22

Z okropnym wojennym krzykiem wszyscy tworzący blokadę wojownicy rzucili się ku J2 i zagrodzili drogę nadchodzącym.

Niedźwiedź jednak działał bardzo szybko. A Mar, który uwielbiał telefonować, zdążył już ostrzec o przybyciu załogę J2, wyjaśniając, że mają ze sobą kilku nowych, dla których potrzeba sporo miejsca.

Faron westchnął:

– Jeszcze jacyś nowi? Musimy wynieść na zewnątrz tę starą, zniszczoną gondolę.

– Dotychczas nie mieliśmy odwagi otwierać drzwi – powiedział Ram. – Teraz jednak otworzymy, bo wracają nasi przyjaciele.

– Hurrra! – radowało się całe zgromadzenie.

Wszyscy silni mężczyźni zabrali się do wynoszenia gondoli, Indra otworzyła drzwi, żeby wypchnąć wrak.

– O rany! Patrzcie tylko na tę hordę – szepnęła przerażona.

– Zbliża się dziwny orszak! – zawołał Tich. – Nie zamykajcie! Widzę Mara wysoko na grzbiecie jakiegoś… jakiegoś… I kogo to oni jeszcze prowadzą?

Teraz także inni zauważyli tamtych, jak pędzą na złamanie karku, żeby zdążyć przed atakującymi, którzy nieoczekiwanie stanęli jak wryci. Ram zrobił miejsce w drzwiach, bo akurat miejsca potrzeba było dużo.

– Niedźwiedź? – jęknęła Indra. – Ogromny niedźwiedź!

Troje jeźdźców pochyliło się w przejściu i niedźwiedź wpadł do wielkiej sali zgromadzeń, gdzie właśnie stała gondola, zajmując całe pomieszczenie. Ale na zewnątrz atakujących wojowników powstrzymywała jakaś ogromna, budząca grozę postać, odwrócona plecami.

Wszyscy oczekujący na pokładzie J2 widzieli, że atak spalił na panewce. Wojownicy uciekali z krzykiem przestraszeni niczym stadko kur. A przestraszyła ich właśnie ta olbrzymia postać. Nikt więcej nie odważył się zaatakować pojazdu.

Olbrzym zaś musiał się zgiąć niemal wpół, żeby przejść przez próg, a w środku sięgał prawie do sufitu.

Indra i Cień zatrzasnęli drzwi.

Zaległa cisza.

– No, no, nieźle – powiedział w końcu Faron.

– Rzeczywiście wielkie entrée – szepnął Dolg.

Siska natomiast zauważyła najważniejsze:

– A gdzie Marco?


Cztery duchy zabrały go z sobą na płaskie wzniesienie, skąd można było spojrzeć na dół, w dymiący krater źródła zła.

Marco z obrzydzeniem spoglądał na to najwstrętniejsze na świecie miejsce.

– Byłem przekonany, że droga tutaj dostępna jest tylko ludziom złym do szpiku kości?

– I tak jest. To my sprawiliśmy, że mogłeś się tutaj znaleźć.

Przyglądał im się spod przymkniętych powiek, ale nikt nie zgłębiał tematu. Wobec tego Marco powiedział:

– Ktoś kiedyś przecież musiał tutaj zejść?

– Owszem – odparła Ziemia. – Podobnie jak to uczynił Tengel Zły na Ziemi, tak i tutaj znalazł się człowiek o duszy przeżartej złem, który zdołał dotrzeć do źródła złej wody. Ona weszła…

– Czy to znaczy, że jest kobietą? Najpiękniejszy… – przerwał Marco.

– Była – uściśliła Ziemia. – Teraz nie jest ani tym, ani tamtym. Uciekła z zewnętrznego świata z powodu prześladowań na długo przed czasami Tan-ghila. Próbowano ją zabić ze względu na jej zło, kiedyś przez przypadek wpadła do starego krateru i znalazła się tutaj, w Górach Czarnych.

– Które uczyniła jeszcze czarniejszymi – wtrącił Ogień ponuro. – Bez problemów dostała się do źródła i napiła złej wody.

– Co zresztą nadal czyni – dodał Duch Wody. – A razem z nią wielu innych. Nie, to nieprawda, nie tak wielu. Większość ma jedynie prawo wdychać opary.

– Ale to ona nakazała układać ten wodociąg prowadzący do źródła – mówił dalej Duch Wody. – Inni wykonali pracę, doprowadzili rury do strasznej doliny zła. No i właśnie teraz dochodzimy do twojego zadania, szlachetny książę.

– Jak rozumiem, miałbym zniszczyć tę dolinę?

– Nie tylko to. Chcielibyśmy również zniszczyć Górę Zła, mającą bezpośrednie połączenie z pałacem. Można tego dokonać równocześnie.

– No dobrze, ale jak?

Słysząc to pytanie, Duch Powietrza się uśmiechnął.

– Bardzo prosto, bardzo prosto! Wystarczy jasną wodę z butelki wlać do rury.

Marco gapił się na nich z otwartymi ustami. Potem wybuchnął śmiechem nad swoją bezmyślnością i nad tym, że nie domyślił się czegoś tak oczywistego.

– Materiał, z którego została wykonana rura, jest bardzo twardy, niemal nie do przeborowania – ostrzegła Ziemia, kiedy już nareszcie przestali się śmiać. – Taki musiał być, żeby chronić wodę po wsze czasy. Ale mój przyjaciel, Ogień, zrobi dla ciebie w rurze otwór. Potem cię opuścimy, a ty wlejesz do rury jasną wodę.

– Tylko pamiętaj! – upomniał Duch Powietrza. – Bądź ostrożny! Musisz dopilnować, żeby wszystko spłynęło we właściwym kierunku, do doliny, a nie do źródła zła.

– Dlaczego?

– Nie kuś losu! – wykrzyknął Duch Powietrza, a jego towarzysze machali rękami, jakby chcieli odpędzić od siebie zło.

Marco oznajmił, że jest gotów.

– Tylko dlaczego musicie mnie opuścić? – zapytał.

– My nie powinniśmy podchodzić za blisko do ciemnego źródła, to nie jest dla nas dobre – wyjaśnił Duch Wody. – Poza tym jesteśmy duchami, ty zaś urodziłeś się jako człowiek. Mamy też inne zajęcia, nie cierpiące zwłoki. Ale chyba nadal ważne jest twoje słowo, że będziemy mogli pojechać z wami do Królestwa Światła?

– To oczywiste – obiecał Marco. – Ale co mam zrobić potem? Po wylaniu wody?

Ziemia podała mu podobny do cementu materiał, którym miał zatkać rurę wiodącą do źródła tak, by nie wyciekało z niej już więcej wody. Kiedy to wykona, powinien uciekać jak najprędzej z tego miejsca i starać się połączyć ze swymi przyjaciółmi.

Starać się? Nie brzmi to zbyt zachęcająco. Marco wiedział jednak, że powierzone mu zadanie jest niszczące, nie tylko dla pałacu i złej doliny, lecz także dla niego.

Podjął się tego z własnej woli, zresztą był jedyną istotą, zdolną je wypełnić i ujść z całej sprawy z życiem.

Może mu się to uda. Jest nieśmiertelny, ale może też zostać ciężko zraniony…

Ogień wyciągnął ręce w stronę rur, które odcinały się szaro na tle spowijającego wszystko mroku. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Stali na szczycie, w miejscu, gdzie rury rozdzielały się: jedna schodziła w dół do krateru, druga w przeciwną stronę, ku złej dolinie i pałacowi. Pod oparami nad kraterem bulgotało i syczało, wiatr zawodził w suchej trawie na stokach. Z miejsca, w którym stał, Marco mógł widzieć wielkie przestrzenie Gór Czarnych. Zwłaszcza Górę Zła położoną najbliżej. Dalej zagłębienie wskazujące, że tam znajduje się dolina zła. Po drugiej stronie góry znajdowała się inna dolina, w której czeka J2, ale stąd nie było widać nic. Tylko góry w szarej, wiecznej nocy.

Marco drgnął, kiedy z rąk Ducha Ognia buchnęły czerwone płomienie. Ogień powoli wypalał dziurę w wodociągu.

Wszystkie cztery duchy pospiesznie się oddaliły.

– Staraj się być tak daleko od złej wody, jak tylko potrafisz – ostrzegała Ziemia na odchodnym. – Zbliż się do otworu dopiero wtedy, kiedy będziesz trzymał w ręce przygotowaną butelkę z wodą. I jak najszybciej potem zatkaj otwór. Musisz mieć materiał w drugiej ręce!

– Tak jest – obiecał Marco.

Duchy zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu.

Został sam. Strasznie, boleśnie sam.


Faron próbował jakoś przyjąć to wszystko do wiadomości. Marco został gdzieś w tych mrocznych górach. W pojeździe znajduje się niedźwiedź i właśnie nawiązuje znajomość z Frekim. A na dodatek do tego wszystkiego przyszedł do nich sam bóg śmierci i bóg kamieni, Shama. Obiecano mu, że będzie mógł pojechać do Królestwa Światła.

Cóż można zrobić?

Niewiele. Po prostu udawać, że wszystko w porządku. Faron nie chciał być gorszy od innych, którzy wszystko przyjmowali z niezmiennym spokojem. Shama zresztą także zdawał się być usposobiony przyjaźnie…

Oko Nocy zasnął na własnym łóżku, które pozwolono mu zachować. Później przyjdzie czas na podziękowania i na opowieści o wyprawie. Teraz wszyscy byli zajęci lokowaniem pojemników z wodą w bezpiecznym miejscu i urządzaniem pojazdu tak, żeby dla wszystkich znalazło się miejsce leżące. Nie było to łatwe, skoro dwunastu wycieńczonych jeńców zajmowało znaczną część J2.

Siska była bardzo ożywiona. Dolg pomagał jej napoić Tsi-Tsunggę jasną wodą.

– Sisko, uspokój się, bo rozlejesz – upominał, ale sam też się bardzo denerwował. Podtrzymywał chorego w pozycji siedzącej tak, by można mu było przyłożyć naczynie do warg.

– Pij, Tsi, to cię uzdrowi.

Taką miał nadzieję. Wszystko inne zawiodło, to ich ostatnia szansa.

Nieszczęsny elf ziemi uśmiechał się dzielnie i z wysiłkiem próbował pić. Siska czekała zniecierpliwiona i Dolg znowu musiał ją upominać. W końcu Tsi zdołał wypić parę łyków.

– Odsuń naczynie! Szybko! – zawołał Dolg.

Siska odstawiła je na stolik. Przerażona patrzyła, jak twarz Tsi wykrzywia straszny ból. Kulił się na łóżku i jęczał.

– Co myśmy zrobili, Dolg? – zapytała, wytrzeszczając oczy.

– Woda tak właśnie działa – wyjaśnił. – Nie czytałaś kronik Ludzi Lodu, to nie wiesz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz!

Sam jednak patrzył zaniepokojony na Tsi. Elf był przecież taki słaby po tym, jak przeklęte róże uszkodziły mu płuca.

Podtrzymywali go, nie wiedzieli, jak mu pomóc, okropne skurcze wstrząsały drobnym ciałem. Siska strasznie się bała, z całych sił walczyła z dławiącym ją płaczem.

Z wolna jednak spazmy zaczęły ustępować.

Tsi-Tsungga oddychał gwałtownie, jak po długim biegu.

Czekali niepewni, co będzie dalej.

Nagle Tsi popatrzył na nich. Promienny uśmiech pojawił się na jego elfowej twarzy.

– Księżniczko! Siska… I ty, Dolgu, ukochany przyjacielu! Czy mógłbym dostać coś do jedzenia?

Dolg śmiał się, a Siska wybuchnęła gwałtownym płaczem.


Mimo iż znajdował się tuż obok dymiącego krateru, Marco dotkliwie marzł.

Samotność była nie do zniesienia, dławiła go. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad stanem swoich uczuć, tutaj należało działać, i to bardzo szybko.

W jednej ręce trzymał otwartą butelkę, w drugiej ów tajemniczy cement. To znaczy nie cement, tylko coś naturalnego, dostał to przecież od samej Ziemi. Przyszło mu do głowy, że to może być ta sama substancja, z której jaskółki i inne ptaki budują gniazda, ale się mylił.

Marco nabrał powietrza w płuca i wylał znaczną część zawartości butelki do otworu w rurze, uważając bardzo, żeby popłynęła we właściwym kierunku.

Zostało mu jeszcze trochę wody, zamierzał ją wylać, gdyby pierwsza próba się nie powiodła.

Później jednak nie wypełnił co do joty poleceń duchów. Zamiast użyć materiału lepiącego, wypatrzył na ziemi okrągły kamień i wepchnął go do rury, odcinając tym sposobem drogę wodzie ze źródła zła. Było to prowizoryczne zamknięcie, miał zamiar później uszczelnić je tym materiałem, który dała mu Ziemia. Ale najpierw chciał zobaczyć działanie pierwszej porcji wody.

Wszystko dokonało się w dziesiątej części sekundy. Marco spojrzał w dół na dolinę.

Woda podziałała momentalnie.

W rurach rozległo się gwałtowne bulgotanie, Marco widział, że rury się trzęsą w miarę, jak jasna woda spływa w dół. Wstrząsy były coraz gwałtowniejsze, tak protestowała czarna woda.

W końcu ziemia pod nim też zaczęła się trząść. Och, nie, co ja zrobiłem, myślał. Powinienem natychmiast stąd uciekać!

Najpierw jednak trzeba uszczelnić zamknięcie, żeby już ani odrobina wody nie wypłynęła. Zauważył, że wewnątrz rury woda raczej cieknie, niż płynie. Właśnie tak cieknie woda z małego górskiego źródełka. Nietrudno będzie ją powstrzymać.

Ponownie wyjął materiał uszczelniający, a ziemia drgała coraz silniej, widział, że wszystko aż do doliny się trzęsie i ogarnął go lęk. Chyba jednak lepiej się pospieszyć.


Ktoś z łoskotem dobijał się do drzwi Juggernauta.

Zgromadzeni w jego wnętrzu popatrzyli po sobie. Shira podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz.

– Duchy, to są duchy – powiedziała, spoglądając na Farona z poczuciem winy.

On zdążył się już dowiedzieć o danej duchom obietnicy. Tylko na chwilkę przymknął oczy, potem rzekł ze spokojem:

– Rzecz jasna, witamy duchy z radością Wpuść je!

Wszyscy milczeli, kiedy cztery żywioły wchodziły na pokład J2. Rozumieli, że to bardzo uroczysta chwila.

Faron witał przybyłych.

Duch Wody, mężczyzna o mieniących się, zielononiebieskich oczach, pochylił lekko głowę i rzekł:

– Dziękujemy za waszą otwartość, szukamy schronienia u was na dzisiejszą noc, kiedy mają się dziać bardzo ważne rzeczy.

Dzisiejsza noc? zastanawiała się Indra. Czy teraz jest noc? Skąd oni wiedzą takie rzeczy w tej przeklętej ciemnej otchłani?

– Witamy, witamy! Okazaliście wielką pomoc naszemu młodemu bohaterowi, Oku Nocy – mówił Faron. – Tyle tylko możemy zrobić w zamian. Znajdźcie sobie jakieś miejsce, mamy tu, niestety, wielką ciasnotę, ale młodzi już czekają, żeby wam pomóc.

Przygotowano dla nowych gości dużą ławę.

– Proszę mi wybaczyć pytanie – rzekł przyjaciel zwierząt, Dolg. – Jak się w Górach Czarnych mają niewinne zwierzęta?

Ziemia odwróciła się do niego tak, że niemal było widać jej twarz pod brunatnym kapturem.

– Dlatego właśnie przybywamy tak późno. Wyprowadzaliśmy zwierzęta z niebezpiecznych regionów, lokowaliśmy je nad granicą.

– Dziękuję – uśmiechnął się Dolg, a Indra i wielu innych przyłączało się do niego.

– Ziemia zaczyna drgać – stwierdził Cień. – A niebo staje się coraz ciemniejsze.

– Tak jest – potwierdził Ogień. – Powiedzcie mi tylko, czy to wasze mieszkanie będzie stać pewnie??

Tich wyjaśnił:

– Zabezpieczyliśmy pojazd stalowymi, zaostrzonymi palami, wbitymi tak głęboko jak to tylko możliwe.

– Znakomicie!

– Ale co z Markiem? – zawodził Tsi ze łzami w oczach. Teraz siedział już razem z innymi przy stole.

– Uspokój się, on wróci – zapewniał Faron. – Pamiętaj, że Marco jest nieśmiertelny.

Wszyscy spuszczali wzrok. Na myśl o tym, że Marco jest sam w górach, czuli się strasznie bezradni.

Загрузка...