Shama równo rozdzielał sympatię między swoich faworytów. Znowu zaszedł do Marca. Potrząsał głową, a na jego twarzy malował się podziw pomieszany z rezygnacją.
– Co z was za dziwny naród, wy, mieszkańcy Królestwa Światła – powiedział. – Ileż on dostał różnych rzeczy do pomocy i jakie to wszystko przydatne! Nigdy nie widziałem niczego podobnego!
– Z tego, co mówisz, wnoszę, że Oko Nocy jakoś sobie radzi – rzekł Marco uspokojony.
– I to jeszcze jak! Zresztą akurat teraz jest niewidzialny. W jaki sposób będę mógł mu pomóc?
Marco, który ucieszył się z wizyty, westchnął.
– No właśnie, to jest problem. Przypadkiem wiem jednak, że ziarno, którym się posłużył, już raz było używane, żeby doprowadzić naszych ludzi do Juggernauta, więc niewidzialność naszego wybranego długo nie potrwa. Gdybyś jednak chciał, to mogę ci pomóc go zobaczyć.
– Owszem, dziękuję ci, szlachetny książę. Głupio mi, że się tak na niczym nie znam. A możesz mi wierzyć, że nie jest to uczucie, do którego przywykłem.
Marco uśmiechnął się i położył swoje piękne, ciemne dłonie na oczach Shamy, czarnych z zielonymi płomykami. Trwał tak przez chwilę, a Shama rozkoszował się promieniowaniem płynącym z rąk księcia Czarnych Sal.
– No, dość – rzekł w końcu Marco. – Teraz zobaczysz niewidzialnego.
– Dziękuję ci, drogi przyjacielu! Chyba wolno mi tak się do ciebie zwracać?
– Naturalnie!
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że w świecie ziemskim żywiłem wielki szacunek dla twego szanownego ojca. Boga, który tyle musiał wycierpieć z powodu zarozumialstwa ojców Kościoła.
Również i tym razem Marco nie sprostował, nie powiedział, że jego ojciec nie jest bogiem, tylko czarnym aniołem. Zresztą nie tak znowu „tylko”, bo jest również potężnym byłym aniołem jasności.
– Teraz spieszę wesprzeć naszego dzielnego chłopca, wskażę mu drogę światełkiem – oznajmił Shama.
– Serdecznie ci dziękuję za to, że jesteś – powiedział wzruszony Marco. – Dziękuję za wszystko, co robisz dla tego chłopca!
Szczerze mówiąc, wszyscy popełniali błąd, nazywając Oko Nocy chłopcem. Był młodzieńcem, to prawda, ale bardziej już mężczyzną niż chłopcem. Zawsze jednak tak o nim mówiono. Widocznie z przyzwyczajenia.
Marco z wdzięcznością uścisnął dużą rękę Shamy, ale uśmiech, jaki mu posłał, świadczył, że on sam również miał swój udział w dokonaniach Indianina.
– Ależ ty masz lodowate dłonie, książę. I ubranie też ci nie wyschło w tej zimnej grocie. Poczekaj, ja zaraz…
Shama był duchem kamieni, o czym często zapominano. Zgarnął trochę suchej trawy i chrustu, uderzył dłonią w skałę, strzelił snop iskier i zapłonęło ognisko.
Zaraz potem zniknął, a Marco usiadł wygodnie, oparł się o ścianę i rozkoszował ciepłem ognia. Zrzucił buty i ustawił je przy ogniu do suszenia, zdjął też wierzchnie ubranie i powiesił nad paleniskiem.
Powoli sam zaczynał tajać, robiło mu się przyjemnie, brakowało mu tylko towarzystwa Shamy.
Ślady po użądleniach bolały okropnie. Ten przy nadgarstku spuchł paskudnie, na czole swędział do szaleństwa, a noga była ciężka jak kłoda.
Oko Nocy zaczynał się poważnie obawiać o swoje zdrowie.
Tu, gdzie się teraz znajdował, panował okropny upał. Słyszał jakieś słabe, syczące i bulgoczące dźwięki.
I ciemności, nieprzeniknione, czarne jak smoła, nigdzie nawet promyka światła, a dar od Rama, małe słońce w latarce, został już wszak wykorzystany. Własną latarkę zgubił w lesie drapieżników.
Ale przecież nie bez powodu miał na imię Oko Nocy! Otrzymał je dzięki zdolności widzenia w mroku. Tyle tylko że nikt pewnie nie myślał o ciemnościach jako o kompletnie czarnej gęstej ścianie…
Och! Oto w oddali jak maleńka, migotliwa gwiazdka na beznadziejnie czarnym horyzoncie nocnego nieba błysnęło światełko Shamy. Niewyraźne, chwiejne, jakby je wciąż przesłaniały przepływające obłoki.
Oko Nocy był tak osłabiony gorączką po ukąszeniach, że musiał usiąść i chwilkę odpocząć. To się nie może dobrze skończyć, myślał. Muszę dostać lekarstwo przeciwko tej infekcji. Ale jak, skoro nie wiem, gdzie jestem, nie widzę nawet własnej ręki ani tego, co trzymam przed oczyma.
Zaczęły go też ogarniać mdłości, widocznie trucizna rozprzestrzeniała się szybko po organizmie.
Pociemniało mu w oczach, może na skutek zatrucia, a może za bardzo natężał wzrok, żeby zasłużyć na miano widzącego w mroku.
Nie, to wszystko na nic, musi się stąd jak najszybciej wydostać, wyjść na światło. Maleńka gwiazdka Shamy…
Pomagała mu skoncentrować wzrok. Dzięki temu powróciła jego słynna zdolność widzenia w nocy. Może nie do końca, lecz mimo wszystko zdołał zauważyć, że chmury czy jakieś opary przesłaniają raz po raz tamto migotliwe światełko dodające mu otuchy, ale przy kolejnym rozbłysku zobaczył pod nim lśniącą podłogę.
No, to już jest coś!
Oko Nocy wstał i ruszył ku światłu, ale poślizgnął się już przy pierwszym kroku, potknął i upadł na kolana na beznadziejnie gładki kamień. A owa podłoga okazała się wodą, na dodatek wokół kamienia była bardzo gorąca. Poparzył sobie stopy, ręce i kolana.
Powoli odzyskał równowagę na tyle, że był w stanie myśleć rozsądnie. Od gorączki pulsowało mu w skroniach, miejsca po użądleniach piekły niemiłosiernie, ale teraz najważniejsze było światło. Musi mieć światło! Tylko że Shama ostrzegał go z naciskiem: „Nie używaj nigdy dwa razy tej samej pomocy, bo wszystko przepadnie! I naprawdę mam na myśli wszystko, łącznie z twoim życiem!”
Trudno, trzeba to zrozumieć. Tutejsi władcy raz mogą znieść jakiś środek pomocniczy, choć i to wydaje się wątpliwe, ale żadnego rozpasania! Wtedy dobra wola się wyczerpie.
Jakie jeszcze środki pomocnicze mu zostały?
Niewiele. Miał problemy z zebraniem myśli, był coraz bardziej oszołomiony. Ukąszona noga zesztywniała tak, że prawie nie mógł nią poruszać, nie mówiąc już o chodzeniu, i to martwiło go do tego stopnia, że wszystko inne uważał za nieważne.
Co jeszcze zostało, co jeszcze zostało, niech no zbiorę myśli.
Może powinien posłużyć się teraz darem Farona?
„Posmaruj sobie ręce tą maścią, a zobaczysz, co się stanie” – powiedział mu ów wysoko postawiony Obcy z dziwnym uśmiechem. „Maść była przez długi czas naświetlana promieniami Świętego Słońca”.
Czy stać go na to, by marnować taki cenny dar, kiedy nie jest pewien czy to absolutnie konieczne? Faron powinien był powiedzieć, do czego maść może być stosowana, może w ogóle nie nadaje się w tej sytuacji.
Trudno, wóz albo przewóz. Oko Nocy nie miał nic innego, czego mógłby użyć właśnie tutaj.
Balansując na śliskim kamieniu, ujął pudełeczko z maścią w swoje poparzone dłonie. Torba z zapasami stawała się coraz bardziej pusta. Zostało już tylko parę darów.
O mało nie stracił równowagi, wyjmowanie maści zabrało mu mnóstwo czasu. Kark miał zupełnie sztywny, nogą prawie nie mógł poruszać, taka była opuchnięta. Nie ulegało wątpliwości, że w rękę wdało się zakażenie krwi; w głowie czuł potworne pulsowanie. Gorączka trawiła całe ciało, dygotał jak w febrze.
W końcu udało mu się posmarować poparzone dłonie, był bliski utraty świadomości, ale jakoś jednak sobie poradził.
W głębi duszy odezwał się czyjś głos. Czyżby to jego duch opiekuńczy? A może po prostu własna intuicja? Zresztą często to jedno i to samo. „Nie odkładaj jeszcze maści!”
Maść cudownie chłodziła ręce.
Och, ależ ja jestem tym wszystkim wysmarowany, pomyślał oszołomiony. A to klej, a to maść, to jeszcze jakieś smarowidło, no i płyn przeciwko tym potworkom. Ciekawe, czy to nie właśnie dzięki niemu uniknąłem kompletnego pożarcia przez owady? To możliwe.
Nie, nie wolno wdawać się w niepotrzebne rozmyślania, trzeba się koncentrować!
Maść chłodziła…
Ostrożnie dotknął miejsca ukąszenia na nadgarstku. Maść łagodziła pieczenie, rana wyglądała jednak okropnie. Starał się dotknąć również karku, ale wtedy zauważył coś całkiem innego:
Jego ręce zaczęły świecić! Takim samym wewnętrznym światłem, jakie roztaczał wokół siebie Faron. I jakie emanowało pewnego razu z Mirandy, kiedy zbyt długo trzymała w dłoniach małe święte słoneczko.
Oko Nocy zaczął teraz lepiej widzieć. Otoczenie wyglądało jak ziemia o brzasku.
Pospiesznie nasmarował maścią nogę w kostce oraz czoło. Za każdym razem pojawiał się ten sam rozkoszny chłód.
A już zupełnie inna sprawa to to, że i noga, i ramię zaczęły świecić. Prawdopodobnie kark i czoło również, tylko że tego nie mógł widzieć.
Widział natomiast co innego! W grocie, w której się znajdował, zapanowało teraz światło, jakie się widuje w księżycową noc. I mógł stwierdzić, że poszedł nie tak jak trzeba. Jeszcze jeden krok, a byłby wpadł do owej wrzącej i silnie parującej wody i w tym samym momencie zostałby ugotowany. Od kamienia, na którym stał, nie prowadziła żadna droga, nie było możliwości przejścia. Tylko ta straszna woda.
Musiał się znowu wycofać pod skalną ścianę. Tam stanął na pewnym gruncie, ale co dalej?
Wszędzie w grocie gotowało się i bulgotało niczym u wylotu gorącego źródła. To tu, to tam z wrzątku, jak z kotła czarownicy, wylatywały w górę kamienie. Zauważył też, rzecz jasna, spokojniejsze miejsca, ale nie było jak się tam dostać. Nigdzie kawałka wystającego kamienia, żeby na nim stanąć.
Dokąd więc miał iść, skoro nie istniała żadna droga? Na co mu w takim razie światło?
Przemknąć pod ścianami też nie mógł, były bardzo strome i na ogół pozbawione występów. Właściwie widział tylko dwa takie występy, ten, na którym sam się znajdował, i ten, na którym widział światełko Shamy.
Miejsca po ukąszeniach przestały boleć. Noga, ramię i reszta wróciły do normy, opuchlizna zaczęła schodzić. Gorączkowe dreszcze ustały.
Dziękuję, Faronie!
A więc ta maść ma podwójne działanie! Może mogłaby też działać na inne przypadłości?
Niestety, nie będzie miał okazji się o tym przekonać, bo utracił już prawo do dalszych działań. Raz użył maści, teraz czas minął. Z gorzkim westchnieniem odłożył pudełeczko do torby. Jak ból w sercu odczuwał samotność. Intensywnie myślał o bliskich w Królestwie Światła, ale to nie pomagało. Znajdowali się po prostu za daleko, a on sam wpadł w pułapkę, z której nie widział wyjścia. Droga do źródła była zamknięta, droga odwrotu tak samo. Szalona wyprawa krzyżowa Oka Nocy dobiegła końca.
Zaczął myśleć o Małym Ptaszku, dziewczynie, która czeka na niego w domu i marzy, żeby wyjść za niego za mąż. Jej milczące, pełne bólu rozczarowanie faktem, że w jego życiu istnieje jeszcze Berengaria, przyjaciółka z dzieciństwa, która wyrosła na wspaniałą, piękną kobietę i która też chciałaby z nim być.
Oko Nocy znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Jego obowiązkiem wobec plemienia było małżeństwo z Małym Ptaszkiem, ale czy ułożył swoje sprawy z Berengarią? Słyszał, jak koledzy żartują, że zakochała się w Armasie. To jednak niosłoby za sobą komplikacje, podobnie jak jej związek z Okiem Nocy.
Kiedy się o tym dowiedział, poczuł bolesne ukłucie w sercu, teraz też bardzo nie lubił myśli, że Armas i Berengaria mogliby się połączyć. W gruncie rzeczy jednak sam nie był pewien, jakie żywi uczucia do tej dziewczyny, Musi ją znowu zobaczyć, żeby sobie na to odpowiedzieć.
A Mały Ptaszek? Oko Nocy miał dla niej tyle czułości. To taka dobra, śliczna dziewczyna, pokorna, spokojna, przy tym zadowolona i pracowita… Ale czy czułość wystarczy? Na całe życie?
Czasami myślał sobie, że może dobrze byłoby pójść z Berengarią do łóżka i że wtedy łatwiej by mu było wyrzucić ją z serca. Ale takie zachowanie to nie w jego stylu.
Nagle drgnął. Co to takiego wyłoniło się z wody tam dalej?
Widział to już przedtem, jakiś czas temu. Daleko stąd zobaczył płaski, prawie prostokątny kamień, który powoli zanurzał się w wodzie. Teraz się znowu wyłaniał, nie, to nie ten sam, nawet nie bardzo podobny do pierwszego. Tym razem jednak znajdował się wyraźnie bliżej niego, mógłby przysiąc. Prawie. Całkiem pewien nie był, ale wyglądało na to, że wyłonił się w innym miejscu i że chyba był to również inny kamień.
Usiadł wygodnie. To przypomina jedną z prób Shiry. Tę w grocie z młyńskimi kamieniami. Musi zatem chodzić o logiczne myślenie.
I o cierpliwość.
W tym momencie ognik Shamy zgasł.