39

Prowincja Andata, Diess IV
10:37 czasu uniwersalnego Greenwich, 19 maja 2002

Az’al’endai, Pierwszy Zwierzchnik Po’oslena’ar, zaciskał pięści i zgrzytał zębami, kiedy walczył z narastającą falą te’aalan. Jego najlepszy produkt genetyczny był martwy, a jego oolt’ondai, łącznie z tym po trzykroć przeklętym pisklakiem Tulo’stenaloorem, w pełnym odwrocie! Jeśli te młóciwa sądzą, że triumfują nad Po’oslena’ar, to się bardzo mylą!

— Cała obrona oolt’ondai do statku dowódcy — warknął do sieci komunikacyjnej, a oolt’os jego straży spojrzeli na niego wielbiącymi oczami. — Statek dowodzenia uniesie się za pięć tar!

Niech poczują jego słuszny gniew, kiedy spadnie na nich swoim oolt’ Posleen. Kipiał z wściekłości, kiedy rozbite bataliony i ich pojazdy, łącznie z posleeńskimi czołgami używanymi do obrony statku, wjeżdżały do ogromnego dodekaedru. Tysiące wojowników i ich Wszechwładcy tłoczyli się w głębokich i mrocznych lukach, zapakowani w chłodne kapsuły letargiczne, w towarzystwie całej maszynerii niezbędnej cywilizacji Posleenów.

— Zmłócę na miazgę podłe nasienie mych wrogów! — warknął zwierzchnik i zmienił obraz na ekranie na bardziej podsycający nienawiść. — A ich grody spłoną w moich pazurach! Będę się pławił w ich krwi i chrupał ich kości!

Będą płonąć i płonąć, aż dymy z ich stosów poślą wieść do demonów nieba, że nikt nie oprze się mocy A’al Po’oslena’ar.

Rozproszone minogi i trapezowate maszyny, które przyłączały się do statku dowódcy na czas lotu kosmicznego pozostały na miejscu z własnymi małymi oddziałami obronnymi, a ogromny statek z rykiem napędu antygrawitacyjnego podążył ociężale w stronę ludzkich szeregów.


* * *

Coś bolesnego czaiło się za zasłoną, która otaczała Michaela O’Neala, i porucznik bronił się przed tym. To coś czekało z wygłodniałą paszczą, żeby go pochłonąć, a on uciekał w głąb nieskończonych korytarzy o metalowych ścianach. Gdziekolwiek się odwrócił, było tam i wzywało go wabiącym głosem. Michael, obudź się. Poruczniku O’Neal, niech się pan obudzi. Obudź się, obudź się, obudź się. Przykro mi, sierżancie, nie mogę go obudzić… No dobrze. Nagły piekący ból wyrwał go ze snu i szybko zniknął.

— Co to było, do diabła? — wymamrotał ospale.

— Przesłałam bezpośredni bodziec bólowy do pańskiego systemu nerwowego — odpowiedział zdenerwowany przekaźnik.

— Następnym razem postaraj się potrząsnąć pancerzem albo coś w tym rodzaju. Bolało jak cholera.

Sprawdził czas i potrząsnął głową. Tyle snu będzie mu musiało wystarczyć.

— Tak jest, sir.

Spróbował przetrzeć oczy, ale przeszkodził mu w tym pancerz. Już miał otworzyć hełm, kiedy zmienił zamiar.

Ostatnim razem uderzył go w nozdrza straszny smród i mógł sobie wyobrazić, co działo się godzinę później pod gorącym słońcem Diess. Poczuł pragnienie, a Michelle podała mu kawę. Niestety była to jedyna rzecz, której pancerz nie potrafił wykonać jak należy. Smakowała jak błoto z domieszką kawy.

— Dzięki — mruknął i sączył podane błoto.

Kofeina mniej obciążała organizm niż Provigil. O’Neal nie chciał na razie doświadczyć kolejnych halucynacji.

Rozejrzał się ze zdumieniem po wykonujących normalne czynności ludziach.

— Postarał się pan, sierżancie.

— Nie, sir — powiedział sierżant Green i uniósł dłonie w geście protestu — to ten generał żabojadów, niezły z niego organizator. Po prostu wszedł i zorganizował. Teraz rozumiem, dlaczego jego żołnierze uważają go za boga. Chce się z panem widzieć jak najszybciej, sir.

— Dobra, powiedz mi, jaka jest sytuacja, i idziemy.

Mike wypił jeszcze jeden łyk błota i polecił Michelle odtworzyć z dziesięciokrotną szybkością wszystkie dane z czujników od czasu bitwy. Obawiał się, że coś przeoczył podczas halucynacji. Liczniki jednostek mrugały na ekranie, a porucznik jednym uchem słuchał sierżanta Greena.

— Drużyny pierwsza i czwarta eskortują szkopów do głównej linii obrony, sir. Nie mają zbyt wielkich trudności, używają dobrych technik mylących wroga, a zwiadowcy posuwają się przez budynki i zdejmują po drodze Wszechwładców. Straciliśmy jednak Creytona. Myślę, że systemy celownicze Wszechwładców uczą się, jak wykrywać snajperów. Dlatego kazałem strzelać i uciekać.

— Żabojady zabezpieczają bulwar podczas marszu, a główna linia obrony wysunie się by zająć ostatnie skrzyżowanie. Niemiecka jednostka pancerzy wspomaganych umieściła kompanię na tyłach Posleenów w ich sektorze. Ogólnie siły ofensywne Posleenów są w rozsypce, ale Korpus spodziewa się, że nie potrwa to długo.

Mike odtworzył kilka szczegółów z mniejszą prędkością i uzyskał potwierdzenie swojego przypuszczenia. Kiedy przywołał informacje na temat jednostki Posleenów, która zabiła specjalistę Creytona, okazało się, że był to batalion, który wydostał się z ich kleszczy.

— Dobry raport — powiedział Mike i śledził ruch tego batalionu, aż wszystkie jednostki wywiadowcze straciły z nim kontakt.

— Dziękuję, sir — powiedział z zadowoleniem sierżant Green.

— Skąd pan ma te informacje?

Mike podniósł wzrok na wskaźniki poziomu energii i skinął głową. Zauważył, że inżynierowie nadal ładują pancerze śpiących żołnierzy, ale zaczęła się już druga zmiana.

— Obserwowałem pana przez ostatnie dwa dni, sir. Kazałem mojemu przekaźnikowi uczyć się od pańskiego i kiedy poprosiłem go o raport, powiedział mi prawie wszystko.

— Dobra — powiedział O’Neal z niewidocznym uśmiechem. — Teraz powiedz mi o tym francuskim generale.

— Generał Crenaus. Piekielnie zorganizowany, naprawdę przyjazny sukinsyn, ale proszę się nie dać zwieść jego osobowości, jest wymagający. A sierżant Duncan najwyraźniej wystawił panu bardzo dobre świadectwo. Generał dziwił się, że musi pan spać; powiedział, że myślał, że jest pan ze stali i kamienia.

— Ha! Teraz czuję się tak, jakbym był z żelu i tego, co masz między palcami u nóg.

Mike w końcu otworzył hełm i wciągnął powietrze w płuca. Trupi odór Posleenów znacznie osłabł. Sierżant Green zauważył wyraz twarzy Mike’a.

— Kiedy inżynierowie pokazali żabojadom, jak dostać wodę, generał nakazał swoim żołnierzom zmyć ciała Posleenów do morza, sir. Przez chwilę zaczynało się już robić bardzo nieprzyjemnie na zewnątrz pancerzy — przyznał podoficer.

— Formidable.

— Przepraszam, sir?

— Niesamowity.

— Tak, sir — przyznał starszy sierżant. — Jednym słowem generał Crenaus.

— I w końcu sprawa na pewno nie mniej ważna: sierżant Duncan. — Mike sprawdził położenie sierżanta i ściągnął brwi.

— Brytyjczycy dojeżdżają właśnie do pozycji żabojadów, sir. Mają ich przerzucić do głównej linii obrony.

— A amerykańska jednostka? — zapytał Mike, szukając na schemacie ikon z orłem.

Było ich cholernie mało, znajdowały się daleko od siebie i reprezentowały niewielkie oddziały.

— Nie ma amerykańskiej jednostki, sir — powiedział ponuro sierżant.

— Co?

— Williams melduje o niedobitkach w rozsypce, naprawdę niewielu, i najwyraźniej mają za sobą piekielne walki, ale to jest zlepek grup wielkości plutonu i kompanii, żadna z nich nie przypomina oryginalnej jednostki. Jest nawet kilku starszych oficerów, ale oni dowodzą kompaniami i plutonami urzędników wojskowych. Prawdziwy bałagan, sir.

— Niezły pasztet. Dobra, wyślę resztę drużyny w dwuosobowych zespołach, żeby pozbierali jak najwięcej niedobitków. Kiedy wrócą, wyruszamy.

— Tak jest, sir.

— Teraz reszta spraw. Jaki jest harmonogram odpoczynku?

— Hmm, kiedy wrócą drużyny pierwsza i czwarta, przejmą obronę, a trzecia i czwarta odpocznie, sir.

— Dobra, niech się pan prześpi.

— Tak jest, sir.

Podoficer zaczynał mówić niewyraźnie. Osunął się na płytę z rumowiska, na której leżał porucznik, i natychmiast zasnął.

Mike skontaktował się z drugą drużyną i poinformował żołnierzy, że mają pół godziny, żeby zebrać wszystkich maruderów i eskortować ich do skrzyżowania. Potem ruszył na spotkanie z francuskim generałem, który był jednym słowem formidable.

Znalazł go na byłym niemieckim stanowisku dowodzenia, rozmawiającego z Korpusem przez transmiter grenadierów. Mike odsunął się na bok, kiedy adiutanci dreptali tam i z powrotem z raportami i rozkazami. Czuł się obco w osmalonym pancerzu wspomaganym na tle działającego stanowiska dowodzenia. Pomimo trudów walki większość oficerów i personelu nosiła zadbane, jeśli nie świeże mundury służbowe. Przy nich pancerz Mike’a wyglądał nędznie.

Tak, ale gdyby nie my, byliby już paszą dla piskląt.

Generał podniósł oczy i utkwił wzrok w przybyszu.

— Porucznik O’Neal? — zapytał.

— Tak, sir. Sierżant Green powiedział, że chce się pan ze mną widzieć.

— Mamy raporty, że Posleeni się grupują. Jaki jest szacowany czas przybycia pozostałych jednostek?

— Dałem drugiej drużynie trzydzieści minut i poleciłem wycofać się po tym czasie. Zatem pół godziny i sam czas odwrotu, jak sądzę, sir.

Mike niezauważalnie wzruszył ramionami wewnątrz pancerza.

— Czyli jak długo pańskim zdaniem?

— Łącznie jedna godzina, sir. Jednostka amerykańska jest w rozrzucona w terenie. Moi ludzie będą musieli biegać po budynkach z głośnikami.

— Czy to ich nie narazi na ogień nieprzyjaciela? — wtrącił się jeden z francuskich oficerów.

Mike nacisnął przycisk i na jego hełmie pojawiła się holograficzna głowa szczerzącej zęby pantery.

— Oznacza to mniej więcej o jednego Posleena mniej, sir — powiedział.

Generał Crenaus roześmiał się.

— Ha, więc produkt odpowiada reklamie! Jest pan tak ostry, jak sugerował pański sierżant, tak! Cóż, tacy nam teraz potrzebni! Chodźmy, porozmawiajmy.

Gestem dłoni zaprosił Mike’a w głąb budynku.

Zatrzymali się w niewielkiej odległości od stanowiska dowodzenia. Pomieszczenie znajdowało się w pobliżu najdalszego punktu w niemieckim sektorze, do którego dotarli Posleeni. Na pooranych rykoszetami ścianach tkwiły pochodnie i widniały dziury wybite studwudziestomilimietrowymi pociskami artylerii i rakietami hiperszybkimi.

Pod stopami półtonowego pancerza Mike’a chrzęściły łuski po nabojach. Generał podniósł wzrok na rozbebeszony wóz bojowy piechoty Marder, odwrócił się i puknął palcem w pierś Mike’a.

— Tutaj bije serce wojownika, poruczniku O’Neal — powiedział poważnie. — Ale wojownik i żołnierz to nie zawsze to samo. Ma pan dyscyplinę żołnierza czy tylko zapał wojownika?

— Potrafię przyjmować i wydawać rozkazy, sir — powiedział O’Neal po chwili namysłu. — Uważam się za żołnierza. Natura obecnej służby tłumi aspekt wojownika, moim zdaniem niesłusznie. Tylko wojownik może przeć naprzód, kiedy wszyscy wokół są martwi. Jest wielu żołnierzy na świecie, ale los bitew zależy od wojowników.

— Więc proszę posłuchać mnie teraz jako żołnierz, poruczniku — powiedział generał z ponurym wyrazem twarzy.

— Jeśli Posleeni wrócą tu w przytłaczającej sile, wycofujemy się, niezależnie od tego, czy będzie tu amerykańska jednostka.

Mniej więcej tego się spodziewał, ale jednak miał nadzieję, że tego nie usłyszy.

— Rozmawiał pan o tym z generałem Housemanem? — zapytał ostrożnie porucznik.

— To jest jego rozkaz. I całkowicie się z nim zgadzam, tak przy okazji. Główny front wymaga, żeby moje jednostki pozostały w stosunkowo dobrej kondycji. Kiedy Posleeni tu wrócą, zostaną na dłużej, nie dadzą się znowu wypłoszyć. Korpus potrzebuje wsparcia mojej dywizji na froncie. Nie wolno nam tu zostać i poświęcić się na ołtarzu odwagi. Rozumie pan?

Generał patrzył na jednolitą maskę pancerza i zastanawiał się, co wyrażała ludzka twarz wewnątrz.

— Tak, sir. Rozumiem. — Mike urwał i poprzyciskał guziki na przedramieniu. Po chwili ciągnął. — Sir, ja i mój pluton zostaniemy tutaj, dopóki nie okaże się, że nie możemy już utrzymać pozycji.

— Doskonale, zgadzam się. Mam nadzieję, że taka sytuacja nigdy nie nastąpi.

Mon Général! — krzyknął jeden z francuskich oficerów i podał mikrofon.

Generał Crenaus wrócił do stanowiska dowodzenia, a Mike poszedł za nim.

— Generale, odebraliśmy transmisję z jednego z helikopterów sanitarnych. Meldują, że jakiś statek zmierza w stronę miasta.

— Daj mi to — powiedział generał i wyrwał sztabowcowi mikrofon. — Tu generał Crenaus, kto mówi?


* * *

Starszy chorąży Charles Walker najbardziej lubił szybki, niski lot. Podkręcić silnik Blackhawk albo OH-58 i obniżyć lot przy maksymalnej mocy! Piekielnie wkurzało to mechaników, a dowódcy też nigdy nie byli z tego szczególnie zadowoleni, ale jeśli się przyjrzeć faktom, było to i tak najlepsze miejsce, w jakim można się było znaleźć podczas bitwy. Potwierdzała to też obecna sytuacja.

Na trasie przelotu do lądowiska, które żołnierze oczyścili z nieprzyjaciół, znajdował się mały obszar nie objęty kontrolą Posleenów. Brakowało miejsca, żeby odwrócić helikopter w drogę powrotną, więc przed lądowaniem trzeba było najpierw wznieść się ponad dachy budynków i tam przekręcić maszynę, a dopiero potem gwałtownie obniżyć lot i wylądować. Potem ładowano rannych kawalerzystów, żeby ich ewakuować. W powietrzu latały setki helikopterów różnych kontyngentów i tylko cudem nie dochodziło do kolizji. Kiedy Walker wykonał ostatni zakręt na niewielkiej wysokości i skierował maszynę w stronę dachu, siedzący na prawym siedzeniu chorąży, którego Walker dzień wcześniej jeszcze nie znał, wydał z siebie okrzyk.

— Co to jest, u licha? — zapytał i skinął głową w odpowiednim kierunku.

Chorąży Walker wyjrzał przez lewe okno. W oddali, w odległości trudnej do określenia z powodu zachwiania perspektywy, wznosił się gigantyczny wielościenny statek. Widok budził jakieś niejasne, dręczące wspomnienie, które po chwili odżyło. W przeszłości chorąży oglądał, jak młodsi oficerowie grali w grę „Lochy i Smoki”.

Unoszący się w oddali statek do złudzenia przypominał jedną z dziwnych kostek do gry, których wtedy używali. Czarny i nastroszony… bronią. O, cholera.

— Powiadom żabojadów — rzucił. — Chyba będziemy mieli towarzystwo.

Zwiększył obroty silnika i poleciał w górę z jak największą szybkością. Rosła temperatura silnika, a Walker mógł tylko mieć nadzieję, że jego helikopter okaże się zbyt mało ważnym celem, żeby wróg zawracał sobie nim głowę.

Chorąży na prawym siedzeniu bełkotał coś do mikrofonu, a Walker postanowił nie ryzykować. Przechylił maszynę ostro na prawo i na lewo. Z tyłu szef załogi przygotowywał się do otwarcia drzwi dla rannych żołnierzy.

Nagły przechył cisnął go przez ładownię na przeciwległe drzwi i żołnierz wypuścił powietrze z głośnym sapnięciem.

Chwycił linę, do której był przywiązany, i zaczął powoli podciągać się do fotela. Helikopter, nadal mocno przechylony, piął się w stronę dachu budynku.

Nagle przez maszynę przetoczyła się fala ciepła, kiedy gruda plazmy przeleciała tuż obok. Walkerem szarpnęło, a Blackhawk zawrócił nagle i skierował się w stronę lądowiska. Drugi pilot wrzasnął i spróbował chwycić drążek sterowniczy, poobijany szef załogi krzyczał z tyłu, a Walker wyprostował lot helikoptera w zasadzie już na płycie lądowiska. Spadli w ciągu kilku sekund z wysokości ponad trzystu metrów.

— Wezwij Francuzów — krzyknął skupiony chorąży. — Spadamy stąd! Nie możemy wznieść się ponad budynek i przeżyć. Wynosimy się!

Czuł się jak cholerny drań, kiedy zostawiał wszystkich rannych, ale w żadnym wypadku nie mógł spotkać się oko w oko z tym czymś, cokolwiek to było. Zauważył, że inne helikoptery też zawracają w głąb lądu, kryjąc się za budynkami na wybrzeżu, nawet jeśli zajmowali je Posleeni. Już lepiej niech to będą oni niż pancernik, których zbliżał się do nich. W oddali maszyny, które wyleciały za daleko w morze, zaczynały wybuchać i spadać.

Chorąży przeklinał los, ale nie mógł nic na to poradzić. Nie mógł nic zrobić nawet jako pilot helikoptera wojskowego; nic nie mogło przetrwać ataku zbliżającej się machiny. Ale może uda się oszukać giganta podstępem?

Chorąży pomyślał o kanionach między budynkami, o starych, dobrych czasach, o głupiej dumie i arogancji, i przechylił maszynę ostro na bok i w dół.

— Co pan robi, do diabła? — zapytał drugi pilot.

Z tyłu szef załogi sapnął znowu, kiedy lina rzuciła nim na siedzenie. Tym razem chwycił je, przyciągnął się i zdołał się przypiąć.

— Możemy lecieć wzdłuż zabezpieczonego bulwaru aż do głównej linii obrony. Będą do nas strzelać na skrzyżowaniach, ale przy maksymalnej prędkości lotu może się udać.

— „Może” mi nie wystarczy! — krzyknął drugi pilot.

— Tam są ranni i jedziemy po nich, panie kolego. I to bez dyskusji.

— Kurwa.

— Mówi się: „Kurwa, sir”.

— Kurwa, sir.

— Znasz motto Straży Przybrzeżnej, chłopcze? — zapytał po chwili chorąży.

— „Semper Paratus”? — spytał zdezorientowany drugi pilot.

— Nie to, oficjalne motto. „Musimy iść, nie musimy wrócić”.

— A, tak. — Młodszy chorąży skinął głową ze zrezygnowanym wyrazem twarzy. — Rozumiem, sir.

— Przepraszam, panowie? — zapytał szef załogi przez interkom.

— Tak?

— Co to było, do licha?


* * *

— To jest statek dowodzenia — powiedział Mike, kiedy zrobiło się cicho po transmisji. — Nazywa się dodekaedr dowodzenia, w skrócie dodekaedr D. Przewozi około tysiąca dwustu najlepszych posleeńskich żołnierzy, większość pojazdów pancernych brygady, ciężką broń kosmiczną, napęd gwiezdny, działa plazmowe, ma gruby pancerz i skomplikowaną strukturę. — Urwał i rozejrzał się po francuskich sztabowcach. — Panowie, Amerykanie nazywają to ostatnim strzałem w meczu, co oznacza, że bitwa jest już praktycznie skończona. Kiedy nadlatuje coś takiego, nie mamy jak tego zatrzymać.

Budynek zatrząsł się, kiedy gruda plazmy uderzyła w dach, a na ulicę sypnął rzęsisty grad gruzu. Kawał plastobetonu zmiażdżył francuskiego żołnierza, kiedy pojazdy na ulicy zginęły pod rumowiskiem. Mike usłyszał daleki łopot śmigieł helikoptera, który jakiś pilot-samobójca kierował na lądowisko. Mike oszacował jego szanse na wykonanie skrętu przy skrzyżowaniu na około jeden do dziesięciu. Jeśli helikoptera nie zmiażdżą gruzy, zrobią to pociski z dział dodekaedru D.

— To się chyba kwalifikuje jako „przytłaczające siły wroga” — powiedział Mike z dziwnym uśmiechem. — Wycofujemy się, generale. Pomożemy Amerykanom zejść na dolne poziomy. Może to nam zająć trochę czasu, ale później ewakuujemy się. Dołączymy do was.

— Oui… Merde! Cóż, jak to mówią: „Aucun plan de bataille ne survit contact avec l’ennemi.” Mike zaśmiał się ponuro z tego cytatu w ustach francuskiego generała.

— A to jest w oryginalnym klingońskim, co?

— C’est qui? — zapytał zaciekawiony adiutant, kiedy generał też się roześmiał.

Chwila rozluźnienia nie trwała długo.

— Druga drużyna! — powiedział Mike do transmitera. — Sierżancie Duncan!

— Tak, sir, zebraliśmy niedobitków, których znaleźliśmy. Co to było, do diabła?

— To był koniec świata.

Mike rozejrzał się i chwycił plecak jednego z Francuzów. Mimo protestów właściciela wysypał zawartość i ruszył w stronę wyjścia z budynku. Zatrzymał się przy drzwiach centrum operacyjnego i pozbawił francuskiego strażnika części sprzętu. Przy pierwszym gniewnym proteście generał uciszył żołnierza gestem dłoni. Mike nawet tego nie zauważył.

— Zabierzcie wszystkich na dół. Idźcie najgłębiej jak można. Mamy tu poważny problem, zapytajcie o to przekaźniki, ja nie mam czasu. Sierżancie Green?

— Tak, sir — powiedział zaspany głos. — Obudziłem się.

— Mamy towarzystwo.

— Zauważyłem, sir. Co my z tym zrobimy? I co to jest?

— To jest statek dowodzenia, dodekaedr D. Pójdzie pan z plutonem na dach i zabawi się z nim laserem. Mam nadzieję, że przez jakiś czas uda się wam trzymać go z dala od głównej linii obrony. Zostaw mi jedną ręczną wyrzutnię rakiet hiperszybkich… — Zastanowił się przez chwilę. — Co zrobiliśmy z tym wahadłowcem bojowym?

— O ile wiem, nadal jest na dachu — powiedział sierżant zaskoczonym głosem.

— Dobra, ruszajcie. Weźcie dwie drużyny na dach. Rozdzielcie się i odejdźcie daleko od głównej linii i wahadłowca. Otwórzcie ogień do dodekaedru i uciekajcie po każdym strzale. Róbcie uniki. Kiedy stracicie dwadzieścia pięć procent plutonu albo dodekaedr was zignoruje, wycofajcie się. Ale jeśli nie my, to nie wiem, kto go może zatrzymać.

— Może broń jądrowa, sir?

— Dodekaedr może zniszczyć praktycznie każdy system naprowadzania głowic — powiedział oficer i wyszedł z budynku.

— Dobra, to co zrobimy?

— Udaję się do wahadłowca — powiedział Mike, włączył system antygrawitacyjny i wystrzelił pionowo w górę.

— A co tam jest takiego, sir? — zapytał sierżant, kiedy podzielił pluton na dwa zespoły.

— Świat bólu.

Mike przemierzał dachy z maksymalną prędkością i systemami maskowania nastawionymi na największą moc.

Oprócz kamuflującego hologramu, który teraz dokładnie naśladował kolor i strukturę powierzchni dachu, porucznik używał też zmodyfikowanego osobistego pola siłowego, które zakrzywiało wokół niego fale radaru i detektorów podprzestrzennych, podczas gdy niewielkie pole podprzestrzenne zmniejszało turbulencje ruchu i tłumiło ślad dźwiękowy. Systemy maskowania działały jak czar; dodekaedr skupił siłę ognia na zajmowanym przez Ziemian budynku.

Dach megawieżowca Dantren był teraz zawalony masą kawałków metalu i plastobetonu, a przewrócone sąsiednie budynki przypominały obraz Salvadora Dali. Strumienie plazmy ziały teraz ku głównej linii obrony i wycofującej się francuskiej jednostce. Mike dostrzegł, jak samobójczy helikopter wybucha w powietrzu podczas skręcania na skrzyżowaniu, i postanowił nie patrzeć więcej w tę stronę.

Dodekaedr całkowicie zignorował wahadłowiec i kiedy Mike dobiegł do maszyny, zobaczył, dlaczego; byli tu już Posleeni i zdewastowali wnętrze. Pozostała broń i amunicja leżała porozrzucana albo zniszczona, a kratery w powierzchni dachu wskazywały, gdzie Posleeni w pośpiechu zdetonowali amunicję.

Mike skierował się w stronę sekcji napędu, podniósł klapę ochronną i wystukał kod na nie rzucającej się w oczy tablicy kontrolnej. Z sykiem otworzyła się szuflada i Mike wyciągnął z niej ciężki kanister. Włożył go do francuskiego plecaka i zaczął jeszcze pakować do wnętrza granaty z pancerza; w jego przepastnym pojemniku na amunicję było ich sto osiemdziesiąt pięć. Dodał wszystkie magazynki i całą amunicję z wahadłowca, która jeszcze się do czegoś nadawała. Ostrożnie przypiął ostatni granat taśmą do wierzchu plecaka. Łącznie z bagażem ważył teraz sto kilogramów, z czego przynajmniej pięć setnych procenta stanowiła antymateria.

Wyszedł z wahadłowca i spojrzał na dodekaedr. Rzeczywiście zmienił kurs i ruszył w pogoń za plutonem na mniejszej wysokości, żeby móc lepiej celować. Zgodnie z rozkazami pluton kierował się w dużej rozsypce jak najdalej od głównej linii obrony. Żołnierze przemieszczali się po dachach bez kamuflażu, z możliwie największą prędkością, i intensywnie strzelali. Węże srebrnych błyskawic tańczyły po powierzchni czarnej bryły i wzbudzały potężne eksplozje. Strzelcy za każdym razem trafiali do celu i Mike zauważył dwa zniszczone działa. Wyglądali jak osy żądlące konia i uciekające przed nim. Mike poszukał na schemacie oznaczenia sierżanta Greena, ale nie było go.

Zerknął na wykres strat w ludziach i stwierdził, że liczebność drużyn zmniejszyła się już o ponad dwadzieścia pięć procent, ale żołnierze najwyraźniej mieli zamiar nadal razić włóczniami masywnego byka. To była walka na śmierć i życie, po uderzeniu z broni kosmicznej rzadko zostawało się tylko rannym. C’est la guerre: zaciągasz się do wojska, żeby umrzeć, a ono wysyła cię na śmierć.

Mike sprawdził poziom energii własnego pancerza, wzruszył ramionami i z plecakiem na ramieniu ruszył w pogoń za oddalającym się dodekaedrem.

Włączył tryb wspomagania biegu i jego nogi zaczęły poruszać się tak szybko, że niemal zlały się w jedną całość.

Masywna bryła zasłoniła niebo nad jego głową, kiedy się zbliżył. Po trzech ostatnich krokach wybił się w powietrze i poszybował na napędzie antygrawitacyjnym. Broń i detektory posleeńskiego statku zaprojektowano do walki w kosmosie. Dodekaedr dysponował laserami, które mogły zestrzelić nadlatujący pocisk hiperszybki. Miał działa plazmowe, które mogły skruszyć góry. Były też systemy wykrywania, które mogły namierzyć obce statki w promieniu godziny świetlnej. Nie zaprojektowano jednak żadnego systemu do wykrywania pojedynczego pancerza wspomaganego.

Dzięki maskującym hologramom, tłumikom podprzestrzennym i zakłócaczom radarowych i laserowych detektorów Mike wyminął kosmiczne systemy obronne i dotarł do samej powierzchni krążownika. Zaczepił rękawice na jednej ze ścianek i wdrapał się do najbliższego ciężkiego działa.

— Michelle, transmisja wyłączająca wszelkie przekazy, na wszystkich częstotliwościach — powiedział łagodnie.

Dla pewności przypiął plecak do powierzchni bryły dwa razy. — Maksymalny priorytet. Detonacja nuklearna za trzydzieści sekund. Uderzenie na obecnych współrzędnych.

— Tak jest, sir.

Wychylił się na przypiętej linie i przełożył palec przez kółko zawleczki staroświeckiego granatu, który „pożyczył” wcześniej od Francuza. Nie miał zapalników czasowych ani w zasadzie żadnych materiałów wybuchowych.

— Michelle.

— Tak, poruczniku?

— Miło się z tobą pracowało — powiedział i spojrzał na wyświetlacz odliczający czas do wybuchu.

— Dziękuję, sir.

— Wyślij przez sieć list do mojej żony. Skopiuj swoje dane do dowództwa i powiedz, proszę, żołnierzom mojego plutonu, żeby się schronili.

— Już to zrobiłam, sir. Protokoły ostrzeżenia przed wybuchem jądrowym nakazują natychmiastowe skopiowanie danych. Miło było dla pana pracować, sir. Niech pana chroni Alldenata.

— Dzięki.

Nagle poczuł serię wybuchów na powierzchni statku. Pancerz trzasnął w powierzchnię bryły i zagrzechotał jak ziarnko grochu w garnku. Mike poczuł, że nie działa system amortyzacji wstrząsów.

— Michelle? — krzyknął, kiedy bez ostrzeżenia wysiadły na chwilę wszystkie systemy pancerza.

Tylko silne zaciśnięcie prawej ręki uchroniło rękawicę od ześlizgnięcia się z klamry. Statek zanurkował ostro w dół i odwrócił ścianę, na której trzymał się Mike, w stronę wylegającej na dach masy Posleenów.

— Alarm, alarm! — powiedział przytłumiony metaliczny głos, jakby sam pancerz, jego dusza. — Niebezpieczeństwo zniszczenia pancerza! Niebezpieczeństwo zniszczenia pancerza! Uszkodzenie przekaźnika: sto procent, uszkodzenie systemów środowiskowych: sto procent, system mocy: zasilanie awaryjne, uszkodzenie zasilania za dwadzieścia sekund!

Kule Posleenów wciąż odbijały się od powierzchni dodekaedru wokół Mike’a. Porucznik poczuł potężny ucisk w żołądku, kiedy pocisk hiperszybki grzmotnął w statek tylko kilka metrów od niego. Wiedział, że musi działać teraz albo nigdy.

— Kocham cię, skarbie — powiedział i puścił klamrę; w ręku została mu zawleczka granatu.

Kiedy spadał, manualnie wyłączył systemy pancerza i nastawił go na maksymalną ochronę inercyjną. Szanse były niewielkie, ale co tam.


* * *

Az’al’endai nacisnął konsolę i zahuczał triumfalnie.

— Te młóciwa płoną w moich szponach! — krzyknął i odwrócił się do Arttanalatha, swojego kasztelana.

Kessentai z niedowierzaniem potrząsnął jaszczurczą głową, kiedy ekrany wizyjne wypełniły pomieszczenie światłem zachodzącej głównej gwiazdy Diess.

— Postępujesz z nimi zbyt nieostrożnie, Kenellai. Te młóciwa są chytre jak Alld’nt.

— Bzdura — parsknął z drwiną dowódca brygady. Machnął grzebieniem i potrząsnął głową. — Jesteś starym szczerbatym głupcem.

Z głównych dział posłał kolejną grudę plazmy w kierunku uchylających się od ognia pancerzy wspomaganych.

To było jak walka z muchami za pomocą lampy lutowniczej, ale udało mu się trafić dwa cele.

— Patrz, jak te młóciwa płoną w metalowych szatach! Są jak gwiazdy na nocnym niebie!

Większość stanowisk w pokoju kontrolnym była pusta, ale statki zostały tak zaprojektowane, żeby mógł je prowadzić jeden Wszechwładca. Fakt, że przebieg bitwy zależał prawie całkowicie od decyzji zaprogramowanych komputerów, nigdy nawet nie przyszedł kessentai na myśl. Kessentai rozumieli komputery tak samo, jak szympans rozumie telewizję. Działa, mogę zmienić kanał. Voilŕ.

— Az’al’endai! — rozległ się okrzyk na bocznym kanale.

To ten po trzykroć przeklęty pisklak Tulo’stenaloor.

— Czego chcesz? — wściekł się dowódca. — Najpierw zabijasz mojego eson’antai, potem niszczysz mój oolton’, potem uciekasz, potem…

— Zamilcz, Az’al’endai! — zagrzmiał niecierpliwy dowódca batalionu. — Masz metalowe młóciwo na jednej ścianie oolt’ Posleen! Raczej nie knuje nic dobrego. Strzelamy do niego!

— Co? — wykrzyknął dowódca, nagle zbity z tropu. — Uut Fuscrito! Gdzie są detektory?

Dopadł panelu przed sobą i zorientował się, że jeden z przełączników był ustawiony w złej pozycji. Ale który?

— Przeklęty sprzęt Alld’nt! — krzyknął, pospiesznie manipulując przełącznikami.

Za trzecim razem zobaczył na ekranie symbole, których oczekiwał, i uderzył pazurami w odpowiednie przyciski.

Krzyknął, gdy sprawdził odczyty, i trzasnął w przycisk komunikatora na stacji detektorowej.

— Tulo’stenaloorze! Strzelaj! Zabij młóciwo! Ma bombę z ładunkiem antymaterii!

Podbiegł z powrotem do głównych przycisków kontrolnych, odepchnął mamroczącego coś kasztelana i zaczął obracać oolt’ Posleen w stronę oolt’ondai Tulo’stenaloora. Nagle zaskrzeczał jakiś sygnalizator i w odpowiedzi na jego okrzyk Az’al’endai skierował statek gwałtownie w dół.


* * *

Pancerz wspomagany porucznika O’Neala przeturlał się na bok, rzucony siłą bezwładności obniżającego lot statku, który opadał szybciej, niż powinien przy lekkiej grawitacji Diess. Mike poczuł jeszcze wstrząs, zanim wybuchł granat rozpryskowy.

Eksplozja spowodowała najpierw duże zniszczenia części granatów pancerza i amunicji do broni grawitacyjnej.

W pociskach karabinu stosowano antymaterię jako ładunek wyzwalający. Podczas użycia pole energetyczne, podobne do osobistego pola siłowego, przełamywało małe pole stabilizujące, które zapobiegało spotkaniu antymaterii ze zwykłą materią. Inne pole oddzielało antymaterię od samego karabinu, tak żeby mogła się zetknąć tylko z pociskiem z oczyszczonego uranu. Wtedy dwa typy materii uwalniały ogromną ilość energii.

Energię tę bardzo wydajnie wykorzystywano do przyspieszania uranowej kuli wzdłuż lufy broni grawitacyjnej.

Wybuch konwencjonalnego francuskiego granatu przełamał pola stabilizujące w dużej liczbie pocisków.

Ładunek antymaterii w każdym z nich był porównywalny z ładunkiem stu kilogramów trotylu. Plecak zawierał kilkaset pocisków.

Rozsadzenie amunicji karabinu wywołało wybuch granatów antymaterii. Granaty zawierały właściwie mniejszy ładunek niż pociski, ale osłona dawała dużo większy efekt rozprysku.

Kanister z wahadłowca też mieścił w sobie antymaterię. I to dość dużo.

Wszędobylska substancja stanowiła główne źródło energii dla wszystkich większych systemów w Federacji Galaksjan. W przypadku wahadłowców bojowych było to najlepsze źródło z powodu korzystnego stosunku uzyskiwanej energii do zużywanej masy. Wahadłowce potrzebowały energii nie tylko do krótkich międzyplanetarnych wypadów, ale też do zasilania terawatowych laserów.

Kanister jednak, w odróżnieniu od granatów i amunicji, miał potężną osłonę. Projektanci przewidzieli możliwość zniszczeń sięgających do pojemnika ukrytego we wnętrzu wahadłowca. Pojemnik nie tylko więc wykonano z ciężkiej plastali podobnej do osłony pancerzy wspomaganych, ale też otoczono silnym polem siłowym.

Po pierwszych szybkich eksplozjach, które spowodowały powstanie rosnącego grzyba atomowego, nie widać było najmniejszych śladów. Podobnie zresztą jak po początkowych eksplozjach granatów. Siła wybuchu była po prostu zbyt mała, żeby naruszyć integralność dobrze zaprojektowanego systemu ochrony antymaterii.

Granaty wybuchały jednak praktycznie przy samym pojemniku, a odłamki ich irydowych osłon uzyskiwały szybkość bliską połowie prędkości światła.

Pierwszych kilka odprysków nadtopionego rozpalonego irydu przykleiło się do pojemnika i wyparowało pod działaniem energii rosnącego grzyba atomowego. Kilka mikrosekund po eksplozji konwencjonalnego granatu tysiące rozpalonych drobin zaczęło bombardować osłonę kanistra. Atak przełamał najpierw pole siłowe, potem pancerz z plastycznej stali, a w końcu wewnętrzną otulinę.

Spowodowało to uwolnienie energii prawie jednej czwartej kilograma antymaterii w eksplozji porównywalnej z Wielkim Wybuchem przy narodzinach wszechświata.


* * *

Pancerz ponownie przeturlał się na bok, kiedy dowodzący statkiem spanikowany Wszechwładca wykonał ostatnią zmianę kursu. Siła bezwładności rzuciła pancerz Mike’a lekko poza krawędź ściany dodekaedru, powyżej ładunków wybuchowych eksplodujących na powierzchni statku.

W ciągu pierwszych kilku mikrosekund po detonacji amunicji karabinu i granatów miało miejsce wiele zdarzeń.

Statkiem cisnęło w tył i w górę, a pancerz znowu uderzył w jego powierzchnię. Podmuch pierwszej eksplozji zniszczył działo plazmowe, które kierowało ogień na szybko uciekające pancerze wspomagane, co pozwoliło kilku ostatnim niedobitkom plutonu znaleźć schronienie. Wstrząs wybuchu rzucił dowódcę statku na pulpit sterowniczy i tym samym wyeliminował go z gry.

Drugi wybuch odebrał też przytomność Mike’owi. W tej sytuacji biotyczny agregat zaaplikował porucznikowi zastrzyk hibernacyjny; kiedy użytkownik był nieprzytomny, agregat mógł podejmować własne decyzje taktyczne.

Zanalizował więc sytuację:


* * *

Wybuch jądrowy miał miejsce w bezpośredniej bliskości Protoplazmatycznego Sytemu Inteligencji.

Prawdopodobieństwo przeżycia PSI było niewielkie.

Zniszczenie PSI doprowadziłoby do zniszczenia agregatu.


* * *

Następnie agregat zastosował bezpośrednie środki zaradcze.

Dlatego kiedy pierwsza fala energii przetoczyła się poza krawędź krążownika, uderzyła w pancerz, który szybko stał się lotny jak piórko. Pancerz znalazł się blisko trzydzieści metrów od statku, był prawie bezwładny i wypełniony tlenem, i oddalał się z dużym przyspieszeniem, kiedy wybuchł główny pakiet. W tych warunkach agregat nie mógł zrobić nic lepszego.

Wybuch rozerwał krążownik kosmiczny na pół i odepchnął od siebie obie połowy. Jedna trafiła w najbliższy megawieżowiec, który już i tak rozpadał się od podmuchu eksplozji nuklearnej. Trzasnęła w budynek o objętości czterech kilometrów sześciennych i cisnęła budowlą o ziemię, druzgocząc dwa inne megawieżowce, zanim sama uderzyła w powierzchnię planety.

Druga część masywnego statku została wyrzucona prawie pionowo w górę. Wznosiła się na szczycie grzyba atomowego jak czarny punkt na chmurze pyłu, aż wreszcie odwróciła się i runęła na inny megawieżowiec pozostający w rękach Posleenów.

Pancerz Mike’a znajdował się blisko pierwszej połowy statku. Początkowo chroniony przez spadający fragment krążownika kosmicznego, wkrótce został wybity w górę na fali grzyba atomowego i szybko przyspieszył do prędkości ponad sześciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Pancerz przefrunął nad dachami kilku budynków, gdzie oderwało mu nogi, i przebił megawieżowiec nad brzegiem morza, tracąc jedną rękę. Pozostała część pancerza wraz z hełmem wyleciała z megawieżowca po przeciwnej stronie fali podmuchu i odbiła się kilka razy od powierzchni wzburzonego oceanu. Wreszcie kawałek żelastwa zwolnił na tyle, że spoczął na dnie morza, siedemdziesiąt metrów pod powierzchnią wody.

Pancerz wspomagany kosztował prawie tyle co wahadłowiec bojowy, i mimo ogromnych uszkodzeń nadal jeszcze miał swoją wartość. Kiedy pancerz spoczął w wodnym grobie, nadajnik ostatniego ratunku, zainstalowany na stanowcze żądanie darhelskich urzędasów, zaczął smętnie popiskiwać.


* * *

Albo biurokraci byli jasnowidzami, albo idiotami. Żołnierze Komanda Foki przypisani do wojsk ekspedycyjnych jeszcze tego nie rozstrzygnęli. Kiedy w ostatniej chwili polecono im lecieć na Diess, nikt nie potrafił wyjaśnić, po co. Umieli wykonywać wszystkie zadania oprócz bombardowania wspierającego, więc na Diess mogło ich czekać praktycznie wszystko. Mogliby pracować w dziale zaopatrzenia ładunków wybuchowych. Mogliby szkolić obce wojska. Mogliby także badać teren zajmowany przez Posleenów po wtargnięciu od morza.

Okazało się, że zrobią zawrotną karierę w ratownictwie.

Wybuch jądrowy w zeszłym tygodniu zdmuchnął wszystko do morza. Poza różnymi fragmentami nadającego się do ponownego użycia sprzętu Indowy, najczęściej były to pancerze wspomagane, których nadajniki wołały teraz o pomoc. Spośród czternastu, które wydobyto, tylko cztery mieściły w sobie żywego żołnierza.

Tego z całą pewnością należało już spisać na straty. Plastyczna stal wyglądała, jakby się zagotowała, a gdzieniegdzie zrobiła się niebieska od wybuchu jądrowego. Brakowało jednej ręki i obu nóg, a robactwo zaczęło już mozolnie obgryzać wystający fragment spalonego brązowego ciała. Wrażenie nie naruszonych sprawiały tylko głowa, tors i brzuch.

— Rany — powiedział dowódca zespołu przez podwodny komunikator — koleś dostał niezłego łupnia. Sprawdź go, Spock.

Odgarnął ze stroju do nurkowania myszkującego tu rurkopława, a delikatne stworzenie zniknęło w świetlistej chmurze.

Młodszy oficer technik doskoczył do głowy pancerza i przystawił próbnik. Naprędce sklecone urządzenie wysłało do centrum ratunkowego w pancerzu impuls z poleceniem ujawnienia danych. Dane pojawiły się po dłuższej chwili.

— To jest porucznik, którego pan szukał, sir — powiedział młodszy oficer przy wtórze bulgoczącego powietrza.

Cierpliwie zaczekał na dane dotyczące stanu pancerza i użytkownika.

— Przekaźnik usmażył się, podobnie jak większość systemów środowiskowych. Nie wydaje mi się, żeby coś z niego… Jasna cholera!

Загрузка...