Złowieszczy chichot starca brzmiał im w uszach jeszcze długo potem, gdy on sam zniknął pośród głazów, gdzieś w kierunku łąki. Wypełnił swoje zadanie. Był, jak wiele innych rzeczy w Górach Czarnych, jedynie płodem wyobraźni, fantomem ożywionym na krótką chwilę przez posiadających zdolność czynienia czarów władców tutejszego państwa.
Czworo przyjaciół spoglądało to na siebie nawzajem, to na srebrne czarki, trzymane w rękach:
NASIENIE WROGA,
MLEKO DZIEWICY
I KREW Z KOŚCIOTRUPA.
– Jakim sposobem znajdziemy coś takiego? – zastanawiał się Oko Nocy wzburzony. – I to tutaj? Gdzie nie ma dosłownie niczego?
– Na dodatek musimy tego dokonać w oszałamiającym tempie! Oni wciąż depczą nam po piętach! Nie mamy chwili do stracenia!
– Ale jak zdołamy…? – zaczął znowu Oko Nocy.
Marco przerwał mu:
– Musimy podzielić zadanie między siebie. Shiro, ty zajmiesz się najprostszym. „Nasienie wroga”. Mar ci pomoże, sama nie dałabyś rady. Oko Nocy, ty będziesz musiał znaleźć „mleko dziewicy”. Ja sam postaram się o najtrudniejsze: „krew z kościotrupa”. Do dzieła!
Przyjaciele już otwierali usta, żeby protestować, ale Marco po prostu się ulotnił.
Shira i Mar spoglądali po sobie.
– Marco uznał, że to najłatwiejsze – mruknęła Shira.
– I chyba rzeczywiście tak jest – odparł Mar. – Razem nie będzie nam tak trudno, Marco wiedział, co robi. Chodź!
Wytłumaczył żonie, co powinna uczynić. Shira skrzywiła się, ale wkrótce na jej twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
Czerwonoocy niewolnicy nie zaszli zbyt daleko. Przystanęli.
– No dobrze, ale gdzie oni się podziewają? – zawodził jeden, rozglądając się po mrocznej okolicy,
– Nie wiem! – syknął drugi, depcząc nerwowo twardy mech. – Cholerny Nardagus, powinien był poszukać tych mętnych typów z Królestwa Światła. Oni potrafią naprawdę nieźle narozrabiać, zdołali przecież osiągnąć bardzo wiele, wszystkiego się po nich można spodziewać, nie podoba mi się ta cala historia.
– Rozejdźmy się na jakiś czas i szukajmy ich – zaproponował trzeci. – Nie ma sensu, żebyśmy się wszyscy kręcili w kółko, niczego w ten sposób nie zdziałamy.
Wszyscy przyznali mu rację. Za bardzo jednak nie powinni się od siebie oddalać. Znajdowali się przecież w ponurym i niebezpiecznym kraju, w którym wszystko mogło się przytrafić.
I jednemu z nich rzeczywiście przytrafiło się coś niezwykłego.
Odszedł od swoich towarzyszy, stal i gapił się na beznadziejny krajobraz przed sobą, w którym, szczerze mówiąc, nie było nic do oglądania. Oparł się o skalę i odpoczywał po trudnej wędrówce w górzystym terenie. Podobnie jak jego dwaj towarzysze był sfrustrowany tym, że tyle się nabiegali i namęczyli, a nie natrafili nawet na nikły ślad tych, których szukali.
Nagle wytrzeszczył oczy. Co to się dzieje?
Stał wciąż bez ruchu pod skałą i bez żadnej widocznej przyczyny poczuł rozkoszne mrowienie pod opaską biodrową, w najszlachetniejszych częściach swego ciała…
No, może takie strasznie szlachetne to znowu nie były. Zbyt często zabawiał się z mało wartościowymi kobietami ulepionymi z tej samej gliny co on sam.
Błyskawicznie znalazł się w pełnej gotowości.
Miał wrażenie, że pieści go czyjaś mała dłoń, po chwili wydał z siebie rozkoszne „oooooch”. Widocznie jego zmysły same z jakiegoś powodu… bo przecież w pobliżu nie było nikogo. Od dawna wprawdzie nie miał czasu na zaspokajanie swoich intymnych potrzeb, więc może…
Zauważył jednak, że to nie mogą być jedynie erotyczne wyobrażenia, wszystko było zbyt rzeczywiste. Jako człowiek przesądny, przeraził się więc nie na żarty, chciał się uwolnić, chociaż doznawał niebiańskiej rozkoszy.
Szarpnął się mimo wszystko, wtedy jednak okazało się, że trzymają go mocne ramiona, ktoś położył mu dłoń na ustach, więc choć bardzo chciał, nie był w stanie krzyknąć. Zresztą tracił panowanie nad sobą, pogrążał się w bolesnej ekstazie. Bezradny podążał za rytmem owej drobnej dłoni i po chwili z gwałtownym jękiem napełnił własnym nasieniem srebrną czarkę aż po brzegi.
Z tego jednak nie zdawał sobie sprawy.
Kiedy silne ramiona rozluźniły uścisk, wycieńczony opadł na ziemię i leżał tak, dopóki pod jego opaską biodrową znowu się wszystko nie uspokoiło.
Nawet nie próbował zrozumieć tego, co się stało. Bo tak naprawdę to były piękne chwile, przeżył prawdziwą rozkosz.
Postanowił jednak nikomu nic nie mówić. Towarzysze z pewnością by mu nie uwierzyli. A jeśli już, to wcale nie wiadomo, czy by go nie pobili z zazdrości.
Shira i Mar wrócili na łąkę.
Tam zobaczyli, że Oko Nocy klęczy na trawie i wpatruje się z uwagą w ziemię przed sporym krzewem.
– Co ty robisz? – zapytał Mar, podczas gdy Shira pospiesznie zmierzała do zagłębienia w skale, żeby wylać swoją obrzydliwą zdobycz. Wróciła bardzo szybko, starannie wytarła ręce w mokrą trawę i przyłączyła się do mężczyzn.
– Co ty robisz? – zapytała tymi samymi słowy co Mar.
– Oko Nocy już mi wytłumaczył – powiedział Mar z uśmiechem. – Muszę przyznać, że wpadł na niegłupi pomysł. Przydaje mu się jego wiedza o naturze. Kiedy zobaczył tutaj mrówki, pomyślał, że na pewno w pobliżu są też mszyce.
– Nic z tego nie rozumiem.
Oko Nocy, który bardzo ostrożnie zgarniał coś palcami z gałązek krzewu, nie odwracając głowy podjął dalsze wyjaśnienia:
– Mam szanse znaleźć dziewicę, Shiro, nie wiem tylko, jak zdołam zdobyć jej mleko. Jedyną kobietą na tych górskich, zapomnianych przez Boga pustkowiach, jesteś ty. Ale ty, niestety, nie jesteś dziewicą.
– Nie jestem. Poza tym ode mnie mleka byś nie dostał, podróż do źródeł pozbawiła mnie bowiem możliwości posiadania dzieci.
Oko Nocy popatrzył na nią z przerażeniem i o mało nie wypuścił tego, co trzymał w rękach.
Shira uspokajała go:
– To były specjalne okoliczności, Oko Nocy. Ciebie to z pewnością nie dotyczy.
– To dobrze, bo ja bardzo bym chciał mieć potomstwo. Dla Indianina jest to bardzo ważna sprawa, zwłaszcza dla takiego, który kiedyś ma zostać wodzem. Ale chciałbym ci wyjaśnić… Moje zachowanie rzeczywiście może wyglądać dziwnie… ale to jedyne wyjście, jakie znalazłem… zwłaszcza że mamy tak mało czasu…
– Opowiedz!
– Wiadomo, że mrówki i pszczoły „doją” mszyce. To nie do końca tak jest, bo mszyce wydzielają sok podobny do miodu, który mrówki bardzo lubią. Ale mówi się właśnie tak, że mszyce są dojone. Tego się uczepiłem. Kiedy więc zobaczyłem pod krzewem mrówki, natychmiast zacząłem szukać mszyc. I znalazłem. Mnóstwo!
Shira musiała się roześmiać, rozbawiona jego pomysłowością.
– Problem polega tylko na tym – wtrącił Mar – jak poznać, które z nich są dziewicami.
Oko Nocy zwrócił się ku niemu z uśmiechem.
– Och, to akurat najłatwiejsze! Mszyce rozmnażają się drogą dzieworództwa. Nie wcześniej niż jesienią pojawia się kilku słabowitych przedstawicieli płci męskiej. Wszystkie osobniki, które tu widzimy, to dziewice.
– Bardzo praktyczne – mruknęła Shira. – Ale co ty z nimi robisz? Mam nadzieję, że ich nie zabijasz!
– Nie, oczywiście, że nie, co też ci przyszło do głowy? Kradnę im tylko ten ich miodowy syrop, choć w istocie są to ekskrementy. Ta lepka masa, którą widzicie na gałęziach. Zbieram ją, a dla wszelkiej pewności trochę przyciskam mszyce, żeby wydobyć jak najwięcej „mleczka”. Można więc powiedzieć, że je doję.
Wstał.
– No to już. Jestem gotów. Chyba nie można lepiej wykonać zadania, czyli zdobyć „mleka dziewicy”, na tych odludnych pustkowiach.
Z dumą pokazywał im swoją srebrną czarkę. Żeby zobaczyć na jej dnie kroplę mazi, musieli bardzo wytrzeszczać oczy, ale coś tam jednak było.
– Wspaniale! – zawołał Mar. – Idź i wylej to do wspólnej misy!.
Poszli tam wszyscy razem, Mar i Shira opowiedzieli o swojej przygodzie. Oko Nocy, bardzo poważny młody człowiek, słuchając ich rumienił się, ale nie potrafił powstrzymać śmiechu.
– Ciekawe, jak sobie radzi Marco – zmartwił się Mar. – On rzeczywiście podjął się najtrudniejszego zadania. „Krew ze szkieletu”, a nawet gorzej: z kościotrupa! Szkielet może przecież być świeży, ale kościotrup… To wskazuje na coś strasznego, zleżałego, wysuszonego… Jak, na Boga, coś takiego można znaleźć w tej okolicy?
Marco też tak uważał. Bardzo potrzebował kogoś, z kim mógłby się naradzić. Tylko kto by to mógł być? Na dodatek czas naglił.
Pomyślał chwilę i uznał, że trzeba działać.
Kościotrup? Gdzie szukać czegoś takiego?
Nieustannie dręczyła go ponura myśl. Starał się od niej uwolnić, ale w miarę upływu czasu stwierdzał, że to chyba najpewniejsze wyjście.
I prawdopodobnie jedyne.
By jednak podążać tym tropem, musi otrzymać informacje od kogoś, kto jest duchem.
Nie dostarczą mu ich ani Shira, ani Mar, oni zbyt mało wiedzą o tym, co się w ostatnich dniach działo w świecie ich towarzyszy. Heike i Sol opuścili Góry Czarne.
Pozostaje więc tylko jedna istota.
Co to powiedział Cień? Opowiadał o ciężkich walkach ze złymi niewolnikami, prowadzonych częściowo w Ciemności – ale to zbyt daleko stąd – a po części w pobliżu pojazdów, chociaż tam ludzie Farona już posprzątali.
Musi znaleźć takie miejsce, w którym czerwonoocy sami zajmowali się swymi poległymi towarzyszami. Ponieważ czerwonoocy są kanibalami, a poza tym są nieustannie wygłodzeni.
Czas mijał, trzeba działać w największym pośpiechu.
Gdzie? Gdzie oni mieli…?
Och, tak! Na szczycie innej góry, tam gdzie hordy zaatakowały J2!
Nie, nic z tego. Sam Marco nalegał przecież, aby nie doszło do przelania choćby kropli krwi.
Ale chwileczkę! Co to opowiadał Cień? O dwóch niewolnikach, którzy przeszli na stronę przeciwnika akurat wtedy, kiedy mieli być uwolnieni. I o tym, że zostali zabici przez swoich i porzuceni.
Tak, tam może coś znaleźć. Nadzorcy niewolników i wojownicy z pewnością weszli rano do sypialni i znaleźli trupy. Wygłodniali wojownicy. Kanibale…
Marca przeniknął dreszcz grozy. Ale mimo wszystko musiał sprawdzić. Musiał spróbować raz jeszcze nawiązać kontakt z Cieniem.
Tylko jak? Sieć komunikacyjna tutaj przecież nie działa.
Czas, czas…
Marco usiadł, podciągnął kolana w górę i oparł na nich głowę. Starał się przesłać Cieniowi telepatyczną wiadomość. Próbował wywołać obraz siebie i swojej sytuacji i przesłać go do przyjaciela.
Tylko czy odległość nie jest zbyt wielka?