Rozdział 6

Kiedy Tiril i Móri siedzieli rano przy śniadaniu w głównej izbie gospody, przybiegła pokojówka Theresy. Jej twarz wyrażała głębokie zmartwienie i poczucie winy.

– Zaspałam dzisiaj, sama nie, wiem, jak to się mogło stać – mówiła zgnębiona. – A kiedy się obudziłam, jej wysokość już wstała. Czy księżnej pani tu nie ma?

– Nie. I wcale jej dzisiaj nie widzieliśmy!

Przesłuchania woźnicy i dwóch służących, którzy towarzyszyli księżnej, do niczego nie doprowadziły. Rozmowy z tutejszymi ludźmi także nie. Dopóki nie porozmawiali z jedną z dziewcząt kuchennych, które zaczynają swą pracę najwcześniej.

Otóż ta właśnie dziewczyna stała przy oknie na pięterku wyjmowała ze skrzynek zmarznięte pelargonie. Wtedy zobaczyła, że ta „piękna pani” wychodzi przez główne drzwi. Nie rozwidniło się jeszcze całkiem, ale dziewczyna gotowa była przysięgać, że widziała właśnie księżnę. Piękna pani miała na sobie płaszcz podróżny, a kiedy wyszła z domu, przez chwilę stała na schodach, jakby się wahała. Potem skierowała wzrok ku południowi i szybkim krokiem ruszyła w stronę bramy. Po chwili zniknęła na drodze.

Dziewczyna myślała, że elegancka pani nie może spać I chciała się trochę przespacerować.

– Na drodze, powiadasz. Ale tutaj jest kilka dróg. Na której?

Służąca podeszła do okna i pokazała.

– To znaczy na południe? – zapytał Móri.

Dziewczyna sprawiała wrażenie zakłopotanej.

– Nie. Ja tylko widziałam, jak pani szła do dużej krzyżówki. A w którą stronę poszła stamtąd, to nie wiem.

– W stronę domu, do Wiednia? – zastanawiała się Tiril.

– Tego nie możemy wiedzieć – odparła zaufana pokojówka Theresy. – Teraz jesteśmy koło Hochstadt. Droga na Wiedeń, a także do Kärnten, gdyby jej wysokość chciała pójść do Theresenhof, prowadzi na wschód. Ale nie wiemy, którą drogę jej wysokość wybrała.

– A dokąd prowadzi ta droga, która od krzyżówki biegnie na południe? – zapytał Móri.

Woźnica i karczmarz zawołali jeden przez drugiego:

– W stronę Szwajcarii.

– Ale moja mama nic o tym nie wie. Ona chciała się tylko przejść – powiedziała Tiril.

– W środku nocy? No tak, o świcie… Mimo wszystko bardzo mnie to martwi – rzekł Móri.

Jeden ze służących wtrącił:

– Jej wysokość może się stać ofiarą napadu.

– Nie sądzę – zaprzeczył Móri w zamyśleniu. Odwrócił się do służącego. – Pojechałbyś ze mną? I może jeszcze ktoś z gospody? Pożyczycie nam koni?

– Naturalnie!

Karczmarz pospiesznie załatwił wszystko, o co Móri prosił. Znalazły się nawet pistolety dla niego i dla chłopca stajennego, który miał mu towarzyszyć. Sługa księżnej miał własną broń.

– No i Nero – powiedział na koniec Móri. – On jest ważny. Znajdźcie zaraz jakąś część ubrania księżnej, coś, co nosiła blisko ciała. Może koszulę, w której spała ostatniej nocy?

Pokojówka przyniosła niebywale elegancką nocną koszulę z najdelikatniejszego jedwabiu, zdobioną koronkami.

Teraz okazało się, że z psem będzie kłopot. Nie mogli mu powiedzieć: „Szukaj Theresy”, bo rzadko słyszał to imię. „Księżna” brzmiało jakoś bezosobowo. Jak najczęściej się do niej zwracali?

– My przeważnie mówiliśmy „wasza wysokość” – świadczyła pokojówka niepewnie.

Tego musieli się trzymać. Chętny do pomocy, ale całkiem zdezorientowany Nero wąchał nocną koszulę księżnej, a Móri powtarzał:

– Odszukaj waszą wysokość, Nero!

Tiril pomagała jak mogła, przestraszona, że jej ukochany pies nie dorósł do takiego zadania. Nigdy przecież jeszcze czegoś takiego nie robił.

– N ero, znajdź waszą wysokość! Spróbuj, Nero! – prosiła.

Pies spoglądał to na jedno, to na drugie, wąchał nocną: koszulę, z przejęciem machał ogonem, ale zdaje się niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Trwało tak, dopóki Tiril nie wpadła na znakomity pomysł, który szczerze mówiąc powinien był komuś przyjść już dawno do głowy -, nakłoniła psa, by wąchał ślady na schodach.

– Szukaj, szukaj! – mówiła zachęcająco. – Znajdź waszą wysokość! Szukaj, szukaj! Tutaj! Tu jest ślad jej cienkich obcasów, spójrz tutaj, Nero!

Nareszcie odezwał się pierwotny instynkt myśliwski. Pies uniósł ogon i poczuł się niesłychanie ważny. Nagle ruszył przed siebie do bramy i dalej drogą. Pochwycił trop!

– Świetnie! – powiedział Móri do zebranych. – Ale minęło wiele godzin. Księżna musiała zajść daleko. Mówiłaś, że wyglądała na zdecydowaną? – zapytał służącej.

– Tak, bardzo – odparła dziewczyna. – Jakby spieszyła się na jakieś spotkanie.

– Tego się właśnie bałem – mruknął Móri z goryczą. – Ruszajmy, zanim nasz znakomity pies zniknie nam z oczu!

Musiała iść bardzo szybko, zaszła bowiem naprawdę daleko. Dalej niż idący jej śladem się spodziewali.

Wybrała drogę na południe i wszystko wskazywało,, że uczyniła to bez wahania. Poszła traktem prowadzącym w stronę Szwajcarii.

– Czego jej wysokość tam szuka? – zastanawiał się służący.

Móri nie odpowiedział. Nie chciał zdradzać, że droga, którą księżna poszła, prowadzi w kierunku, skąd odzywa się Głos.

Gdyby to było możliwe, pozwoliłby jej iść dalej, aż do miejsca, w którym znajduje się zło. Tym sposobem odnalazłby źródło.

Ale nie mógł tego zrobić tej delikatnej, kruchej kobiecie, która w życiu musiała się tyle nacierpieć.

Znajdowali się w niebywale pięknej dolinie z potężny – mi masywami górskimi na horyzoncie. Tam ją znaleźli.

Nero zobaczył księżnę pierwszy i pomknął ku niej niczym armatnia kula.

Widzieli z daleka, jak nieduża kobieca figurka spiesznie posuwa się naprzód, świadoma celu, nie wahając się. Księżna potykała się niekiedy ze zmęczenia, lecz niestrudzenie szła dalej.

Radosne powitanie Nera o mało nie powaliło Theresy na ziemię. Widzieli, że się zatrzymała i próbowała pogłaskać psa, ale to jej się nie udało, bo zwierzę dosłownie, tańczyło dookoła niej. Kiedy trzej mężczyźni podjechali do księżnej, rozglądała się zaskoczona i przestraszona, jakby nie wiedziała, kim są. Zeskoczyli z koni.

– Móri? Co ty tu robisz? I Nero… i wy wszyscy?

– Księżno, droga przyjaciółko, musi pani zawrócić do gospody. Tam czeka Tiril.

– Tiril? Och, tak, moje ukochane dziecko. Ale, widzisz, ja muszę iść dalej. Zabierz Tiril do Theresenhof, ja natomiast muszę najpierw iść, załatwić pewną sprawę.

– Dokąd? – zapytał Móri niespokojnie.

– Jak to dokąd? – zdziwiła się księżna. – W tamtą stronę – pokazała przed siebie na południe. – No, dobrze już,

Nero, widzę, że jesteś…

Móri postanowił wprowadzić obu mężczyzn w sprawę, powiedział im o Głosie, który może mamić ludzi. Patrzył bezradnie na swoich dwóch pomocników.

– Będzie najlepiej, wasza wysokość, jeśli teraz wszyscy zawrócimy – powiedział delikatnie służący.

– Później. Teraz muszę… być posłuszna, ja muszę…

Móri położył księżnej ręce na ramionach i spojrzał jej głęboko w oczy.

– Wasza wysokość, stało się właśnie to, o czym rozmawialiśmy wczoraj wieczorem. Głos zdobył przewagę nad panią.

Próbowała mu się wyrwać.

– Ale ja muszę…

– Głos jest niebezpieczny, księżno. Stoi za nim potężna siła, której jeszcze nie znamy. Wcześniej Głos próbował zdobyć władzę nad Tiril, twoją niewinną córką, pani.

– Tiril – jęknęła księżna. – Nie, jej nie wolno mu skrzywdzić! To niech już raczej weźmie mnie, ja się poświęcę, zrobię, co Głos chce, pójdę do niego.

– Czy pani tego nie rozumie? – zapytał Móri, wciąż mocno przytrzymując teściową. – On tego właśnie pragnie. Chce zdobyć panią i być może za pani pośrednictwem coś jeszcze osiągnąć.

Theresa otrząsnęła się ze zobojętnienia, w jakim do niedawna trwała, nastawiona jedynie na to, by spełnić rozkaz. Teraz wybuchnęła głośnym płaczem i szlochała rozdzierająco.

– On mnie przyciąga, nakazuje mi, ja nie chcę, ale co mam robić? Nie mam siły się opierać!

Móri zwrócił się do towarzyszących mu mężczyzn.

– Czy możecie przez chwilę przytrzymać jej wysokość? Ja muszę przygotować coś, co pomoże księżnej wyrwać się spod tych czarów i powrócić do rzeczywistości.

– Nie! – jęknęła Theresa.

– Owszem, wasza wysokość, to niezbędne! To bardzo dobry ochronny znak. Co prawda na panią nie zostało rzucone żadne przekleństwo, ale znak chroni również przed tą magią, której księżna podlega.

Theresa w dalszym ciągu protestowała.

– Nie dałeś przecież niczego takiego Tiril., dlaczego więc dajesz mnie?

– Ponieważ pani została zaatakowana gwałtowniej niż Tiril. Ona zdołała się przeciwstawić Głosowi, pani poszła na wezwanie.

Móri wyjął magiczną runę zawieszoną na rzemieniu, włożył amulet księżnej na szyję i schował go pod bluzkę.

Theresa najpierw zaczęła się wyrywać, po chwili jednak przycichła i uspokoiła się. Ze zdziwieniem, jakby się ocknęła z zamroczenia, patrzyła na zebranych.

– Co ja zrobiłam? Musiałam być zaczarowana, bo wcale nie zamierzałam nigdzie chodzić, nie chciałam tego, ale nie mogłam się przeciwstawić.

– To nie pani wina, księżno – rzekł Móri serdecznie. – Ale jak jest teraz? Czy nadal słyszy pani wezwanie?

Księżna nasłuchiwała, wciąż z tym zakłopotanym, zmartwionym wyrazem twarzy.

– Słyszę je jakby we mnie, wewnątrz – odparła niepewnie. – Zanim dałeś mi tę… runę, słyszałam nakaz rozlegający się donośnie gdzieś w przestworzach, grzmiący, przyzywający…

– Tak samo słyszeliśmy Tiril i ja – powiedział Móri.

– Ale teraz słyszę go tylko w moim wnętrzu.

Księżna stała bez ruchu, wsłuchana w siebie. Cała grupka znajdowała się teraz pośrodku drogi w pięknej dolinie. Nero wpadł na trop zająca i przestał się przejmować ludźmi, ale akurat teraz nikt nie miał czasu, żeby go szukać. Dwaj mężczyźni w zdumieniu słuchali rozmowy, jaką jej wysokość prowadziła z tym dziwnym czarownikiem na temat spraw, których absolutnie nie pojmowali. Tak, bo byli przekonani, że Móri jest czarownikiem, lepszego określenia dla jego zdolności nie potrafili znaleźć.

– To niedobrze, że wasza wysokość w dalszym ciągu słyszy wołanie – mówił Móri z naciskiem. – Obawiam się, że będzie pani musiała przejść przez to samo, co Tiril. I powinno się to dokonać teraz, natychmiast, gdy moc wezwania została osłabiona przez runę.

Theresa przełknęła ślinę.

– Ty myślisz… Będziesz musiał mnie osłonić ochronną tarczą?

– Runa zdołała już wytworzyć taki pierścień bezpieczeństwa.

Księżna zbladła.

– Poprosisz o pomoc swych towarzyszy? – szepnęła.

– Tak. Będziesz, pani, w stanie spojrzeć na nich?

– Jeśli będę zmuszona.

– Niestety, to konieczne.

Skinęła głową.

– Dla Tiril, prawda?

– Właśnie.

– Dla Tiril gotowa jestem zrobić wszystko. Tyle muszę jej wynagrodzić.

– Proszę teraz nie myśleć o wynagradzaniu. Tiril wybaczyła pani już dawno temu.

– W takim razie uczynię to z miłości.

Móri uśmiechnął się.

– Tak będzie najlepiej. Ale wy dwaj… – zwrócił się do obu mężczyzn. – Może najlepiej by było, żebyście już wyruszyli w stronę domu. I nie oglądajcie się.

Chłopak z gospody zbladł, ale służący księżnej rzekł stanowczym głosem:

– Obiecałem, że będę służył mojej pani, i nie opuszczę jej, kiedy nadchodzą trudne chwile.

– Dziękuję ci, Teobaldzie – szepnęła księżna.

– W takim razie ja także zostaję – oznajmił chłopak stajenny. – W końcu człowiek jest też trochę ciekawy.

Móri zdążył już im opowiedzieć o swoich niepospolitych zdolnościach, a że towarzyszy mu ktoś czy coś niewidzialnego, sami zdołali stwierdzić.

W pobliżu nie było żadnych zabudowań, zagajniki zamykały widok z obu stron. Móri miał nadzieję, że nikt nie pojawi się nieoczekiwanie na drodze, w końcu pora była zbyt wczesna na jakichkolwiek wędrowców.

– Muszę was uprzedzić, że wcale nie jest takie pewną czy wy dwaj cokolwiek dostrzeżecie – powiedział Móri bardzo spokojnym głosem. – W normalnych warunkach na pewno nie byłoby to możliwe, ale teraz przywołam duchy i wszystko może być dużo wyraźniejsze, również dla was. Wasza wysokość natomiast musi je zobaczyć, dlatego proszę wziąć w rękę magiczną runę. I proszę wyciągnąć ją przed siebie.

Theresa z wahaniem ujęła tę samą runę, którą kiedyś w Bergen przez pomyłkę wzięła Tiril, i wtedy przed jej oczyma ukazały się duchy.

– To jest tak zwana runa duchów – wyjaśnił Móri. – Trzymając ją w ręce zobaczy pani to, co na ogół przed nami zakryte.

Theresa nie miała odwagi spojrzeć przed siebie. Stała i z uporem wpatrywała się w runę, ale kątem oka dostrzegła, że na drodze zaroiło się od tamtych…

Słyszała, jak dwaj służący z wysiłkiem wciągają powietrze. „Widzisz coś?” – zapytał jeden z nich. „Tak, widzę jakieś cienie na drodze” – odpowiedział drugi.

Ale to, co widziała Theresa, to nie były cienie. Te stworzenia, które majaczyły jej przed oczyma, były rzeczywiste.

Jedną istotę rozpoznawała dokładnie. Jakieś budzące grozę zwierzę, które przebiegło obok niej. Tiril opowiadała o Zwierzęciu, którego rany goi współczucie, wyrozumiałość i troskliwość. Theresa nie była wprost w stanie na nie patrzeć, ale w jej oczach pojawiły się łzy głębokiego współczucia.

– O, mój przyjacielu – szepnęła. – Mój nieszczęsny przyjacielu!

Pozostali towarzysze Móriego stali odwróceni od niej plecami. Dlatego w końcu odważyła się podnieść oczy.

Była wdzięczna losowi, że widzi je tylko od tyłu, dostrzegała przede wszystkim podarte ubrania, skołtunione włosy i owrzodzone ręce. Niektóre z tych istot w niewielkim tylko stopniu przypominały ludzi, tak jak ta białożółta postać, która musiała być Nidhoggiem. Dwie bardzo urodziwe kobiety ostro kontrastowały z ogólną brzydotą.

A więc Móri i Tiril mówili prawdę. Ona im, oczywiście, wierzyła, ale gdzieś w głębi duszy wszystko się burzyło przed przyjęciem tego do wiadomości. Mimo że zawsze w obecności Móriego ogarniał ją jakiś dziwny nastrój, coś nieokreślonego, nie ufała własnym odczuciom, wmawiała sobie, że to tylko przywidzenia.

Ale teraz wszystko się sprawdzało. To ją otaczały tajemnicze istoty, pozostali żywi ludzie znajdowali się po, za obrębem kręgu utworzonego przez duchy. Theresa wiedziała, że i Móri, i Nero są chronieni, służącym zaś żadna ochrona nie jest potrzebna.

Towarzysze Móriego unosili ramiona. Wstrząśnięta i przerażona Theresa słyszała ich zaklęcia, magiczne formułki i coś, co określiłaby jako anatemę, wyklinanie lub rzucanie przekleństwa. Powietrze rozbrzmiewało obcymi, niezrozumiałymi językami, słyszała, że wołanie przeciwnika słabnie, staje się jakby bardziej przytłumione, pozbawione siły. Głos wciąż jeszcze walczył, starał się unikać spadających nań zaklęć i magicznych formułek, ale ona miała tak wielką ochronę, że musiał ustąpić.

Sługa księżnej i chłopiec z gospody skulili się na ziemi, obejmując głowy rękami. Rozszalała się wichura, szarpała ludźmi, jakby chciała zerwać z nich ubrania i powyrywać im włosy. Theresa najchętniej zaczęłaby krzyczeć z całych sił i uciekła stąd, ale znowu dała o sobie znać samodyscyplina, jaką wyrobiono w niej w latach dzieciństwa. Stała wyprostowana, sama na drodze w tym budzącym grozę kręgu. Tylko jej przerażone oczy mówiły, co czuje naprawdę. Ściskała magiczną runę zawieszoną na szyi.

I to jest świat mojej córki, myślała z bólem. Doświadcza spotkania z nim poprzez Móriego, ale nie mam pojęcia jak często. Czy powinnam była jej zabronić małżeństwa z tym islandzkim czarnoksiężnikiem?

Nagle uderzyła ją inna myśl: Głos nie miał nic wspólnego z Mórim. Duchy nie wiedziały, do kogo należy. Głos zaatakował Tiril i uczynił to, mimo że Móri był przy niej. Teraz chciał zaatakować również ją, Theresę. Bez Móriego i jego towarzyszy zarówno ona, jak i jej córka byłyby bezpowrotnie stracone.

Wołania nie było już słychać. Duchy zakończyły swoje przekleństwa w wielkim crescendo, co sprawiło, że księżnej o mało nie popękały bębenki.

Potem zaległa cisza.

Z poczuciem ulgi Theresa opuściła ramiona.

– Dzięki – szepnęła.

Móri uśmiechnął się krzywo.

– Proszę puścić runę, którą trzyma pani w lewej ręce, to nie będzie pani musiała już na nich patrzeć!

Księżna wyprostowała się.

– Nie! – powiedziała stanowczo. – Ja chcę na nich patrzeć. Chcę każdemu z nich podziękować za pomoc.

Nastała długa chwila ciszy, Móri, zaskoczony, spoglądał na księżnę z niedowierzaniem.

– One są przecież przyjaciółmi Tiril, prawda?

– Owszem, to prawdziwi przyjaciele.

– Więc pozwól mi spojrzeć im w twarze, istotom z dawno minionego czasu, z nie znanych dalekich miejsc i z nie znanych sfer.

Przybysze stali w bezruchu, po chwili wszyscy zaczęli się odwracać w stronę księżnej.

Theresa z trudem przełykała ślinę i bardzo się starała, by nie zacząć żałować swojej odważnej decyzji. Zwierzę widziała już przedtem. Teraz patrzyła na długą, bladą twarz istoty imieniem Nidhogg z jego wystającymi kłami, długimi jak palce, na odpychającą postać Ducha Utraconych Nadziei, na Nauczyciela, dwie piękne, smutne kobiety, na Hraundrangi – Móriego, ducha imieniem Pustka, ledwo majaczącego na drodze, oraz na jakąś postać w mnisim habicie…

– Kim wy jesteście? – zwróciła się do owej postaci. – Tiril i Móri o was nie mówili.

Móri odpowiedział:

– To pani duch opiekuńczy, księżno.

Theresa odruchowo skłoniła głowę.

– Dzięki za wasze wsparcie, szary bracie – powiedziała cicho. – I dzięki wam wszystkim! Dziękuję każdemu z osobna, przyjmijcie moje najpokorniejsze dzięki za wszystko, coście zrobili dla mojej córki i dla mego zięcia, Móriego!

Wyprostowała się z uśmiechem.

– Oczywiście, mieliśmy duchy i w Hofburgu, i w innych zamkach należących do rodziny, ale ja osobiście nigdy żadnego nie widziałam i nie wierzyłam w nie. Natomiast wasza obecność zdaje się być czymś tak naturalnym,. że wcale się was nie boję. Zupełnie nie mam poczucia czegoś nadprzyrodzonego, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.

Nauczyciel skinął głową.

– To był dla nas zaszczyt wspierać panią, księżno. I to nie z powodu pani wysokiej pozycji w świecie, lecz dla pani gorącego i szlachetnego serca. Móri wybrał wspaniale zarówno żonę, jak teściową!

– Dziękuję! Móri i Tiril opowiadali mi o was i teraz widzę, że kogoś,tu brak. Kobiety – ducha opiekuńczego.

– To duch opiekuńczy Móriego. Dziś nie było tu dla niej zajęcia.

– No tak, zamiast niej przybył mój szary brat, prawda?

– Właśnie!

– Więc teraz już mnie więcej Głos nie dosięgnie?

– Nie, ale trzeba uważać na inne niebezpieczeństwa! Te złe siły nie poddają się tak łatwo.

– Czego one od nas chcą?

– Tego nie wiemy. To jakaś wielka czarodziejska siła. Jest w stanie ukryć i siebie, i swoje zamiary.

Theresa raz jeszcze podziękowała za pomoc i niemal niechętnie puściła magiczną runę. Towarzysze Móriego zniknęli i ludzie mogli ruszyć w drogę powrotną do gospody. Theresa wsiadła na konia swego sługi, on zaś usadowił się za chłopcem stajennym.

Jechali w milczeniu.

Загрузка...