to jest dziedziczne. Wasi rodzice też to potrafią?

– spytałam.

– W tym właśnie rzecz, że nie – powiedział Aki.

– To czemu wy…

– Nie wiemy – odpowiedział Max. – Po prostu to umiemy – westchnął i przejechał dłonią po włosach.

A ja tylko patrzyłam na niego i patrzyłam…

– Od dawna usiłowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego jesteśmy inni – zaczął opowiadać. – Kilka lat temu odkryliśmy, że kiedyś w tej okolicy krążyła pewna legenda, dzisiaj już całkiem zapomniana. Opowiedziała nam ją babcia Marka. Pierwsi osadnicy, drwale, którzy tutaj zamieszkali, nazwali to miasto Woodtown, ponieważ założyli je głęboko w nieznanych sobie lasach. Na początku wszystkim żyło się dobrze, ale pewnej wiosny stado wilków zaczęło nękać osadę, jakby znajdowała się na ich terytorium łowieckim. Zawsze atakowały po zmroku, ale tylko podczas pełni. Część osadników zginęła zagryziona, niektórzy zaginęli i nikt nigdy nie odnalazł ich ciał. Wtedy też zmieniono nazwę osady na Wolftown. Po pewnym czasie ataki zwierząt ustały. Osadnicy znowu zaczęli żyć normalnie, tak jak dawniej. Minęło kilka pokoleń i ludzie już zapomnieli o atakach, kiedy pewnego wieczoru, podczas pełni księżyca, kilkanaście dziewcząt, które wracały z targu w pobliskim miasteczku, zniknęło. Zaczęto ich szukać, jednak nie było po nich śladu. Zupełnie jakby zapadły się pod ziemię. Co niezwykłe, podczas następnej pełni wszystkie wróciły z lasu, sądząc, że nadal jest ten sam dzień, podczas którego wracały z targu. Dopiero osadnicy uświadomili im, że nie było ich cały miesiąc. Jednak dziewczęta niczego nie pamiętały. Za to na ciele każdej z nich znaleziono ślad pojedynczego ugryzienia, niewielką ranę zadaną kłami wilka. Od tamtego czasu w miasteczku znowu panował spokój. Ale raz na trzy pokolenia po lesie zaczynały grasować wilki. Podobno byli to potomkowie tamtych dziewcząt, którzy mieli w sobie skażoną krew, ujawniającą swą moc raz na kilka pokoleń.

Max skończył opowiadać. Siedziałam zasłuchana, wpatrując się w niego uważnie. Nie wiedziałam, że to miasteczko jest aż tak stare i że ma tak niesamowitą legendę.

– To wy… – zaczęła Ivette, przerywając moje rozmyślania.

– Babcia Marka, która nam opowiedziała tę legendę, dodała, że w jej rodzinie są potomkowie pierwszych osadników, czyli prawdopodobnie także tamtych dziewcząt – powiedział Aki. – Dziś tak naprawdę w każdym mieszkańcu Wolftown może krążyć ich krew.

W pokoju zaległa cisza. Chłopcy patrzyli na nas z wyczekiwaniem.

– Skażona krew… – odezwałam się w końcu. – Podejrzewacie, że to wy ją odziedziczyliście i dlatego możecie się zmieniać?

Max przytaknął z westchnieniem.

– To dlatego Sweter tak dziwnie na ciebie zareagował – powiedziałam zamyślona.

– Sweter? – spytał Aki.

– Mój pies – wyjaśniłam.

– Znacie jakiegoś dorosłego, który też jest, eee… wilkołakiem? – spytała Iv.

– Nie – odpowiedział Max. – I nie nazywaj nas tak. Nie lubimy tej nazwy. Źle się kojarzy.

– Aha, dobra – mruknęła speszona.

– Mogłeś mi wcześniej powiedzieć – powiedziałam, patrząc Maksowi prosto w oczy.

– I jak byś wtedy zareagowała? – spytał gorzko. – Pewnie byś uciekła przestraszona i nie chciałabyś mnie znać.

– Skoro nie bałam się wleźć za tobą do ciemnego lasu, mimo że zachowałeś się wobec mnie nie fair, bo myślałam, że należysz do jakiejś sekty mordującej i zjadającej psy, to niby dlaczego miałabym uciekać, wiedząc, że posiadasz pewne… zdolności?

– Zjadającej psy? – spytał i znowu na mnie spojrzał.

– Eee, taki przykład – odparłam.

– Margo, przepraszam – mruknął i wziął mnie za rękę. Zrobiło mi się gorąco. – Sądziłem, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Myślałem, że będziesz dzięki temu bezpieczna.

Chcę zaznaczyć, że powiedział to w obecności swojego kumpla i Ivette. Gdyby mu na mnie nie zależało, to nie zbłaźniłby się przed kolegą, no nie?

– A, właśnie – przerwała nam Ivette. Musiała się, kurczę, wtrącić?! – Co z twoim snem? Spełnił się?

– Jakiem snem? – spytał Max.

Musiałam więc opowiedzieć im o prześladujących mnie koszmarach, które zaczęły się, kiedy przyjechałam do tego miasteczka, a także o tym, jak sny się stopniowo zmieniały.

– Wszystko było tak jak w moim śnie – zakończyłam.

– I to ja miałem kompleksy, że jestem inny – mruknął Max.

– Nigdy wcześniej nie miałaś tych snów? Zaczęły się pojawiać dopiero, jak przyjechałaś do Wolftown? – upewnił się Aki.

– Tak.

– Ciekawe, czy to ma jakiś związek z tym, że jesteście eee… tym, kim jesteście – powiedziała Ivette, czerwieniąc się.

– Podejrzane – stwierdził Aki.

Jeszcze jakieś pół godziny siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy. Chłopcy opowiedzieli nam, jak odkryli swoje zdolności i dlaczego na wszelki wypadek utrzymywali je w tajemnicy. W końcu uznali, że powinni już iść do domu.

W drzwiach Max zatrzymał się i zwrócił do mnie:

– Co z nami będzie?

– A co ma być? – odparłam smutnym głosem. – Każde z nas miało swój sekret: ja moje sny, a ty to, że jesteś wilkiem. Po prostu dowiedzieliśmy się o tym. Chociaż muszę przyznać, że twój sekret zwalił mnie z nóg.

– No tak. Ale czy jest jakaś szansa, że będziemy znowu razem? – zapytał niespodziewanie – Jeśli nie chcesz, to zrozumiem. Wiem, że bardzo cię zraniłem. Poza tym, wiesz już, kim naprawdę jestem. I że nie jestem normalny…

– W zasadzie to już mnie przeprosiłeś… – powiedziałam i poczułam, że płomyk nadziei zamienia się w pożar ogarniający całe moje serce. – I wiem, kim jesteś dla mnie…

Co mam zrobić? Kocham go przecież i nie mogę go tak zostawić. A to, że ma wyjątkowe zdolności… No cóż, każdy jest jakoś inny…

– Czyli nic się nie zmienia? – spytał i uśmiechnął się. – Przeprosiny przyjęte?

– Tak – odpowiedziałam i też się uśmiechnęłam. – Ale będziesz musiał trochę pocierpieć. Spróbujesz nauczyć mnie jeździć na motorze, jasne?

– Dobrze – zgodził się i wziął mnie za ręce, starając się nie naruszyć opatrunków. – Bardzo cię boli?

– Niezbyt.

– Wiesz, bałem się, że już nigdy nie będziesz chciała mnie znać. Poza tym w szkole cały czas mnie ignorowałaś.

– Starałam się ukryć moje uczucia. To bardzo bolało – odpowiedziałam cicho.

– Przepraszam cię, Margo. Obiecuję, że już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię – powiedział, marszcząc czoło.

Max raczej nie okazuje emocji ani wtedy, kiedy się z czegoś cieszy, ani wtedy, kiedy jest smutny. Dlatego ta jedna zmarszczka pomiędzy jego brwiami powiedziała mi więcej niż słowa. Max naprawdę się o mnie bał i myślał, że zrywając ze mną, obroni mnie przed samym sobą, a teraz wyraźnie tego żałował i jeszcze miał poczucie winy.

Czy on nie jest najwspanialszym chłopakiem na Ziemi?

– Wybaczam ci – powiedziałam i dotknęłam dłonią jego policzka.

Pocałował mnie na pożegnanie i powiedział:

– Skoro mamy jutro jeździć na motorze, to wpadnę po ciebie o dwunastej, w południe.

– Świetnie – ucieszyłam się.

Stałam jeszcze i patrzyłam, jak odchodzi, dopóki nie znikł mi z oczu. Potem zamknęłam drzwi i odwróciłam się do Ivette.

– Masz rację, ten Aki nie jest taki zły. – Teraz, gdy wiedziałam, że nie tworzyli sekty i nie byli też niczemu winni, widziałam go w zupełnie innym świetle.

– Aki? Aki?! I tak nie mam już u niego żadnych szans! – prychnęła.

– Dlaczego?

– No, bo… no, bo… – zaczęła się jąkać. – Widziałam ich na golasa!!!

No tak. To rzeczywiście problem. Prawdopodobnie powinnam jej współczuć i jeszcze pokrzepiająco poklepać po ramieniu, ale ja, no cóż, roześmiałam się na całe gardło i długo nie mogłam przestać się śmiać.

Tak, mój tata pewnie by powiedział, że to była histeryczna reakcja spowodowana traumatycznymi wydarzeniami, które mnie dzisiaj spotkały. Ale kto by się taką diagnozą przejmował? W końcu poznałam tajemnicę Maksa i znowu jesteśmy razem.

Znowu jesteśmy razem! Znowu jesteśmy razem!!!

Tylko że teraz wiem o nim dużo więcej. Wiem, że Max jest… wilkiem…? wilkołakiem…? O rany, i co ja mam o tym myśleć? W końcu na własne oczy widziałam, jak się przemienia…

No tak… zobaczymy, jak to będzie.

Загрузка...