Rozdział 10

Na trzeci dzień po urodzeniu malutki chłopczyk otworzył oczka.

Tiril czekała na ten moment pełna jak najgorszych przeczuć. Ale czego się właściwie bała? Że dziecko będzie mieć jedno oko niebieskie, a drugie piwne? To by przecież nie była żadna katastrofa. Chodzą po ziemi tacy ludzie i znakomicie sobie radzą, choć różni przesądni nieszczęśnicy gotowi są uważać, że to znak Złego.

Dręczona obawami Tiril nie spodziewała się tylko tego, co naprawdę zobaczyła.

Oczy dziecka okazały się normalne, oba tego samego koloru, dokładniej mówiąc – czarne jak węgle. Nie, jak to zwykle bywa, ciemnogranatowe, przechodzące w czerń, ale głęboko czarne, jakby w ogóle pozbawione były tęczówki i miały same źrenice. Tęczówka, oczywiście, była, tylko że kompletnie smoliście czarna.

– Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałam – powiedziała Theresa. Po czym dodała uspokajająco: – Ale to nie wygląda źle, to nie są brzydkie oczy, wprost przeciwnie!

Od pierwszej chwili nieprzytomnie kochała swojego wyjątkowego wnuczka; przez całe dnie nie odstępowała od jego kołyski.

Pierwsze spotkanie Nera z jego nowym panem przeszło najśmielsze oczekiwania. Gdy Nero zbliżył się do dziecka, żeby je powąchać, niańka chciała go przepędzić.

– Nie, nie, nie przeszkadzaj mu – powstrzymała ją Tiril. – On musi się z dzieckiem zapoznać na swój własny sposób.

Ukucnęła obok psa.

– Tu jest jeszcze jeden człowieczek, którym będziesz się opiekował, Nero. Chcesz? Chcesz, piesku, opiekować się tym malcem? Tak, tak, możesz go powąchać. Czyż on nie jest śliczny? On cię bardzo lubi, Nero.

Wszyscy wstrzymali dech, gdy pies pochylił swój wielki łeb nad kołyską. Mógł śmiertelnie przestraszyć maleństwo, ale trudno mu było zabronić oględzin. To by mogło źle usposobić zwierzę do nowego członka rodziny.

Również Móri łagodnie przemawiał do czworonożnego przyjaciela. Szeptał mu coś do ucha dokładnie tak samo jak wtedy w Bergen, kiedy prosił Nera, by bardzo uważnie strzegł Tiril.

Nero nastawił uszu i słuchał. Ogon z wolna uderzał o podłogę. Potem pies znowu z zaciekawieniem spojrzał na leżące w kołysce niemowlę.

Malec patrzył na niego swoimi lśniącymi, czarnymi oczkami. Wszyscy widzieli, że niańka jest sztywna ze strachu i w każdej chwili może zacząć krzyczeć, dawali jej więc znaki, żeby była cicho. Gdyby chłopiec się teraz poruszył, wszystko mogłoby zostać zniszczone.

Nero zlizał spokojnie kroplę mleka z bródki chłopca. Mięśnie na twarzy dziecka drgnęły, ale wyglądało to tak, jakby malec się uśmiechnął. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Księżna przystała na to, by zaczekać z chrztem. W tajemnicy przed innymi modliła się jednak często w kaplicy w intencji dziecka, wciąż paliła świece przed obrazami świętych i przed wyrzeźbioną w drewnie figurką Panny Marii, błagając o łaskę dla nieszczęsnego chłopca, który przyszedł na świat z takim strasznym obciążeniem. Płakała z jego powodu i prosiła o wybaczenie ciężkiego grzechu, jakiego dopuściła się w młodości, a który teraz, jak sądziła, zemścił się na jej wnuku. Całą winę za to, że chłopczyk jest taki… odmienny, Theresa brała na siebie i w tajemnicy przed Tiril lala z tego powodu gorzkie łzy.

Trudno, niech niewidzialni towarzysze Móriego ochrzczą dziecko, nie, ochrzcić to nieodpowiednie słowo, tu w grę wchodzi jedynie nadanie imienia. Mimo wszystko księżna upierała się, by malec został chrześcijaninem. No i przy tym otrzymał też dodatkowo chrześcijańskie imię, żeby któryś święty mógł roztaczać nad nim opiekę, chronić go przed…

Nie, nie była w stanie wymienić tych, którzy zagrażali maleństwu, bo sama nie miała dla nich żadnego określenia.

Móri obiecał, że będzie rozmawiał z duchami na temat ewentualnego drugiego imienia. Wiedział przecież, że Theresa jest głęboko religijną katoliczką i że dla niej fakt, iż jedyny wnuk nie został ochrzczony, trudny będzie do zniesienia. A gdyby tak umarł nie uwolniony od grzechu pierworodnego? Przecież w takim wypadku znalazłby się w piekielnych płomieniach.

Bardzo szybko jednak Theresa musiała zająć swoje myśli czym innym.

Brat księżnej zawiadomił, że wybiera się do niej z wizytą.

Theresa okropnie się denerwowała. Od dawna gotowa była przedstawić mu Tiril, to nie nastręczało kłopotów. Gotowa też była przedstawić mu swego zięcia. To co prawda trudniejsza sprawa, ale przecież bardzo lubiła Móriego i bez wątpienia sobie poradzi. Myślała o nim z dumą, będzie go bronić ze wszystkich sił, jeśli zajdzie potrzeba.

Natomiast zupełnie nie wiedziała, co zrobić z ukochanym wnuczkiem.

Pokazać go, tak jak pragnęła? I wywołać okrzyki zdziwienia, może nawet szok?

Czy może ukryć dziecko, oszczędzić córce, i zięciowi upokorzenia? Ale zarazem dałaby im przecież do zrozumienia, że wstydzi się tego dziecka.

Pojawił się jeszcze inny, przerażający problem.

Od chwili gdy dziecko przyszło na świat, nieustannie wszyscy troje przekonywali się nawzajem, że sinobiała barwa skóry z pewnością niedługo zniknie…

I rzeczywiście znamię, znak czarownika, powoli bladło, ale razem z nim bladła również normalna, różowa skóra.

Ich ukochany mały skarb, któremu wszyscy w domu okazywali tyle czułości, stawał się cały równomiernie bladosiny. Taka barwa nie była w żadnym razie właściwa ludziom. Nawet chore na serce dzieci są sine w inny sposób. One bowiem są bardziej niebieskie z wyraźnie czerwonawą tonacją pod skórą.

Maleńki synek Tiril był zimny i biały niczym szron. Najbardziej nieprzyjemnie wyczuwało się ten chłód przy dotyku. I na nic się nie zdało to, że pokojówka Theresy i niańka wynajęta do dziecka bardzo się starały, żeby w pokoju wciąż było ciepło. W końcu Móri musiał im powiedzieć, żeby przestały palić w piecu, dziecko od tego i tak się nie rozgrzeje.

Oczywiście pochodząca z najbliższej okolicy służba bardzo się dziwiła przypadłości malca, szukano wytłumaczenia w różnych przesądach, ale w ich stosunku do dziecka było bardzo wiele współczucia. Tiril i Móri wielokrotnie w pokoju dziecka znajdowali mające je chronić amulety i inne dziwne przedmioty. Pozostawiali je na miejscu, przecież i tak nie mogły chłopcu zaszkodzić.

Ale co Theresa miała zrobić ze swoim bratem? Czy mogła mu pokazać to dziecko? Powiedziała o swoim dylemacie Tiril i Móriemu, a oni zrozumieli ją bardzo dobrze.

– Tego dnia, kiedy przybędzie brat waszej wysokości, powiemy, że akurat dziecko nie jest całkiem zdrowe – zaproponował Móri. – Myślę, że powinniśmy zaczekać, niech książę pobędzie u nas kilka dni, niech nas lepiej pozna.

– To bardzo rozsądna propozycja – zgodziła się Theresa. – Z tą tylko drobną uwagą, że mój brat nie jest księciem. To sam cesarz!

Tiril i Móri, którzy dotychczas stali, usiedli oboje równocześnie z bardzo niepewnymi minami.

Theresa spoglądała na nich zakłopotana.

– Ja wiem, że powinnam była powiedzieć wam o tym wcześniej. Nie chciałam jednak, żeby dystans między nami był zbyt duży. On przybędzie tutaj w całkowitej tajemnicy, jedynie w towarzystwie kilku ludzi ze swojej gwardii przybocznej. Nie będzie ani cesarzowej, ani córek, ani żadnej z moich sióstr, bo one po prostu nie wiedzą o waszym istnieniu. Brat również robił mi poważne wymówki w liście, ale potem złagodniał. Ja osobiście wstęp do Hofburga mam zamknięty, on jednak chce mnie zobaczyć. Tutaj. I poznać moją córkę.

– To może lepiej, żebyśmy obaj, i ja, i malec, pozostali w ukryciu – zaproponował Móri.

– Ty nie. Mój brat wie, że Tiril wyszła za mąż. Ale masz rację, chłopca na razie mu nie pokażemy. Nie możemy władcy narażać na zbyt wielki szok. On pozostanie tu tylko dwie noce, wobec tego pokażemy mu dziecko następnego dnia po przyjeździe. Bo przecież wszyscy troje jesteśmy bardzo dumni z naszego maleństwa, prawda?

Tiril i Móri uśmiechnęli się, ale w ich oczach było tyle smutku…

Zanim jednak wspaniały gość przybył z wizytą, Theresa została zaproszona na przyjęcie do sąsiedniego dworu. Gospodarze nie znali jej osobiście, lecz osoby książęcego rodu zapraszane są chętnie. Można zaimponować innym gościom!

Theresa pojechała z radością. To przyjemnie móc spotkać się z ludźmi ze swojej klasy, myślała. Bardzo, oczywiście, kochała swoją małą rodzinę, ale szczerze powiedziawszy nie była przyzwyczajona do tej warstwy społecznej, do której należeli. Poza tym Móri był dość szczególnym człowiekiem, temu przecież nie można zaprzeczyć.

U sąsiadów została przyjęta z otwartymi ramionami, wszyscy chcieli z nią rozmawiać. Zaproszono wiele wytwornych dam, bo właśnie dla najelegantszych pań z okolicy zorganizowano ten wieczór. Po znakomitym obiedzie towarzystwo rozmawiało w salonie.

Początkowo Theresa uważała, że wszystkie panie są przemiłe. Znalazła kilka znajomych swoich dawnych znajomych z czasów młodości spędzonej w Wiedniu. Trochę ją to co prawda zaniepokoiło, bo nie miała pojęcia, co te panie o niej wiedzą, a dopiero co opowiedziała, że mieszka w Theresenhof z córką, zięciem i czarującym małym wnuczkiem, co dwie panie z Wiednia przyjęły z niejakim zdumieniem.

– Słyszałyśmy, że małżeństwo pani z księciem Adolfem von Holstein – Gottorp było bezdzietne – nie wytrzymała jedna z nich.

Theresa nie mogła nie odpowiedzieć damie, gapiącej się na nią z otwartymi ustami, na których zostały jeszcze okruchy ciasta. W popłochu rozpaczliwie szukała jakiegoś wyjścia. Posłużyła się pierwszą wymówką, jaka przyszła jej do głowy, nie zastanawiając się, czy jest dobra, czy nie.

– Och, Tiril jest dzieckiem z mego pierwszego i bardzo smutnego małżeństwa, zanim jeszcze wyszłam za księcia Adolfa. To była krótkotrwała, młodzieńcza przygoda, która skończyła się bardzo szybko. Mój małżonek zmarł, zanim Tiril przyszła na świat. Jego matka tak strasznie rozpaczała po śmierci ukochanego syna, że bliska była utraty zmysłów, i ubłagała mnie, bym oddała jej córeczkę na kilka lat. Przystałam na to, ale potem starsza pani złamała obietnicę, nie pozwoliła mi nawet widywać dziewczynki, ukrywała się wraz z dzieckiem za granicą. Przez wszystkie te lata szukałam mojej córeczki. Odnalazłam ją dopiero teraz i wszyscy nareszcie jesteśmy bardzo szczęśliwi.

W salonie zapadła cisza.

Wybacz mi, Najświętsza Panienko, modliła się w duchu księżna. Wybacz mi to kłamstwo.

Wścibska dama z Wiednia powiedziała jednak z przekonaniem:

– Ale myśmy nigdy nie słyszeli, że księżna była dwukrotnie zamężna.

– Och, bo nie urządzono wesela i wszystko dokonało się w wielkim pośpiechu. Mój przyszły mąż udawał się na wojnę, a teściowa chciała, żeby ceremonia odbyła się w jej posiadłości; uczestniczyła w niej tylko najbliższa rodzina. Jak powiedziałam, małżeństwo trwało bardzo krótko, natomiast Adolf był tak dobry i ożenił się ze mną niedługo po śmierci mego pierwszego męża.

Boże, jak ja kłamię, myślała Theresa przerażona. Ale nie zamierzam dawać im powodu do nowych plotek. Tiril jest moją córką, również w obliczu prawa, nie będzie musiała odpowiadać za błędy mojej młodości.

– Zatem książę Adolf wiedział… – zaczęła znowu tamta pozbawiona wszelkiego taktu dama, ale gospodyni, która sprawiała wrażenie osoby rozsądnej, przerwała jej w pół słowa:

– O, cóż za wzruszająca historia! I jaka romantyczna! Pomyślcie tylko, odzyskać po latach utraconą córkę!

– Tak – uśmiechnęła się Theresa z wdzięcznością, wszystkie panie odetchnęły.

Czy uwierzyły w tę opowieść? Theresa miała nadzieję, że tak.

Rozmowa toczyła się dalej.

Początkowo Theresa brała w niej udział, potem jednak zaczęła słuchać.

Panie rozmawiały o pomponach do zasłon, o leniwych służących, które nie potrafiły odpowiednio zaprasować fałdek na szlafmycy, o śmiesznych mamkach (Theresa nie miała odwagi powiedzieć, że Tiril sama karmi swego synka, bo by chyba wywołała skandal), skarżyły się na bezczelnych żebraków, którzy wystają pod ich bramami, ujawniały drażliwe szczegóły swego małżeńskiego pożycia i plotkowały jak najęte.

Do uszu Theresy docierały urywane fragmenty jakiejś historii, opowiadanej z wypiekami na twarzach w gronie pań siedzących pod oknem:

– …owocu swojego grzesznego związku nie mogli, naturalnie, ukryć. On odebrał sobie życie…

Pełne zgrozy jęki i pospieszne znaki krzyża słuchających na wieść o tak strasznym postępku jak samobójstwo.

– …został zaszyty w krowią skórę i wyrzucony na bagna.

– Całkiem zasłużenie. A ona? Ta grzeszna wywłoka, która go zbałamuciła?

– No właśnie, miała zaledwie czternaście lat, a już taka była zepsuta. Została, oczywiście, ścięta. Ksiądz był bardzo mądrym człowiekiem i zebrał wszystkie dzieci z okolicy na egzekucję, by zobaczyły, jaki koniec czeka grzeszników.

– No a dziecko?

– Nieszczęsna zdradzona małżonka tego mężczyzny nie chciała mieć z nim nic wspólnego, zresztą nie ma się czemu dziwić. Wyniosła je zatem na ulicę i zajęli się nim chyba wiedeńscy żebracy.

Theresa poczuła się okropnie. Oto siedzą eleganckie panie i przytakują tej plotkarce w przekonaniu, że sprawiedliwości stało się zadość. A co ona tu robi? Czyż już zapomniała o tych wszystkich złych plotkach na wiedeńskim dworze i później w zamku Gottorp, gdzie nigdy nie czuła się dobrze? Czy zapomniała, jak wyniośle mogą się zachowywać ludzie z arystokratycznych domów, jak bardzo mogą upokorzyć kogoś, kto odważy się wyłamać, postępować inaczej? Jakie straszne etykiety potrafią przypinać? Czy zapomniała o ich zakłamaniu, o utrzymywanych w tajemnicy romansach, flirtach na korytarzach i w ukrytych buduarach? Naprawdę o wszystkim zapomniała?

Ujrzała nagle oczyma duszy jasną, czystą twarzyczkę Tiril i szczere oblicze Móriego, ich wierną wzajemną miłość, dokładnie taką samą jak jej młodzieńcze zauroczenie, pomyślała o swoim maleńkim wnuczku bezbronnym wobec bezwzględnego świata i wobec niepewnej przyszłości. Widziała radość na twarzy Tiril, jej promienne oczy. Móri opowiedział jej o dzieciństwie Tiril, on sam dowiedział się o tym od przyjaciela obojga, Erlinga. O tym, że była dzieckiem radosnym i kochającym wszystkie żywe stworzenia. I o tym, jak niepojęte zło, tkwiące w ludziach, sprawiło, że blask w jej oczach zgasi. Ten blask powrócił teraz znowu tutaj, w Theresenhof. Móriego napełniało to wielkim szczęściem.

Theresa czuła się z tego powodu niewiarygodnie dumna. Bo przecież przyczyniła się do odbudowania wiary córki w ludzi i przywrócenia jej radości życia.

A teraz księżna siedziała pośrodku gromady gdakających, prymitywnych kur. Chociaż to obraza dla kur, pięknych i pożytecznych ptaków. O niewielkim rozumie i gdaczące, to prawda, ale nigdy złe i zawistne tak jak te pańcie.

Na szczęście nie wszystkie są jednakowo odpychające. Gospodyni, na przykład, to dobry człowiek, i kilka starszych pań, może zresztą też niektóre z najmłodszych, ale pozostałe? Lepiej nie myśleć.

Jako najwyżej postawiona wśród gości Theresa mogła zakończyć wizytę, kiedy zechce. No i właśnie postanowiła skorzystać z tego prawa. Serdecznie podziękowała gospodyni za przyjęcie i bąknęła jakąś konwencjonalną formułkę na temat rewizyty w Theresenhof. Powóz zajechał natychmiast.

Kiedy odetchnęła świeżym powietrzem, pomieszanym z zapachem stajni i nawozu, poczuła niekłamaną ulgę. Nie interesowało jej, co zgromadzenie będzie mówić na jej temat za plecami.

W domu w milczeniu powitała córkę serdecznym uściskiem. Tiril dobrze wiedziała, co to oznacza: wyznanie miłości, radość, że są razem, mieszkają pod jednym dachem, i prośba o wybaczenie, że choć przez chwilkę pomyślała, iż należy do,wyższej” klasy niż jej córka i zięć.

Móri oniemiał, kiedy został nieoczekiwanie uściskany, a na koniec Theresa podeszła do łóżeczka i przyglądała się sinoblademu chłopczykowi o niebywale pięknej buzi otoczonej wianuszkiem czarnych włosów.

– Kocham cię, mały – wyszeptała.

Chłopczyk spojrzał na nią swoimi niezwykłymi oczyma, tak czarnymi, że zdawało się, iż w ogóle nie ma białek, ale to pewnie dlatego, że niedawno płakał i oczka trochę mu zapuchły. O Boże, a może całe gałki ma czarne? Nie, kiedy zmusiła dziecko, by szerzej otworzyło oczka, w kąciku mignęła biel. Theresa pomyślała, że oczy malca przypominają oczy zwierzęcia, pies czy koń też pokazuje białko jedynie w niektórych okolicznościach.

– Pozwól mi naprawić krzywdę, jaką wyrządziłam Tiril – szepnęła wzruszona. – Daj mi wszystko naprawić, tak jakbyś to ty był tym dzieckiem, które od siebie odepchnęłam. Nigdy nie będziesz musiał cierpieć, mój ukochany, już ja o to zadbam.

Theresa nie miała teraz najmniejszych wątpliwości, do jakiej warstwy należy i z kim chce pozostać na zawsze.

Z czasem Tiril dowiedziała się dużo więcej na temat cienia. To nie ona była przedmiotem jego zainteresowania, nie jej towarzyszył.

Widywała go wielokrotnie, najczęściej jako szarą mgłę, przepływającą obok niej, dostrzeganą kątem oka. Niekiedy zdawał się wyższy niż zazwyczaj i groźnie czarny, choć nie pojmowała, dlaczego tak jest. Od czasu do czasu jednak znikał bez śladu. Zaczęła więc zapisywać, w jakich okolicznościach go widuje. A przejrzawszy później notatki stwierdziła ponad wszelką wątpliwość: Cień pokazuje się tylko wtedy, kiedy w pokoju znajduje się jej mały synek, bywa też z dzieckiem na dworze.

W pierwszej chwili doznała szoku, serce waliło jej jak młotem. Wiedziała wprawdzie, że każdy człowiek ma swego ducha opiekuńczego, Móri jej o tym powiedział. Ale ten tutaj to jednak chyba coś innego. Jakiś potwór z pozaziemskich otchłani? Taki wysoki, taki czarny, z tym dziwnym sposobem przemieszczania się jakby się skradał, płynął lub toczył się w powietrzu. Ciężka peleryna sięgała ziemi i plątała się pod stopami.

Poza tym… Móri mówił, że każdy ma ducha opiekuńczego odmiennej płci, to znaczy kobietami opiekują się duchy męskie, a mężczyznami żeńskie. A to przecież nie była kobieta, Tiril mogła przysiąc, że nie.

Porozmawiała na ten temat z Mórim. On również widywał cienistą zjawę, lecz uznał, że nie powinni się w to mieszać.

– Nie możemy go odpędzić – powiedział – bo to by jeszcze pogorszyło sprawę.

– Czy za tym stoją twoi towarzysze?

– Nic mi o tym nie wspominali.

Tiril nie zadowoliła się tą odpowiedzią.

Pewnego przedpołudnia, kiedy była w pokoju sama z synkiem, zebrała się na odwagę. Najpierw wielokrotnie przełykała ślinę i głęboko wciągała powietrze.

– Ty, który tam stoisz – powiedziała w końcu cicho do niewyraźnej szarej plamy w kącie. – Skąd do nas przybywasz? Czy mógłbyś dać mi jakiś znak? Boję się o mego maleńkiego synka i chciałabym wiedzieć, czy życzysz mu dobrze, czy źle.

Cień ani drgnął.

Czekała przez chwilę, potem westchnęła zrezygnowana.

Ułożyła dziecko w kołysce, skąd wzięła je tylko na chwilkę, bo chciała poczuć jego ciałko w objęciach. Stwierdziła przy tym, że mały ma mokro, więc go przewinęła, nie wzywając do tak prostej czynności niańki, po czym wyszła z pokoju z mokrą pieluszką w ręce.

Kiedy wróciła, zamarła z przerażenia.

Cień, straszliwie wysoki i czarny, pochylał się nad dzieckiem.

Tiril miała wrażenie, że serce pęknie jej ze strachu.

Cień wyprostował się i „odleciał” z powrotem do kąta.

Na brokatowej kołderce maleństwa leżała cudownie piękna. biała róża, lecz jej łodyga najeżona była niebywale długimi i strasznie ostrymi kolcami.

Загрузка...