Obudził się po ośmiu godzinach twardego snu. Wywołał sterownię i wysłuchał meldunku dyżurnego pilota. Według jego relacji lot był zgodny z założonym kierunkiem, trwało rozpędzanie astrolotu z przyspieszeniem półtora,,g". Kamil zapytał o Steve'a. Powiedziano mu, że odpoczywa, lecz za pół godziny ma objąć służbę.
Steve już nie spał; gdy Kamil wszedł do jego kabiny, liczył coś przy pomocy kieszonkowego arytmometru. Minę miał nieco zakłopotaną.
– Wiesz – powiedział, nie podnosząc głowy znad stołu i notując coś na skrawku papierowej taśmy – oni obaj mieli chyba rację. Tu jest jakaś nieścisłość…
– Może wyjaśnisz mi wreszcie, o co właściwie chodzi? – zniecierpliwił się Kamil. – Wszyscy od wczoraj bąkają coś o nieścisłościach kursu, a statek leci dalej. Wytłumacz mi, dlaczego nie wprowadzicie poprawki kursu, dopóki zboczenie jest niewielkie?
– Posłuchaj – powiedział Steve, pociągając Kamila w stronę krzesła. – Usiądź i posłuchaj. Wiesz zapewne, na czym opiera się nawigacja kosmiczna?
– Tyle to chyba wiem. Kierunek ruchu wyznacza się przez pomiar kątów między osią astrolotu a kierunkami co najmniej trzech dostatecznie jasnych, odległych gwiazd lub galaktyk.
– Najprościej mówiąc, na ekranie namiarowym te trzy kierunkowe obiekty muszą zajmować stale to samo
położenie – dokończył Steve. – Ten warunek jest zachowany przez cały czas, od chwili startu z okolic Kappy. Wszelkie odchylenia od właściwego kierunku są samoczynnie korygowane przez układ dysz sterujących. Zresztą, gwiazda będąca celem naszej podróży, choć zbyt słaba, by mogła służyć za przewodnika dla automatycznych urządzeń sterowniczych, jest już dobrze widoczna na ekranach dzięki silnej emisji w podczerwieni. Dopóki zachowujemy właściwy kierunek, gwiazda ta znajduje się, oczywiście, dokładnie w środku ekranu, w punkcie przecięcia pionowej jego osi z poziomą.
– Gdzież więc, u licha, ta rozbieżność, o której mówisz?
– Nie zgadza się z obliczeniami pozycja Tamiry. Wystartowaliśmy z jej układu stycznie do orbity Kappy, mając Tamirę, że tak powiem, za burtą, czyli z boku. W miarę oddalania powinna przesuwać się do tyłu i po pewnym czasie znaleźć się prawie dokładnie za rufą. Tymczasem grawimetry wykazują, że kąt, jaki tworzy oś rakiety z kierunkiem na Tamirę, maleje zbyt wolno.
– Błąd w obliczeniu prędkości statku?
– Wykluczone. Sprawdziłem wszystkie zapisy prędkości i przyspieszeń.
Kamil przymknął oczy. Próbował wyobrazić sobie w przestrzeni astrolot i otaczające go ciała niebieskie.
– Więc mówisz… że kierunek lotu zgadza się z namiarem optycznym… – powiedział.
– Trudno nie wierzyć nawet własnym oczom!
– Oczom… Hm. Kiedy patrzymy na ekran, widzimy na nim gwiazdy za pośrednictwem kilku urządzeń, które mogą zniekształcać właściwy obraz. Światło gwiazdy, do której zmierzamy, dociera do paraboloidalnego zwierciadła teleskopu, umieszczonego na kadłubie statku. Oś optyczna teleskopu powinna być równoległa do osi astrolotu.
– To jest warunek dokładności naprowadzenia statku na kurs. Dlatego teleskop stanowi konstrukcję sztywno spojoną z kadłubem.
– Przypuśćmy, że tak jest.
– Oczywiście, że tak jest! – Steve niecierpliwie wzruszył ramionami. – Do czego zmierzasz?
– Promień światła gwiazdy, odbity od zwierciadła teleskopu, trafia w obiektyw kamery wizyjnej – ciągnął Kamil. – Czy kamera jest sztywno umocowana w osi optycznej teleskopu?
– Ustawia się ją bardzo dokładnie.
– …i blokuje w określonym położeniu? Ale mogłaby odblokować się i odchylić nieco od właściwego kierunku?
– Powiedzmy, że tak, mogłaby. Na przykład wskutek uderzenia meteorytu w podstawę. Ale to zupełnie nieprawdopodobne. Poza tym, optyczny układ namiarowy składa się z czterech teleskopów i dopiero identyczność obrazu na czterech ekranach jest warunkiem uznania namiaru za prawidłowy. Trudno przypuścić, że wszystkie kamery równocześnie odchyliły się od właściwego kierunku, i to w identyczny sposób!
– A jeśli tak jest rzeczywiście? – Kamil bacznie obserwował twarz Steve'a.
– Bzdura! Taki przypadek jest zupełnie nieprawdopodobny! Czy nie możesz tego zrozumieć? Nieprawdopodobny!
– A jeśli to nie przypadek?! – rzucił Kamil ostro.
– Coo? – Steve wytrzeszczył oczy, sens tych słów przeraził go. Teraz dopiero pojął, do czego zmierza Kamil. – Sądzisz, że… ktoś celowo… Nie, to niemożliwe! Ale jeśli tak sądzisz, to widocznie masz podstawy. Więc dobrze, chodźmy. Wyjdziemy na kadłub i sprawdzimy! Chodź, sprawdzimy naocznie!
Pociągnął Kamila w stronę drzwi. Kamil zawahał się nieznacznie, przystanął.
– Nie, nie trzeba. Sprawdzimy inaczej. Jest sposób.
– Jak to sobie wyobrażasz?
– Rotacja. Dokonamy obrotu statku wokół osi podłużnej. Jeśli osie czterech kamer są dokładnie równoległe z osią rakiety, obrazy docelowej gwiazdy na ekranach nie powinny zmienić położenia. Jeśli nie są równoległe – to obraz gwiazdy zatoczy okrąg. Tym większy, im większe jest odchylenie kursu od właściwego kierunku.
– Kamil! – w głosie Steve'a zabrzmiało szczere uznanie. – Brawo! Zawsze uważałem cię za…
– Za ignoranta w naukach technicznych, pozbawionego w dodatku wyobraźni przestrzennej – dokończył Kamil.
– Nie, nie! – Steve zaprzeczył gorąco. – Po prostu miałem cię za kompletnego humanistę! Chodźmy do sterowni! Musimy przeprowadzić tę próbę.
Wszystkie cztery układy teleskopowe są rozregulowane w identyczny sposób. Odchylenie kątowe wynosi ponad ćwierć radiana. Aż wierzyć się nie chce, że dopiero teraz, po trzech tygodniach od startu z orbity Kappy, nawigatorzy zauważyli ten błąd. Inna sprawa, że nikt nie dopuszczał myśli o świadomym sabotażu. W pierwszej fazie wyjścia z granic układu nawigacja opierała się na innych przyrządach i pomiarach, kamery teleskopów gwiazdowych były wyłączone, by nie oślepły od refleksów światła Tamiry. Dopiero gdy statek wymanewrował poza zasięg pól grawitacyjnych, włączono je i według nich zorientowano statek w przestrzeni. Teraz z kolei grawimetry i radary przestały odgrywać rolę, i gdyby nie „nadgorliwość" Erwina, długo jeszcze moglibyśmy lecieć fałszywym kursem. Ten, komu zależało na zmianie kursu lotu, doskonale znał całą procedurę wyjścia na gwiezdny szlak. Jego szaleństwo jest zbyt metodyczne, by mogło być naprawdę szaleństwem!
Cóż więc pozostaje? Kim jest ów nieuch wytny spra w-ca tylu wydarzeń? Czy jest nim jakaś niewidzialna istota, która wtargnęła do wnętrza astrolotu, gdy opuszczaliśmy Kappę? Czy to ktoś z nas? Czy Idą ma z tym coś wspólnego? Trzymam ją w zamknięciu i wciąż nie wiem, co robić dalej.
Na szczęście bezwzględne odchylenie od kursu nie jest jeszcze zbyt duże. Korygujemy tę omyłkę, wracając na właściwy tor. Kazałem sprawdzić, dokąd zawiódłby nas ten fałszywy kurs. Okazuje się, że donikąd. W odległości do dwustu lat świetlnych nie leży na tym kierunku żadna gwiazda. Może nie był to ostateczny kierunek, w jakim chciał się udać sprawca.
Kim on jest? Odrzucam te bzdury o niewidzialnym intruzie z Kosmosu. A zatem – to ktoś z nas. Ale – dlaczego człowiek miałby powziąć zamiar porwania statku kosmicznego i uprowadzenia winnym, niż planowany, kierunku?
Czyżby ktoś z nas n i e był człowiekiem? Chyba to bzdura, ale przy braku pewności muszę i taki wariant brać pod uwagę…
Kamil rozsunął ciężkie, podwójne drzwi i zagłębił się w mrok panujący w wąskim przejściu, prowadzącym do sekcji głównego napędu. Idąc wzdłuż wielobarwnych pęków rur i kabli, dotarł do maleńkiej niszy, gdzie mieściło się stanowisko kontroli gammatronów. Fotel przed tablicą kontrolną był pusty. Kamil spojrzał w dół, w głąb słabo oświetlonego zejścia, prowadzącego na niższe poziomy, do hali silników fotonowych. Przez ażurowe podłogi poszczególnych poziomów widać było kilka niższych kondygnacji. Na samym dnie rozpościerała się matowa, szara płyta – ostatnia warstwa osłon fotoreaktora.
Nie widząc nikogo w pobliżu, Kamil zszedł na niższy poziom i rozejrzał się po zakamarkach pomiędzy stalowymi zbiornikami. Powietrze, chłodne i suche, drżało od niskiego poszumu kabli elektrycznych i pulsowało rytmem pomp tłoczących skroplony hel. W dole, za szarą płytą i kilkoma warstwami osłon, drzemała cała potęga astrolotu: ogromny zasób energii w małym, niepozornym pojemniku. W Kamilu, ilekroć znalazł się w pobliżu tego miejsca, zawsze budził się mimowolny lęk. Proces rozkładu materii kojarzył się w umysłach ludzi z nie tak dawną jeszcze przeszłością ludzkiej cywilizacji. Przeczuwana przez pesymistów, straszliwa w samych założeniach, broń,,D" nigdy na szczęście nie powstała. Stabilizowana reakcja przemiany materii w energię służyła już tylko jako najwydajniejsze źródło energii do napędu statków międzygwiezdnych.
Na samym dole, u stóp schodków łączących poszczególne kondygnacje maszynowni, zajaśniał żółty kombinezon. Kamil, przekrzykując szum, zawołał. Spod ochronnego kasku błysnęła jasna plama twarzy wzniesionej ku górze. Stojący na dole uniósł dłoń i ruszył schodkami w górę. Kamil poznał Piotra, który wspinał się powoli, przystając na każdym podeście i ogarniając wzrokiem poszczególne poziomy.
Kamil lubił Głównego Inżyniera Napędu. Lubił go za jego powściągliwość graniczącą z nieśmiałością i za pogodne usposobienie. Piotr miał bardzo dobry wpływ na swoje otoczenie. Sam nigdy nie bywał przyczyną konfliktów, nie sprawiał żadnych kłopotów dowództwu ani współpracownikom. Dla Kamila taki członek załogi był ideałem.
– Czy to inspekcja stanu bezpieczeństwa pracy? – zażartował Piotr, lekko zdyszany po wspinaczce. -Melduję, że wszystko „gra": kask na głowie, maska tlenowa u boku.
Poklepał się po kasku i po pokrowcu maski, zawieszonym u pasa.
– Trochę tu gorąco – powiedział Kamil, ocierając czoło.
– Stoisz przy kolektorze ciepłej wody. Chodźmy do dyżurki, tam jest lepsza klimatyzacja.
Piotr zdjął hełm i przygładził długie, ciemne włosy. Spojrzał na Kamila dużymi, czarnymi oczami, zawsze lekko zdziwionymi, i uśmiechnął się.
– Nie mogę obiecać na pewno, ale postaram się, żeby nie było więcej kłopotów z moją sekcją – powiedział, biorąc Kamila pod łokieć i prowadząc na górę, do dyżurki.
– Nie o to chodzi, Piotrze. Przychodzę w innej sprawie.
Usiedli przy pulpicie kontrolnym, Piotr włączył wentylator i podał Kamilowi szklankę chłodnego napoju. Milczał i czekał na wyjaśnienie celu wizyty.
– Mamy pewne kłopoty – zaczął Kamil.
– Słyszałem. Nowe przypadki śpiączki?
– Właśnie. Ale to nie wszystko. Ktoś rozstroił układ namiarowy…
– Więc jednak „ktoś"… Myślałem, że to było przypadkowe uszkodzenie.
– Wykluczone. To celowa robota, bardzo dokładnie wykonana.
– Wierzyć się nie chce. – Piotr pokręcił głową, jakby nie mógł pogodzić się ze stwierdzeniem Kamila. – Czy potrafisz to jakoś wyjaśnić? Kto mógł to zrobić?
Kamil rozłożył ręce.
– Nie mam pojęcia. Mógł to zrobić każdy z nas. Wyjście na zewnątrz, na korpus astrolotu, nie jest sprawą trudną. Poza tym potrzebny był tylko klucz do nakrętek i duży śrubokręt.
– Narzędzia mechaniczne są u mnie w magazynie, ale w praktyce każdy może skorzystać z nich w dowolnej chwili – powiedział Piotr.
– Postaraj się, żeby nikt nie używał ich bez twojego zezwolenia.
Kamil wstał. Piotr spojrzał na zegar.
– Koniec mojego dyżuru – powiedział. – Bądź łaskaw po drodze obudzić Luisa, pewnie jeszcze śpi. Powinien już tu być.
Kamil kiwnął głową i powoli ruszył ku wyjściu.
– Aha, miałem cię jeszcze spytać… – powiedział Piotr z ociąganiem – miałem spytać o Idę. Dlaczego ją uwięziłeś?
– Zarządziłem areszt domowy. Drobne wykroczenie dyscyplinarne. Zresztą nie ma już o czym mówić. To sprawa tylko między mną a Idą.
– Myślałem, że to ma jakiś związek ze sprawą fałszywych namiarów.
– Nie. Przyślę ci tu zaraz Luisa.
Kamil wyszedł pospiesznie z maszynowni. Przechodząc obok drzwi kabiny Luisa zapukał i wszedł. Drugi Inżynier Napędu leżał na tapczanie. Kamil potrząsnął
go za ramię. Zapalił światło i jeszcze raz potrząsnął śpiącym. Jego twarz była rozluźniona, mięśnie wiotkie. Kamil zmierzył tętno, posłuchał słabego, lecz równomiernego rytmu oddechu.
,,Chyba znów to samo" – pomyślał i zatelefonował do lekarza, a potem szybko pobiegł w kierunku kabiny Idy. Drzwi były zamknięte, tak jak pozostawił je, gdy wychodził stąd przed godziną po dostarczeniu obiadu swemu więźniowi. Z ulgą zapukał i otworzył drzwi. Idą czytała książkę. Spojrzał przelotnie na tytuł. Była to jakaś stara, sentymentalna powieść.
– Przepraszam cię, Ido – powiedział półgłosem. – Jesteś wolna. Musiałem to zrobić, wybacz. Uśmiechnęła się bez cienia ironii.
– Ależ, drogi Kamilu, nie musisz się usprawiedliwiać! Przecież domyślam się, że nie zrobiłeś tego, aby mi sprawić przykrość. Widocznie to było konieczne. Jeśli w drzwiach naszych kabin mieszkalnych zainstalowano zamki cyfrowe zamykane z zewnątrz – to widocznie czasem jest to konieczne. Kabina, w której mieszkają dowódca i jego zastępcy, nie ma takiego zamka. Stąd wniosek, że miałeś prawo mnie zaniknąć.
– Widzisz… – Kamil w obecności Idy czuł się zawsze nieco zmieszany. – To wszystko z powodu tych wypadków śpiączki… Ale teraz znowu Luis… a ty byłaś przez cały czas tutaj.
– Jednym słowem, mam „żelazne alibi", jak to się mówi w kryminalnych powieściach.
– Lubisz czytać powieści kryminalne?
– Nie bardzo. Wolę bajki.
Kamil pomyślał, że Idą żartuje, ale ona powiedziała to zupełnie poważnie.
– Zawsze lubiłam bajki. Dawno temu, kiedy byłam zupełnie mała…
– To rzeczywiście dawno! – Kamil roześmiał się szczerze – bo teraz jesteś już okropnie stara.
Idą zmieszała się jakby, ale też uśmiechnęła się i powiedziała:
– Już naprawdę nie wiem, ile mam lat. Wszystko przez te przetrwalniki, prędkości podświetlne i przyspieszone nauczanie…
Kamil stał chwilę bez ruchu, wciąż z poczuciem winy. Zdawał sobie sprawę, że wszelkie dalsze wyjaśnienia z jego strony nie mają sensu. Powiedział więc tylko:
– Cieszę się, naprawdę bardzo się cieszę, że nie masz nic wspólnego z uśpieniem tych pięciu osób.
– Ja też się cieszę, że doszedłeś do takiego przekonania – powiedziała, gdy był już w progu.
Odwrócił się, by spojrzeć na nią jeszcze raz. Wydało mu się, że dostrzegł melancholijny, a może nawet smutny wyraz jej twarzy. Patrzyła w jego kierunku, ale nie na niego, a jakby poprzez niego, przez otwór drzwi i jeszcze dalej.
„Zdaje się, że zrobiłem głupstwo. Osobiste głupstwo, oczywiście. Bo służbowo – postąpiłem zgodnie z logiką" – pomyślał.
W myślach rozważył raz jeszcze dotychczasowe swoje hipotezy. Wydobył notes i z listy podejrzanych skreślił imię Idy. Przy imieniu Piotra zatrzymał się, lecz po zastanowieniu – pozostawił je na liście. Nie zdecydował się również na skreślenie Steve'a. Zamknął notatnik i zaczął przechadzać się korytarzem. Przyłapywał się coraz częściej na tym, że za lada szelestem sprężał się cały, sięgając dłonią do kolby pistoletu, który nosił stale przy sobie.