5

Fort McPherson, Georgia, Sol III
11:15 czasu wschodniego USA, 18 marca 2001

Gwarny tłum mundurowych i cywilów podniósł się, żeby wyjść z audytorium, a generał Horner skinął ręką na Mike’a, żeby z powrotem usiadł na krześle. Odczekał, aż wszyscy opuszczą duże pomieszczenie, i rozejrzał się wokół. Kilku innych zwierzchników wysłało członków swoich zespołów na pospieszne konferencje. Jack uśmiechnął się w duchu. Wszyscy starsi oficerowie, łącznie z nim, byli całkowicie zdezorientowani. Wyszkolono ich do walki z ludźmi i żaden z nich nigdy poważnie nie zastanawiał się nad walką z pozaziemskimi siłami zbrojnymi.

Sam pomysł wydawał im się dotąd absurdalny: przestarzały scenariusz, odłożony na najwyższą półkę w Pentagonie, wymyślony przez zapalonych mięczaków z komitetu ekspertów od zimnej wojny.

Ale teraz musieli odkurzyć ten niedorzeczny scenariusz. Horner zdawał sobie sprawę z niewielkiej przydatności ekspertów. Możliwe, że szaleńcy na punkcie fantastyki naukowej, jak troglodyta, którego wezwał, marzą o gruszkach na wierzbie, ale przynajmniej trochę wiedzą o tym rodzaju zagrożenia i dlatego są na wagę złota.

Tylko dwóch szefów zespołu rozmawiało z wojskowym personelem — pozostali dyskutowali z cywilami, a więc większość z nich wiedziała, gdzie szukać wsparcia.

Kiedy Horner upewnił się, że nikt ich nie słyszy, zwrócił się do byłego podoficera. Mike nadal wertował dokumenty. Blask białych świateł na wysokim suficie uwydatniał liczne nadruki „Ściśle tajne” na kartkach dokumentacji.

— No? — Generał skinął głową w stronę dokumentów. — Co o tym sądzisz? Chciałbym poznać twoje zdanie, zanim spotkamy się z resztą zespołu.

— Mam mówić szczerze? — zapytał Mike, oglądając schemat jakiegoś pojazdu.

— Tak.

— Mamy przesrane.

Były podoficer z trzaskiem zamknął notatnik i spojrzał ponuro na pozbawiony wesołości uśmiech generała.

Wyglądał na nieco bardziej przygnębionego niż zwykle, a generał wiedział z doświadczenia, że to mogło oznaczać wszystko albo nic.

— Czy byłbyś łaskaw wyrażać się bardziej precyzyjnie? — zapytał Horner i złożył dłonie w kształt piramidy.

Mike przesunął się na bok w krześle, dzięki czemu lepiej widział twarz generała, i uderzył ręką w dokumentację.

— Według tego możemy spodziewać się pięciu fal inwazji w około półrocznych odstępach i dodatkowych mniejszych ataków, niezależnych od głównych najazdów. Pierwsza fala dotrze tu za jakieś pięć lat. Podczas każdej inwazji będziemy musieli stawić czoło pięćdziesięciu do siedemdziesięciu wielkim bojowym kulom kolonizacyjnym, a w skład każdej z nich wchodzi od pięciuset do sześciuset lądowników bojowych. Na pokładzie każdego lądownika będzie posleeński odpowiednik dywizji wojska, mimo że nazywamy go brygadą. Mam rację?

Pięćset do sześciuset dywizji?

— Tak. Bardzo małe, niemal kieszonkowe, dywizje. Wolę określenie „brygady”.

Horner otworzył własną dokumentację i sprawdzał liczby.

— Ale każda kula będzie zawierała do czterech milionów żołnierzy wszystkich typów. Zgadza się? — nalegał Mike.

— Zgadza się.

— Czyli każda fala inwazji przyniesie dwieście czterdzieści milionów dobrze uzbrojonych pozaziemskich żołnierzy.

Oskarżenie było stanowcze.

— Tak.

— Pięć razy. Liczba uczestników każdego najazdu przekracza ostatnie znane mi dane na temat liczby personelu wojskowego na świecie. I każdy z tych Posleenów jest żołnierzem, a nie jeden na dziesięciu jak we współczesnych armiach.

— Niestety — Horner obdarował Mike’a kolejnym ze swoich pozbawionych wesołości uśmiechów.

— Nie widzisz w tym przypadkiem jakiegoś problemu? — zapytał cicho Mike, rytmicznie to zaciskając, to rozluźniając dłonie.

— Czekam, aż sam to z siebie wyrzucisz — przyznał Horner.

— W porządku. Więc, ci… Posleeni dysponują kompaniami około czterystu żołnierzy każda. Wszystkie są dowodzone przez kogoś zwanego Wszechwładcą, posiadającego ciężką broń zamontowaną na pojeździe.

Urwał i przez chwilę rozmyślał o strukturze takiej armii. Naraz przyszło mu coś do głowy i uśmiechnął się dziwnie.

— Co? — zapytał Horner i spojrzał na niego uważnie.

— Wiesz, co mi to przypomina?

— Co?

— Strukturę armii w czasach Sun Tzu.

Spojrzał na generała i zauważył jego zakłopotany wyraz twarzy.

— Jeden ciężki rydwan na dziesięciu piechotnych — wyjaśnił.

Jack zastanowił się przez chwilę i przytaknął.

— Więc co nam to daje?

— „Kiedy wróg jest silny, wycofujemy się, kiedy jest słaby, atakujemy.” — Tak, i podstępy strategiczne. A jeśli chodzi o broń?

— Posleeńska kompania będzie dysponować jakimiś ośmioma ciężkimi wyrzutniami rakiet — ciągnął Mike, patrząc w dokumentację. — Należy przypuszczać, że rakiety te przebiją Abramsa wzdłuż na wylot. Jeszcze kilka trzymilimetrowych dział Gaussa, które pewnie załatwią Abramsa z boku, a już na pewno rozwalą Bradleya.

— Nie można nimi wycelować — zauważył generał.

— Z całym należnym szacunkiem, sir, można — nie zgodził się Mike. — Broń nie ma celowników, ale to nie znaczy, że nie można wycelować. A z tego, co wiemy, Posleeni lubią zmasowany atak.

— Słusznie — przyznał Horner. — Ale pomoże im to tylko przy strzelaniu na niewielką odległość. Czy nam to coś daje?

— Tak, i właśnie o to chodzi. Jeśli podejdziemy za blisko, rozwalą nas przy użyciu dowolnego nowoczesnego systemu.

Mike uniósł brew.

— Właściwie sam już do tego doszedłem — stwierdził Horner.

Obdarzył Mike’a kolejnym chłodnym uśmiechem i opuścił ręce. Zmęczyło go narzekanie, nadszedł czas na pomysły.

O’Neal znowu otworzył teczkę dokumentów.

— Żeby ich zatrzymać, potrzebujemy piechoty. Możemy uzyskać przewagę, jeśli użyjemy artylerii, lotnictwo nie wchodzi w grę, możemy też użyć jakichś cudownych czołgów, ale jeśli będą za drogie, wykończą nas koszty produkcji. Ale potrzebujemy czegoś, żeby przeprowadzić atak, a nie tylko bronić się w fortyfikacjach. Musimy być w stanie zatrzymać ich w miejscu i przetrwać, nawet jeśli będziemy otoczeni, wezwać wsparcie ogniowe…

— Przyszły mi do głowy dwie rzeczy — powiedział Jack.

Mike spojrzał na schemat pojazdu Wszechwładcy, antygrawitacyjne sanie w kształcie spodka, z ciężką bronią zamocowaną centralnie. Na ilustracji był to wielolufowy ciężki laser.

— Myślę, że możemy użyć mechów — powiedział generał i odchylił się lekko w bok, żeby zobaczyć, czy były podoficer go słucha. Ciche parsknięcie było wystarczającym potwierdzeniem.

— Co?

— Widzisz? — zapytał Mike i wskazał na laser.

— Tak.

— Napisano tu, że Wszechwładcy używają ciężkich laserów, ciężkich dział Gaussa albo wieloprowadnicowych powtarzalnych wyrzutni pocisków hiperszybkich. Więc o ile nie masz na myśli mechów w ilości wystarczającej do przytłoczenia celu, nie chciałbym być w niczym takim jak mech. — Mike znowu wskazał rysunek. — Pięć, sześć takich dział rozbiłoby go na miazgę, a takich dział jest od czternastu do dwudziestu na „brygadę”. Nie mówiąc już o tym, że żaden mech nie wytrzyma trafienia pociskiem hiperszybkim. Zresztą kawaleria zaliczyłaby mechy raczej do swojej działki.

— Ja się zajmę walką na górze — powiedział generał — a ty się zajmij systemami. A może ich zabijemy zanim będą mieli szansę zabić nas? Powinno nam się udać zaatakować z daleka i wyeliminować Wszechwładców.

— Pewnie tak, w sprzyjających okolicznościach, Jack, ale co się stanie, kiedy się wreszcie zbliżą? Albo kiedy nagle znajdziesz się pomiędzy nimi? Daj spokój! Sam mnie tego uczyłeś. Na pewno pamiętasz, co się stało w Grenadzie.

— W takim razie pancerze wspomagane, które były moim drugim pomysłem, też nie wchodzą w grę — powiedział generał i skrzywił się.

Wysłanie nie chronionej niczym piechoty przeciw tym wojskom ponad wszelką wątpliwość skończyłoby się rzezią.

— Niekoniecznie — stwierdził Mike i otworzył dokumentację na innej stronie. — Posleeni walczą przecież w falangach. Duże bloki zwykłych wojowników z Wszechwładcami w nieregularnych odstępach, zazwyczaj daleko z tyłu.

— Zgadza się. — Generał zmrużył oczy, kiedy patrzył na Mike’a, i próbował nadążyć za jego tokiem rozumowania.

— I zasadniczo nie można ich zawrócić. Nie można ich ani wystraszyć, ani zmusić do odwrotu.

Mike w zamyśleniu podrapał się po podbródku.

— Galaksjanom nigdy się to nie udało — zaznaczył Horner z wyraźną sugestią, że mogłoby się to udać Ziemianom.

— Więc trzeba ich wybić wszystkich co do jednego. — Mike podrapał się w policzek, który zaczął już pokrywać się słabym meszkiem zarostu. — Ale nawet jeżeli będziemy na wzniesieniu terenu, a oni będą mieli ograniczone pole manewru, to i tak jeśli zabijemy jeden milion, zostaną nam jeszcze dwa.

— Tak — zgodził się Horner. — Więc potrzebujemy czegoś na tyle silnego, że zabiłoby miliony i jednocześnie przetrwało atak milionów.

Horner zastanowił się nad tym, co właśnie powiedział, i przyszło mu do głowy coś podobnego do piechoty.

— Masz rację, to niemożliwe, mamy przesrane.

Generał potrząsnął głową, zaciął usta i utkwił wzrok w jakimś odległym punkcie przestrzeni.

Mike otworzył nagle szeroko oczy i strzelił palcami.

— Masz rację tylko częściowo. Nie musimy mieć czegoś, co przetrwa uderzenie milionów pocisków jednocześnie.

— Dla podkreślenia słów miarowo kiwał palcem. — Jeśli użyjemy mecha, będzie wystawał ponad formację wroga i stanie się celem dla każdego Posleena. Ale jeśli użyjemy pancerzy wspomaganych, będziemy na ich poziomie i wtedy mogą nas trafić tylko jednostki z pierwszego szeregu. Jeśli jednostka pancerzy sama rozpęta wystarczające piekło, będzie w stanie zmniejszyć ostrzał skierowany przeciw niej, szczególnie jeśli wesprzemy ją artylerią. Poza tym jednostka taka mogłaby przemieszczać się po nierównym terenie, nie do przebycia dla Posleenów i cholernie trudnym dla czołgów i mechów. Poruszałaby się szybciej niż Posleeni i przy każdym kontakcie zadawałaby im ogromne straty. Przy odpowiedniej komunikacji z dowództwem i sprawnych systemach kontrolnych jednostka będzie w stanie podać precyzyjnie współrzędne wroga i jednocześnie odpowiedzieć na bezpośredni atak z bliska i z daleka.

Na zakończenie Mike kiwnął głową.

— Od początku byłem za pancerzami wspomaganymi, ale chciałem się upewnić, czy moja intuicja dobrze mi podpowiada.

Z uśmiechem odchylił się do tyłu na krześle, ogarnięty uczuciem ulgi. Nadciągająca burza wywoła duże straty, ale jeśli Galaksjanie będą w stanie dostarczyć pancerze wspomagane, ludzkość będzie mogła jednak przetrwać.

— Dobra — powiedział Horner, kiedy zastanowił się na tym pomysłem.

Zaczął marszczyć czoło, co było niewątpliwą oznaką zadowolenia.

— Niech tak będzie, jeśli tylko Galaksjanie potrafią to zbudować.

— I jeśli nas na to stać. Pancerze będą drogie. A skoro już o tym mowa, czy możesz mi wyjaśnić zależność między budżetem i strukturą armii? Nie opisano tego dokładnie w dokumentacji.

Mike przerzucił strony, żeby przeszukać indeks, ale jedyny wpis odnosił się do pojedynczej, niewiele mówiącej linijki tekstu.

— Cóż — powiedział Horner, a jego twarz stała się jeszcze bardziej ponura. — Mówiono mi o tym. Galaksjanie walczą z Posleenami od czasu naszej wojny secesyjnej. Początkowo bronili każdej planety jako Federacja, ale kiedy stracili ich zbyt wiele, przestali sobie radzić z kosztami. Więc teraz podczas obrony każda planeta jest zdana tylko na siebie, a Federacja wspiera jedynie Flotę. Atakowane planety mogą uzyskać fundusze od innych sojuszniczych planet. My jednak nie zawarliśmy żadnych sojuszów międzyplanetarnych, więc źródło funduszy na obronę jest naszym głównym problemem.

— Ale skoro mamy Flotę, Posleeni nigdy nie wylądują — zauważył Mike.

— Zgadza się — przytaknął Horner — ale Flota składa się w tej chwili ze statków bardzo złej jakości. Właśnie to muszą naprawić chłopaki z marynarki i lotnictwa.

Wskazał innego starszego oficera, admirała, który był pochłonięty rozmową z jakimś cywilem.

— I zgadnij, kto podpisze kontrakt z marynarką — parsknął śmiechem Mike, kiedy rozpoznał cywila. — Więc zostawią nas tutaj, żebyśmy gnili na ziemi — skończył kwaśno Mike. — Mam nadzieje, że przynajmniej przewiozą nas bojowym wahadłowcem.

— Niezupełnie. Jednostki, które zaplanujemy na tej konferencji, oparte na technologii Galaksjan, zostaną najpierw wykorzystane przez Flotę. Niektóre zostaną przydzielone do obrony „domu”, ale większość będzie użyta na innych planetach.

Horner z kamienną twarzą czekał na nieuniknioną reakcję na to stwierdzenie.

— O, rany — powiedział Mike ze złością. — Więc wymyślimy sprzęt, wyślemy go poza planetę i zgubimy Ziemię? Kim my jesteśmy, nową Australią? — zapytał, odnosząc się do sytuacji tego kraju podczas drugiej wojny światowej.

Kiedy przeważająca część wojsk Australii walczyła z Niemcami w Północnej Afryce, kraj ten został najechany przez Japończyków. Tylko dzięki amerykańskiej interwencji i uśmiechowi losu na Morzu Koralowym udało się nie dopuścić, żeby kontynent wpadł w ręce Japończyków.

— Tak jak powiedziałem — wyjaśnił cierpliwie Horner — odpowiednia ilość zostanie przydzielona do samoobrony.

Cała sprawa polega na tym, że Galaksjanie pokryją koszty sprzętu, badań i rozwoju. Naprawdę musimy się postarać, bo będziemy potem używać w walce tego, co stworzymy podczas tej konferencji. Mamy nie tylko wymyślić systemy obronne, ale musimy też wszystko zatwierdzić. Ta broń nie zostanie przyjęta zgodnie ze zwyczajowymi procedurami.

— Co? Dlaczego? — zapytał zaskoczony Mike.

Powstanie projektu i jego zatwierdzenie było zazwyczaj długotrwałym procesem wymagającym milionowych nakładów. Mimo że do zespołu należał nie tylko on i generał, grupa taka w normalnych okolicznościach ograniczyłaby się tylko do fazy projektowania.

— Zastanów się, Mike — powiedział generał. — Mamy tylko pięć lat, a nawet mniej, jeśli wziąć pod uwagę wysłanie wojsk na planety już oblężone i ataki, które mogą się rozpocząć jeszcze przed główną falą inwazji. Musimy te systemy zaprojektować, zbudować, przetestować, napisać do nich podręczniki i wdrożyć odpowiednio wcześnie, żeby można było w pełni przygotować jednostki na inwazję. — Horner uśmiechnął się drapieżnie. — A to oznacza też, że żaden nawiedzony koleś od kontraktów wojskowych za cztery miliardy dolarów nie dostanie zamówienia.

Wszystko od początku do końca zaprojektuje nasz zespół i przedstawiciele Indowy i Tchpth.

— Tak! — powiedział Mike z uśmiechem.

— Ale skąd weźmiemy ludzi? — ciągnął. — Nawet jeśli przeprowadzimy powszechną mobilizację i wezwiemy wszystkich takich jak ja, którzy są jeszcze dość młodzi, może się zdarzyć, że i tak nie starczy nam ludzi dla Floty i sił lądowych.

— Przede wszystkim — powiedział Horner z uśmiechem — naszym zadaniem jest skoncentrować się na systemach i pozwolić, żeby pozostali zajęli się ich urzeczywistnieniem. Ale żeby ci uzmysłowić, że nie ma z tym problemu, zaznaczę, że mówiłem poważnie, że wezwiemy każdego sukinsyna, który kiedykolwiek miał na sobie mundur.

— Galaksjanie wprawdzie niechętnie odnoszą się do pomysłu dzielenia się technologią medyczną z powodu ich etyki badań biologicznych, ale przekażą nam tajniki technologii odmładzania i przedłużania życia. Wezwiemy ludzi, którzy nie nosili munduru od czasu Wietnamu, jeśli będzie trzeba. A może nawet i starszych.

Mike zastanowił się nad tym przez chwilę, otworzył usta, zamknął je z powrotem, zmarszczył brwi i potrząsnął głową.

— Czy ktoś to naprawdę przemyślał?

— Tak — powiedział Horner z uśmiechem.

— Czyli… — Mike urwał, starając się przetworzyć jakąś myśl. — rzuć kamieniem, a trafisz weterana. Weterani może i stanowią tylko kilkanaście procent populacji, ale za to są wszędzie…

— I często okazuje się, że to właśnie dzięki nim wszystko trzyma się kupy.

— Tak — zgodził się Mike. — To spowoduje całkowity zastój we wszystkich gałęziach gospodarki. Produkcja, transport, wytwórstwo żywności, sądownictwo… no, może oprócz sądownictwa i marketingu.

Horner uśmiechnął się na ten mały żarcik.

— Tak będzie. Z drugiej strony nie wezwiemy wszystkich od razu. Obecny plan zakłada selekcję na podstawie wieku, stopnia wojskowego, punktów za „jakość” służby.

— „Jakość”? — przerwał Mike.

Wyobraził sobie grupę cywilnych biurokratów, którzy na podstawie raportów decydują, kogo przywrócić do służby. Raporty te często nie dawały prawidłowej oceny oficerów i podoficerów.

— „Jakość”. Może powinienem powiedzieć „jakość bojowa”. Dziwnym trafem byłem na tym spotkaniu. — Horner mocno zmarszczył czoło. — I zaznaczyłem, że będziemy potrzebować żołnierzy z przeszkoleniem bojowym. Innymi słowy, prawdziwych weteranów. Każdy medal za odwagę zwiększa przydatność, tak jak działalność wywiadowcza i czas spędzony w strefie działań wojennych…

— O, cholera — wyszeptał Mike i zaśmiał się lekko.

— … więc żadnych tyłowych pierdzistołków — skończył Horner z nieczęstym u niego śmiechem.

— Cholera — powiedział znowu zaskoczony Mike. — Dobra, więc nie będzie problemu z doświadczonymi w walce, wyszkolonymi żołnierzami.

Mike potarł pokrywający się zarostem podbródek i przyjrzał się tekstowi o galaksjańskich technologiach.

— Federacja dysponuje dużą wiedzą na temat kontroli grawitacji i wszystkich innych zjawisk związanych z bezwładnością, łącznie z systemami energetycznymi. — Przewrócił stronę i ściągnął brwi w zamyśleniu. — I najwyraźniej w dziedzinie materiałoznawstwa. Żadna tam psychotechnologia ani inne „czary”; porządna nanotechnika, jednak nic, co dałoby się bezpośrednio zastosować w działaniach wojennych. Na razie. Wszystko dotyczy transportu i biotechniki. Chyba mogę coś zrobić na podstawie tych danych, ale w jaki sposób uzyskamy dokładniejsze odpowiedzi na nasze pytania?

Horner wyciągnął z teczki czarne pudełko wielkości paczki papierosów i wręczył je Mike’owi.

— To jest przekaźnik obdarzony sztuczną inteligencją, obsługiwany za pomocą głosu i w pełni interaktywny.

Pozostaje w kontakcie z siecią podobnych urządzeń i wszystkimi dostępnymi dla nas pozaziemskimi bazami danych.

— Wyjął własny przekaźnik i odezwał się do niego. — Przekaźnik, mówi generał Horner.

— Gotów, sir — rozległ się pozbawiony akcentu głos.

— Proszę uruchomić drugi przekaźnik dla Michaela A. O’Neala. Udzielam zezwolenia na dostęp do wszelkich informacji dotyczących GalTechu i na ich wykorzystanie zgodnie z moimi rozkazami. Czy to jasne? — zapytał Horner.

— Tak jest, generale. Witamy w zespole projektowania uzbrojenia piechoty GalTechu, sierżancie O’Neal.

— Nie przywrócono mnie jeszcze do służby.

O’Neal uśmiechnął się. To było pierwsze galaksjańskie urządzenie techniczne, z którym miał do czynienia, i spełniało ono wszystkie kryteria dobrej fantastyki naukowej. Ale z drugiej strony inteligentny przekaźnik już na samym początku popełnił błąd.

— Dziś rano o siódmej trzydzieści dwie prezydent podpisał rozkaz przywrócenia do służby w nadzwyczajnym trybie wszystkich uczestników konferencji GalTechu, z wcześniejszym przeszkoleniem wojskowym. Dokumenty dotyczące zwolnienia pana z obecnego stanowiska i nadania stopnia oficerskiego przygotowano do pańskiego podpisu.

Kamienna twarz podoficera zwróciła się w stronę generała.

— Nic na to nie poradzę, Mike — wzruszył ramionami generał. — Ktoś najwyraźniej uznał, że lepiej to zrobić bez uzgodnienia. Ale przyznam, że to ja kazałem przygotować dokumenty dotyczące awansu.

Mike podrapał się w podbródek i spojrzał w sufit. Zauważył czarne sfery kamer bezpieczeństwa. Nagle ogarnęło go przeczucie, że odtąd zawsze będą go otaczać kamery i mundury wojskowe, a jego życie porwą nieznane wichry losu. Zamknął oczy i z głową nadal przechyloną do tyłu zmówił cichą, smutną modlitwę za koniec złotego wieku, koniec niewinności, koniec, o którym wciąż wiedzieli tylko nieliczni.

— Cóż, panie generale — powiedział cicho, nie otwierając oczu. — Chyba powinniśmy zacząć pracować na nasze hojne wynagrodzenie.

Загрузка...