– Gdyby w astrolocie były czynne roboty, zacząłbym je w tej chwili podejrzewać – powiedział Kamil, gdy Steve skończył opowieść. – Można by przypuszczać, że któryś z nich ma stracha i koniecznie chce zmusić nas do odwrotu. Od czasu pierwszych wypraw na Hegar ulepszono roboty jeszcze bardziej. Na szczęście mamy tutaj tylko wąsko specjalizowane automaty.
– Nie chciałem podsuwać ci takich podejrzeń – uśmiechnął się Steve. – Chodziło mi o coś innego.
– Rozumiem, o co ci chodziło. Znajdę jednak sposób na zdemaskowanie przeciwnika, kimkolwiek on jest.
– Nawet wówczas, gdy jest on Obcym Przybyszem?
– Nawet. Musi zdradzić się wreszcie czymkolwiek. Jeśli rozpoczął realizację swoich planów, będzie nadal działał. Udało nam się raz przekreślić jego plany, teraz będziemy czujniejsi. Gdyby posiadał jakieś nadludzkie możliwości, nie bylibyśmy w stanie przeciwstawiać się mu do tej pory.
– Uważaj, Kamilu. Na wszelki wypadek radzę ci przeprowadzić badania lekarskie i psychotechniczne całej załogi – powiedział Steve poważnie.
– Zrobię to, ale nie spodziewam się, że w ten sposób wykryję wśród załogi przybysza z Kosmosu.
– Może uda się wykryć szaleńca lub przynajmniej wykluczyć hipotezę o jego istnieniu.
Badania psychotechniczne nie były dla Roastrona IV żadnym problemem. Doskonale znał zasady wszelkich
testów psychologicznych. Mógłby w każdym z nich osiągnąć wyniki, które zadziwiłyby psychologa. Ale właśnie dlatego Roastron IV zawsze starał się uzyskać wyniki w granicach przeciętnych norm.
To samo dotyczyło badań lekarskich. Zajmując miejsce w automacie diagnostycznym, Roastron IV, dzięki znakomitym symulatorom tętna, bioprądów, temperatury ciała i innych podstawowych parametrów, dostarczał lekarzowi takich wyników, jakich należało się spodziewać po zdrowym, pełnym energii astronaucie. Nawet badania płynów ustrojowych nie przysparzały Roastronowi IV żadnych kłopotów. Miał w swoim wnętrzu ukryte odpowiednie zbiorniki i naczynia, z których można było pobrać wszystko, co jest potrzebne do lekarskich analiz.
– Zgodnie z przewidywaniami, badania nie wyjaśniły niczego – powiedział Kamil. Steve pokiwał głową.
– Przez kilka ostatnich dni nie zdarzyło się nic nowego – powiedział. – Boję się, że nasz przeciwnik obmyśla jakąś akcję. Ma niewiele czasu. Za dwa miesiące nastąpi wymiana załogi.
– Nie zmienię załogi, dopóki nie rozwiążę tej zagadki! – powiedział Kamil. – Ale nie mów o tym nikomu. Niech nasz przeciwnik myśli, że ma mało czasu. W pośpiechu może zrobić coś, co go zdemaskuje.
Steve popatrzył w główny ekran nawigacyjny.
– Czy zamierzasz skorygować ustawienie kamer? To odchylenie utrudnia trochę przeliczenia kursu.
– Mogę wysłać kogoś na zewnątrz. Zrobię to zaraz. Anna jest w tej chwili na służbie. Poślę ją i Briana. Za godzinę będziesz miał wszystko ustawione jak należy.
Kamil wydał polecenia przez telefon. Sam także postanowił przespacerować się w Kosmosie. Z Anną i Brianem wsiadł do windy, która wyniosła ich do dziobowej części astrolotu. Stąd można było wyjść na zewnątrz, na powłokę statku. Gdy byli już gotowi do wyjścia, Kamil zatelefonował do sterowni. Steve wyłączył napęd. Przez komorę śluzy cała trójka wyszła w ciemność. Zapłonęły światełka latarki wbudowane w hełmy skafandrów. Magnetyczne przylgi trzymały mocno i pewnie, ale przepisy bezpieczeństwa nakazywały mimo wszystko używanie tradycyjnej liny zabezpieczającej, więc trzy cienkie, lecz mocne linki, zaczepione o uchwyty przy pasach, rozwijały się powoli za idącymi. Anna i Brian zajęli się ustawianiem kamer, a Kamil obserwował ich pracę, spoglądając od czasu do czasu na rozgwieżdżoną kopułę nad głową. Czuł się trochę nieswojo. Teraz rozumiał, co miał na myśli Steve, gdy mówił, że wyobraźnia może człowieka przyprawić o zachwianie równowagi psychicznej w tak dalekiej podróży. Odczuł to jeszcze dobitniej, gdy wyłączywszy magnesy butów, powoli odpływał od skorupy statku na kilkudziesięciometrową odległość, na jaką pozwoliła długość linki asekuracyjnej. Gdy teraz spojrzał wokół siebie, poczuł nieprzepartą chęć natychmiastowego powrotu, wręcz fizyczną potrzebę przylgnięcia, przytulenia się całym ciałem do metalowej powierzchni kadłuba, jako jedynego dostępnego miejsca oparcia w tej bezgranicznej pustce.
Kamil spostrzegł, że dłonie jego bezwiednie zaciskają się na uwiązanej do pasa linie, jakby w obawie, że odczepi się ona i pozostawi go bezbronnego i bezradnego w przestrzeni.
Szarpnął lekko za linę i poczuł, że zaczyna powoli płynąć w kierunku astrolotu. Z tęsknotą oczekiwał twardego dotknięcia kadłuba, metalicznego uderzenia magnesów o stalowy pancerz statku. I wtedy właśnie przyszła mu do głowy ta myśl… Gdy tak zawieszony w przestrzeni, całym sobą pragnął połączyć się z czymś solidnym i trwałym, po raz pierwszy pomyślał o meduzowatym intruzie, który spłonął w ogniu dysz fotonowych, jak o żywej istocie…
Istocie, może bezrozumnej, ale żywej i samotnej, pragnącej znaleźć w tej pustce jakieś oparcie, jakiś okruch bratniej materii…
Kamery teleskopów zostały ustawione z właściwą precyzją. Steve sprawdził to dokładnie, manewrując astrolotem na wszystkie możliwe sposoby. Kamil wydał zakaz wychodzenia na zewnątrz statku bez jego zezwolenia i zaplombował śluzy wyjściowe, aby uniemożliwić w ten sposób dalsze niespodzianki.
Gdy po powrocie do astrolotu, siedząc w swej kabinie, zajęty był rozwijaniem hipotezy na temat antymate-rialnego obiektu, przyszła Krystyna.
Widywał ją rzadko. Jako elektronik, Krystyna przebywała czasem w kabinie radiowej, ale znacznie częściej buszowała w królestwie elementów elektronicznych, za stalowymi płytami oddzielającymi stanowiska operatorskie od gąszczu barwnych przewodów i mikroskopijnych podzespołów, tworzących subtelne unerwienie astrolotu.
Krystyna weszła do kabiny Kamila i zatrzymała się tuż przy drzwiach. Była sympatyczną młodą kobietą o wyglądzie zastraszonej nieco studentki, co w zestawieniu z równie młodym wyglądem zastępcy dowódcy wydawało się dość śmieszne. Patrzyli na siebie przez chwilę, zanim Kamil podsunął jej fotel.
– Co słychać, Kris? – spytał swobodnym, wesołym tonem, choć wyczuwał, że Pierwszy Elektronik nie przybyła tu w celach wyłącznie towarzyskich.
Krystyna zamknęła drzwi i usiadła.
– Chciałam… Uważam, że powinnam powiedzieć ci o tym – zaczęła. – Nasz komputer zachowuje się dziwnie.
– Komputer? Popsuł się? – Kamil nie był nawet zdziwiony. Spodziewał się różnych rzeczy.
– Nie, chyba się nie popsuł, właściwie działa zupełnie dobrze, tylko że… Tylko że działa samodzielnie…
– Jak to? Bez rozkazów?
Krystyna niepewnie przytaknęła głową.
– Czy jesteś pewna, że tak jest naprawdę?
– Sprawdzałam jeden z głównych bloków operacyjnych. Musiałam w tym celu odłączyć wszystkie kanały wejściowe, żeby wprowadzić program testowy. I wtedy właśnie zauważyłam, że on sam…
– Co to było?
– Jakieś bardzo złożone operacje logiczne. Trudno mi to przetłumaczyć na jeżyk kodu zewnętrznego, nie zarejestrowałam tego na taśmie, bo nie byłam przygotowana na coś podobnego. Ale sprawdziłam dokładnie jeszcze raz wszystkie urządzenia peryferyjne. Żadne z nich nie było włączone.
– Skąd wiec przychodziły rozkazy?
– Zbadałam to. W układzie wejściowym znalazłam ukryty kabel, którego nie ma w schemacie… Ten kabel prowadzi do jednej z komór w sektorze siódmym i znika w otworze prowadzącym do sekcji anten zewnętrznych. Prześledziłam połączenia. Wydaje mi się, że komputer może odbierać rozkazy z zewnątrz, przesyłane w formie sygnałów radiowych… Czy nie wiesz, co to może oznaczać?
Kamil nie odpowiedział. Kusząca hipoteza sama rodziła się w jego umyśle. Komputer! Nie człowiek, lecz komputer, opanowany przez Obcych z Kosmosu! W ten sposób można pokierować statkiem według zupełnie dowolnego programu! Po chwili zrozumiał, że to zupełnie absurdalny pomysł… Czy komputer potrafiłby poprzestawiać kamery? Czy mógłby zaatakować człowieka? Nonsens! A śpiączka? A wydarzenia na Kappie? Nie, to na nic, taka hipoteza nie pasuje do niczego!
Tym niemniej, „nielegalny" kabel sterowania komputerem jest faktem, który coś oznacza. Tylko co?
– Kiedy to zauważyłaś, Kris? To, że komputer samodzielnie działa?
– Przed godziną może… Gdy ustawialiście kamery na kadłubie…
Kamil zerwał się, tknięty nagłą myślą.
– Chodź ze mną – powiedział, pociągając Krystynę za rękę ku wyjściu. – Albo… nie, lepiej zostań w swojej kabinie i nie otwieraj nikomu, dopóki nie wrócę!
Pobiegł w kierunku małych drzwiczek, prowadzących do Sekcji Automatyki. Pchnął je i skradając się cicho, przemierzył kilka wąskich korytarzyków. Na stanowisku kontroli nie było nikogo, w głębi mrocznej wnęki, przy szafach rozdzielczych Kamil dostrzegł czyjeś plecy, zasłaniające otwartą rozdzielnię elektryczną. Podszedł cicho i stanął za plecami Briana. Spojrzał ponad jego ramieniem w głąb szafy rozdzielczej i zdrętwiał.
Brian miał obie dłonie zaciśnięte na szynach, doprowadzających prąd do bezpieczników.
Kamil cofnął się o krok i chrząknął.
Brian odwrócił się gwałtownie, puszczając szyny. Rozległ się krótki syk i błękitna smuga wyładowania błysnęła na chwilę pomiędzy nagim przewodem elektrycznym i dłonią inżyniera. Brian patrzył na Kamila zupełnie spokojnie, jakby nic się nie stało.
– Zaskoczyłeś mnie… – uśmiechnął się pokazując dłonie. – Przyznaję się, nie założyłem rękawic ochronnych, ale przy tak wysokiej częstotliwości prądu niebezpieczeństwo porażenia jest znikome, mimo groźnych na pozór efektów wizualnych.
Kamil patrzył z niedowierzaniem to na Briana, to na znak ostrzegawczy na drzwiach rozdzielni.
– Spójrz! – Brian zbliżył palec do przewodu, z którego strzeliła znów błękitna iskra.
– Daj spokój, zabraniam takich eksperymentów. Przepisy bezpieczeństwa nakazują używanie rękawic.
– W porządku. Gdzieś tu powinny być rękawice… -Brian rozejrzał się wokoło, ale rękawic nie znalazł. Kamil patrzył przez chwilę spod oka na te poszukiwania.
– Zastanawia mnie twoja niechęć do używania sprzętu ochronnego – powiedział po chwili. – Ale przyszedłem tu w innej sprawie. Powiedz mi, co robiłeś w chwili, gdy nastąpiło to niezwykłe uszkodzenie silników i niespodziewany manewr astrolotu?
Brian nie odpowiedział od razu. Kiwnął ręką na Kamila i poprowadził go wąskim przejściem wśród aparatury.
– Rozumiem, do czego zmierzasz. Ja też pomyślałem
o tym – powiedział, zatrzymując się przed kwadratową tablicą pełną wyłączników i lamp kontrolnych. – To są awaryjne wyłączniki poszczególnych sekcji silników głównych. Aby zatrzymać którykolwiek z nich, trzeba przestawić odpowiedni wyłącznik w położenie zerowe. W normalnych warunkach ciąg silników regulować może pilot ze swego stanowiska w sterowni, po wyłączeniu automatycznego naprowadzenia. Jednak w przypadku uszkodzenia układu sterowania lub jakiejkolwiek awarii w obrębie sterowni można użyć tych wyłączników. Konstrukcja automatyki nie przewiduje innej możliwości wpływania na pracę silników głównych. W chwili awarii byłem tutaj, na stanowisku kontroli. Wyłączniki miałem w polu widzenia, w odległości kilku metrów. Niemożliwe, by ktokolwiek ich dotykał…
– Dlaczego ktoś miałby ich dotykać? – Kamil spojrzał z uwagą na twarz inżyniera. – Przecież to było przypadkowe uszkodzenie?
– Od początku wydawało mi się, że ten przypadek był zbyt… celowy. Szukając uszkodzenia, znalazłem zwarcie, które spowodowało przełączenie silników na osiem dziesiątych pełnej mocy. Nie znalazłem jednak przyczyny uprzedniego wyłączenia części silników! Przypomnij sobie, co się wówczas kolejno wydarzyło: najpierw zamilkły cztery silniki drugiego sektora. Spowodowało to obrót astrolotu dokładnie o taki kąt, by atakujący nas obiekt znalazł się w strumieniu fotonów! Dopiero potem wzrosła moc pozostałych silników… Otóż, będąc pewny, że nikt nie ruszał wyłączników awaryjnych, sprawdziłem wszystkie dostępne odcinki kabli sterowania.
Brian poprowadził Kamila wzdłuż przejrzystej, plastykowej rury, kryjącej w sobie pęki barwnych przewodów. Wiązka kabli przenikała przez kilka ścianek działowych, zmieniając kilkakrotnie kierunek.
– Tutaj jest otwór w ścianie rury. Zwykle jest on zasłonięty okrągłą płytką, którą jednak łatwo można usunąć. – Brian zdjął pokrywkę i sięgnął do wnętrza rury. Wybrał dwa spośród pęku przewodów, pokryte zieloną powłoką izolacyjną. Przyciągnął je w stronę otworu i nieco załamał.
Na powierzchni izolacji rozwarły się dwie poprzeczne szczeliny, sięgając w głąb, aż do połyskujących czerwonawo miedzianych żył kabli.
– Zwarcie tych przewodów powoduje rozłączenie styków przekaźnika w drugim sektorze napędu. Wystarczyło naciąć izolację i zewrzeć przewody na kilka sekund, aby silniki przestały działać. A potem…
Brian otworzył małą szafkę rozdzielczą i pokazał Kamilowi rząd zacisków, mocujących końcówki kilkunastu przewodów.
– Potem można było obluzować nieco tę nakrętkę, aby koniec przewodu uwolnił się i dotknął metalowej ścianki. To właśnie było przyczyną nagłego skoku mocy silników.
– Twierdzisz więc, że ktoś celowo wykonał ten manewr, zwierając odpowiednie punkty w układzie sterowania?
– Uważam to za wysoce prawdopodobne.
– Kto mógł to zrobić, twoim zdaniem?
– Chyba tylko… ja! – uśmiechnął się Brian. – Nikt inny nie zna tak dobrze układów sterowania. Jednakże ja nie mógłbym tego zrobić z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze – nie musiałbym uciekać się do takich sposobów, mając w zasięgu ręki awaryjne wyłączniki. Po drugie – bez znajomości wzajemnego położenia, prędkości i przyspieszeń astrolotu i ścigającego obiektu, bez odpowiednich przeliczeń, wykonanych przy użyciu komputera, nie zdołałbym określić chwili, w której należy dokonać manewru, czasu jego trwania i kilku innych danych, niezbędnych dla osiągnięcia tak znakomitego rezultatu.
Kamil dokładnie obejrzał wszystkie zakamarki wokół miejsca, gdzie stali.
– Dokąd prowadzi to przejście? – spytał wskazując na małe, zamknięte drzwiczki w ścianie.
– Do sekcji napędu. To jest przejście ewakuacyjne, zwykle nie używane.
Gdy wracali – w kierunku wyjścia z sekcji automatyki, Kamil przez cały czas milczał, przetrawiając jeszcze raz w myślach te nowe fakty, które niezbicie potwierdzały jego przypuszczenie, lecz w dalszym ciągu nie przynosiły jasnej odpowiedzi na pytanie: kto?
Byłem już prawie pewien, że to Brian. Teraz jednak zaczynam wątpić. Owszem, mógł to zrobić. Ale po co miałby zostawiać ślady w postaci nacięć kabla, jeśli to samo osiągnąć można przez proste przełączenie na tablicy wyłączników?
Zaraz, zaraz. A jeśli te nacięcia miały być dowodem, że zrobił to ktoś inny? Jeśli mają odwrócić podejrzenia od osoby Briana? Może dlatego tak skwapliwie objaśnił mi, w jaki sposób ktoś mógł to zrobić bez jego udziału i bez jego wiedzy.
Stanowisko Briana niema bezpośredniego połączenia z komputerem. Jeśli jednak istnieje wykryty przez Krystynę kabel łączący antenę zewnętrzną z wejściem komputera, to któż może zaręczyć, że nie istnieją inne połączenia, dotychczas nie ujawnione?
Komputer dysponował pełnym zestawem danych o locie nieznanego obiektu. Kilka informacji, przekazanych maszynie, wystarczyłoby dla otrzymania precyzyjnych wskazówek dotyczących sposobu wykonania manewru.
Jednakże, to przecież nie Brian, lecz Piotr był najbardziej zaniepokojony pojawieniem się kosmicznego intruza. Wracając ze sterowni do sekcji napędu mógł bez trudu, przez nikogo nie zauważony, dotrzeć przez awaryjne przejście do wiązki kabli, zwykłym scyzorykiem spowodować zwarcie przewodów i odkręcić zacisk w szafce obok (Piotr zawsze nosi drobne narzędzia w kieszeniach kombinezonu - jakieś klucze i śrubokręty). Ale czy można przypuścić, że zna na tyle dokładnie całą automatykę?
A poza nimi dwoma, czy nie mógł tego dokonać ktokolwiek inny? W atmosferze emocji i podniecenia nikt nie patrzył na pozostałych, wszyscy śledzili przebieg wypadków rozgrywających się w próżni poza statkiem.
Tylko Steve był wtedy przez cały czas w zasięgu mojego wzroku. Jego mogę zdecydowanie skreślić z mojej listy. Dobre i to.
A jednak wciąż kołacze mi się po głowie historia z frigenitem. Do tego jeszcze te dziwne zabawy Briana z wyładowaniami elektrycznymi…