Daleko od zwiadowców, w nieprzyjaznej górskiej okolicy, Oko Nocy i jego przyjaciele stali jak sparaliżowani i wpatrywali się w groteskowe, przerażające istoty na skalnym występie, gotowe w każdej chwili na nich skoczyć.
– Uciekajmy stąd! – wrzasnął Marco i wszyscy czworo rzucili się w bok.
Tym razem potwory chybiły, ale zaraz znowu były gotowe do kolejnego ataku na intruzów.
Marco jednak coś usłyszał, to znaczy nie, stwierdził, że niczego nie usłyszał, żadnego odgłosu, kiedy potwory spadły na ziemię.
– To są zjawy! – krzyknął. – Chimery, wytwory naszej wyobraźni! Mar, to twoja specjalność, przepędź je!
Mar, wychowany wśród szamanów w Taran-gai w syberyjskiej tundrze, który zresztą sam był wielkim magiem, natychmiast zabrał się do dzieła. Wyciągnął odwróconą dłoń w stronę cieni i wypowiedział formułkę, długą wiązankę słów w jakimś całkowicie niezrozumiałym języku dla kogoś, kto by nie posiadał aparatu mowy Madragów. Oko Nocy i Marco zadrżeli, słysząc prymitywne, brutalne, straszne zaklęcia, coś odpowiadającego może formułkom Móriego, tylko jeszcze okropniejsze. W każdym razie w salonach tego powtarzać nie można.
Najwyraźniej Mar znał się na rzeczy. Fantomy zastygły, można powiedzieć, w pół słowa, i zniknęły bez najmniejszego szmeru. Rozpłynęły się w powietrzu.
– Przeszkody zaczynają się mnożyć – rzekł Oko Nocy z goryczą, gdy posuwali się dalej w nieprawdopodobnie trudnym skalistym terenie. – Schody pozbawione stopni, wsysające prądy powietrza, usypiające opary, chimery… co będzie następne?
– A przecież przeznaczone tylko dla ciebie próby nawet się jeszcze nie zaczęły – wtrącił Marco. – Bardziej mnie jednak martwi, że straciliśmy tyle czasu. Spaliśmy naprawdę zbyt długo. Myślę o przyjaciołach, czekających na nasz powrót.
– Och, oni mają z pewnością dość własnych spraw, z którymi muszą się borykać – pocieszała go Shira. – Mnie natomiast najbardziej martwi to, że Armas wciąż znajduje się na dole w tym pałacu zła. To może się na nas srodze zemścić.
– Myślałem o tym samym – wtrącił Mar. – Nie rozumiem, co on ma tam do roboty.
– Widziałem te powody w jego wizualizacji – wyjaśnił Marco. – Znajdowała się tam dziewczyna, o której tyle mówił w wietrznej sali. Wyglądało na to, że jest zakładniczką najstraszniejszego zła tkwiącego w pałacu.
– Armas? – uśmiechnął się Oko Nocy z przekąsem. – Nigdy bym się po nim czegoś takiego nie spodziewał. A zresztą może. Rycerz w białej zbroi?
– Zgadza się – potwierdził Marco.
Shira potknęła się o coś i byłaby upadła, gdyby Mar jej nie podtrzymał.
– Dziękuję ci – szepnęła. – Ależ ze mnie niezdara, nie rozumiem, co to było…
Oko Nocy, tropiciel śladów, pochylił się nad ziemią, tam, gdzie Shira omal nie straciła równowagi.
– To ja ci dziękuję, Shiro, że się potknęłaś! Mało brakowało, a byśmy przeoczyli najważniejsze!
Kopnął porośniętą mchem ziemię, oczom wszystkich ukazało się coś błyszczącego.
– Rury – szepnął Marco, radośnie zaskoczony. – Właśnie się zastanawiałem, czy już nigdy ich nie odnajdziemy, byłem prawie pewien, że przeszliśmy obok nich dawno temu.
W chłodnej ziemi tkwiła metalowa rura. Jej znalezienie stało się najważniejszym wydarzeniem w ich dotychczas beznadziejnej wędrówce. W milczeniu z przejęciem śledzili rury ukryte w mrocznym, jałowym górskim świecie. Od czasu do czasu rury znikały i trzeba było długo szukać dalszego ciągu, najwyraźniej bowiem nikt nie zamierzał im ułatwiać podróży do źródeł.
– Pamiętajcie, że teraz znajdujemy się na drodze do złego źródła – ostrzegła Shira. – Trzeba bardzo uważnie sprawdzać każdą odnogę „naszej” rury.
– Masz rację – przytakiwał Marco. – Kryć się! – wrzasnął nagle. – Ptaki!
Przeklęci latający szpiedzy zła!
Wszyscy czworo rzucili się na ziemię. Mieli na sobie ciemne ubrania, chcieli być niewidoczni, ale po sposobie poruszania się ptaków stwierdzili, że mimo wszystko zostali odkryci. Czarne potwory zatoczyły parę kręgów i odleciały ku Górze Zła.
– Niech to diabli! – syknął Mar. – Szkoda, teraz mamy ograniczoną swobodę.
– Niestety, chyba powinniśmy się pospieszyć – przytaknął Marco. – Trzeba ufać, że nie napotkamy nowych przeszkód, zanim Oko Nocy nie znajdzie się, bezpieczny, na drodze do źródeł.
– Bezpieczny? – Shira uśmiechnęła się z goryczą. – Tam dopiero zaczną się twoje prawdziwe poszukiwania, Oko Nocy, mój przyjacielu.
– Dzięki za słowa pociechy – westchnął smutno.
W wieży na szczycie Góry Zła odkrycie ptaków wywołało prawdziwe zamieszanie. Czworo z tych bezczelnych intruzów z Królestwa Światła widziano wysoko, na najbardziej niedostępnym terytorium, jakie w ogóle istnieje w Górach Czarnych, i na którym ukryte są święte źródła.
Bezczelność ponad wszelkie wyobrażenie! Ale to należy przerwać! I to zaraz! Nadszedł czas, by włączyć w sprawy Niezwyciężonego. Trzeba raz zrobić koniec z tą śmieszną, małą ekspedycją z Królestwa Światła.
Określenia „mała” i „śmieszna” były, rzecz jasna, grubo przesadzone. Chyba nigdy jeszcze władcy gór tak się nie trzęśli jak teraz!
Niezwyciężony powinien ich uratować. Można na nim polegać, co do tego nikt nie ma najmniejszych wątpliwości. Wracała im pewność siebie.
Ale wysoko postawieni władcy oraz ich poplecznik Nardagus mieli kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto by chciał odwiedzić Niezwyciężonego. Bo określenie było najzupełniej prawdziwe: Niezwyciężony jest niezwyciężony naprawdę. Dotychczas nikt jeszcze ze spotkania z nim nie uszedł z życiem.
Ostatecznie postanowiono, że wyśle się dziesięciu niewolników. Nardagus uważał to wprawdzie za rozrzutność, ale tylko to pozwalało mieć nadzieję, że któryś z nich zdoła się wymknąć, że Niezwyciężony nie wyłapie wszystkich.
Co niewolnicy mieliby w tej sprawie do powiedzenia, nikogo nie obchodziło.
Uspokojeni władcy zasiedli, by obserwować rozwój wypadków. Wysłano też wiadomość do wielkiego pałacu, że To we Własnej Osobie może polegać na swoich wiernych sługach, którzy nad wszystkim czuwają.
Jedyne, co ich złościło, to to, że nic nie było widać na pokrywających ściany ekranach. Żadnego filmu, który mógłby im przedstawić, co się dzieje na wymarłych pustkowiach wokół źródeł. Nikt nigdy nie myślał, żeby jacyś śmiałkowie mogli się zapuścić aż tam, z wyjątkiem ptaków wypatrujących na niebie. Dlatego nie przedsięwzięto żadnych środków ostrożności.
No i teraz nie będą mogli zobaczyć, jak Niezwyciężony rozprawia się z czworgiem intruzów.
Krajobraz zmieniał się, przejścia między wysokimi skałami stawały się coraz węższe i ciaśniejsze, wciąż jeszcze posuwali się za rurą. Widzieli, że instalacja ciągnie się dalej pośród szczytów, przez głębokie rozpadliny i między zalegającymi wszędzie skalnymi blokami.
– Zbliżamy się – mruknęła Shira. – Pamiętaj tylko, żeby unikać ciemnego źródła!
Marco miał właśnie odpowiedzieć, kiedy przyszła wiadomość od Cienia ze wzniesień ponad pałacem. Cień donosił teraz, że Armas jest na pokładzie J2, całkowicie chroniony przed atakami wroga.
– Dziękuję – powiedział Marco. – To wiadomość lepsza niż wszystko inne. Teraz możemy działać swobodnie.
Złożył Cieniowi raport na temat, gdzie się znajdują, dowiedział się ponadto, że wielu członków ekspedycji wyruszyło do domu i że ataki na J2 ustały. Tamci odkryli widocznie, że Marco wraz z przyjaciółmi jest w drodze, znajduje się na niebezpiecznych ścieżkach. Marco przyznał mu rację, poinformował też, że mają nadzieję znaleźć bezpieczne dojście do źródeł, zanim złe siły zdołają przerwać ich wędrówkę.
Dobrze było porozmawiać z Cieniem. Dobrze było się dowiedzieć, że przyjaciele są gdzieś w tej krainie i że cierpliwie czekają.
Przejścia między górami stawały się coraz ciaśniejsze. Shira i Mar zastanawiali się, jak daleko właściwie mogą jeszcze iść, kiedy pojawiła się nowa przeszkoda.
I to wcale niemała!
Wielkie zmiany dokonały się niemal równocześnie.
Na przykład: Najzupełniej nieoczekiwanie spadli w dół na niewielką łączkę schodzącą ku dolinie. To było coś tak ogromnie zaskakującego zobaczyć nagle trawę, mdłą naturalnie i słabowitą w tych ciemnościach, zobaczyć ziemię w głębokich rozpadlinach, że wszyscy mimo woli przystanęli.
– Popatrzcie! – zawołał Mar. – Ścieżka wiedzie dalej pod górę po tamtej stronie łąki.
– Tak jest – potwierdził Marco. – Najpierw ginie w jakimś wąskim przejściu, a potem, nieco wyżej, znowu się pojawia.
W górze wiła się niczym szara wstążka na ciemnym tle.
– Ale wcześniej nie widzieliśmy tam żadnej drogi – rzekła Shira podejrzliwie. – Może to jakaś pułapka?
– Nie wiem – odparł Oko Nocy. – Najwyraźniej jednak będziemy musieli przejść przez tamto wzniesienie.
– Na to wygląda – przyznał Marco. – Mam tylko nadzieję, że zdołamy dostrzec, którędy poprowadzono rury.
Nagle usłyszeli za sobą pospieszne kroki, więc instynktownie wszyscy padli na ziemię. Ledwo zdołali się schować za wielkimi kamieniami, kiedy na ścieżce ukazało się trzech potwornie zziajanych, paskudnie wyglądających wojowników.
– Co oni tu robią? – zapytała Shira cicho. – To przecież teren nienaruszalny, prawdopodobnie zakazany.
– Nie całkiem. Ktoś przecież musi doglądać urządzeń – szepnął Marco w odpowiedzi.
– Ale chyba nie oni. Oni mają z pewnością inne plany.
Wojownicy przebiegli obok, nawet dość blisko. Dały się słyszeć zdyszane komentarze:
– Powinniśmy byli wiedzieć, powinniśmy byli wiedzieć!
– Nie złapiemy tego, nie złapiemy tego!
– Nie dojdziemy do celu, nie wyminiemy.
– Zobaczymy! Zobaczymy!
– Niebezpieczne, niebezpieczne!
– Zostaliśmy oszczędzeni. Niezwyciężony złapał tylko siedmiu.
– Chyba nie wpadniemy ponownie w pułapkę???
– Przekonamy się.
– Tak jest.
Śmiali się głośno, podnieceni.
Czworo ukrytych spoglądało po sobie. Wszystko to bardzo ich dziwiło.
– Niezwyciężony? – zapytał Oko Nocy. – Tutaj?
– Nie brzmi to dobrze – westchnął Marco zmartwiony. – Patrzcie, zbliżają się do przejścia po drugiej stronie łąki. Teraz stanęli jak wryci. Dlaczego?
– Coś tam musi być – powiedziała Shira zaskoczona.
Ze zdumieniem przyglądali się, jak wojownicy o czerwonych oczach wycofują się z pasażu i z wahaniem wracają przez łąkę. Słychać było ich chrypliwe, teraz pełne wzburzenia głosy:
– Nie przejdą obok, oni też nie przejdą.
– Chyba nikt nie potrafi dokonać czegoś takiego – roześmiał się inny ordynarnie.
– Nie, nikt, ale w takim razie oni też nie dojdą do Niezwyciężonego.
– To byłaby szkoda! Ale gdzie oni właściwie są? Nie widzieliśmy ich.
– Gdzieś się ukryli, to oczywiste. To przecież jedyny szlak wiodący do źródła, którego szukają. Cholerni idioci, po co im to? Zresztą nieważne, Niezwyciężony już się nimi zajmie.
Głosy przycichły, kiedy słudzy zła minęli kryjówkę i oddalali się swoją drogą.
– No, tośmy się dowiedzieli – mruknął Mar. – Jedyny szlak do źródła.
Szli dalej przez łąkę i roztrząsali możliwości ominięcia nieznanych problemów, bo gdyby im się to nie udało, ani chybi zderzą się z tym jeszcze bardziej nieznanym Niezwyciężonym, kimkolwiek on jest.
– Nie mamy wyboru – stwierdziła Shira. – Musimy przejść tutaj.
Wemknęli się do wąskiego pasażu, gdzie wiatr gwizdał pośród skał wysokich niczym domy.
Co się teraz stanie? myśleli wszyscy. Co takiego zatrzymało okropnych niewolników?
Wkrótce mieli się o tym przekonać. Okrążyli potężny blok skalny. Tam droga kończyła się przy wielkiej dziurze w górskiej ścianie. Obok groty czekał na nich jakiś mężczyzna.
Bardzo stary mężczyzna, był taki blady, miał taką białą brodę i włosy, że czułe serce Shiry skurczyło się boleśnie.
– Och, mój biedny przyjacielu – powiedziała ze współczuciem. – Siedziałeś tu przez cały czas? A może dać ci coś do jedzenia i do picia?
Starzec popatrzył na nią załzawionymi oczyma, nieprzywykły do takiego tonu.
– A co masz do zaproponowania?
– Niewiele, szczerze mówiąc. Ale weź wszystko, wzmocnij choć trochę swoje ciało. I możesz się napić wody, jeśli nie odmówisz…
– Wszyscy oddamy ci swój prowiant – rzekł Marco. – Proszę, bierz.
Starzec uśmiechnął się krzywo. To nie był dobry uśmiech, mężczyzna miał najwidoczniej złe intencje.
– Nie siedzę tu po to, żeby żebrać, i nie mam też siedzieć w nieskończoność. Czekam po prostu, aż przejdą tędy pozbawieni rozumu marzyciele, a coś takiego ma miejsce mniej więcej co tysiąc lat.
– Powiedz zatem nam, marzycielom, po co tu siedzisz?
– Wkrótce się dowiesz – uśmiechnął się starzec nieprzyjemnie. – Otóż będziecie mogli tędy przejść, jeśli spełnicie zadania, jakie wam wyznaczę. Jeśli nie zdołacie się z tego wywiązać, ziemia usunie się wam spod stóp i już nigdy nie wyjdziecie na powierzchnię.
Oko Nocy zadrżał. Przeczuwał, że to prawda.
Myśli Shiry biegły jeszcze dalej. Wiedziała, że jeśli wypełnią oczekiwania starca, cokolwiek by to miało być, to następne spotkanie będzie już spotkaniem z Niezwyciężonym. Tak bowiem powiedzieli niewolnicy, a przecież nie mieli powodu, by kłamać.
Wiedziała jednak również, że nie czas jeszcze, by ona, Mar i Marco opuścili Oko Nocy i zostawili wybranego własnemu losowi. Nadal powinni towarzyszyć młodemu Indianinowi i wspierać go we wszystkim.
Skoro sprawy zaszły tak daleko, to na pewno dowiedzą się, gdzie została wyznaczona granica ich pomocy.
Wiał zimny wiatr, szarpał długie włosy wędrowców. Żadne z nich nie ostrzygło się krótko. Długie loki Shiry to coś naturalnego, ale trzej mężczyźni z jej orszaku, wszyscy czarni niczym kruki, też mieli włosy do ramion. Porywisty wiatr burzył też białą fryzurę starca i jego równie białą brodę.
– No to powiedz, na czym mają polegać te próby – zwrócił się do niego zniecierpliwiony Oko Nocy. – Nic nie zdziałamy, skoro nie wiemy ani co, ani jak mamy zrobić.
– A więc słuchajcie uważnie – zaczął starzec ponurym głosem, a jego oczy mieniły się złowieszczo. – Widzicie to zagłębienie w skale, które wygląda jak misa? Wlejecie do niego to, czego od was zażądam. Tylko pod tym warunkiem otworzy się grota w skalnej ścianie i będę mógł was przepuścić.
Wszyscy czworo kiwali głowami na znak, że rozumieją i że są gotowi. Już dawno bowiem nabrali przekonania, że nie ma tu żadnej innej drogi ani w górę, ani w dół, ani w prawo, ani w lewo.
Starzec roześmiał się tak, że ciarki przeszły im po plecach, i podał każdemu małą czarkę ze srebra.
– Żebyście mieli w czym przynieść – mruczał. – A oto moje polecenia…
I wymienił, czego od nich oczekuje, a czworo wędrowców oniemiało z niedowierzania i gniewu…