Starszy sierżant Bob Duncan, szef kierowania ogniem w sekcji ciężkich moździerzy drugiego batalionu trzysta dwudziestego piątego pułku piechoty, przysparzał czasem problemów swoim przełożonym, co eufemistycznie nazywano wyzwaniem dla dowództwa. Przez cały czas trwania kariery wojskowej nie zdołał się nigdzie wpasować.
Miał wszystkie odznaczenia, jakich można by oczekiwać po dziesięciu latach służby w osiemdziesiątej drugiej dywizji powietrznodesantowej. Patkę Rangersów, skrzydła spadochroniarskie, belki starszego sierżanta. Jednak mimo wszystko podlegli mu sierżanci jakoś nie do końca mu ufali. Częściowo przyczyną tego była natura jego kariery. Z wielu powodów nie przeniesiono go nigdy do innej jednostki. Przyszedł jako szeregowiec świeżo po szkole indywidualnego szkolenia i desantu piechoty, od razu został przydzielony do kompanii D (ówczesnej kompanii wsparcia) drugiego batalionu trzysta dwudziestego piątego pułku, i tak już zostało. Nie dla niego były transfery do Korei albo Niemiec. Nie wysyłano go do jednostek powietrznodesantowych we Włoszech, na Alasce albo w Panamie. Zamiast tego pełnił chyba wszystkie funkcje w swojej kompanii. Potrzebny zwiadowca, żeby uzupełnić pluton? Sierżant Duncan był zwiadowcą. Potrzebny dowódca sekcji TOW na HUMVEE? Sierżant Duncan. Potrzebny szef centrum kierowania ogniem? Dowódca sekcji moździerzy? Sierżant operacyjny? Wezwij sierżanta Duncana. Duncan był stałym elementem kompanii D, bardziej trwałym niż koszary czy ciągle przenoszeni starsi sierżanci, porucznicy i inni dowódcy. Kiedy tylko nowi szefowie mieli jakieś pytania, nieodmiennie zwracali się do sierżanta Duncana.
Wydawałoby się, że taka wszechwiedza w zakresie funkcjonowania kompanii, od zaopatrzenia (urzędnik biura zaopatrzenia, dziewięć miesięcy) po pluton przeciwpancerny (dowódca plutonu, blisko rok, celowniczy, dowódca zespołu w jeepie, sierżant bazy motorowej), powinna prowadzić do ciągłych pochwał i szybkich awansów. Przy jakimkolwiek niebezpiecznym i brudnym zadaniu, przy jakiejkolwiek trudnej robocie w kurzu i pyle niezbędny był sierżant Duncan.
Ale to stwarzało też pewne problemy. Jak można dawać te same rady, udzielać w kółko tych samych lekcji, i to nie podkomendnym, a przełożonym, i nie rozwinąć w sobie pewnej wyniosłości? Gdyby dowódca kompanii stale musiał cię o coś pytać, nieuchronnie doszedłbyś do ubliżających mu wniosków. Gdybyś dwa razy w swojej karierze przewodził niedobitkom kompanii na manewrach ćwiczeniowych, z czego raz dostałbyś dużo wyższą notę niż twój aktualny dowódca, gdyby najcięższe zadanie stało się dla ciebie rutyną, gdyby zawsze wybierano cię jako pierwszego do każdej trudnej i nieciekawej pracy, bo jesteś w tym cholernie dobry i twój pierwszy sierżant ma cię wtedy z głowy, ogarnęłoby cię w końcu nieopisane znudzenie. W przypadku żołnierzy takich jak sierżant Duncan znudzenie to zawsze prowadziło do niefortunnych innowacji. Może byłoby lepiej, gdyby druty przebiegały tędy? Co by się stało, gdybyśmy zrobili to w ten sposób? Może użyjemy tych fajerwerków do produkcji miny-pułapki?
Reperkusje tego ostatniego eksperymentu odczuwał do dzisiaj.
Byłoby o wiele lepiej dla sierżanta Duncana, dla armii, a już na pewno dla kompanii D, gdyby przeniesiono go i postawiono przed nowymi wyzwaniami. Ale on pozostawał ciągle stałym elementem kompanii i batalionu, i zaczynał coraz bardziej gnuśnieć.
Zrządzeniem losu odmiana przyszła i do niego. Odwrócił czarną skrzynkę i usiadł na pryczy naprzeciwko swojego obecnego współlokatora, którego nie znosił. Zwrócił uwagę na zadziwiające zjawisko, że najwyraźniej nie znosił trzy razy więcej współlokatorów niż ich kiedykolwiek miał. Niedługo przyjdzie pora, żeby okazać niechęć także i temu sierżantowi zwiadowcy, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy. Cóż, Duncan był zwiadowcą, kiedy ten mały gówniarz chodził jeszcze do szkoły, więc według Boba Duncana mógł równie dobrze spakować swój pieprzony worek na rzeczy osobiste i od razu wkroczyć do akcji. Głupi dureń uważnie ostrzył na diamentowej ostrzałce nóż długości mniej więcej swojego przedramienia, jakby już następnego dnia miał go użyć przeciwko Posleenom. O ile sierżant Duncan zdołał ustalić, na ciałach Posleenów nie było ani jednego miejsca, gdzie można by wepchnąć nóż i zadać śmiertelną ranę. Poza tym jak zamierzał użyć noża w pancerzu wspomaganym? Ciągłe ostrzenie stawało się jeszcze bardziej irytujące niż drapanie wełny z pościeli na łóżku. Rany boskie! Do jasnej cholery, zabierzcie tego gościa z mojego pokoju!
Duncan czekał, aż zwołają ostatni apel, i żeby zapomnieć o durnym współlokatorze przyglądał się ostatniej czarnej skrzynce, jaką im przydzielili. Była wielkości mniej więcej pudełka Marlboro, płaska, o intensywnie czarnej barwie, z wyglądu bardzo podobna do inteligentnych przekaźników. Czarna jak as pik. I wytwarzała pole siłowe, którego nie można było przebić kulą kaliber .308. Duncan już to sprawdzał. Kilka razy, żeby się upewnić. Skrzynka nawet nie drgnęła, kiedy pociski odbijały się rykoszetem; to był ciekawy widok. Dość powiedzieć, że chłopaki wokół ruszali się cholernie szybko, kiedy kule wróciły na teren klubu strzeleckiego w Fort Bragg. Na szczęście w okolicy nie było żadnych trepów. Inni strzelcy tylko się śmiali, a potem powrócili do strzelania.
Dobra, więc skrzynka odbijała pociski. Ale pole rozwijało się tylko na jakieś dwa metry w każdą stronę i zatrzymywało, kiedy napotykało przeszkodę. Zatrzymywało się. Nie omijało przeszkody. Po prostu się zatrzymywało, co było kompletnym niewypałem, jeśli się nad tym przez chwilę zastanowić. I skrzynkę trzeba było specjalnie przymocować, a nie tylko schować ją w odpowiednim miejscu. Duncan odbył krótką rozmowę z inteligentnym przekaźnikiem i okazało się, że cholerna skrzynka miała coś w rodzaju blokady bezpieczeństwa.
Więc Duncan porozmawiał z przekaźnikiem jeszcze trochę dłużej i przekonał go, że skoro byli batalionem eksperymentalnym, to powinni mieć prawo eksperymentować. Przekaźnik sprawdził protokoły i najwyraźniej zgodził się z tym, bo wyłączył blokady. Duncan upewnił się, że przyrząd jest w zasięgu ręki, i uruchomił go.
Urządzenie wytwarzające osobiste pole siłowe działało na zasadzie generowania siatki siłowej o niskiej energii.
Zaprojektowano je w taki sposób, żeby przez czterdzieści pięć minut podtrzymywało pole siłowe wokół obszaru o powierzchni dwunastu metrów kwadratowych. Jeżeli nastawiono by je na maksymalny zasięg, pole objęłoby powierzchnię tysiąca dwustu pięćdziesięciu metrów kwadratowych i utrzymałoby się przez trzy milisekundy. Siatka była praktycznie dwuwymiarowa. Rozwijała się na dwadzieścia metrów w każdą stronę, przenikając przestrzenie między atomami.
Siatka przecięła teraz powietrze niczym samurajska katana, przechodząc przez wszystkie przedmioty, belki dwuteowe, konstrukcję łóżka, szafki na ścianach i, na nieszczęście dla współlokatora sierżanta Duncana, przez jego kończyny. Płaszczyzna siatki, cieńszej od włosa, sięgała od magazynu, gdzie między innymi rozcięła całe pudełko piór Bica i spowodowała ogromny bałagan, aż po dach, gdzie zrobiła ogromną wyrwę. Jednak kiedy całą bazę zaatakowali później Posleeni, i tak nikt nie zwracał już uwagi na tę jedną wyrwę. Ponadto wydajność urządzenia była większa niż zespołu obwodów nadprzewodnikowych i tracona energia szybko ogrzała skrzynkę do ponad dwustu stopni Celsjusza.
— Jezu! — wrzasnął sierżant Duncan i upuścił parzące nagle urządzenie, a jego prycza spadła na podłogę. Kiedy przełamana podłoga zapadła się lekko do środka, zaczął zsuwać się naprzód, podobnie jak jego towarzysz na drugiej pryczy. Współlokator wydał z siebie przeraźliwy krzyk, kiedy jego nogi odłączyły się nagle poniżej kolan od ześlizgującego się po pochylni ciała, a jasnoczerwona krew bluznęła na szybko ciemniejącą pościel.
W swoim czasie sierżant Duncan widział więcej tragicznych wypadków niż ktokolwiek inny, więc teraz zadziałał bez zastanowienia. Szybko owinął rzemień spadochronowy wokół kikutów. Nóż doskonale nadał się na krępulec przy jednej opasce uciskowej; dobrze umiejscowiony nie przeciął nawet rzemienia. Druga opaska spowolniła upływ krwi po użyciu samozaciskającej się pętli, bardzo przydatnej do przygotowywania pojazdów do twardego lądowania lub w kontaktach z pewnego rodzaju kobietami. Nieszczęsny współlokator miotał przekleństwa i płakał; dla kogoś takiego jak on utrata nóg mogła oznaczać śmierć.
— Przestań — warknął sierżant Duncan, kiedy wsunął śrubokręt pod drugą opaskę i zacisnął ją, aż ustał upływ krwi. — Potrafią teraz sprawić, że wyrosną ci nowe nogi.
Wzrok współlokatora stawał się mętny od utraty krwi, ale mężczyzna zdołał jeszcze uchwycić sens wypowiedzi i przytaknąć, zanim zemdlał.
— Za to ja siedzę w gównie — szepnął wreszcie Duncan, przycisnął poparzoną dłoń do piersi i wdrapał się w górę pochylni do drzwi.
— Sanitariusz! — ryknął w głąb korytarza, oparł się plecami o framugę i popatrzył niewidzącym wzrokiem na podłogę opadającą ku miejscu niezwykle równego cięcia.
Starszy sierżant Black wszedł do biura dowódcy batalionu, przepisowo wykonał zwrot w prawo i zasalutował.
Sierżant Duncan wszedł tuż za nim i stanął na baczność.
— Starszy sierżant Black melduje się na rozkaz z jednym podkomendnym — powiedział zdecydowanym, ale cichym głosem Black.
— Spocznij, sierżancie Black — powiedział podpułkownik Youngman.
Patrzył na sierżanta Duncana przez całą minutę. Duncan stał na baczność i pocił się, czytając wiszący na przeciwległej ścianie dyplom mianowania na oficera. Jego umysł odpłynął w takie miejsce, w którym nie mogło być mowy o sądzie wojskowym. Duncan miał nieodparte wrażenie, że ostatnie wydarzenia z pewnością były snem, koszmarem nocnym. Nic tak okropnego nie mogło się zdarzyć w rzeczywistości.
— Sierżancie Duncan, i to jest czysto retoryczne pytanie, co ja mam z wami zrobić? Jesteście bardzo kompetentni, o ile akurat czegoś nie spieprzycie, a najwyraźniej robicie to na zawołanie. Odbyłem rozmowę ze starszym sierżantem, dowódcą waszej kompanii, z sierżantem z waszego plutonu i, poza protokołem, waszym byłym dowódcą. Usłyszałem także kilka oficjalnych uwag na wasz temat od obecnego przełożonego.
Youngman urwał, a jego twarz zmieniła się.
— Przyznam, że jestem w kropce. Oczekujemy w bardzo niedalekiej przyszłości wojny i potrzebny nam jest każdy cholerny wyszkolony podoficer, jakiego tylko możemy dorwać. Tak więc wycieczka do Leavenworth — obydwaj podoficerowie drgnęli na dźwięk tej nazwy — która byłaby najlżejszą karą, na jaką zasługujecie, prawie nie wchodzi w grę. Jednak jeśli postawię was przed sądem, właśnie tam traficie. Zdajecie sobie z tego sprawę, sierżancie?
— Tak, sir — odpowiedział cicho Duncan.
— Spowodowaliście uszkodzenie struktury budynku, którego koszty naprawy wyniosą pięćdziesiąt trzy tysiące dolarów, i odcięliście nogi waszemu współlokatorowi. Gdyby nie ta nowa galaksjańska — podpułkownik praktycznie wypluł to słowo — technologia medyczna, byłby kaleką do końca życia, ale i tak mam o jednego starszego podoficera mniej. Teraz jest tylko pacjentem i zostanie zastąpiony kimś innym. Podobno miną co najmniej trzy miesiące, zanim urosną mu nowe nogi, co oznacza, że raczej nie dostaniemy go już z powrotem. Więc, jak już mówiłem, co ja mam z wami zrobić? To jest oficjalne pytanie, życzycie sobie karę administracyjną czy sądową? To jest, przyjmiecie dowolną karę, którą wymierzę, czy chcecie stanąć przed sądem wojskowym?
— Administracyjną, sir.
Duncan odetchnął w duchu, że dano mu tę możliwość.
— Bardzo sprytnie, sierżancie, mówiono mi, że jesteście inteligentni. Więc dobrze, sześćdziesiąt dni aresztu, czterdzieści pięć dni dodatkowej służby, połowa żołdu przez dwa miesiące i jeden stopień niżej.
Pułkownik zastosował praktycznie wszystkie przewidziane regulaminem kary.
— Aha, sierżancie, jak rozumiem, liczył pan na awans na sierżanta pierwszej klasy. — Oficer urwał na moment. — Musiałby wtedy być bardzo zimny dzień w piekle. Odmaszerować.
Sierżant Black stanął na baczność, ryknął „W prawo zwrot!” i wyprowadził sierżanta Duncana z biura.
— Sierżancie!
Sierżant wszedł do biura, kiedy obydwaj podoficerowie wyszli już z budynku.
— Tak, sir?
— Przekażcie to pierwszym sierżantom i kapitanom. Nie rozumiemy, na jakiej zasadzie działają te wszystkie urządzenia, i nie mamy czasu, żeby zajmować się zagrożeniami, które niosą. Czeka nas ogólny Test Gotowości Bojowej i musimy się skoncentrować na podstawowych umiejętnościach. Noty za ostatnie ćwiczenia były tragicznie niskie. Chcę, żeby zaraz schowano wszystkie urządzenia GalTechu. Proszę zamknąć w zbrojowniach te, które się tam zmieszczą, a resztę w magazynach, szczególnie te cholerne hełmy i przekaźniki. A co do Duncana, myślę, że był w naszym batalionie zbyt długo, ale brakuje nam podoficerów i nie mogę go odesłać. Co pan o tym sądzi?
Krępy starszy sierżant o blond włosach przygryzł wargi w zamyśleniu.
— W trzecim plutonie kompanii Bravo przyda się dowódca drużyny. Zajmujący to stanowisko sierżant jest doświadczony, ale karierę zrobił w oddziałach piechoty. Myślę, że Duncan dobrze by się tam nadawał, a sierżant Green powinien wiedzieć, jak radzić sobie z trudnymi dziećmi.
— Zrób to. Jeszcze dzisiaj — rzucił oficer, umywając ręce od całej sprawy.
— Tak jest, sir.
— I zamknij ten złom pod kluczem.
— Tak jest, sir. Kiedy spodziewa się pan rozpoczęcia ćwiczeń z pancerzami wspomaganymi? Zapytają mnie o to.
Starsi sierżanci stale go o to wypytywali. Szczególnie dowódca kompanii Bravo codziennie wiercił mu dziurę w brzuchu.
— Dziewięćdziesiąt dni po ogólnym Teście Przydatności Bojowej mamy zaplanowany lot na Diess — powiedział ostro Youngman. — Odbędziemy wtedy intensywny cykl szkoleniowy. Prosiłem już o fundusze.
— Tak jest, sir.
— Odmaszerować.
Pułkownik wziął do ręki raport i zaczął go uzupełniać, kiedy starszy podoficer batalionu opuścił biuro.