Pojęcia ranka i wieczora, dnia i nocy, „wczoraj" i „jutro" – mają w astrolocie znaczenie nie tylko symboliczne. Dobowy rytm snu i czuwania, pory spożywania posiłków, czas pracy i odpoczynku muszą być w czasie podróży ściśle przestrzegane. Wymaga tego wzgląd na dobre samopoczucie każdego z członków załogi. Kamil starał się zawsze narzucić sobie i innym ścisłe stosowanie się do rozkładu dziennych zajęć, szczególnie wówczas, gdy przypadała na niego służba dowodzenia.
Kończył właśnie śniadanie, które przygotował mu automatyczny bufet, gdy nad drzwiami jadalni zamigotała żółta lampa, sygnalizująca awarię techniczną. Odkładając nie dojedzoną kanapkę, wyszedł szybkim krokiem na korytarz. Z innych pomieszczeń wychyliły się głowy dyżurujących operatorów i pilotów.
– Co się dzieje?-spytał Kamil, wchodząc do dyżurki dyspozytora.
Przy głównym pulpicie kontroli siedział Brian. Nie odrywając oczu od świetlnego schematu astrolotu, wzruszył ramionami.
– Nie wiem jeszcze. Zdaje się, że przeciek instalacji w układzie chłodzenia silnika. W każdym razie gwałtownie wzrosła temperatura lustra fotonowego.
– Wyłączyłeś szósty silnik? – Kamil zwrócił się do pilota, który właśnie wetknął głowę do dyżurki.
– Na razie nie… Nie trzeba się spieszyć, temperatura nie przekroczyła jeszcze dopuszczalnego maksimum. Gdy wyłączę silnik, chłodziwo skrzepnie i nie zlokalizujemy przecieku. Dyżurny sekcji napędu poszedł sprawdzić, gdzie powstało uszkodzenie. Powinien za chwilę zatelefonować.
– Kto ma służbę w napędzie?
– Piotr. Przed chwilą zameldował, że słyszał huk gdzieś na dolnych poziomach. Poleciłem mu zbadać, co tam się dzieje – poinformował dyspozytor.
Kamil wcisnął na pulpicie przycisk telefonu.
– Piotr! Zgłoś się!
Czekali przez chwilę, lecz nikt nie odpowiedział.
– Chodźmy! – Kamil ruszył ku drzwiom. – Brian i Mufi – ze mną. Piloci – na stanowiska.
Pobiegli w stronę przejścia w końcu korytarza, ku wąskim schodkom wiodącym na niższy poziom. Znaleźli się przed stalowymi drzwiami, prowadzącymi do ' sekcji napędu. Kamil odsunął drzwi. Otoczyła ich żółtawa mgła, dusząca, gryząca oczy.
– Skafandry! – krzyknął Kamil, zasuwając na powrót drzwi.
Rzucili się do schowków z odzieżą ochronną. W ciągu pół minuty Kamil był gotów. Rozejrzał się za towarzyszami. Mufi stał obok, również ubrany. Briana nie było. Czyżby zdążył już pobiec? Spojrzał na schowek. Brakowało tylko dwóch kompletów odzieży.
– Gdzie Brian? – krzyknął, uchylając maski.
Mufi wzruszył ramionami i zrobił gest rękami, z którego wynikało, że nie wie. Kamil pociągnął go za ramię. Pobiegł przodem.
Drzwi do sekcji napędu były uchylone. Żółty dym wysnuwał się na zewnątrz leniwymi kłębami. Kamil dał nura w gęsty tuman i po omacku, trzymając się poręczy schodków, zbiegł na trzeci dolny poziom, gdzie mieściła się instalacja chłodzenia. Włączył wewnętrzny mikrofon hełmu.
– Mufi! Słyszysz?
– Tak. Słyszę.
– Gdzie oni mogą być?
– Przy wymiennikach szóstej sekcji. Ten żółty dym to pary frigenitu z wtórnego obiegu.
Na oślep popędzili wzdłuż szeregu wymienników, w stronę, z której waliły gęste kłęby żółtej mgły.
– Frigenit nie jest trujący – powiedział Mufi. – Ale udusić się można bardzo szybko, szczególnie przy takim stężeniu.
– Są! Tam! – Kamil zobaczył jakąś ciemną sylwetkę, krzątającą się w tumanie pary. Podbiegł. Był to Brian, bez skafandra, nawet bez maski tlenowej. Kamil chwycił go za ramię, ale tamten uwolnił je szarpnięciem. Zobaczył jego twarz: szeroko otwarte oczy nie łzawiły nawet, twarz nie zdradzała żadnego napięcia. Wprawnymi ruchami dokręcał główny zawór wymiennika.
– Wynoś się! Na górę! – wrzasnął Kamil, zapominając, że maska szczelnie otula mu twarz i że tamten, bez odbiornika, nie może go zrozumieć.
– Tu jest Piotr! – krzyknął Mufi. – Jest w masce, ale nieprzytomny, chyba przy duszony. Zabieram go na górę.
Tymczasem Brian dokręcił zawór i pobiegł w ślad za Muf im. Kamil objął spojrzeniem rzednące opary i kałużę ciekłego metalu, krzepnącą na stalowej płycie pomostu. W ścianie wymiennika ziała spora wyrwa. „Pękł kolektor frigenitu i uszkodził przewód z ciekłym sodem" – ocenił w myślach. Sytuacja została opanowana. Brian zrobił wszystko, co należało zrobić w takim przypadku.
Wychodząc z sekcji napędu Kamil spotkał Mufiego, który oczekiwał go w przejściu, przy schowkach na skafandry.
– Zaniosłem Piotra do gabinetu lekarskiego. Zdaje się, że nie jest z nim najgorzej. Brian założył mu maskę tlenową i to go uratowało – powiedział Mufi, kiedy Kamil ściągał skafander.
– A Brian?
– Zdaje się, że nic mu nie jest.
– To dziwne. Przebywał tam co najmniej pięć minut bez maski.
– Jak to bez maski? – zdziwił się Mufi. – Może swoją założył Piotrowi? Myślałem, że po prostu chwycił tylko maskę ze schowka, gdy my zakładaliśmy kompletne skafandry próżniowe.
– W schowku nie brakowało żadnej maski. Spójrz, te nie były używane. Są opakowane fabrycznie. Ta, którą Brian założył Piotrowi, musiała pochodzić z kompletu awaryjnego, znajdującego się na dole.
– To dziwne. Nie wyobrażam sobie, jak można było dotrzeć tam bez maski.
– I wrócić! – dodał Kamil. – A poza tym on zdążył pozamykać zawory i przełączyć obieg chłodziwa na rezerwowy wymiennik.
Kamil zatrzasnął szafkę ze skafandrami i razem z Muf im poszli do ambulatorium. Piotr leżał na tapczanie, lekarz pochylał się nad nim. Obok stała Idą. Kamil dostrzegł w jej twarzy troskę i niepokój. Patrzyła na
Piotra.
– Czy są jakieś komplikacje? – spytał Kamil.
Lekarz spojrzał przez ramię.
– Nie, wszystko będzie w porządku. To tylko niedotlenienie spowodowane skurczem oskrzeli podrażnionych gazem.
Piotr poruszył się, odetchnął głębiej i otworzył oczy. Mufi i Kamil wyszli z gabinetu lekarskiego. Idą podążyła za nimi.
Brian siedział przed pulpitem dyspozytorskim.
– Jak się czujesz? – zagadnął go Kamil wchodząc.
– W porządku, dowódco – odpowiedział, nie podnosząc głowy. – Posłałem Toma i Annę na dół, żeby zrobili porządek z tym wymiennikiem. Uciekło nam ze sto kilogramów ciekłego sodu, więc kazałem odpowietrzyć całą sekcję napędu, żeby się nie utlenił.
– Udzielam ci nagany za nieużywanie sprzętu ochronnego – powiedział Kamil.
Brian spojrzał na niego ukradkiem, ale widząc poważną minę zastępcy dowódcy, znów opuścił wzrok.
– Nic się nie stało – bąknął. – Kiedyś nurkowałem, wytrzymuję długo bez oddychania.
– Nie próbuj mi wmówić, że przez tyle czasu wstrzymywałeś oddech. Czy to ty założyłeś maskę Piotrowi?
– Tak. Kiedy go znalazłem, słaniał się na nogach. Ścianka zewnętrzna wymiennika puściła widocznie dopiero wtedy, gdy się zbliżył. Frigenit buchnął mu prosto w twarz. Założyłem mu maskę, ale on mimo to stracił przytomność. Musiał nałykać się sporo tego paskudztwa.
– Mogło cię spotkać to samo. A poza tym, gdyby to był pożar, trzeba by odpowietrzyć całe pomieszczenie, i co wtedy? Nie wolno podejmować zbędnego ryzyka!
– Wiedziałem od razu, że to wymiennik! Nie było czasu, należało szybko działać, każda sekunda była droga – tłumaczył gorliwie Brian – gdyby Piotr upadł w kałużę ciekłego sodu, byłoby z nim naprawdę bardzo źle!
Kamil nie mógł temu zaprzeczyć, ale wciąż nie rozumiał, w jaki sposób Brianowi udała się ta wariacka akcja.
Nazajutrz wstąpił do lekarza i spytał, jak to właściwie
jest z tym frigenitem.
– Nie jest trujący, ale już przy małym stężeniu w powietrzu powoduje skurcze krtani i oskrzeli, utrudniając oddychanie. Poza tym działa drażniąco na błony śluzowe.
– Czy na oczy też?
– Oczywiście. Powoduje obfite łzawienie.
– Czy zawsze? – upewniał się Kamil. – Czy w każdym przypadku drażni oko?
– Z wyjątkiem przypadku, gdy jest ono sztuczne -zażartował lekarz.
W dwa dni po awarii układu chłodzenia Kamil odwiedził Piotra w jego kabinie. Piotr otrzymał tygodniowe zwolnienie z obowiązków. Dokładne badanie lekarskie wykazało kilka niegroźnych wprawdzie, ale bolesnych skaleczeń odłamkami metalu.
U Piotra siedziały już trzy osoby, w małej kabinie było dość ciasno. Kamil zatrzymał się w otwartych drzwiach.
– Jak się czuje chory? – spytał.
– Tylko nie „chory" – obruszył się Piotr. – Czuję się doskonale. Przekonaj Bunna, żeby pozwolił mi wrócić do pracy.
– Nie śpiesz się, Piotrze. Pracy wystarczy i dla ciebie, to dopiero początek podróży -powiedział Kamil – a na drugi raz nie zapominaj o instrukcji bezpieczeństwa i używaj właściwego sprzętu ochronnego.
Piotr spuścił oczy, jakby przyznając się do swej nieostrożności.
– Zdaje się – ciągnął Kamil – że będę zmuszony zarządzić szkolenie w zakresie bezpieczeństwa pracy. Brian też postąpił nieprawidłowo i tylko dzięki przypadkowi nic mu się nie stało.
– Kiedy zobaczyłem, co się dzieje na tablicy kontrolnej, od razu wiedziałem, że nie można zwlekać -usprawiedliwiał się Piotr. – Chciałem zamknąć uszkodzony rurociąg i włączyć rezerwowy wymiennik. Nie zdążyłem, osłony puściły i frigenit wydostał się na zewnątrz. Czy wiesz, co by się mogło stać, gdyby Brian nie zamknął tego rurociągu? Mielibyśmy przestój co najmniej tygodniowy!
– No i cóż z tego? Tydzień to prawie nic w porównaniu z czasem trwania naszej podróży. Czy tak bardzo musimy się spieszyć? Życie każdego z nas jest zbyt cenne.
– Nie lubię, kiedy w mojej sekcji coś nawala. Choćby
i przez tydzień… – mruknął Piotr.
Kamil uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że między poszczególnymi specjalistami trwa nieustanna, cicha rywalizacja. Kamil był z tego zadowolony. Pomagała ona w utrzymaniu dobrego nastroju wśród załogi. Zaangażowanie i ambicje zawodowe były niezwykle cenne, nie mogły jednak powodować naruszania dyscypliny i zasad bezpieczeństwa.
Bunn wstał z fotela i mijając Kamila, ujął go pod rękę.
– Chodź – powiedział. – Zostawmy go z dwiema
miłymi dziewczynami, to mu na pewno wyjdzie na zdrowie.
– Zaczekaj – mruknął Kamil. – Nie dowiedziałem się jeszcze, jak przebiega usuwanie skutków awarii. Anno, kiedy będziecie gotowi uruchomić wymiennik?
– Właściwie już jesteśmy gotowi. Automaty spawalnicze zakończyły pracę. Jeszcze tylko próba ciśnieniowa – i będzie można włączyć obieg sodu.
– Dobrze, dziękuję… – powiedział Kamil, patrząc na Annę.
Była drobną, jasnowłosą kobietą, powolną w ruchach i zawsze bardzo zasadniczą w słowach. Chwilami miał wrażenie, że Anna ma nieco zwolniony refleks, że zbyt długo zastanawia się nad odpowiedzią na zadane pytanie. Ale to było tylko wrażenie. Testy psychologiczne nie potwierdzały tego i Kamil bez obawy mógł ufać, że Pierwszy Mechanik astrolotu nie zawiedzie w żadnej sytuacji. Przekonał się o tym zresztą teraz, przy okazji pierwszej poważniejszej awarii. W trudnych warunkach, bez wstrzymania ruchu urządzeń, Anna doskonale i w szybkim tempie dała sobie radę z poważnym uszkodzeniem.
Przeniósł wzrok na drugą z kobiet siedzących w kabinie Piotra. Spotkał jej spojrzenie i zmieszał się trochę, dość niespodziewanie dla samego siebie.
,,Za bardzo podoba mi się ta dziewczyna" – pomyślał.
– A u ciebie, Ido, wszystko w porządku? – spytał, by usłyszeć jej głos.
– Komputery raczej nie wybuchają – odpowiedziała z poważną miną.
Uśmiechnął się do niej i szybko wyszedł za Bunnem.
– Z Piotrem jest już zupełnie dobrze – powiedział Bunn. – Na początku myślałem, że będzie znacznie gorzej. Był nieprzytomny, a gdy próbowałem go ocucić, zdradzał objawy szoku nerwowego. Nie mówiłem ci o tym, bo po prostu nie przywiązywałem do tego większej wagi, ale to wyglądało dość groźnie…
– To znaczy?
– No… po prostu nie poznawał mnie, mówił od rzeczy i wyglądał na przerażonego. Dopiero kiedy przyszła Idą, uspokoił się i wrócił do równowagi.
– Idą? Ach tak, rzeczywiście. Była tam, w ambulatorium, kiedy przyszliśmy z Muf im po wypadku.
– Nie sądzę, aby to miało jakiekolwiek znaczenie. Przypuszczam, że po prostu oprzytomniał, a osoba Idy nie odegrała tu specjalnej roli… – Bunn przekrzywił głowę i uśmiechnął się do Kamila.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi! – Kamil patrzył w oczy Bunna, ale końce uszu zarumieniły mu się nieco.
„Czyżby… to było widoczne do tego stopnia, że Bunn zauważył? – pomyślał. – A jeśli nawet, to niech tam… Czy nie może mi się, do licha, podobać taka dziewczyna jak Idą?"
– Rozumiesz, rozumiesz… Ile ty masz właściwie lat, zastępco dowódcy?
– To nie ma nic do rzeczy! – powiedział Kamil oschle. Nie lubił takich pytań.
– Oczywiście. A wracając do sprawy Piotra, zwolnienie dałem mu nie ze względu na te drobne skaleczenia, lecz po prostu po to, by wrócił do równowagi. Chciałem prosić cię, żebyś później przetestował go…