– Tich, całą mocą do tyłu! – komenderował Ram.
– Zawracacie? – zapytał Ogień złośliwie.
– Tak. Właściwie książę Marco powinien sam wrócić do domu, ponieważ jest nieśmiertelny, uznaliśmy jednak, że odpowiedzialność za jego powrót spoczywa na nas wszystkich. On został przygnieciony przez wielki głaz, a w takiej sytuacji nieśmiertelność to katastrofa. Nigdy nie pozwolimy, żeby nasz przyjaciel się tak męczył.
Duch Ognia głęboko odetchnął.
– Rozumiemy i respektujemy waszą decyzję.
Nowe wybuchy powtarzały się co chwila, już nie takie straszne jak na początku, ale i tak potężne. Tich prowadził swego ukochanego Juggernauta nie bez obaw z powrotem na teren katastrofy.
Minęli dolinę, w której tak długo stali. Wszędzie leżały zwłoki wojowników. Ani jeden nie przeżył.
Małe kamienie i bryły ziemi leciały na Juggernauta niczym grad, oni jednak niezrażeni posuwali się dalej. Wiedzieli, do jakiego celu zmierzają. To dodawało im zdecydowania.
– Teraz telefony działają – zauważył Ram. – Bo nie ma już muru.
On i Faron przez cały czas utrzymywali łączność z Tsi. Mar pomagał kierować J2 we właściwą stronę. Indra zapytała półgłosem władcę Ziemi:
– A jak ma się sprawa źródła dobra? Czy ono przetrwało?
– To dziwne, ale nie zostało nawet w najmniejszym stopniu uszkodzone przez to, co się stało ze źródłem zła – odparła Ziemia. – Wszystko wokół się rozpada, ale to źródło i jego otoczenie pozostają nietknięte.
– Droga do źródła również?
– Droga również. Ale już nikt nie będzie tamtędy chodził.
Indra skinęła głową.
– Jeszcze nie słyszeliśmy opowiadania Oka Nocy.
Tich z wielkim trudem kierował pojazd na teren, który kiedyś był zamknięty murem. Ponieważ jednak Góra Zła się zawaliła, powstała nowa droga w tamtą stronę. Będzie wprawdzie bardzo męcząca, ale prowadzi do celu.
Siska poprosiła, by pozwolono jej porozmawiać z Tsi przez telefon.
– Cześć, księżniczko – zawołał uszczęśliwiony. – Świetnie, że do nas jedziecie, Marco bardzo cierpi, wciąż traci przytomność.
– Wkrótce do was dotrzemy! Bądź ostrożny, Tsi!
– Przecież wiesz, że jestem. Ale akurat teraz ważniejszy jest Marco.
– Dla mnie ty jesteś najważniejszy! Tsi… zostaniesz ojcem!
Wydawało się, że chłopak wypuścił telefon z ręki. Potem rozległ się taki głośny, radosny okrzyk, że musiała odsunąć słuchawkę na co najmniej pół metra. Nadał wibrowało jej w uszach.
Kiedy Tsi zakończył rozmowę z ukochaną, odwrócił się do Marca, żeby mu przekazać radosną wiadomość.
– Gratuluję, Tsi – rzekł Marco ciepło. – To dopiero będzie podniecające.
– Och, tak – westchnął bastard elfów i Lemuryjczyków szczerze wzruszony. – Pomyśleć, że to takie łatwe!
– Najłatwiejsze w świecie – rzekł Marco sucho. – I jaki fantastyczny rezultat!
Skrzywił się z bólu. Tsi dbał o niego najlepiej jak potrafił, podłożył mu swoją kurtkę pod plecy, żeby lodowata skała nie ziębiła go tak strasznie, opatrzył mu ranę na ramieniu i…
Podniósł niewielką butelkę.
– No prawda, całkiem zapomniałem! Mam ze sobą coś do picia, a ty musisz być strasznie spragniony?
– Jeszcze się pytasz!
Tsi z największą troskliwością uniósł butelkę i Marco pił. Wiele tego nie było, mimo wszystko to jednak ulga.
Dopóki nie chwyciły go skurcze i spazmy.
Tsi-Tsungga przyglądał mu się przestraszony.
– Oj, zapomniałem ci powiedzieć! To zaraz przejdzie, a potem poczujesz się wspaniale. Bo widzisz, to była jasna woda, oszczędziłem trochę z tego, czym mnie poili. Uważam, że potrzebujesz jej siły.
Odwrócił głowę.
– Zdaje się, że już są! Poczekaj tu, a ja wskażę im drogę.
Pobiegł.
Marco czekał pokornie, nie miał wyboru.
Słyszał głosy przyjaciół, pełen zapału głos Tsi i burkliwe chrząkanie Ticha. Pytania. Rozkazy.
Przyjechali! Jest uratowany, choć akurat teraz nie bardzo może się z tego cieszyć. Cierpiał dotkliwe bóle i…
Miał inne zmartwienia.
Gdy bóle w końcu ustąpiły, oparł się o skalę z westchnieniem rezygnacji. Szeptał zmęczony.
– Tsi-Tsungga, ty nieszczęsny pechowcze o dobrym sercu, coś ty narobił? Jasna woda dla mnie?
Przyjaciele przybiegli, żeby go uwolnić.
Tylko po co?