6

Cień prowadził ożywioną rozmowę z Dolgiem, Ramem i Tichem, w pewnej chwili odczuł telepatyczne sygnały.

– Ciii – szepnął do towarzyszy. – Ktoś mnie wzywa.

Wszyscy natychmiast umilkli i w napięciu oczekiwali, co się stanie.

– To Marco – wyjaśnił Cień. – Potrzebuje pomocy, nie, rady.

Rady, to znacznie lepiej brzmi, uznali zebrani nieco uspokojeni.

– On próbuje przesłać mi swoją sprawę bezpośrednio tutaj. Gdyby zaś mu się nie udało, prosi, bym, tak jak ostatnio, wszedł z telefonem na szczyt ponad doliną. Ale na razie rozumiem, co mówi. Marco, wszystko słyszę!

Cień zamilkł i słuchał. Jego skupiona twarz wyrażała coraz większe zdumienie. Potem odpowiedział Marcowi bardzo cicho. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że książę Czarnych Sal usłyszy jego myśli:

– Nie, Marco, nie ma potrzeby wchodzenia do złej doliny. To, o co pytasz, mam tutaj, na zewnątrz J2, kawałek stąd na polu walki widziałem coś takiego. Chcesz cały szkielet, czy tylko…? Ach, tak, wystarczy jedna kość, taka duża, ze szpikiem. Rozumiem. Tylko jak ją odbierzesz? Wtedy, kiedy znalazłem się na skalnym występie, chciałem podejść do was bliżej, ale natrafiłem tam na niewidzialną ścianę, przez którą nie mogłem się przedostać.

Zaległa cisza, Marco przesyłał swoje myśli do Cienia. To, że Cień głośno myślał, nie miało znaczenia dla rezultatów rozmowy, czynił tak tylko po to, by towarzysze mogli zrozumieć, o co chodzi.

Po chwili Cień odezwał się znowu:

– Tak, to jest problem. Czy sądzisz, że znajdujecie się teraz w innym wymiarze, skoro nie możesz do nas dotrzeć? Nie. To jakiś zamknięty teren. Tylko z jednym wejściem, tym, przez które weszliście, poprzez górę… Tylko ptaki niebieskie? Dobrze, w takim razie spróbujemy w ten sposób. Nie, gondoli nie powinniśmy używać. Nie, myślę raczej o sobie…

Widzieli na twarzy Cienia cierpki uśmiech, kiedy słuchał odpowiedzi Marca. W końcu potężny Lemuryjczyk oznajmił:

– Nie, nie chcę być porównywany ani do gołębia pocztowego, ani do sroki, która zrzuca na ziemię kosztowności. Wolę, żeby mnie nazywano orłem! Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony! W takim razie, Marco, próbujmy! Będę się spieszył!

Napotkał zdumione spojrzenia przyjaciół i już biegnąc ku drzwiom, opowiedział o trzech zadaniach.

Kiedy zniknął, Siska, która wszystko słyszała, podobnie jak Tsi na swoim łożu boleści, powtórzyła:

– Nasienie wroga, mleko dziewicy i krew kościotrupa? To niezbyt mądre. Jakim sposobem można zdobyć to wszystko tutaj? W dodatku na pustkowiach, gdzie nikt nigdy nie bywa!

– Z tego, co Marco mówił, można było wyciągnąć wniosek, że pozostali już swoje zadania wypełnili i tylko on jeszcze sobie nie poradził – podsumował Tich.

Siska uśmiechnęła się.

– Ciekawa jestem, kto dał im nasienie? Chyba nie Tengel Zły. On w każdym razie musiał być kompletnie wysuszony.

– Tengel Zły już nie istnieje, Sisko, wiesz przecież – zwrócił jej uwagę Dolg.

– Wiem, ale nie mogłam się oprzeć tej myśli. Mam nadzieję, że oni wkrótce wrócą i opowiedzą nam, co zrobili. Jeśli to kiedykolwiek nastąpi – westchnęła. – Początek nie jest zbyt obiecujący.


By zyskać na czasie, Marco wrócił na łąkę. Uznał, że to miejsce łatwo znaleźć i chyba nietrudno też będzie na nim wylądować. Kiedy Cień zbliżył się na odpowiednią odległość, mogli się porozumiewać przez telefon. Marco wskazywał mu drogę.

– Miałeś rację, ptaki są w stanie pokonać przeszkodę. Oto nadlatuje dzielny, dumny i nieulękły orzeł.

– Witamy go serdecznie – powiedział Marco ze śmiechem. – Znalazłeś to, czego szukamy?

– Och, to zwyczajna kaszka z mlekiem! Nie, wyraziłem się niewłaściwie, to jednak dość obrzydliwa sprawa. Trafiłem wprost na grupę głupich wojowników i wyrwałem kość jednego z ich kompanów, którą pracowicie obgryzali.

– Uff!

– Tak, oni mają okropne obyczaje, jeśli chodzi o zachowanie się przy stole. To kość udowa. Będzie dobra?

– Znakomita!

– Ale jest kompletnie obgryziona, nie została ani odrobinka mięsa.

– O to właśnie chodziło. O czysty szkielet. Mam nadzieję, że oprócz szpiku znajdzie się i kropelka krwi?

– Z pewnością! O, teraz cię widzę! Już schodzę na dół.

Do tego jednak nie doszło. Cień również tutaj, wysoko w powietrzu, zderzył się z niewidzialną ścianą.

– Dolina jest zamknięta niczym w kokonie – mruknął.

Zobaczył Mara i Shirę, pomachał im, ale zaraz uświadomił sobie, że oni go przecież nie widzą.

– Teraz zrzucam kość – ostrzegł. – Postaram się, żeby żadnemu z was nie spadła na głowę. Ale co to będzie, jeśli kość też nie przedostanie się przez tę zaporę?

– Powinniśmy być dobrej myśli.

Cień rzucił kość i w tej samej chwili stała się ona widoczna z ziemi, opadała spiralnie w dół. Bez przeszkód znalazła się w pobliżu oczekujących. Nie trafiła nikogo w głowę, Marco podniósł ją i pomachał niewidzialnemu Cieniowi.

– A skoro jesteś tak wysoko – powiedział przez telefon – to może mógłbyś się rozejrzeć, co jest przed nami?

– Najpierw wzniesienie, które musicie pokonać. Potem znowu skały. Wysokie skały, wąskie przejścia…

Umilkł.

– Co jest dalej? – nalegał Marco. – Widzisz rurę? A może źródła?

– Nie – odparł Cień z wolna. – Ale, na Boga, co to za istota, która czeka na was po drugiej stronie?

– To musi być Niezwyciężony – stwierdził Marco. – Opowiedz, jak wygląda!

Głos Cienia brzmiał niepewnie.

– Nie, nie potrafię ci tego przekazać, to zbyt skomplikowane. Muszę wracać. Powodzenia!

Zrozumieli, że Cień jest przerażony, że nie jest w stanie pojąć tego, co zobaczył. Shira westchnęła głośno.

– Będziemy ci towarzyszyć, Oko Nocy, jak długo się to okaże możliwe.

– Dziękuję, bardzo sobie to cenię.

Marco znalazł spory kamień. Położył kość nieszczęsnego wojownika na płaskiej skale, a Mar z całej siły uderzył kamieniem i zmiażdżył ją, potem starannie zebrał szpik i zaniósł do zagłębienia w skale, gdzie już przedtem Shira i Oko Nocy złożyli swoje zdobycze. Wszyscy czworo czuli się nieswojo, wszystkich ogarnęły mdłości.

Czekali w milczeniu, dobrze wiedząc, że wypełnili swoje zadania tak, jak mogli, ale w gruncie rzeczy dość to wszystko było umowne. Tylko Shira zdobyła prawdziwe nasienie wroga, ale reszta? Bali się, że ich wysiłki nie zostaną zaakceptowane.

Nikt się nie odzywał, wszyscy wstrzymywali oddech.

Nikt nie chciał patrzeć na paskudną zawartość skalnej misy. Wpatrywali się natomiast w skałę, która wciąż zamykała im dalszą drogę. Wiatr zawodził cicho, było chłodno i nieprzyjemnie. Rury nie widzieli od czasu, gdy opuścili łąkę, po prostu gdzieś im zniknęła, nie mieli pojęcia, gdzie jej szukać.

Może znajdują się już przy złym źródle? Może przegapili odnogę wiodącą do jasnej wody?

Nie, to niemożliwe.

– Ciii! – powiedział nagle Oko Nocy, obdarzony najlepszym słuchem. Trudno powiedzieć, kogo uciszał, wszyscy przecież milczeli jak kamienie.

W końcu pozostali też usłyszeli. Jakiś słaby dźwięk w górach, najpierw prawie szept, który wolno przybierał na sile, przemienił się w głuche dudnienie, a potem w straszliwy łoskot. Musieli zatykać uszy, żeby im bębenki nie popękały.

No to zniszczyliśmy wszystko, teraz się zapadniemy, pomyślał Oko Nocy, kiedy ziemia zaczęła się pod nim trząść. Masywne skały dygotały niczym liść osiki na wietrze.

Ale nikt się nie zapadł. Po chwili otworzyli ostrożnie oczy, bo podczas najgorszych grzmotów nie mieli odwagi patrzeć, co się dzieje. Łoskot wciąż jeszcze był trudny do zniesienia, ale ku swojej wielkiej radości stwierdzili, że góra rozdzieliła się na dwoje i powstały w niej małe wrota.

– Szybko, zanim się rozmyślą – ponaglał Marco. – Mam wrażenie, że nie wypełniliśmy naszego zadania w stu procentach.

Wszyscy czworo przecisnęli się przez wąski otwór. Nie odważyli się oglądać, żeby stwierdzić, czy brama pozostanie otwarta, czy zamknie się za nimi. Nie należy martwić się na zapas.

Zdążyli tylko stwierdzić, że żadne z nich nie ma w ręce srebrnej czarki. Shira dawno temu odrzuciła swoją z obrzydzeniem, ale kiedy góra się otwierała, Oko Nocy i Marco wciąż trzymali swoje. Może i te czarki, podobnie jak wszystko inne, były tylko dziełem czarów i wyobraźni?

Bardzo przebiegli są mieszkańcy Gór Czarnych. Ale członkom ekspedycji z Królestwa Światła też pod tym względem niczego nie brakuje.

– Udało się – odetchnął Oko Nocy z ulgą. – Teraz jeszcze tylko reszta…

– Owszem, Niezwyciężony – mruknął Mar. – Ale gdzie my się właściwie znajdujemy?

Rozejrzeli się wokół. W dalszym ciągu mieli przed sobą skały, ale one się pewnie niedługo skończą, a w oddali majaczyła droga, którą widzieli już przedtem. Wiła się w górę po dość stromym zboczu, wyglądającym na bardzo nieprzystępne, nagie, jakby wysmagane wichrem, tylko tu i ówdzie widać było kamienne bloki. Pojawiły się jakieś pojedyncze formacje skalne, również nagie. Generalnie jednak wzgórze było ogołocone ze wszystkiego i jakoś dziwnie otwarte jak na tutejszą okolicę.

Oko Nocy zastanawiał się, co też może być po drugiej stronie. Cień nie zdołał niczego zobaczyć.

Wolno i dość niechętnie ruszyli przed siebie. Jakby chcieli się przygotować na kolejne zaskoczenia. Widzieli, że droga nie była często używana, wyglądała jak wytyczona bardzo dawno temu, mech porastał ją gęsto i czynił prawie niewidoczną.

– Musiałam chyba kompletnie zedrzeć podeszwy u butów – powiedziała Shira bardzo cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy, choć przecież nikogo nigdzie nie widzieli. – Ten twardy mech mnie kłuje.

– Ja nawet nie mam odwagi obejrzeć swoich mokasynów – uśmiechnął się Oko Nocy.

– Kiedy już przejdziemy przez wszystkie próby, będziemy znacznie dotkliwiej okaleczeni – rzekł Marco.

– Dziękuję, potrafisz podnieść człowieka na duchu! – roześmiał się Mar.

Nagle wszyscy stanęli jak wryci. Zza skały wyszła ogromna postać, poruszająca się jakoś dziwnie, jakby składała się z samych tylko kości. Ale to nieprawda. Owe kości pokrywała osobliwa, ciemna skóra.

– Niezwyciężony – syknął Marco przez zęby. – Teraz rozumiem, skąd ta nazwa.

– Ja także – potwierdził Oko Nocy pobladły. – To przecież Śmierć we własnej postaci!

Загрузка...