Rozdział 11

Przybył cesarz z lokajami i ochroną osobistą. Jeśli uważał, że z takim licznym orszakiem podróżuje incognito, to Móri nie podzielał jego zdania.

Karol VII nie był władcą wojowniczym, ale jego dokonania polegały zdaje się głównie na zdobywaniu, utracie i ponownym zdobywaniu nowych obszarów. Był szorstki w obejściu i władczy, lecz bardzo przywiązany do swojej najmłodszej siostry. Przy powitaniu czynił jej jeszcze wymówki za młodzieńczą lekkomyślność, później jednak stał się serdeczny i miły.

Siostrzenicę, Tiril, traktował z powściągliwą życzliwością, ale spoglądał na nią rzadko. Móri go niepokoił i być może odrobinę przerażał, tak reagują wielkie autorytety przy spotkaniu z kimś obdarzonym jeszcze większym autorytetem. Autorytet Karola wpisany był niejako w jego cesarską godność, Móri przyniósł go ze sobą na świat i okazywał też bardziej naturalnie. Wkrótce jednak łagodny głos Islandczyka przywrócił cesarskiemu majestatowi poczucie pewności siebie.

Theresenhof zostało, rzecz jasna, wypucowane do połysku na przyjęcie tak znakomitego gościa. Służba wycofywała się ze spuszczonymi oczyma, nie mając śmiałości nawet spojrzeć na cesarza, a pokojówka, której kieliszki o mało nie zsunęły się z tacy, wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Theresa skinęła jej uspokajająco głową i wszystko skończyło się dobrze.

Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła w zamku Gottorp, pomyślała Theresa. Tam popatrzyłabym na dziewczynę surowo, a potem ukarała.

Ja się rzeczywiście zmieniłam. To zasługa Tiril i Móriego. To oni postępują właściwie. Ich kultura bycia ma źródło w ich sercach, a nie w wyuczonych formułkach na temat etykiety.

Obiad był wyszukany. Tak wytworny, że Móri, który na Islandii niekiedy musiał się żywić wodą wyciśniętą z mchu, patrzył na zastawiony stół z wyrazem niedowierzania w oczach. Najpierw podano gęstą zupę na najdelikatniejszym mięsie, zaprawioną śmietaną i jajkiem. Potem kolejno na stole pojawiły się zimne i gorące przystawki, pieczeń cielęca ze szparagami na maśle, węgorz marynowany w białym winie, przepiórki z truflami w śmietanie i maleńkie kanapki z purée z łososia… Okazało się, że to dopiero początek. Zanim dotarli do dania głównego, Móri był absolutnie najedzony i mógł nabierać tylko maleńkie porcje na spróbowanie. Wszystko to spożywano na najpiękniejszej miśnieńskiej porcelanie. Ale pod stołem siedział Nero… Na długo przed końcem obiadu dochodziły stamtąd ciężkie posapywania przejedzonego psa.

Deseru Móri nie był w stanie nawet spróbować, wszelkie granice zostały przekroczone. Postanowił jednak, że poprosi w kuchni, by mu zostawiono na później kawałek pysznego z pewnością tortu. Niczego bardziej apetycznego nigdy w życiu nie widział.

Cesarz wyraził kucharzom uznanie w formie dowcipnego komplementu. Theresa odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie mogła zabrać swego tak wysoko postawionego gościa do salonu.

Kiedy lokaje wycofali się na odpowiednią odległość, brat księżnej rzekł:

– Jak rozumiem, Móri, ty nie pochodzisz ze szlacheckiego rodu?

– Nie, Wasza Cesarska Mość. Proszę jednak pamiętać, że Tiril nie wiedziała o swoim pochodzeniu, kiedy wychodziła za mnie za mąż.

Troszkę się mijał z prawdą, ale ustalili już przedtem, że datę ślubu przesunie się nieco, powie się, że małżeństwo zawarte zostało wcześniej, by uniknąć dodatkowych wymówek.

Cesarz Karol skinął głową. Mam nadzieję, że on nie zamierza nadać mi szlacheckiego tytułu, pomyślał Móri. Niczego takiego po prostu nie chcę.

Cesarz jednak zastanawiał się nad czymś innym.

– Przed kilkoma miesiącami mieliśmy wizytę pewnego włoskiego szlachcica. Wypytywał o ciebie, Thereso.

Wszyscy wstrzymali oddech, a cesarz spoglądał na nich surowo.

– On ważył się przyjechać do Hofburga? – zapytała Theresa ledwo dosłyszalnie.

– Tak. Ale przedtem dostałem twój list, więc nie wyjawiłem, gdzie przebywasz.

– Dziękuję, Karolu. Nawet nie wiesz, jakie dobrodziejstwo wyświadczyłeś całej naszej rodzinie!

Móri zapytał:

– Czy to był mężczyzna w średnim wieku, o ciemnej karnacji i z blizną na policzku?

– Owszem. Nazywa się Lorenzo jakiś – tam, długie włoskie nazwisko.

Pozostała trójka spoglądała po sobie w milczeniu.

– Natomiast całkiem niedawno mieliśmy kolejną wizytę – mówił dalej cesarz z uśmiechem. – Czy pamiętasz naszego towarzysza zabaw z dzieciństwa, Engelberta? On także zapytał kiedyś, co u ciebie, a ja szczerze mówiąc nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo przecież obiecałem ci, że nie wyjawię nikomu miejsca twego pobytu. Nie powiedziałem tedy nic.

Policzki Theresy gwałtownie poczerwieniały, a w jej oczach pojawił się podejrzany blask.

– O, jemu mogłeś powiedzieć! Pojęcia nie miałam, że on jeszcze chodzi po tej ziemi. Właściwie całkiem o nim zapomniałam. Gdzie teraz mieszka?

– Niedaleko stąd. Niedawno został biskupem i mieszka koło Innsbrucku.

Theresa nerwowo wygładzała fałdy sukni.

– A zatem kapelusz kardynalski ma, jeśli tak można powiedzieć, w zasięgu ręki. Coś, o czym zawsze marzył…

– Niewątpliwie. Przeszedł już wszystkie szczeble duchownej kariery i należy do najpierwszych w naszym Kościele. Ale wcale nie wiem, czy on pasuje na kardynała. Zawsze mi się zdawało, że ma zbyt słaby charakter.

– Pewnie dlatego, że nigdy nie lubił wojny, lecz wy – brał pokojową drogę miłości w Kościele – powiedziała Theresa porywczo, jakby za wszelką cenę chciała obronić przyjaciela. – Ja znałam go lepiej niż ty, bowiem jesteśmy z Engelbertem rówieśnikami. Słaby on nie jest, jest łagodny. I dobry.

– Tak, z pewnością masz rację – mruknął cesarz. – Ale ja uważam, że on się wszystkiego bał, proszę jednak o wybaczenie. Niewątpliwie to bardzo sympatyczny człowiek.

Tiril i Móri popatrzyli na siebie.

Spojrzenia obojga wyrażały to samo: To ojciec Tiril.

Już następnego ranka przybył kurier, by wezwać cesarza do Wiednia. Jakaś ważna zagraniczna delegacja musi pilnie z nim rozmawiać.

I cesarz natychmiast opuścił Theresenhof. Nie zdążył zobaczyć „chorego” dziecka.

Wszyscy uznali, że tak właśnie jest najlepiej.

Od jakiegoś czasu trwali w uspokajającym przeświadczeniu, że polowanie na Tiril, a w pewnym stopniu również na Theresę, dobiegło końca. Tymczasem cesarz przypomniał im, że niebezpieczeństwo z południa wciąż zagraża.

– To niedobrze, że ten cały Lorenzo był w Hofburgu – rzekła Theresa. – Boję się, że niedługo zostaniemy ujawnieni.

– I ja tak myślę – zgodził się Móri siedzący na kanapie z podciągniętymi nogami. Tiril podziwiała ukradkiem jego wspaniałe uda, mąż nieustannie oddziaływał na nią z niezwykłą erotyczną siłą. – Zmuszeni jesteśmy ponownie zastanowić się nad tą sprawą.

– Koniecznie – potwierdziła Theresa.

– Gdybyśmy tylko mogli pojąć, dlaczego oni nas prześladują – żaliła się Tiril. – Czego od nas chcą, co im zrobiliśmy?

Móri zaciskał szczęki tak mocno, że widać było, jak mięśnie grają pod skórą. Westchnął głęboko i powiedział:

– Wasza wysokość, ja wiem, że pani nie lubi podejmować tego tematu, ale może osoba ojca Tiril pomogłaby wyjaśnić tajemnicę? Chodzi mi o odpowiedź na pytanie, dlaczego ci nieznajomi ludzie polują na nią z takim zapamiętaniem.

– Nie, on o niczym nie wie! – zawołała Theresa porywczo. – On jest niewinny niczym dziecko.

O, nie taki znowu niewinny, skoro spłodził potomka i zostawił matkę samą, nie biorąc za nic odpowiedzialności, pomyślał Móri. Milczał przez chwilę, po czym znowu zebrał się na odwagę:

– Czy popełniliśmy błąd sądząc, że brat księżnej pani wymienił wczoraj imię tego człowieka?

Milczenie Theresy było mniej więcej tak samo długie jak jego.

– Nie popełniacie błędu – szepnęła w końcu ledwie dosłyszalnie. Po chwili podniosła odrobinę głos: – Ale ja się do niego nie zwrócę, to niemożliwe.

Córka i zięć rozumieli bardzo dobrze, dlaczego tak postanowiła.

Tiril siedziała, nie mówiąc ani słowa. Zupełnie nie wiedziała, co ma myśleć czy odczuwać na wiadomość, że jej ojciec został właśnie biskupem. W tamtym czasie, kiedy ona przyszła na świat, nie był kapłanem, jak się domyślała. Ale już wtedy marzył o tym, by zostać kardynałem.

W Kościele jest wielu ludzi żądnych kariery.

Ona i Móri rozmawiali poprzedniego wieczora o nowych informacjach i o jej pochodzeniu. Leżała na ramieniu Móriego i patrzyła w sufit długo w noc. Rozmawiali do późna, a ona co chwila zaczynała płakać. To może dziwne, ale właściwie nie odczuwała potrzeby poznania swego ojca, w każdym razie żadnych takich pragnień jak w czasie, kiedy szukali matki i kiedy to rozpaczliwie tęskniła do owej nieznajomej kobiety.

Teraz odczuwała jedynie pustkę.

Może dlatego, że Theresa broniła go tak zajadle, odnosili wrażenie, że jest słaby i żałosny. To, oczywiście, paskudna myśl i z pewnością też niesprawiedliwa.

Tak czy inaczej Tiril wcale nie marzyła o tym, by go poznać. W każdym razie od chwili, gdy dowiedziała się nieco więcej.

Móri nie chciał dać za wygraną i wyrażał przekonanie, że Theresa powinna go odszukać.

– Ale gdybyśmy księżnę bardzo prosili? – pytał.

Ona wahała się długo. Policzki jej płonęły, od czasu do czasu na wargach pojawiał się uśmiech szczęścia, lecz natychmiast gasł.

– Przecież nie mogę z całą paradą, jaka przystoi osobie książęcego rodu, odwiedzać pokornego sługi Kościoła. To by wzbudziło zbyt wielkie zainteresowanie.

– Ale dlaczego z całą paradą?

Milczeli.

– Mogłabym pojechać konno. W tajemnicy – rzekła Theresa niepewnie. – To niedaleko.

– Słusznie. Z niewielką eskortą – zgodził się Móri.

– O, nie! Niepotrzebna jest żadna eskorta! Nie do niego. Bardzo bym chciała pokazać mu Tiril, ale z tym trzeba będzie jeszcze poczekać, prawda?

– Jakiś czas tak. Najlepiej będzie przygotować go na wiadomość, że jest ojcem i dziadkiem – powiedział Móri ze złośliwym uśmiechem.

– O, on taki młody! – zawołała Theresa. – To niepojęte, że został już dziadkiem.

– A kiedy widziała go pani po raz ostatni?

– No, to już będzie ponad dwadzieścia lat.

Móri nie powiedział nic. Kiedy Theresa sama zrozumiała, jak nielogicznie brzmią jej słowa, wybuchnęła śmiechem.

– Chętnie pojadę i spotkam się z nim – powiedziała z udanym spokojem, ale krew pulsowała jej na szyi, a oddech miała przyspieszony.

– Ale nie wolno pani jechać samej – stanowczo stwierdził Móri. – Pozwoli pani, że będę jej towarzyszył? Mogę zaczekać na zewnątrz, rzecz jasna, lecz droga jest zbyt niebezpieczna dla samotnej kobiety.

– Czy ty myślisz, że ja się wstydzę mego zięcia? Dziękuję ci, chętnie zgodzę się na eskortę w twojej osobie. I będziesz mi towarzyszył do końca, pójdziesz się przywitać z ojcem Tiril. Ona sama z naturalnych powodów musi zostać z dzieckiem.

Tiril przyjęła tę decyzję z największą radością.

W toku przygotowań okazało się, że w podróż do Innsbrucku Theresa musi zabrać różne rzeczy, postanowiono zatem, że pojedzie małym powozem, nie budzącym wielkiego zainteresowania, Móri natomiast konno, obok niej lub przodem w zależności od tego, jak szeroka będzie droga.

Podróż minęła bez komplikacji, a ponieważ musieli i tak gdzieś zanocować, Theresa postanowiła, że najlepiej od razu udać się do siedziby kanonika, w której nadal mieszkał Engelbert. Po wizycie skierują się do jakiejś gospody w Innsbrucku i tam spędzą noc. Policzki płonęły jej z przejęcia i Móri uważał, że jest tego dnia bardzo ładna i wygląda młodzieńczo.

Siedziba biskupia tutejszej diecezji znajdowała się poza Innsbruckiem, Engelbert jednak chciał pozostać mieście. Dom kanonika służył mu przez wiele lat, a on był w zasadzie człowiekiem o dość konserwatywnych poglądach, nie lubił zmian. Inna sprawa, że pałac biskupi znajdował się w dość opłakanym stanie i Engelbert wydał już polecenia, co i jak należy przebudować i doprowadzić do porządku, zanim on sam się tam przeniesie.

Móri uważał, że to wszystko nie bardzo się zgadza z opisem Theresy, przedstawiającej go jako człowieka wielkiej pokory, który zrezygnował z własnych pragnień i poświęcił się wyłącznie służbie Bogu.

Asceza nie jest cechą charakterystyczną tego człowieka, myślał Móri, kiedy w bibliotece kanonii czekali na przybycie Engelberta.

Ten człowiek, który w codziennej sutannie katolickiego biskupa szedł im na spotkanie, był dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażał Móri. Wyglądał zdumiewająco młodo, o dość pełnej figurze od bardzo smakowitych obiadów, ale w żadnym razie otyły. Tylko jakby lekko rozmazane linie podbródka i nieco zbyt obszerna talia. Ale za kilka lat…?

Włosy miał płowoblond, jak Tiril w dzieciństwie, po nim też córka odziedziczyła krępą figurę, poza tym jednak żadne podobieństwo nie rzucało się w oczy.

Biskup Engelbert był wyjątkowo urodziwym mężczyzną. O łagodnych rysach i…

Łagodnych?

Móri musiał przyznać rację cesarzowi Karolowi. To bardzo prawdopodobne, że biskup był łagodny, lecz gołym okiem widać było również, że to człowiek słaby. I to bardzo.

Rozpostarł ramiona, jakby chciał zamknąć księżnę serdecznym powitalnym uścisku, którego jednak wcale nie zamierzał wykonać, i szedł przez obszerną bibliotekę.

– Theresa! Przyjaciółka mego dzieciństwa! Jak wspaniale znowu cię widzieć! Dostałem twój list i czekam na ciebie w domu. Co prawda z tego powodu odwołałem bardzo ważną konferencję z nuncjuszem apostolskim z Watykanu, ale przecież musiałem się z tobą spotkać! Przez cały czas podróży towarzyszyłem ci, posyłając błogosławieństwo Boże!

Biskup ujął dłonie księżnej i zamknął je w gorącym, długotrwałym uścisku, patrząc jej przy tym w oczy tak natarczywie, że Móri poczuł się nieswojo.

Theresa opanowała się po wzruszeniach powitania.

– Najdroższy przyjacielu – rzekła. – Chciałabym ci przedstawić mego zięcia. To Móri. On pochodzi z Islandii.

– Z Islandii? – powtórzył biskup studiując uważnie twarz Móriego spojrzeniem, które on sam uważał pewnie za przenikliwe. Ale to nieprawda, jego spojrzenie było niepewne i rozbiegane. – Macie tam dobrych katolików?

– Niewielu – odparł Móri. – Islandia w tysiąc pięćset trzydziestym siódmym roku przeszła na obrządek luterański.

Biskup Engelbert uczynił znak krzyża.

– Niech Pan ma w opiece te wasze nieszczęsne dusze – mruknął, a potem wymamrotał jakąś dłuższą modlitwę po łacinie. Następnie zwrócił się znowu do Theresy.

– Ale ty, moja najdroższa siostro w Duchu Świętym, ty pozostałaś dobrą katoliczką, prawda?

– Nie tak dobrą, jak bym pragnęła. – Po czym dodała pospiesznie: – Engelbercie, ja…

On poprawił ją z udanym skrępowaniem:

– Biskupie Engelbercie – uśmiechnął się czarująco.

– Wybacz mi. – Theresa pochyliła głowę. – Mamy poważne kłopoty.

Biskup rzucił pospiesznie okiem w stronę Móriego.

– Możemy rozmawiać swobodnie. Pamiętaj, że mój zięć jest też twoim!

Biskup przerażony zamachał rękami przed jej twarzą, by skłonić ją do milczenia.

– Chyba nie wygadałaś tajemnicy…?

– Nie. Milczałam jak grób – odpowiedziała urażona.

– Dopiero przed kilkoma dniami, kiedy odwiedził nas mój brat, cesarz, Tiril i Móri zorientowali się z rozmowy, kto jest jej ojcem. A ja przecież nie mogłam zaprzeczyć.

Engelbert wyglądał na okropnie zdenerwowanego. Ani razu słowem nie zapytał o córkę.

– Tutaj nie możemy swobodnie rozmawiać – poinformował szeptem.

– To przyjedź do nas w odwiedziny – zaproponowała Theresa prostodusznie. – Byłby to dla nas wielki honor. A poza tym, jak pisałam w moim krótkim liście, znaleźliśmy się w poważnych kłopotach.

– Pecunia?

– Nie, tu nie chodzi o pieniądze – odparła zniecierpliwiona.

Móri przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, ale teraz wtrącił się do rozmowy, żeby Theresa nie ściągnęła na nich jeszcze większego nieszczęścia.

– Wasza wysokość, może wrócimy tu jutro. Jego eminencja ma właśnie ważną wizytę.

Theresa odwróciła się.

Nieznana postać, która przez jakiś czas stała wyczekująco w drugim końcu bibliotecznej sali, sunęła teraz ku nim, ukrywszy dłonie w szerokich rękawach jaskrawego kardynalskiego stroju.

– O, całkiem zapomniałem ci powiedzieć – oznajmił Engelbert drżącym głosem. – Wuj jest u mnie z wizytą.

Theresa ukłoniła się głęboko, Móri natomiast tylko skłonił sztywnym ruchem głowę.

– Czy mogę dokonać prezentacji? – jąkał się biskup. – Moja przyjaciółka z dzieciństwa, księżna Theresa von Holstein – Gottorp z Habsburgów. I jej… zięć, Móri z Islandii. Thereso… to mój sławny wuj, kardynał von Graben. Jego siedziba mieści się w Sankt Gallen, więc często mnie odwiedza.

Kardynał ledwo widocznie pochylił głowę.

– Mój drogi bratanek opowiadał mi o pani, księżno. O waszym wspólnym dzieciństwie i… młodości.

Następnie zwrócił wzrok na Móriego. Czarnoksiężnik z Islandii nigdy jeszcze nie widział tyle lodowatego, skoncentrowanego zła.

Загрузка...