26

Prowincja Andata, Diess IV
20:59 czasu uniwersalnego Greenwich, 18 maja 2002

Porucznik O’Neal zdjął magazynek z karabinu grawitacyjnego M-200 i popatrzył bezmyślnie na tysiące pocisków w kształcie kropli, które znajdowały się wewnątrz. Włożył magazynek z powrotem i powtórzył całą czynność.

— Czy mógłbyś przestać? — zapytał porucznik Eamons.

Obydwaj czekali przy oknach w północno-zachodnim narożniku megawieżowca Qualtren. Kąt widzenia był jeszcze większy, niż ocenił oficer wsparcia ogniowego, i żołnierze mogli sięgnąć wzrokiem na odległość tysiąca ośmiuset czterdziestu dwóch metrów, aż do następnego skrzyżowania. Dalej widok przesłaniał megawieżowiec Naltrev. Budowla ta wraz z siostrzanym megawieżowcem Naltren mieściła pluton zwiadowczy batalionu, i górna część systemów wizyjnych O’Neala wyświetlała obraz, który widział dowódca zwiadowców.

— Gdzie są twoi ludzie, Tom? — zapytał Mike.

— Na dole.

— Mają coś do roboty?

O’Neal wciąż śledził obraz z systemów wizyjnych dowódcy. Obraz trząsł się z powodu migotania osobistego pola siłowego, które włączono w miejscu oczekiwanego ataku, i nieprzyjemnego nawyku porucznika Smitha — gwałtownego kręcenia głową jak koń odpędzający muchę. Powodowało to ruch obrazu po skosie w górę i w prawo.

Wątpię, żeby w ogóle zdawał sobie sprawę, że tak robi, pomyślał Mike, wyjmując magazynek i wkładając go z powrotem, ale wolałbym, żeby przestał.

— Czy mógłbyś, proszę, przestać, Mike?! I dlaczego pytasz? Nie, siedzą sobie tylko i trzymają palec na spuście karabinu.

— Przestać co? — zapytał Mike ze wzrokiem skupionym jak wiązka lasera chirurgicznego na widoku z hełmu. — Każ im rozstawić ładunki wybuchowe w poprzek Anosimo i Sisalav na Linii Sal, a potem ładunki C-9 w miejscach, których lokalizację prześlę do ich przekaźników.

— Hola, Mike. Fajny z ciebie gość i jesteś ode mnie starszy o cały stopień, ale niech mnie diabli, jeśli narażę dla ciebie karierę. Pułkownik zabierze mi belkę, jeśli to zrobię.

Porucznik próbował potrząsnąć głową, ale przeszkodził mu w tym organiczny żel w hełmie.

Galaretowata substancja wypełniała hełm i wnętrze pancerza. Podnosiła koszt produkcji pancerza o ponad jedną trzecią i stanowiła jedyną część projektu, która zasadniczo nie była pomysłem O’Neala.

Kiedy zakładało się hełm pancerza wspomaganego, miało się wrażenie wkładania głowy w pełne dżemu wiadro.

Substancja amortyzowała jednak najpotężniejsze uderzenia i spełniała wiele innych istotnych funkcji. Odczytywała na przykład przez własną sieć neuronową zamiar ruchu użytkownika i odpowiednio do tego poruszała pancerzem.

Odzyskiwała z wydzielin ciała wodę pitną, jadalną żywność i powietrzne zdatne do oddychania. I dysponowała wystarczająco zaawansowaną technologią, żeby utrzymać swój „Protoplazmatyczny System Inteligencji” przy życiu, dopóki użytkownik nie otrzymał bezpośredniego uderzenia w serce, mózg albo górną część kręgosłupa.

Żadna z tych rzeczy nie pocieszała jednak żołnierzy podczas wkładania hełmu. Nieudane próby założenia pancerza podczas pierwszego miesiąca treningu były spowodowane faktem, że żołnierze nie potrafili sobie poradzić z wetknięciem głowy w hełm, wstrzymaniem oddechu i odczekaniem, aż galareta, kotłując się i kłębiąc, utworzy kieszenie do oddychania i patrzenia. Czas, który musiał upłynąć, zanim pancerz był gotowy do użytku, wydawał się wiecznością.

Galareta działała też jako namiastka urządzenia do tłumienia sensorycznego, co mogło prowadzić do nieszczęśliwych wypadków. Broń i sprzęt jednostek należało stale modyfikować. Bez zwrotnych danych z punktów dotyku pancerze miały tendencję do niszczenia wszystkiego w zasięgu ręki.

Ponieważ przez galaretę i tak nie można było niczego zobaczyć, hełm był całkowicie matowy. Użytkownik widział tylko wysokiej jakości obraz z malutkich diod laserowych świecących w ścianie hełmu. Nie trzeba było kręcić głową, kiedy chciało się spojrzeć w bok. Żołnierze widzieli przesuwający się obraz zupełnie jakby za pomocą joysticka. Do tego też trzeba się było przyzwyczaić. Nie miało się wrażenia ruchu, więc można było dostać choroby lokomocyjnej, a poza tym mogło się nagle okazać, że patrzy się w tył z powodu niewłaściwego ustawienia sterowników wizyjnych. W analogiczny sposób stymulowano wyrostki sutkowe w uszach, żeby przenosić dźwięk.

Dla wygody pancerz pozwalał użytkownikowi ruszać głową na boki, ale tylko powoli. Ponieważ diody wykonywały różnorodne sztuczki z wizją, obraz na krańcach pola widzenia był właściwie lepszy niż w normalnych warunkach. Poprawiono też jakość dalekich i bliskich obrazów. Do tego dochodziły jeszcze szczególne życzenia, jak wyświetlanie „nad głową”, ukazywanie schematów uzbrojenia, przybliżanie obrazu, dzielenie obrazu na części i sześćdziesiąt siedem innych możliwości.

— Podpułkownik Youngman jest teraz zajęty i nie zauważy niczego, dopóki nie zdetonujemy ładunków. A kiedy to zrobimy, zostaniesz bohaterem za przejęcie inicjatywy, bo będzie to jedyny sposób, żeby uratować prawe skrzydło Korpusu.

— Jest aż tak źle? — zapytał inżynier, zastanawiając się, jak bardzo przygnębienie kolegi było uzasadnione.

— Tom, posiekają nas na sałatkę, a ja nie widzę żadnego innego pieprzonego sposobu, żeby to zmienić. Po dzisiejszej akcji nazwisko Youngmana będzie wymawiane jednym tchem z nazwiskiem Custera, tylko że George Armstrong miał za sobą wspaniałą karierę, zanim ją schrzanił. Ustaw ładunki. I niech będą duże. Chcę, żeby wyleciały wszystkie szyby w megawieżowcach. Na rozstawienie ładunków zostało jeszcze najwyżej czterdzieści minut.

— Dobra, pieprzyć pułkownika — powiedział oficer i wzruszył ramionami. — Masz rację, nikt nie zauważy, chyba że trzeba będzie je wysadzić. Mam zaminować obydwa bulwary? A co z siódmym pułkiem kawalerii?

— Tak, jeśli kawaleria zacznie się wycofywać, będzie im potrzebna osłona. — Urwał. — A oto i nasze wojsko.

— Co? — zapytał porucznik i spojrzał przez okno w stronę miejsca oczekiwanego pojawienia się wroga.

— Garstka, cholerna trzódka Indowy zbliża się w tę stronę — powiedział Mike, kiedy przełączył obraz z pozycji dowódcy zwiadowców na daleki widok. — Każ chłopakom brać się do pracy, Tom. Już!

Porucznik Eamons nieznacznie skinął na pożegnanie i bezceremonialnie wypalił swoim M-200 dziurę w ścianie.

Gdy wyszedł przez nią na zewnątrz budynku, jego pancerz dowódczy pozwolił mu opaść lekko jak piórko dziesięć pięter w dół. Reaktory termonuklearne megawieżowców stanowiły niewyczerpane źródło energii, a to był najszybszy i najzabawniejszy sposób zejścia na dół. W batalionie zakazano tego „niestrategicznego” manewru, ale jednostka właśnie w taki sposób miała zaatakować wroga w chwili jego dostrzeżenia, więc cóż znaczyła jeszcze jedna dziura?

Miało to tyle samo sensu, co zakaz budowy fortyfikacji obronnych, żeby „nie ujawnić głównej linii obrony”. A czy cały batalion atakujący Posleenów nie ujawni tej linii? Mike miał rację, posiekają ich na sałatkę.

Tom rozglądał się wkoło podczas powolnego opadania i po raz kolejny był zdziwiony widokiem znajomych elementów. Weź Nowy Jork, szklane fasady budynków i styl bliźniaczych wież WTC. Zwiększ ich wysokość do tysiąca czterystu siedemdziesięciu metrów, a długość krawędzi podstawy do tysiąca ośmiuset czterdziestu metrów, a będziesz miał właśnie to, co tutaj. Głębokie, mroczne kaniony ulic przypominały te, które można było znaleźć w każdym większym mieście na Ziemi, tyle tylko, że te tutaj były głębsze i ciemniejsze. Kiedy porucznik wylądował, przypomniał sobie o jeszcze innych różnicach. Ciążenie miało nieco mniejszą wartość, a światło słoneczne odznaczało się zielonkawym fluoroscencyjnym odcieniem. Słońce Diess było też jaśniejsze, płonęło jak acetylenowa pochodnia, oświetlając ubitą warstwę gliny, która zastępowała asfalt; napędy grawitacyjne nie wymagały specjalnej nawierzchni. I żadnych roślin, nawet najmniejszych źdźbeł trawy albo zieleni w doniczkach na oknach. Porucznik przeszedł przez przypominający pieczarę portal na parterze, który podobnie jak kilka innych służył za wjazd i wyjazd dla pojazdów, i żwawym krokiem zagłębił się w długi, rozbrzmiewający echem korytarz.

— Przekaźnik: pokaż trasę do miejsca zbiórki mojego plutonu i połącz mnie z sierżantem plutonu.

Nadszedł czas na działanie.

Mike nadal przyglądał się rosnącej grupie uchodźców na Bulwarze Sisalav. Zmniejszył obraz do jednej czwartej powierzchni wizjera i obserwował w czasie rzeczywistym, jak Indowy wchodzą do sektora batalionu. Usłyszał w sieci komunikacyjnej kompanii, którą monitorował, wołania „Wstrzymać ogień” i uśmiechnął się. Małych Indowy naprawdę z wielkim trudem można było pomylić z wrogiem. Włochate, karzełkowate dwunogi szły pieszo, pokryte żółtawym pyłem drogi, i nie niosły żadnych bagaży. Najwyraźniej nie odczuwali ludzkiej potrzeby zachowania majątku.

— Przekaźnik: gdzie jest ich środek transportu? — zapytał zaciekawiony Mike.

Nie było samochodów, ciężarówek ani nawet pchanych ręcznie taczek, których można by się spodziewać w podobnej sytuacji u ludzi.

— Nie potrzebują, więc praktycznie nikt go nie posiada. Prawie żaden Indowy nie opuszcza megawieżowca w ciągu całego swojego życia; właściwie tylko nieliczni wychodzą poza mały obszar, piętro albo sektor. Niektórzy nigdy nie opuszczają pokoi, w których mieszkają. Wszystko, czego potrzebują, mają w budynku, mieszkaniu, zakładach produkcji żywności i łaźniach.

— Dokąd teraz pójdą?

— Nie ma żadnego wsparcia dla uchodźców. Jeśli nie mogą niczego produkować, są zbędni. Niektórzy znajdą może posady służebnych, niektórzy o wybitnych zdolnościach otrzymają pracę, ale znaczna większość zapewne umrze z głodu lub wycieńczenia.

Mike zadrżał; im więcej wiedział o galaksjańskim etosie, tym mniej mu się on podobał.

— Pokaż schemat systemu wodno-kanalizacyjnego Qualtren i Qualtrev wraz z informacją o średnicy rur i miejscach dostępu.

Zastanowiło go, że schemat był tak prosty. Używano tylko niektórych wyższych kondygnacji, a przestronne sutereny i kanały były zupełnie puste. Podczas drugiej wojny światowej Rosjanie i Niemcy intensywnie wykorzystywali kanały. Przynajmniej teraz Posleeni nie strzelaliby do Indowy, gdyby schowali się pod ziemią.

Przyjrzał się schematowi i zaciekawiony zmarszczył czoło.

— Michelle, te systemy wodociągowe… Niezależnie od tego, jak minimalne potrzeby mają Indowy, w budynku nie ma wystarczającej ilości linii wodno-kanalizacyjnych. Jak to możliwe?

— Większość wody i ścieków ulega wtórnej przeróbce i oczyszczaniu w megawieżowcach.

— Hmm. — Rury wodociągowe były wystarczające duże, żeby się w nich poruszać. — Michelle, przekaż do wszystkich przekaźników, żeby każda jednostka przemieściła się do najbliższego wylotu rury wodociągowej.

Przygotuj plan odwrotu przez podziemne kanały do Saltrev/Saltren i uaktualnij plan obrony. Nieprzerwanie uaktualniaj manewry Kobe i Jerycho na podstawie ruchów plutonu inżynieryjnego. Przygotuj koordynację planu detonacji z kompaniami Alfa i Bravo. I będziemy musieli jakoś odciąć dopływ wody.

Oczekuj zwycięstwa, bądź gotów na porażkę.

Masa Indowy zaczynała przesłaniać bulwar, ich szarozielone postacie tłoczyły się i wypełniały całą szerokość drogi. Mike dostrzegł z punktu widzenia dowódcy plutonu, jak jeszcze większa rzeka uchodźców wypływa z Waltren i łączy się z głównym strumieniem procesji. Ulica była zatłoczona jak Wall Street w porze lunchu, a tłum ścieśniony jak masa wiernych wokół pojazdu papieża; pochód Indowy przypominał marsz lemingów do morza.

Tłum rozgniatał krępe, małe postacie na metalowych elewacjach budynków i tratował wszystkich — młodych, starych, silnych i słabych. Mniejsze strumienie zalewały Naltren i Naltrev, przekraczały aleję i wpadały do Qualtrev/Qualtren, a każdy osobnik powiększał ścisk i panikę.

Kiedy główny zastęp uchodźców Indowy dotarł do Qualtren/Qualtrev, parcie z tyłu i panika pchnęły tysiące małych człekokształtnych istotek do północno-zachodniego kwadrantu niższych kondygnacji Qualtren. Tam uchodźcy natknęli się na pierwszy pluton kompanii Charlie i skutek był tragiczny.

Pojedynczo Indowy odznaczali się zachowaniem królika, ale ogromna wystraszona horda zachowywała się jak tabun przerażonych bizonów. Kiedy czoło fali natrafiło na pierwszy pluton, Indowy wchodzący przez liczne otwory drzwiowe parteru otoczyli uzbrojonych Ziemian. W miarę zwiększania się ścisku zaczęli wspinać się na żołnierzy.

Kiedy ciężar spłoszonych kosmitów przytłoczył pancerze wspomagane, żołnierze zaczęli się rzucać wśród przerażonego tłumu. Szarpali się i kopali, żeby odepchnąć tłum, a wspierane układem nadążnym pancerze miażdżyły łagodne, małe istotki, i babrały pastelowe ściany ich zieloną posoką.

Dowódca i pierwszy sierżant kompanii Charlie pospieszyli na miejsce masakry z zamiarem przywrócenia porządku, ale i oni utonęli w tabunie Indowy. Dwa terawatowe działa laserowe batalionu, wycelowane prosto „w gardła Posleenów”, również zostały zmiecione przez skotłowaną masę. W ten sposób unieszkodliwiono najważniejszy pluton i dowódcę kompanii obronnej batalionu, i wyeliminowano trzydzieści procent siły ognia, jeszcze zanim rozpoczęła się bitwa. I to wszystko bez jednego nawet Posleena w zasięgu wzroku.

Mike przełączył się na odbiór sygnałów z sieci komunikacyjnej kompanii Charlie właśnie w tej samej chwili, kiedy została ona zablokowana przez krzyki i przekleństwa. Próbował skontaktować się z dowódcą kompanii, kapitanem Vero, dzięki odfiltrowaniu przez przekaźnik niepotrzebnych transmisji, ale dowódca wrzeszczał i miotał przekleństwa jeszcze głośniej niż jego żołnierze. Mike przełączył się zatem na sieć dowodzenia batalionu, ale oficer łączności nie mógł sobie w tym momencie poradzić z natłokiem wezwań od kompanii Alfa, sekcji broni i wsparcia ogniowego, a nawet dowódców kompanii w kwaterze głównej, którzy oczekiwali na rozkazy i wskazówki.

Plutonowi kompanii Alfa, rozmieszczonemu na parterze, także groziło pochłonięcie przez hordę. Mike usłyszał, jak kapitan Wright prosi o pozwolenia przejścia na wyższe kondygnacje i otrzymuje natychmiastową odmowę od oficera łączności. Było jasne, że oficer nie skonsultował decyzji z podpułkownikiem Youngmanem.

Podpułkownik Youngman i major Norton rozmawiali tymczasem przez sieć komunikacyjną sztabu. Major polecił swojemu przekaźnikowi wstrzymywać wszystkie przychodzące połączenia. Technika sprawdzała się w przypadku oficerów łączności, ale nie przekaźników. Oficer łączności przekazywał mimo rozkazów połączenia, jeśli uważał je za naprawdę pilne. W ten sposób rozpoznawało się dobrych oficerów. Ale niedoświadczony przekaźnik był jak zły oficer, rozumiał każdy rozkaz dosłownie i nie miał za grosz poczucia odpowiedzialności. Gdyby major Norton nie odwołał rozkazu, o ile w ogóle pamiętałby o tym w ogniu walki, dowódcy kompanii nie mogliby połączyć się z dowódcami batalionu przez przekaźnik, jeśli zostali zablokowani przez obsługę systemu łączności.

Kapitan Wright wycofał trzeci pluton bez rozkazu i przygotował żołnierzy do ponownego zajęcia pozycji.

Kapitan Vero uspokoił się w końcu i także zaczął wycofywać swoich żołnierzy. Zebrano około połowy plutonu Charlie i większość Alfa, kiedy przyszedł pierwszy raport o zbliżających się Posleenach. Jednak lasery zostały w tłumie. Pułkownik i major nie byli nawet świadomi sytuacji; zostali zupełnie odcięci od komunikacji.

„Wróg w zasięgu wzroku” rozbrzmiało we wszystkich sieciach dowodzenia, a priorytet tej wiadomości zablokował wszystkie inne rozmowy. Natychmiast każdy dowódca przełączył się na systemy zwiadowcze.

Za morzem Indowy, niczym jastrząb spadający na zdobycz, pojawiła się zwarta, jeszcze bardziej zorganizowana masa krostowatych żółtych centaurów. Pierwsze szeregi kłusowały, żeby dogonić uciekających Indowy, wprawnie wymachując długimi ostrzami. Dopadłszy tłumu, zaczęli kosić Indowy jednego po drugim, a dalsze szeregi podnosiły ciała i przenosiły je poza miejsce walki. Po drodze zwłoki były patroszone i ćwiartowane, a potem równiutko układane pod ścianą. Armia była gigantyczną ruchomą rzeźnią, w której od czasu do czasu wrzucano coś na ząb.

Za pierwszym blokiem wojska w liczbie około dwunastu tysięcy Posleenów pojawiły się trzy strumienie centaurów. Środkowy strumień szedł za przednią grupą jako wsparcie, a boczne skrzydła kierowały się w stronę megawieżowców.

Przywódcy, Wszechwładcy, wyraźnie odróżniali się od pozostałych. Sunęli w swoich spodkach, szerokich na około dwa metry i uzbrojonych w lasery albo wyrzutnie pocisków hiperszybkich na mocowaniu kardanowym.

Zgodnie z rozkazami strzelcy, po jednym w każdym trzyosobowym zespole zwiadowczym, unieśli snajperskie karabiny M-209 i jednocześnie wystrzelili poddźwiękowe pociski, każdy prosto w wyznaczonego Wszechwładcę.

Jak marionetki, którym za jednym zamachem przecięto sznurki, dziesięciu Wszechwładców runęło na ziemię. Cała masa Posleenów zawahała się na ułamek sekundy, a następnie odpowiedziała ogniem.

Poddźwiękowe pociski snajperów nie miały sygnatury większej od zwykłych pocisków, więc nie powinny zdradzać pozycji zwiadowców. Ale niedostrzeżone wcześniej systemy celownicze na spodkach pozostałych przy życiu Wszechwładców automatycznie naprowadziły broń. Kiedy cele zostały namierzone, rój pocisków hiperszybkich śmignął w kierunku Ziemian. Wasale zabitych także sypnęli gradem rakiet i pocisków w stronę celów, które wskazał ogień przywódców. Wśród rozbłysków eksplozji i palących wiązek lasera zespoły zwiadowcze opuściły swoje pozycje, uciekając przed burzą rozszalałego ognia. Skoncentrowane strumienie pocisków z dwudziestu dział na spodkach i dwunastu tysięcy ręcznych karabinów wygryzały głębokie wyrwy w budynkach, i jeśli nawet ekrany siłowe przyniosły jakiś pozytywny efekt, to nie zasługiwał on na uznanie. Pluton zwiadowczy zniknął w oparze krwi.

W sztabowej sieci komunikacyjnej rozległy się odgłosy wymiotowania, a kapitan Vero mruczał w kółko przez sieć dowodzenia „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą”. W innych sieciach panowała cisza. Posleeni niepowstrzymanie parli naprzód, a przednie szeregi zaczęły rozchodzić się na boki i wbiegać do budynków.

— Cóż — powiedział podpułkownik Youngman przez sieć sztabową, zagłuszając odgłos wymiotów — przyznaję się do błędu. Analizy nie uwzględniły rzeczywistych rozmiarów zagrożenia. Majorze Norton?

— Tak, sir?

— Proszę iść do Saltren/Saltrev i zacząć przygotowania do odwrotu. Chyba nie utrzymamy długo naszych pozycji. Aha, poruczniku Eamons?

Bez wiedzy dowódcy batalionu przekaźnik przełączył się na właściwą częstotliwość.

— Tak, sir? Podpułkownik Youngman? — wydyszał porucznik.

— Tak. Proszę natychmiast rozstawić ładunki wybuchowe na Sisalav.

— Już to zrobiłem, sir, teraz minujemy budynki — powiedział ostro oficer inżynieryjny.

— Dobra inicjatywa. To może nam uratować tyłki. Wróć potem do Saltren i rozmieść wszystkie ładunki i miny, jakie tylko wpadną ci w ręce.

— Tak jest, sir.

Dzięki Bogu nie zapytał, jakie miny. Zgadzam się z O’Nealem, że nie powinienem mu zdradzać programu detonacji.

— Kapitanie Brandon.

— Podpułkownik Youngman? — zapytał dowódca kompanii z nutką zaskoczenia w głosie.

— Tak. Proszę się przygotować do osłonięcia odwrotu batalionu do Saltren i Saltrev. Zamierzam zapędzić Posleenów w pułapkę. Pańska jednostka ma rozstawić się w obydwu budynkach wzdłuż bulwaru i spowolnić marsz wroga. Potem wyjdźcie z budynków i zablokujcie aleje po bokach Sisalav.

— Tak jest, sir. Z całym należnym szacunkiem, gdzie pan był, do cholery? I gdzie jest major Norton?

— Jesteśmy obaj w głównym taktycznym centrum operacyjnym. A raczej byliśmy, major Norton udaje się do Saltren, żeby przygotować pozycje do odskoku.

— Wie pan, że pierwszy pluton kompanii Charlie i trzeci pluton Alfa zostały zalane przez masę Indowy? — zapytał dowódca kompanii.

Mówił zmęczonym i niemal zrozpaczonym głosem.

— Co? — zapytał zaskoczony dowódca batalionu.

— Nie mogliśmy się z panem połączyć przez ostatnie piętnaście minut. Na parterze nie ma nikogo i straciliśmy trzy lasery. Parter Qualtren jest całkowicie bezbronny.

— Zaczekaj. — Pułkownik na chwilę przełączył się na inny kanał. — Mój oficer łączności mówi, że też nie mógł się ze mną skontaktować z powodu ciągłej blokady połączeń do mnie i majora Nortona. — Oficer zaklął cicho. — Nienawidzę tych pieprzonych pancerzy — dodał.

— Za późno, sir. Musi pan jak najszybciej skontaktować się z Vero i Wrightem. Mają poważne problemy.

— Dobra. Pancerz: połącz mnie ze wszystkimi dowódcami kompanii. Są wszyscy? Alfa Sześć, Charlie Sześć, Bravo Sześć. Czekać na rozkaz ataku na wroga. Pluton inżynieryjny minuje budynek, macie upoważnienie do udzielenia wsparcia. W razie potrzeby i na moją komendę zaczniemy wycofywać się na te same pozycje na Linii Sal.

Bravo będzie osłaniać odwrót. Spróbujcie odzyskać pozycje ciężkiej broni, kiedy otrzymacie wsparcie. Nie ma czasu na pytania, uderzcie ich mocno i dobrze, po to tu jesteśmy. Sokół Sześć, koniec.


* * *

— Tom, mówi Mike.

— Słucham, Mike.

Porucznik O’Neal znajdował się cztery kondygnacje niżej w budynku. Korzystał głównie z korytarzy transportowych; były wyższe i szersze, i można było w ten sposób uniknąć spotkania z uciekającymi Indowy. Setki z nich wciąż blokowały większe skrzyżowania i budynki. Wszyscy próbowali wyjść jednocześnie, czym przeszkadzali w działaniach bojowych. Mike stanął na chwilę, powstrzymany przez widok zablokowanej klatki schodowej, i przyjrzał się badawczo dużemu pojemnikowi z cieczą, który łączył się z niewielkim destylatorem.

— Jak wam idzie? — zapytał.

— Skończyliśmy rozkładać ładunki wzdłuż dróg i w jakiejś jednej czwartej budynku. Pułkownik wyraził zgodę na minowanie — skończył oficer z nutką zadowolenia w głosie.

Mike nie monitorował tej rozmowy; więc wiadomość go zaskoczyła.

— Pozwolił na Jerycho?

— Cóż, powiedziałem mu, że minujemy budynki.

— Ale chyba nie powiedziałeś, w jaki sposób?

— Powiedział, że mam się wykazać inicjatywą.

Mike zaśmiał się ironicznie.

— Nieźle. Dobra, ładunki zapewnią nam osłonę.

Nie wiedział jeszcze, jak prorocze były to słowa.

Doświadczony przekaźnik Mike’a, Michelle, wyświetlił szczegółowy schemat działań plutonu inżynieryjnego w postaci wirtualnego hologramu. Zaminowane obszary miały kolor zielony, obszary, na których ładunki powinny zostać rozłożone przed nadejściem Posleenów, były żółte, a obszary, których żołnierze nie zdążą zaminować, świeciły na czerwono. Mike dotknął strefy w pobliżu kompanii Charlie w Qualtren.

— Skoncentrujcie się tutaj, jeśli łaska.

— Ależ jakżeby inaczej, bon homme, i tu powiadam: au revoir.

— Przyjąłem, koniec.

Mike zerknął jeszcze raz na schemat i wyłączył go ruchem dłoni. Skoro pułkownik był wtajemniczony w jego plan na wypadek porażki, to nawet gdyby bitwa przerodziła się w prawdziwy dramat, sektor batalionu był zabezpieczony.

— Powodzenia, Tom.


* * *

— Kapitanie Brandon — powiedział Mike, wywołując przełączenie przekaźnika na kanał dowódcy na drugim piętrze Qualtren.

— Porucznik O’Neal?

— Tak, sir. Zakładam, że zaczniemy odwrót krótko po bezpośrednim ataku wroga. Potrzebna mi pańska pomoc we wdrożeniu planu dowódcy. Pańscy chłopcy muszą się tylko wycofać trasą, którą im pokażę, i zniszczyć po drodze kilka budynków.

Kiedy dotarł na parter, skierował się w stronę składu amunicji. W pośpiechu studiował schematy, na których w miarę rozkładania przez inżynierów ładunków coraz większe obszary zmieniały barwę na zieloną.

— Jaki jest plan?

— Nazywa się Jerycho, sir.

Mike wyjaśnił naturę manewru.

— To jest cholernie ryzykowne, poruczniku. Pozwoli nam na chwilę wytchnienia, ale…

— Sir, pozwoli nam to na więcej niż tylko chwilę oddechu, to zabezpieczy cały sektor. Potem możemy dołączyć do siódmego pułku kawalerii.

Kiedy doszedł do składu amunicji, zaczął ładować na grawitacyjne sanie karabin maszynowy M-323 i zasobniki z amunicją.

— Szczerze mówiąc, właśnie to powinniśmy byli zrobić, zamiast posyłać jednostki zmechanizowane na rzeź.

— Mike, to nie jest jedna z twoich gier komputerowych. Bardzo trudno będzie powstrzymać żołnierzy od ucieczki.

— Sir, kiedy będziemy się wycofywać, żołnierze stracą poczucie kierunku. Ja już kiedyś zgubiłem się wraz z jednostką; sam diabeł wskazuje wtedy drogę. Ten plan pozwala na odwrót bez narażenia się na ogień nieprzyjaciela i zabezpiecza sektor. Czego jeszcze można chcieć?

— Ograniczenie ubocznych zniszczeń? — zapytał retorycznie dowódca. — Dobra, dobra, zrobimy to. Postaraj się, żeby informacja była dostępna natychmiast po rozkazie odwrotu.

— Przekaźniki kompanii już otrzymały plany. Potrzebowałem tylko pańskiej zgody.

— Powodzenia, poruczniku.

— Vaya con Dios, kapitanie, z Bogiem.

Urwał na chwilę i odczekał, aż kapitan się wyłączy.

— Michelle, połącz mnie z kapitanem Wrightem.

Pociągnął sanie grawitacyjne i ruszył z powrotem w górę rampy, patrząc równocześnie na schemat.


Od strachu, pychy, trwogi,

Zemściwych, dzikich zmów,

Bezprawia spiesznej drogi

Uchronić racz nas znów.

I oblecz nas, mizernych,

Ukołysz drżący nam dech,

By w ciszy dni niezmiennych

Twa śmierć nasz zmyła grzech.

— Kipling

Загрузка...