Rzeka wyglądała dość zwyczajnie. Płynęła przed nim powoli i spokojnie, prawie niezauważalnie. Żadnych problemów, niezbyt szeroko.
Nic dziwnego, skoro przeprawa ma stanowić przejście do innej, poważniejszej przeszkody. Po prostu oddziela jedną od drugiej.
Oko Nocy skoczył w nurt i zaczął płynąć.
Ledwie pokonał parę metrów, a w jego głowie pojawiły się myśli o najrozmaitszych plemiennych wierzeniach.
Duchy wody, na przykład!
Jakże mógł o nich zapomnieć? Było ich wiele, miały różne imiona, jedne potrafią wzmacniać ciało i duszę pływaka, inne są straszne i śmiertelnie niebezpieczne! Oko Nocy o mało nie zawrócił.
Ale co tam, czyżby się bał potworków i upiorów? On, mieszkaniec Królestwa Światła, zaprzyjaźniony z Ludźmi Lodu i rodziną Czarnoksiężnika? A na dodatek kształcony przez swoją starszyznę plemienną.
Wśród jego przyjaciół wielu to duchy. Niektórzy chcieliby ich wprawdzie nazywać upiorami, ale to błąd, on tak nie czyni, bo dobrze zna różnicę między duchem a upiorem.
Teraz istoty z zaświatów nie dawały mu jednak spokoju. Uczynił jeszcze kilka zamaszystych ruchów i…
Nieprawda, oczywiście, że się boi upiorów! Cały zesztywniał w wodzie i nie był w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą. Z niezwykłą wyrazistością przypominał sobie upiory ze skamieniałej doliny. Jeden z nich wdarł się do jego ciała i przejął jego tożsamość.
A oto teraz on płynie sobie, jakby duchy wody w ogóle nie istniały.
Zawracaj, Oko Nocy, zawracaj! Ale… Czyż obok niego nie płynie jakieś kosmate zwierzę?
W końcu zdołał odzyskać kontrolę nad napiętymi do ostateczności nerwami i płynął dalej. Trudno powiedzieć, że spokojnie i w sposób opanowany, woda dosłownie pieniła się pod uderzeniami jego ramion, mimo wszystko jednak posuwał się naprzód i we właściwym kierunku.
Kiedy znalazł się przy brzegu, błyskawicznie wyskoczył.
Dysząc ze zmęczenia i strachu, stał długo i czekał, aż woda z niego ścieknie. Dlaczego nie włożył na siebie najzwyklejszego, bardziej prostego ubrania? Musiał popełnić ten sam błąd co Shira, mimo że ona go tyle razy przestrzegała? Czuł skórzane spodnie i kurtkę lepiące mu się do ciała, krępujące ruchy, chyba zrobiły się za małe na dorosłego mężczyznę, musiał wyglądać jak wyrośnięte dziecko.
To, oczywiście, nieprawda, wyczerpanie sprawiało jednak, że wszystko widział w czarnych barwach.
I dokąd to teraz dotarł?
Daleko, daleko stąd lśniło małe światełko Shamy.
Zawsze jakieś wyjście.
Ale gdy wyszedł ze stosunkowo jasnego jaru znowu ogarnęły go nieprzeniknione ciemności. Jar ciągnął się również po tej stronie rzeki, choć spadających kamiennych bloków tutaj nie było, za to krawędzie skał w górze niemal się ze sobą stykały, wyglądało to jak skalny korytarz we wnętrzu góry, gdzie panowały głębokie ciemności, a skalne ściany przesłaniała mgła.
Oko Nocy zaczynał mieć dość tej wiecznej nocy. Jak można walczyć, skoro człowiek nic nie widzi?
Widocznie jednak o to właśnie chodziło. Nikt nigdy nie miał mieć szansy trafienia do źródła jasnej wody.
Ale on powinien! Właśnie w tej chwili myślał tylko o tym i aż się palił, żeby osiągnąć to jak najszybciej.
Przez chwilę stał bez ruchu. Ogarnęło go przemożne uczucie, że nie jest sam.
W głębi skalnego korytarza znajdowało się coś naprawdę nieprzyjemnego.
Na ścianach coś siedziało. Wszędzie siedziało coś, co nie spuszczało zeń wzroku. Poczuł chłód na plecach, miał ochotę wrzeszczeć i wzywać pomocy. Tylko kto by go usłyszał?
Nie wiedział, co to jest, ale absolutnie nie chciał mieć z tym do czynienia. Wyczuwał, że to owo nieznane czai się na niego.
Gargulce? Groteskowe figury, zwane również rzygaczami, służące do odprowadzania deszczowej wody z wież gotyckich kościołów? Przerażające diabelskie postacie… Nie, te złowieszcze, na pół niewidzialne istoty wysoko na skałach się poruszają.
Czy to kobieta, zamierzająca go uwieść? Troll? A może zły duch? Nie mógł się zorientować, co to, wszystko było niewyraźne i zmienne.
Najlepiej nie patrzeć w tamtą stronę. Patrz przed siebie, Oko Nocy, niczym się nie przejmuj, bo to pewnie i tak tylko przywidzenie.
Radził sobie nieźle, przeszedł spory kawałek, a nic się nie stało. Dolina rozszerzała się powoli, w końcu miał przed sobą otwartą równinę. To znaczy myślał, że ma przed sobą równinę, bo widział jedynie gęstą, nieprzeniknioną mgłę.
Czyżby tak łatwo poradził sobie z tą ostatnią przeszkodą?
Nie, nie, coś się tu nie zgadza. Światełko Shamy nadal mruga daleko stąd, a kiedy Oko Nocy spogląda w dół, to nie widzi już ziemi. I to mimo że na równinie było jaśniej niż między skałami. Szedł po jakimś podłożu, ale nie miał pojęcia, co to jest.
I nagle rozpętało się piekło.
Z ciemnej jamy za nim rozległ się straszny ryk. Nie oglądaj się, powiedział sobie Oko Nocy w duchu i przyspieszył kroku. Biec nie chciał, to by oznaczało utratę twarzy. Indianin nigdy tego nie robi, chyba że już naprawdę nie ma innego wyjścia.
Pewnie niedługo skończą się te próby? Po strasznym ryku zaległa przytłaczająca, pełna oczekiwania cisza, podczas której Oko Nocy zaczął się zastanawiać, chciał policzyć, ile ma już za sobą tych prób. Umysł miał jednak skrajnie wyczerpany, odczuwał skutki niewyspania i w ogóle długi brak odpoczynku i nieustannej aktywności fizycznej; doznania psychiczne również bardzo dawały mu się we znaki, zupełnie nie mógł się skupić. Czuł się pusty w środku, dokuczał mu głód, ale prowiant skończył się już jakiś czas temu.
Ileż tego było? Wejście do wnętrza góry, przejście ponad wodospadem, balansowanie na pokruszonej grani, którą trzeba było kleić, drapieżniki w lesie, przeciskanie się przez wąską szczelinę, grota z owadami, grota z wrzącą wodą, wypełniona gorącymi oparami, jar, w którym głazy nieustannie spadały ze ścian… A zatem jedna, dwie, trzy… przeszkody. No i w końcu ta, w której nie wiadomo, o co chodzi, czyli dziewiąta. Jeśli i z tą sobie poradzi, to czekać go będą jeszcze dwie.
Tylko z czym tu sobie radzić? Tu chyba nie ma żadnych trudności?
Oko Nocy czuł zmęczenie niczym ołowianą pelerynę ciążącą na plecach. Wiedział, że powinien się przespać, no ale przecież nie tutaj, i jak najprędzej musi zdobyć coś do jedzenia, a przede wszystkim nie wolno mu zapominać o czekających na zewnątrz. Może im się znudziło? W każdym razie długo już tego nie zniosą, powinien się spieszyć, jest tak strasznie zmęczony, i gdzie się w ogóle znajduje…?
Wtedy usłyszał za sobą jakieś człapiące kroki, jakby zbliżało się wiele istot. Zerwał się na równe nogi.
Widocznie ci, którzy obserwowali go w ciasnym pasażu, teraz wyruszyli na polowanie.
Obejrzał się gwałtownie. Nie zamierzał uciekać. Kiedy jednak zobaczył, kto idzie za nim w gęstej mgle, przemknął go lodowaty strach. Najpierw nie bardzo wiedział, co to takiego, mgła skutecznie ograniczała widoczność. Majaczyły mu tylko jakieś szybko się za nim posuwające figury. Co to?
I oto ujrzał.
Demony! Indiańscy przodkowie nazywaliby je pewnie złymi duchami, lecz Oko Nocy przez całe swoje życie mnóstwo czasu spędzał wśród białych. Dla niego były to demony, a że mają złe zamiary, nie ulegało wątpliwości. Zanim zdążyły się na niego rzucić, uniósł rękę.
– Stać! Czy nie widzicie, kim jestem?
Zatrzymały się i z niepokojem wbijały wzrok w przedmiot, który trzymał w ręce.
To dar od Marca.
„Używaj go tylko w najwyższej potrzebie – ostrzegał książę Czarnych Sal – To oznaka godności, jaką piastuję w królestwie mego ojca, jest bardzo dobrze znany w licznych kręgach, z którymi się raczej nie widujemy. I po wszystkim muszę go dostać z powrotem”.
Wtedy Oko Nocy nie zrozumiał słów Marca. A ów przedmiot to była gwiazda o bardzo długich, ostrych ramionach. Oprócz trzeciego kawałka sznura elfów ostatnia rzecz w jego torbie, ostatnie wsparcie.
Miał tylko szczerą nadzieję, że dobrze rozumie znaczenie gwiazdy.
Demony, których widok nie należał do przyjemności, stały nieporuszone, jakby skamieniały na widok gwiazdy. Oko Nocy z łatwością nadał jej kształt Lucyferowej Gwiazdy Porannej.
Dla pewności dodał jeszcze zasadniczym tonem:
– Jestem przyjacielem islandzkich czarnoksiężników, tak biegłych w czarnej sztuce, że moglibyście im zazdrościć. Do moich najbliższych towarzyszy należą też Ludzie Lodu.
Tego było demonom aż nadto. Nie ulegało wątpliwości, z jakimi zamiarami tu przyszły, co chciały mu zrobić, po tej przemowie jednak ugięły przed nim kolana.
W tej sytuacji mógł sobie pozwolić na pytanie:
– A co tacy jak wy robią tak blisko źródła dobrej wody?
Odezwał się jeden, mówił głosem tak chrypliwym, jakby w ogóle nie miał strun.
– A jak myślicie, Wysoki Mistrzu? Przecież nie możemy dopuścić, żeby ktoś się do tego przeklętego źródła przedostał. Stróżujemy przy nim, ponieważ go nienawidzimy. Jego woda nie może się rozprzestrzenić po świecie i zniszczyć rezultatów naszej pracy w umysłach ludzi. Wy jednak pochodzicie z wysokiego rodu, Mistrzu, demony z rodu Ludzi Lodu znamy bardzo dobrze. Rozumiemy, że zamierzasz zniszczyć to znienawidzone źródło, więc życzymy ci szczęścia w drodze.
Wszystkie pochyliły się głęboko i wycofały do skalnego wąwozu.
Oko Nocy odetchnął. Nie wyprowadził ich z błędu, ale też nie potwierdził ich przypuszczeń. Pewnie nie uradowałyby ich jego plany, ale to już trudno. Dość pospiesznie opuścił nieprzyjemne miejsce.
Światło Shamy prowadziło go we właściwym kierunku.
Teraz został mu już do pomocy tylko trzeci sznur elfów.
Ale próby czekają go jeszcze dwie. Ciekawe, jak sobie poradzi?