— Mueller.
— Żartujesz?
— Nie.
Najdalsza misja zwiadowcza w wojskowej historii Ziemian zaczęła się od rozmowy dwóch doświadczonych podoficerów nad kartką papieru w linie. Mosovich i Ersin, wysoki, szczupły, ciemnowłosy starszy sierżant o lekko azjatyckich rysach, siedzieli przy stole kuchennym i wybierali członków wielozadaniowego zespołu spośród najlepszych ludzi, jakich znali. Dochodziło do nieuniknionych różnic poglądów.
— Na pewno żartujesz — powiedział Mosovich. — Po pierwsze, jest piekielnie niedoświadczony. Po drugie, cholerny z niego gaduła; ten dureń nie wie, kiedy się zamknąć.
Mosovich wstał, podszedł do lodówki i wyjął butelkę piwa. Zaproponował napój Ersinowi, a potem wyjął drugą butelkę dla siebie, otworzył obydwie, wyrzucił kapsle do śmieci i wrócił do stołu.
— Ale śpiewająco przeszedł testy bojowe — upierał się Ersin. — I miał wspaniałe akta, już zanim wstąpił do Sił Specjalnych. A tak naprawdę przyda się nam jego doświadczenie w badaniu terenu. Będziemy go potrzebowali, bo ta cała cholerna planeta to najwyraźniej jedno wielkie bagno i nie znam innego żołnierza, który mógłby dać sobie z tym radę. Nie zawadzi nam też to, że jest cholernie dobrym tragarzem.
— A może Simmons? — zapytał Mosovich i pociągnął łyk piwa.
Ersin odchylił głowę do tyłu i potrząsnął nią lekko.
— Porusza się jak pieprzony słoń w składzie porcelany — rzucił z odrazą.
— Pracowałeś z Muellerem — powiedział Mosovich.
To było stwierdzenie.
— Tak — przyznał Ersin, obrócił butelkę w ręku i wypił łyk piwa.
Wolał lepsze gatunki, niż miał do zaoferowania starszy sierżant, ale nigdy nie odmawiał darmowego piwa.
— Pracował z Haroldem. Wykonaliśmy kilka drobnych zadań i przeprowadziłem go kilka razy przez kurs operacji specjalnych. To dobry żołnierz o dobrych rękach.
W Zadaniach Specjalnych określenie to miało swoje szczególne znaczenie. Oznaczało kogoś, kto bardzo dobrze posługiwał się bronią.
— Dobra, czort wie, ilu ludzi już kiedyś wkurzyłem — zgodził się niechętnie Mosovich.
— Wydaje mu się, że wie wszystko najlepiej, ale prawdziwy problem polega na tym, że zwykle ma rację.
Ersin zwycięsko zakończył sprzeczkę.
— Dobra, obstawiamy zatem operacyjny, broń, łączność, zadania saperskie i sanitariusza. Potrzebujemy zwiadowcy i kogoś, kto zdubluje sanitariusza. Ciebie.
— Dobra. Dajmy Muellera do zadań operacyjnych i zwiadu razem z tobą.
— Ja się zajmę łącznością, Walters zadaniami saperskimi, poza tym wszyscy od biedy wiemy, jak używać broni.
Zresztą to misja zwiadowcza, a nie rajd. Po co nam broń? — uśmiechnął się pokryty bliznami weteran.
Ersin parsknął śmiechem.
— Więc chcesz lecieć nie uzbrojony?
Była to znana taktyka jednoosobowych misji zwiadowczych, ale nie rekonesansu w zespole.
— Na pewno nie. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli strzelać, ale zabiorę najcięższy sprzęt, jaki się da. Oby Traynerowi udało się nam to wszystko załatwić. Będziemy potrzebować broni specjalnej. To mi przypomniało, że przyda się też kilku ludzi na innych stanowiskach.
— Niech zgadnę. Czy jednym z nich nie mógłby być Trapp?
Ersin uśmiechnął się do wspomnień i zamachał rękami przed oczami Mosovicha, jakby czarował.
— Tak — uśmiechnął się Mosovich. — Mógłby się przydać ktoś do podchodów. A skoro już o tym mowa, musimy zdobyć informacje o fizjologii tych istot, zanim wylądujemy. Ktoś jeszcze?
— Nie wiem. Jeszcze jeden inżynier?
— A co będzie, jeśli będziemy musieli przerwać kontakt?
— A, dobra.
Ersin zastanowił się przez chwilę i wypił kolejny łyk piwa słodowego. Poruszył mięśniami twarzy jak szczur machający wąsami.
— Snajper?
— Tak. Ale kto? — zapytał Jake i uniósł brew.
Najwyraźniej miał kogoś na myśli.
— Fordham — odpowiedział natychmiast Ersin.
— Nieee. Jest dobry, ale słyszałeś kiedyś o Ellsworthy?
Ersin wyglądał na zakłopotanego.
— No, nie wiem, Jake, kobieta?
— Widziałeś, jak ta suka strzela? — uśmiechnął się Jake.
Grymas uśmiechu sprawił, że jego pokryta bliznami twarz wyglądała koszmarnie.
— Nie, ale słyszałem o niej. Bannon spotkał ją w Quantico. Nazywają ją „Zjawą”.
Twarz Ersina zdradziła, że nie spodobał mu się ten pomysł.
— Bardzo jej nie lubię. Wielu ludzi uważa, że staram się nie przegapić żadnej okazji, żeby się z kimś przespać, ale gdyby ta lalunia się na mnie wkurzyła, mógłbym od razu zacząć kopać sobie grób.
— Ty tu jesteś szefem — powiedział starszy sierżant z oczywistą niechęcią.
— Jak cholera.
Siedmiu mężczyzn i jedna kobieta siedziało w małym, słabo oświetlonym pomieszczeniu Sztabu Pierwszego Dowództwa Specjalnych Operacji Wojennych imienia Johna F. Kennedy’ego w Fort Bragg w Północnej Karolinie.
Nosili cztery rodzaje mundurów i plakietki różnych jednostek. Każda z tych osób miała duże doświadczenie w swojej dziedzinie. Większość brała już udział w walce. Wszyscy byli aktualnie stanu wolnego. Należeli do piechoty morskiej, sił lądowych i marynarki. Tylko jedna osoba miała mgliste pojęcie o misji. Starszy sierżant Mosovich pojawił się po minucie i zbliżył do szczytu stołu konferencyjnego. Usiadł, a pozostali zaczęli odsuwać krzesła od starego drewnianego stołu. Niektórzy nie przerwali rozmowy.
Jednym z rozmawiających był potężny mężczyzna o blond włosach, ubrany w mundur starszego sierżanta siódmej grupy Sił Specjalnych. Miał dobrze ponad dwa metry wzrostu i wypełniał sobą mundur jak ludzki czołg.
Szeroko gestykulując, omawiał właśnie technikę walki nożem z niskim, krępym młodszym oficerem, noszącym emblemat Komanda Foki. Młodszy oficer śmiał się przez szczerbate uzębienie z wyraźnym brakiem zainteresowania. Ręce oficera były tak umięśnione, że mógłby występować w roli Popeye’a, a jego dłonie i nadgarstki były poorane bliznami.
Wysoki, z hiszpańską bródką, łagodnie wyglądający starszy sierżant Sił Specjalnych kontynuował jednostronną rozmowę z jedyną wśród obecnych kobietą. Była atrakcyjna, miała smukłą twarz, kasztanowe włosy i ciemnozielone oczy. Nosiła starannie wyprasowany mundur starszego sierżanta piechoty morskiej. Kurtka bez odznaczeń przylegała ciasno do ciała i była wykonana z tak cienkiego materiału, że widać było każdy ruch małych, ale jędrnych piersi kobiety. Jej figurę wyraźnie podkreślał również krój spódnicy, która — o ile Jake się nie mylił — była przynajmniej pięć centymetrów krótsza niż przewidywały przepisy. Buty były wprawdzie przepisowo czarne, ale wbrew regulaminowi wykonane z lakierowanej skóry, i miały dziesięciocentymetrowy obcas. Ubiór i ostra piżmowa woń perfum, która jak młot kowalski uderzyła sierżanta, kiedy tylko wszedł do pokoju, były dostatecznym powodem, żeby nie przerywać rozmowy. Kobieta zachowywała się bardzo spokojnie. Przez cały czas nie poruszała rękami ani nie kręciła głową. Utkwiła wzrok w jakimś punkcie na ścianie, jakby patrzyła w odległą przestrzeń.
Brodaty sierżant sztabowy ciągnął monolog.
W pomieszczeniu byli jeszcze Ersin, gigantyczny starszy sierżant o hebanowej karnacji, z emblematem Dowództwa Zadań Specjalnych na ramieniu, i pękaty, czarny starszy sierżant z pierwszej grupy.
— Dobra, zaczynamy — powiedział Mosovich, kiedy wszyscy w ciszy zajęli miejsca. — Najpierw wszystkich przedstawię. Po mojej prawej stronie siedzi Mark Ersin z siódmej grupy, Siły Specjalne. Będzie zwiadowcą podczas naszej małej operacji. — Wskazał na hebanowego starszego sierżanta. — A to jest starszy sierżant Tung. Pracuje w pewnym sensie dorywczo w Dowództwie Zadań Specjalnych.
Kilku obecnych zaśmiało się cicho. Starszy sierżant, doświadczony instruktor i oficer polowy, był legendą wśród żołnierzy zadań specjalnych w nie mniejszym stopniu niż Mosovich.
— O, niektórzy z was znają starszego sierżanta Tunga. Dobrze, to nam zaoszczędzi wyjaśnień. Starszy sierżant Tung zajmie się kwestiami operacyjnymi. — Następnie wskazał na dużego, jasnowłosego sierżanta. — Starszy sierżant Mueller też jest z siódmej grupy. Nie dajcie się zwieść jego wyglądowi. Jest nie tylko duży i milczący. Jest duży, milczący i bardzo nieprzyjemny. Młodszy oficer Trapp — wskazał na żołnierza Komanda Foki, który pokazał w uśmiechu szczerbate uzębienie i zabawnie pomachał ręką — jest z szóstego Komanda Foki.
— Sierżant Martine — Jake wskazał szczupłego czarnego sierżanta — z pierwszej grupy jest znakomitym technikiem od łączności i złotą rączką od wszystkiego. Sierżant sztabowy Richards — wskazał żołnierza z hiszpańską bródką, który nadal zagadywał jedyną wśród obecnych kobietę. — Jest doświadczonym łapiduchem.
Sierżant skrzywił się na to określenie.
— Sierżant Ellsworthy — ciągnął Jake, wskazując kobietę — przyjechała ze Szkoły Snajperów Piechoty Morskiej.
Panowie, teraz nie żartuję, nie drażnijcie tej młodej damy; jest równie niebezpieczna, co ładna. Dobra, wszyscy zadają sobie teraz pytanie „Dlaczego ja i o co, do cholery…” — Przepraszam, sierżancie — kobieta przerwała głosem małej dziewczynki — ale chyba coś jest przyczepione do ściany za pana krzesłem.
Miała chropowaty południowy akcent, ale jej głos był słodki jak miód.
Rozmowy ucichły, a sześć par oczu zwróciło się w stronę wskazanego kawałka ściany. Zebrani kolejno zatrzymywali wzrok na właściwym miejscu.
— Tak — powiedział reprezentant Komanda Foki. — Teraz widzę. Wygląda jak jakaś ośmiornica.
— Nie — powiedział Mueller. — Raczej jak zakamuflowana żaba. Co to jest, do cholery? Wygląda na żywe.
Wychylił się do przodu, a na jego twarzy malowało się zaciekawienie.
— Jest żywe — powiedziała Ellsworthy. — Poruszyło jednym okiem.
— Więc — huknął Tung — co to, kurwa, jest i skąd się tu wzięło, do cholery?
— Nie wiem — powiedział Trapp, a w jego dłoni w tajemniczy sposób pojawił się nóż. — Ale zaraz będzie o jedną żabę mniej.
— Chwileczkę — powiedział Mosovich. — Nie jest groźny. Himmicie Rigas, miał pan nie brać udziału w tym spotkaniu.
— Pierwsze spotkania są zawsze bardzo pouczające — powiedział Himmit, a jego skóra przybrała na chwilę naturalną szaropurpurową barwę, po czym znowu dopasowała się do koloru ściany.
Grupa do zadań specjalnych zareagowała mieszanymi, ale tłumionymi uczuciami. Tylko czarny sierżant wstał i odsunął się.
— Proszę usiąść, sierżancie Martine, nie jest groźny — rzucił Mosovich.
— Cho… cho… cholera! C… c… co… t… to jest? — wyjąkał Martine. Jego sposób mówienia był tak dobrze znany jak jego umiejętności.
— ET jak cholera — stwierdził Mueller, kiedy przyglądał się Rigasowi bez cienia strachu na twarzy.
Odwrócił się do Mosovicha.
— Obcy?
— To jeden z powodów naszego spotkania. Miał zaczekać, aż o nim opowiem, do diabła! — rzucił Mosovich.
— Gdzie on się podział? — wyszeptała Ellsworthy. — Spuściłam go z oka tylko na chwilę.
Zaczęła studiować ścianę centymetr po centymetrze.
— Nie wiem — powiedział Mueller, kręcąc głową. — Po prostu zniknął.
— Kurde — powiedział Trapp i nerwowo machnął nożem. — Gdzie jest ta mała ropucha?
— Spokojnie — powiedział Mosovich. — Nie pojawi się znowu, dopóki nie będzie się czuł bezpieczny. To Himmit. Chcecie coś o nim wiedzieć, to zamknijcie się, do cholery, i słuchajcie…
Powoli odzyskali poczucie dyscypliny i skupili uwagę na starszym sierżancie, wciąż jednak ukradkowo zerkając na ściany.
— Dowództwo Zadań Specjalnych zleciło nam dokładne zbadanie wrogiej planety. Właśnie, wrogiej. Dobra, oto szczegóły.
Przedstawił główne zagadnienia kontaktu z Federacją i zagrożenia ze strony Posleenów.
— Problem polega na tym, że nie mamy wystarczającej ilości informacji na temat Posleenów. Wywiad jest jedną z najważniejszych spraw w operacjach wojskowych, a my go właśnie nie mamy. Himmici są jak duchy, węszyli nie zauważeni po całej planecie Posleenów. Ale nie byli w miejscach, gdzie mogliby nawiązać kontakt, co oznacza, że nie przyjrzeli się wrogom z bliska. Poza tym nie szukają rzeczy, które nas interesują. Wreszcie, wybacz Himmicie — skinął głową w kierunku miejsca, gdzie w jego mniemaniu czaił się zakamuflowany kosmita — góra, czyli w tym wypadku prezydent, oczekuje niezależnej ekspertyzy. Obecnie wszystkie nasze informacje pochodzą od wywiadu Darhelów i Himmitów. Prezydent chce, żeby wszystkiemu przyjrzały się ludzkie oczy, i to my jesteśmy tymi oczami.
Jake spojrzał w notatki i miał nadzieję, że jego wybrani doskonali specjaliści posłuchają go jeszcze. Wyczuwał niepokój w powietrzu. Zebrani najwyraźniej oglądali ściany w poszukiwaniu niewidzialnego Himmita. Jake, który już wcześniej wielokrotnie próbował to zrobić, był pewien, że im się nie uda. Zaskoczyło go, że Ellsworthy w ogóle dostrzegła kosmitę.
— Nasza misja polega na przedostaniu się z Himmitem Rigasem na zajmowaną przez Posleenów planetę, na którą wyślemy wkrótce potem pierwszą dywizję piechoty morskiej i różne inne jednostki. Będziemy tam nadzorować działania wojenne i wyślemy agentów wywiadu, żeby zebrali informacje o Posleenach. Odbędziemy trening na Ziemi, spędzimy około czterech miesięcy na statku i niepostrzeżenie dostaniemy się na powierzchnię planety. Jeśli nam się uda, będziemy mogli skorzystać podczas naszych działań z himmickiego statku. Jeśli nie, zaczekamy, aż przybędzie drugi statek, żeby nas odebrać cztery miesiące po lądowaniu. Jeśli się spóźnimy, będziemy zdani tylko na siebie. Następny statek przywiezie korpus ekspedycyjny dopiero za kilka lat.
Urwał i spojrzał na pobieżne notatki, które sporządził razem z Ersinem. Nie zawierały szczegółów. Zespołowi takiemu jak ten udzielało się dokładnych informacji dopiero podczas treningu i przygotowań.
— Kilka uwag. Będziemy dźwigać ciężki bagaż. Na planecie nie ma nic jadalnego, ale będziemy mieli osobiste konwertery, które dostosują rośliny i mięso zwierząt do naszych potrzeb, jeśli będziemy musieli sami zdobyć pożywienie.
Uśmiechnął się na widok skrzywionych twarzy członków zespołu. Każdy z nich przynajmniej raz był już w podobnej sytuacji podczas wykonywania zadania i nie było to miłe doświadczenie. Ellsworthy zmarszczyła nos, jakby poczuła coś nieprzyjemnego.
— Jeśli będziemy mogli wykorzystać tajny statek Himmitów, nie dojdzie do tego.
— Niezależnie od tego, podczas każdego wypadu będziemy nieść razem z konwerterami pewne rzeczy, które według naukowców są nieprzetwarzalne, jak choćby witaminy i niektóre aminokwasy. Nie są one ciężkie, ale musimy wziąć zapasy na pięć miesięcy. Po drugie, o ile to możliwe, starajmy się unikać wszelkiego kontaktu, ale bądźmy do niego przygotowani. Wszyscy jesteśmy dorośli, proszę więc samodzielnie zdecydować, co zabrać.
Potrzebny będzie ciężki sprzęt: M-16 nie wystarczy w konfrontacji z tymi istotami. To tyle jak na razie. Spotkamy się jutro rano, żeby rozpocząć ćwiczenia. Ersin poda szczegóły zakwaterowania i harmonogram ćwiczeń.
Po tych słowach wstał i wyszedł z pokoju. Pozostali nie ruszali się z miejsc i zastanawiali, czy żaba nadal ich obserwuje.
Moc żądz, co posłuch kruszy,
Bunt serc i dumny tan —
Słuch tępy, oschłość w duszy,
Swą łaskę okaż nam!
Grzesznikiem, kto Ci przeczy,
A głupcem, wątpi kto,
Nasz los w Swej dzierżysz pieczy —
Śmierć złagodź mocą Swą!