Rozdział 3

Wdowa – smoczyca siedziała, dysząc niczym stare, dotknięte astmą organy. Ponure oczy były niemal zamknięte; można było dostrzec jedynie wąziutkie szparki, w których czaiło się przebiegłe spojrzenie.

A cóż to znowu takiego? Wytwornie ubrany człowiek przybył z nową propozycją w sprawie dworu. I gotów jest zapłacić znacznie wyższą sumę niż tamci z Christianii?

Stara nie wiedziała o tym, że nowy kupiec został tu przysłany przez przyjaciela księżnej Theresy, starego bankiera. Z trudem udało się zresztą powstrzymać bankiera, by nie przyjechał sam. Jego skąpstwo mogło wszystko zepsuć.

Przybysz należał do jego zaufanych. Księżna Theresa wprowadziła go w całą sprawę i teraz, kiedy stal przed starą i jej wyraźnie zbyt pulchną córką oraz wścibską pokojówką o żądnym sensacji spojrzeniu, pojmował sytuację bardzo dobrze.

– A zatem pan dobrodziej życzy sobie kupić dwór dla pewnej pani ze swojej rodziny? – pytała matka Aurory.

– Czy ta pani to ktoś dobrze urodzony?

– Jak najlepiej – zapewniał bankowiec, nie wspominając rzecz jasna, że chodzi o rodzoną córkę starszej pani i jej własną rodzinę. – Natomiast jej przyszły mąż jest solidnym człowiekiem z bogatego rodu chłopskiego.

Z pewnością pokieruje dworem wzorowo.

– Hmm… I są wypłacalni?

– Płacą od razu. Żywą gotówką.

Było widoczne, że starsza pani się waha. Dopiero co uderzeniem dłoni potwierdziła sprzedaż dworu komu innemu, ale pieniędzy jeszcze nie dostała. Aurora, która dobrze znała sposób rozumowania matki, wtrąciła pospiesznie:

– Może lepiej dotrzymać tego, co mama obiecała ludziom z Christianii?

Stara smoczyca natychmiast przeszła do opozycji, dokładnie tak jak Aurora oczekiwała.

– Ale oni nie zapłacili jeszcze ani grosza! – parsknęła.

– Tylko że…

– Milcz, dziewczyno!

Matka skierowała do bankiera promienny uśmiech. Był to najbardziej obrzydliwy uśmiech, jaki ten człowiek kiedykolwiek widział.

– Mój panie, jeśli wyłoży pan pieniądze na stół, dwór od zaraz należy do pana.

Aurora odetchnęła cichutko z uczuciem wielkiej ulgi.

Teraz chodziło już tylko o to, by wyprawić starą w drogę, ale bez Aurory.

I to okazało się najtrudniejsze.

Konspirowali długo, Aurora i Theresa, Tiril i Móri.

I to właśnie Móri pomógł im rozwiązać problem.

Dał Aurorze jakiś nie stanowiący zagrożenia dla zdrowia środek, który wywołał u niej gorączkę i czerwoną wysypkę na całym ciele.

– To bardzo zakaźne – oznajmił matce ze śmiertelną powagą.

Stara smoczyca i Lizuska jak na komendę odskoczyły tył. Stały właśnie, gotowe do. drogi, i wymyślały Aurorze, jak miała czelność zachorować właśnie teraz, kiedy jej ukochana matka może się nareszcie wyrwać z tego okropnego pustkowia i z powrotem zamieszkać w swoim wygodnym zamku.

Głos starej przeszedł w falset, kiedy zataczając się wy – biegała z sypialni córki.

– Sama sobie za to podziękuj, Auroro! Skoro spotykasz się z takimi plebejuszami, jak ten cały Móri i rodzeństwo Mikalsenów, ja umywam ręce. Przyjedź do zamku dopiero wtedy, gdy będziesz zdrowa.

Lizuska przerażonym wzrokiem przyglądała się chorej.

– Hurrra – szepnęła Aurora.

Mimo wszystko sprawiała jednak wrażenie trochę zasmuconej, że jej własna matka troszczy się o nią tak niewiele. Co prawda tego właśnie mogła się spodziewać, ale i tak odczuwała bolesną pustkę w sercu.

Aurora była dobra, dopóki matka mogła się nią wysługiwać według własnego widzimisię. Teraz stała się bezwartościowa, a na dodatek stanowiła zagrożenie dla bezcennego zdrowia tej egoistycznej despotki.

Przyjaciele pocieszali Aurorę jak mogli. Wkrótce po wyjeździe starej zostawili ją w towarzystwie Augusta Mikalsena, zapewniwszy go przedtem, że oświadczyny zostaną przez pannę Aurorę przyjęte z wielkim zadowoleniem.

Stara smoczyca sądziła z pewnością, że córka do niej przyjedzie, ale tak się nie stało. W końcu nadeszła zima i zamknęła wszystkie drogi.

Theresa i jej dzieci przekonawszy się, że Aurora i August postanowili być razem, po ich przeprowadzce do dworu uznali, że czas najwyższy ruszać w drogę. Na szczęście jesień była długa tego roku, śnieg pozwalał na siebie czekać, a im dalej na południe się posuwali, tym mniej zima dawała o sobie znać.

Przeprawili się przez wzburzony i szarpany sztormami Bałtyk i podróżowali przez północne Niemcy, starając się nie zatrzymywać w Prusach, które nie należały do największych przyjaciół Austrii. Wtedy to Theresa odbyła poważną rozmowę z Mórim.

Jako ludzie wysokiego stanu zatrzymywali się po drodze w najlepszych gospodach. Pewnego wieczoru Tiril już się położyła, ale jej matka i mąż siedzieli jeszcze i gawędzili.

Móri był zachwycony wspaniałym niemieckim jedzeniem. Tymi ogromnymi piastrami szynki i sera, do których podawano piwo lub wino, co kto woli. Mimo to czuł się trochę skrępowany, a poza tym im dalej na południe się posuwali, tym większa dręczyła go tęsknota za Islandią. Czuł się tak, jakby zdradzał swoją ojczyznę.

Mimo wszystko nie zastanawiał się nad wyborem, chciał podążać tam, dokąd wybierała się Tiril. Pod tym względem życie było proste.

Ale rozmowa z Theresą go zaskoczyła.

Móri, ty znasz moją córkę lepiej niż ja – zaczęła księżna odsunąwszy na bok kielich z winem i siadając wygodniej w fotelu przed kominkiem w dużej izbie gospody. Na dworze było zimno i chłód zaczynał przenikać do wnętrza.

– Nie jestem tego pewien, wasza wysokość – odparł Móri. – Chociaż, rzeczywiście, znam ją dłużej.

Theresa skinęła głową.

– Jak dalece byłaby ona w stanie znieść niechęć ludzi i inne przeciwności losu?

O mój Boże, jeszcze jakieś przeciwności? Czy nigdy nie będzie temu końca, myślał Móri.

– O ile wiem, Tiril jest zdolna znieść bardzo wiele – powiedział głośno. – Ale ona jest teraz naprawdę zmęczona i powinna być otaczana wyłącznie opieką i serdeczną troskliwością.

– Pojmuję to bardzo dobrze i zrobiłabym dla niej wszystko, musisz jednak zrozumieć, mój kochany zięciu, który stajesz mi się coraz droższy w miarę, jak cię lepiej poznaję… kiedy po raz ostatni przebywałam w zamku Gottorp, nawiązałam kontakty z moją rodziną w Hofburgu, w Wiedniu. Chciałam przygotować ich na to, że wrócę z córką, i zabiegałam, by Tiril została dobrze przyjęta. Moi rodzice nie żyją, natomiast cesarz i dwoje mego rodzeństwa, mieszkający w Hofburgu, nie chcą nawet o niczym słyszeć. Całkiem niedawno rodzina przeżyła wielki skandal, kolejnego dom książęcy nie zniesie. Wiesz, jest wielu takich, którzy tylko czyhają na okazję, by zagarnąć tron, zwłaszcza że pozycja cesarza jest bardzo niepewna. Pojęcia nie mam, jak powiedzieć o tym wszystkim Tiril.

– O, jeśli nie mamy poważniejszych zmartwień, to naprawdę nie ma się czym przejmować – rzekł Móri z ulgą. – Największym problemem Tiril było właśnie to, że będzie musiała być przedstawiona u dworu. „Żebym mogła tego uniknąć, wszystko byłoby znakomicie”, powiedziała mi nie dalej jak wczoraj.

– Och, to wspaniale! – ucieszyła się Theresa. – Mój brat zaproponował, bym zajęła Theresenhof i tam zamieszkała… Nie, to nie po mnie dwór ma nazwę, to była Theresia, moja krewna, która żyła dawniej. W naszej rodzinie mnóstwo jest takich imion: Therese, Theresa, Maria Theresa. To bardzo ładna, nieduża posiadłość w Kärnten, na zachód od Wiednia.

– Świetnie! – powiedział Móri, starając się, by jego głos brzmiał możliwie jak najbardziej entuzjastycznie. Stworzenie ukochanej własnego domu od wielu miesięcy stanowiło jego życiowy cel. Najchętniej zamieszkałby z nią na Islandii. Był jednak kompletnie bezsilny. Ze sprawami materialnymi nigdy sobie dobrze nie radził.

Theresa dodała z pewnym ociąganiem:

– Pomyślałam więc, że moglibyśmy tam zamieszkać, wszyscy troje. Jeśli zgodzisz się przyjąć pod swój dach teściową…

Ona również była bezdomna, także została odepchnięta. Móri uśmiechnął się ciepło i promiennie.

– Co też wasza wysokość! Tiril będzie na pewno zachwycona!

– Dzięki ci za te słowa. Przecież jeśli o nią chodzi, mam tak wiele do odrobienia. Tyle trzeba naprawić. Mój brat poczynił już przygotowania na nasze przyjęcie, zgromadził służbę i wszystko, co potrzeba. To człowiek o dobrym sercu, chociaż z pozoru bardzo surowy. Nie szczędził mi ostrych wymówek, na szczęście listownych, za lekkomyślność w młodości, ale wiem, że z radością spotka Tiril. Niestety, nie może się to dokonać w Hofburgu.

– To zrozumiałe. Ale, – księżno… Pani jeszcze nie o wszystkim mi powiedziała, prawda? Od wielu dni dręczy panią jakieś zmartwienie, a przecież ta rodzinna sprawa, o której teraz rozmawiamy, nie może być przyczyną aż tak wielu ciężkich westchnień i pełnych lęku spojrzeń. Przy najmniejszym szeleście wasza wysokość po prostu podskakuje.

Theresa położyła rękę na jego dłoni.

– Jesteś bardzo dobrym obserwatorem, Móri. To prawda, że mam poważne zmartwienia. Ale to sprawy tak dziwne, że nawet nie jestem w stanie o nich mówić.

Móri zmarszczył brwi. Theresa dostrzegła niepokój na jego twarzy.

– Wasza wysokość, proszę mi o wszystkim opowiedzieć!

Przez cały wieczór padało. Deszcz ze śniegiem zacinał w okienne szyby.

Ale teraz pogrążeni w rozmowie nawet nie zauważyli, że deszcz ustał i nieoczekiwanie małe szybki rozjaśnił blask księżyca. Pogoda musiała się zmienić jakiś czas temu, ale dwoje ludzi w izbie, zajętych swoimi sprawami, niczego nie zauważyło.

Nagle Móri spojrzał na księżyc i zadrżał. Przerażało go to, co Theresa miała mu opowiedzieć.

„Księżyc świecił, lecz jego zimny blask

Był jak ognie Elma, co na masztach płoną,

Gdy wieczór cieniem kładzie się na morze,

Jak błędny ognik, jak światła smolnych drzazg,

Lub jak ów błysk, co go w noc jesienną

Twe oko przelotnie pochwyci nad grobem.

Fragment pierwszej części poematu

Gustafa Frödinga „Sny w Hadesie”.

Загрузка...