15

Kamil poddał się. Uczynił to w chwili, kiedy zyskał całkowitą przewagę, kiedy ponownie uchwycił w swoje ręce losy wyprawy. Nie uważał już jednak tego poddania za osobistą klęskę. Przeciwnie, nabrał przekonania, że na jego barkach spoczął teraz obowiązek rehabilitacji przeszłych pokoleń ludzkości w oczach nieznanych istot. „Czy mają oczy? – pomyślał. – Jeśli nawet mają, to na pewno nie tak zielone jak Idą…"

Kapitulacja Kamila była obwarowana szeregiem warunków. Zaufanie i zrozumienie – owszem, ale bezpieczeństwo dwustu uśpionych ludzi było dla niego sprawą najważniejszą. Wystarczyło, że sam powziął odpowiedzialność za tę decyzję i nie chciał przysporzyć sobie dodatkowych kłopotów.

Zgodził się nie witalizować nikogo z załogi. Całkowicie zgadzał się tu z Idą, która sądziła, że innych trudno byłoby przekonać o słuszności zawartej ugody. Kamil zgodził się na odszukanie w przestrzeni stacji kosmicznej, której odległość Piotr szacował na nieco ponad pół roku świetlnego. Przeliczywszy wszystko dokładnie, Kamil ocenił, że cała operacja przedłuży podróż najwyżej o dwa lata, co dla załogi, uśpionej w przetrwalnikach, było bez znaczenia. Sam postanowił jednak nie poddawać się anabiozie. Mając oparcie w Roastronie IV, czuł się pewniej, ale wolał czuwać nad wszystkim.

Piotr bez trudu radził sobie z nawigacją i pilotażem. Kontrolował go i pomagał mu Roastron IV, który nie musiał nigdy odpoczywać – wystarczyło, że od czasu do czasu podładowywał swoje akumulatory, dołączając się do szyn rozdzielni energetycznej.

– Ten robot wyjątkowo udał się waszym konstruktorom – stwierdziła Idą z podziwem. – Nawet my z Piotrem ani przez chwilę nie przypuszczaliśmy, że nie jest człowiekiem.

– Gdyby nie on, wpakowałabyś mnie dawno do przetrwalnika i lecielibyście teraz prosto do domu. Powinnaś go nienawidzić! – Kamil niepostrzeżenie zaczął rozmawiać z Idą jak dawniej, traktując ją znów jak normalną dziewczynę. Fakt, że wciąż nie miał pojęcia, kto w niej właściwie „siedzi", przestał mu wkrótce przeszkadzać.

,,A czy w ogóle człowiek kiedykolwiek może wiedzieć, co się kryje nawet w normalnej, prawdziwej kobiecie?" – tłumaczył sobie niekiedy.

– Powiedziałeś, że powinnam nienawidzić Roastrona IV. W stosunku do robota pojęcie nienawiści nie ma w ogóle sensu. Rozumiem, że powiedziałeś to żartem, ale przy okazji chcę cię przekonać, że jesteśmy łagodni i przyjaźnie do wszystkich nastawieni. Pomyśl, że mogliśmy opanować statek siłą. A przecież nikogo nie pozbawiliśmy życia, choć tak byłoby najłatwiej i najprościej… Nasza filozofia zakłada, że dwie istoty myślące, przy obopólnej chęci, zawsze osiągną porozumienie… Nasze porozumienie świadczy o słuszności tego poglądu, nawet w odniesieniu do istot należących do zupełnie różnych cywilizacji.

Teraz, kiedy obaj przybysze z Kosmosu nie usiłowali już ukrywać swoich osobowości i szczerze rozmawiali z Kamilem, jego notes zapełniał się szybko mnóstwem uwag i spostrzeżeń na ich temat.

Piotr (Kamil wciąż nazywał oboje po dawnemu, gdyż twierdzili, że ich właściwe imiona są niewyrażalne w ludzkim języku) okazał się kopalnią wiedzy o Kosmosie. Kamil często rozmawiał z nim i dowiedział się wielu rzeczy, dla odkrycia których trzeba by odbyć co najmniej kilka wypraw międzygwiezdnych.

– Czy mógłbyś wyjaśnić mi, czym był antymaterialny twór, który zniszczyłeś strumieniem fotonów? – spytał kiedyś Kamil. Piotr uśmiechnął się nieśmiało znad pulpitu sterowniczego i powiedział:

– Musze przyznać, że nawet nasza stara i wysoko rozwinięta cywilizacja nie sięgnęła granic wszechwiedzy… Kosmos jest na to zbyt rozległym terenem badań, wypełnionym niewyobrażalnie wielka rozmaitością form i zjawisk.

Na temat obiektów, o które pytasz, istnieją u nas co najmniej cztery teorie. Dla przykładu przytoczę dwie:

Pewne jest, że są to organizmy żywe, choć bardzo prymitywne. Niektórzy badacze twierdzą, że powstają na małych planetach, gdzie dorastają do ogromnych rozmiarów, a następnie wyrywają się z zasięgu słabej grawitacji i ulatują w Kosmos, gdzie pędzą swój koczowniczy żywot. Hipoteza ta ma słabe punkty. Przede wszystkim nie wyjaśnia, dlaczego spotyka się takie same twory, zbudowane z materii i antymaterii, i to w ilościach statystycznie równych…

Dobrze wyjaśnia to inna hipoteza, zakładająca, że twory te rodzą się w próżni, w drodze materializacji energii promienistej w silnie zakrzywionym polu grawitacyjnym. W każdym takim akcie kreacji powstaje para tworów, każdy z materii innego znaku. Następnie przetwarzając energię promienistą w materię (lub antymaterię) rosną one i gromadzą zasoby energii wewnętrznej. Po obszarach próżni poruszają się, wykorzystując niejednorodności pola grawitacyjnego. Dlatego też, gdy któryś z nich zapędzi się przypadkiem w bezgradientowe obszary próżni, odległe od dużych mas gwiezdnych, staje się bezradny. Każdy poruszający się obiekt-kometa, asteroid czy statek kosmiczny, stwarzając zaburzenie pola grawitacyjnego, staje się dla takiego zabłąkanego tworu okazją do odbycia podróży w bardziej korzystne energetycznie rejony Kosmosu. Dlatego uparcie ściga on każdy poruszający się obiekt, by doń przylgnąć i skorzystać z niego jako ze środka lokomocji… Niestety, nie odróżnia, oczywiście, obiektów utworzonych z przeciwnego typu materii i zdarza się, że dopada jakiegoś astrolotu, by zginąć wraz z nim w anihilacyjnej eksplozji… Wiedzę o tych własnościach kosmicznych wędrowców okupiliśmy utratą kilku naszych rakiet.

Opowieść Piotra nasunęła Kamilowi kilka ogólniejszych wniosków na temat znikomości ludzkiej wiedzy oraz pożytku, jaki może przynieść kontakt z bardziej doświadczoną cywilizacją. Cóż, kiedy ludzie na Ziemi, postępując nierozważnie przez całe wieki swej historii, odstraszali obserwujących ich przybyszów z Kosmosu, skutecznie ten kontakt opóźniając…

Ten dzień był dla Kamila wyjątkowo przykry. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, gdy Idą i Piotr zajęci byli obliczaniem położenia stacji kosmicznej, którą odnaleźli właśnie dziś w bezmiarze pustki.

To miał być dzień pożegnania przybyszów z Kosmosu. Dziwne, ale Kamil miał uczucie, jakby na zawsze żegnał się z przyjaciółmi. Tym dziwniejsze, że istoty owe nie istniały przecież fizycznie, nie miały „wyglądu". Posługiwały się obcymi im ludzkimi ciałami jako nośnikami swych osobowości, pozwalającymi uchronić je od zniszczenia i donieść aż tutaj, gdzie je można było przekazać martwym urządzeniom przetrwalnikowym. Dla Idy i Piotra było to tak naturalne jak dla Kamila – konserwowanie całego ludzkiego organizmu w przetrwalniku anabiotycznym.

– Co za pech… – powiedział Kamil, gdy Idą, mając wolną chwilę, przysiadła obok niego w kabinie jadalnej. – To właśnie ty byłaś pierwszą dziewczyną, która wywarła na mnie tak wielkie wrażenie…

– Więc jednak byłam dziewczyną? – spytała ze śmiechem.

– Ach, do licha, nie mąć mi już w głowie! – Kamil machnął ręką. – Byłaś i jesteś kimś, kogo bardzo lubiłem i dlatego jest mi dziś głupio i smutno, że wszystko musi się zmienić.

– Niewiele się zmieni. Nawet skład załogi zostanie ten sam. Tylko zamiast cybernetyka i napędowca będziecie mieli na pokładzie dwoje uczniów szkoły średniej. Trzeba ich będzie w przyspieszonym tempie nauczyć odpowiednich specjalności. To zadanie dla ciebie, Kamilu. Nie jesteśmy, niestety, w stanie pozostawić im części wiedzy. Nasze osobowości są zupełnie odrębne, musimy je zabrać ze sobą w całości. Przeproś tych dwoje w naszym imieniu, za to, że zabraliśmy im część życia. Fizycznie dorośli, pozostając psychicznie prawie dziećmi, ale na to nie było rady…

Kamil przytakiwał machinalnie, ale myślał o czymś innym.

– Kiedy będę tamtą dziewczynę nazywał twoim imieniem…

– Przecież to jej imię!

– Tak, ale dla mnie Idą – to ty. Nie wiem, jak nazywasz się naprawdę. Mogłabyś mi przynajmniej swoje imię pozostawić na pamiątkę!

Idą roześmiała się. Wyjęła z kieszeni kombinezonu ołówek i na białej powierzchni stołu napisała: "-

Kamil patrzył zdziwiony to na nią, to na znaki na stole.

– Co to?

– Przypomnij sobie moje opowiadanie o Zimnej Gwieździe. Użyłam w nim tych znaków. Napisałam ci je i wyjaśniłam, jak należy je odczytać… Rozumiesz teraz, dlaczego nie mogę ci powiedzieć, jak się naprawdę nazywam?

Kamil zrozumiał. Ludzka krtań nie jest w stanie wydać, a ludzkie ucho odebrać dźwięków o częstotliwości poniżej 16 i powyżej 14 000 drgań na sekundę…

Ogarnął go jeszcze głębszy smutek. Bo jakże można chociażby w myślach wspominać imię, złożone z samych infra i ultradźwięków? I nagle, w jednej chwili, zrozumiał jeszcze coś więcej.

– A więc tamci, ten O'erl, Ht"-f i inni…

– Istnieli naprawdę… – Idą posmutniała. – Opowiedziałam ci historię pierwszej wyprawy na planetę-gwiazdę, zwaną przez was Hares… Jej dowódcą był ktoś mi bliski, kogo – według ludzkich pojęć – mogłabym w przybliżeniu nazwać ojcem czy może matką moją i Piotra… To trudno dokładniej określić, bo jak ci już próbowałam wyjaśnić, te pojęcia u nas mają inną, niż u was, treść… W każdym razie, strzeżcie się Zimnej Gwiazdy, to niebezpieczna pułapka, choć niezmiernie interesująca jako obiekt badań…

Na ekranie widać było już tylko słaby świetlny punkt – płomień dysz oddalającej się rakiety. Po chwili i on także zgasł, wtapiając się w czerń przestrzeni. Kamil czekał na ostatni sygnał radiowy, świadczący, że Idą i Piotr osiągnęli cel.

– Do zobaczenia, Kamilu. To był głos Idy.

– Szczęśliwej podróży! To powiedział Piotr.

– Szybkiego powrotu do domu! – zawołał Kamil do mikrofonu.

– Dziękujemy. Mamy nadzieję, że się nam uda. Teraz przenosimy swą psychikę do układów przetrwalnikowych. Oni pozostaną w stanie hipnozy, bez świadomości, ale z rozkazem powrotu do rakiety, zajęcia w niej miejsc i uruchomienia automatycznego startu. Naprowadzenie rakiety na astrolot należy do was.

– Jesteśmy gotowi – odpowiedział Kamil.

Roastron IV z wyrazem zupełnej obojętności na swej sztucznej, choć tak bardzo ludzkiej twarzy, siedział obok niego z dłońmi na manipulatorach zdalnego sterowania.

Przez chwilę Kamil czuł się, jak obudzony z niezwykle barwnego snu… Przed nim, w przyciemnionym świetle kabiny, na dwóch leżankach spoczywali oboje -Idą i Piotr. Byli tacy sami jak zawsze. Kamil zwątpił w realność wszystkiego, co wydarzyło się dotychczas. Nic przecież nie świadczyło o tym, by cokolwiek zmieniło się w astrolocie: załoga była w komplecie… „Czyżbym miał halucynacje? A może zwariowałem i wskutek swych przywidzeń zboczyłem z kursu o dwa lata?" – pomyślał Kamil niepewnie.

Spojrzał znów na leżących. Budzili się oboje. Idą uniosła się pierwsza, siadając na tapczanie. Niezbyt przytomnym jeszcze wzrokiem powiodła wokoło po mrocznej kabinie.

– Piotrze! – powiedziała cicho. – Piotr, gdzie jesteś?

– Tutaj – odpowiedział. – Widzisz, nic się nie stało! A tak się bałaś.

Idą zwróciła głowę w bok i teraz dopiero spostrzegła stojącego w cieniu Kamila.

– Piotr! Tutaj jest człowiek! – powiedziała, przyglądając się Kamilowi, a po chwili dodała szeptem. – Popatrz! Jaki przystojny gość!

Uśmiechnęła się dość zalotnie do Kamila, który w tej chwili zrozumiał, że tamta Idą spełniła jednak swą drobną obietnicę…

Dziewczyna odwróciła głowę w drugą stronę. Jej zielone oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. Ujrzała przed sobą twarz Piotra, która była twarzą dojrzałego mężczyzny…


Koniec.


Janusz A. Zajdel, Warszawa 1975

Загрузка...