— Każcie im zostawić go w spokoju! — zażądał Geary.
Hologramy generała Charbana i emisariuszki Rione, zajmujących się cały czas komunikacją z pająkowilkami, wymieniły spojrzenia.
— Nie wiem, czy uda nam się przekazać im taki komunikat — odpowiedział dyplomatycznie emerytowany wojskowy.
— Spróbujcie. Macie do pomocy cywilnych ekspertów, nieprawdaż? Siądźcie do tej wiadomości wszyscy. Nie chcemy, żeby zniszczono ten okręt krodźwiedzi. On należy do nas.
Wokół uszkodzonego superpancernika roiło się od jajowatych okrętów, ale odkąd zekowie odzyskali zasilanie tarcz i systemów uzbrojenia, pająkowilki woleli trzymać się na dystans, od czasu do czasu przypuszczając pojedyncze i raczej nieskuteczne ataki na wciąż potężnego wroga.
Większość sił pająkowilków wybrała jednak pościg za uciekającymi z coraz większą prędkością niedobitkami armady, którzy kierowali się prosto na punkt skoku. Zanim tam dotrą, upłynie niemal cała doba, nawet jeśli zekowie nadal będą gnali na złamanie karku. Z tego, co widział Geary, pająkowilki zamierzali dopilnować, aby tak właśnie się stało.
Po zakończonej rozmowie z Charbanem i Rione admirał opadł ciężko na oparcie fotela, trąc otwartą dłonią skroń. Jego wzrok zawędrował z pewnymi oporami na wyświetlacz pokazujący najnowsze informacje. Pierwsza flota powoli zwierała szyki, liżąc liczne rany. W tym samym czasie niszczyciele i lekkie krążowniki krążyły po gigantycznych wrakowiskach, wyszukując i podejmując kapsuły ratunkowe, w których schronili się członkowie załóg wyeliminowanych jednostek. Geary nie zauważył, by któryś z okrętów pająkowilków został zniszczony podczas niedawnej bitwy, co rozgoryczyło go jeszcze bardziej, choć gdy obejrzał raz jeszcze powtórkę ostatniego ataku, zauważył, że Obcy przyłączyli się do szarży i także polecieli w sam środek chaosu, tracąc kilka okrętów podczas desperackiej próby powstrzymania armady krodźwiedzi. Maleńkie szalupy zostały niemal natychmiast podjęte przez inne jajowate okręty.
Jedno tylko się potwierdziło. Nigdzie nie było żadnej kapsuły ratunkowej krodźwiedzi.
Kapsuły ratunkowe… Sprawdził, jak wyglądają postępy przy podejmowaniu rozbitków. Wyglądało na to, że eskadry lekkich krążowników dobrze radzą sobie z tym zadaniem. Z jednym tylko wyjątkiem…
— Czy ten okręt pająkowilków przejął właśnie jedną z naszych kapsuł ratunkowych? — Nie był pewny, co poczuł na ten widok. Wdzięczność? Gniew? Strach?
— Ta kapsuła z „Balestry” była mocno uszkodzona — poinformowała Desjani. — Może Obcy zrozumieli, że ci ludzie potrzebują natychmiastowej pomocy. „Quarte” miał podjąć tę kapsułę, ale znajduje się wciąż pół godziny lotu od jej ostatniej lokacji.
— Połącz mnie z kimkolwiek w tej kapsule — rozkazał Geary. — Powiadom mnie, jak tylko nawiążecie łączność.
Z powodu ogromnej odległości, jaka dzieliła „Nieulękłego” od miejsca zdarzenia, musiał poczekać całe dziesięć minut, zanim zobaczył przed sobą zrywający się obraz z uszkodzonego komunikatora. Ujrzał wnętrze kapsuły i stłoczonych w nim rozbitków z „Balestry”. Ludzie ci ucierpieli mocno podczas ostrzału lekkiego krążownika, a pojazd, w którym się schronili, także nie wyglądał najlepiej.
Kilku najciężej rannych rozbitków było nieprzytomnych, pozostali zajmowali się nimi w miarę skromnych możliwości albo naprawiali pokiereszowane urządzenia. Geary widział otwarte luki magazynów ze sprzętem ratunkowym oraz półki ogołocone z narzędzi, leków i części zapasowych. Obie rolki taśmy izolacyjnej, które znajdowały się na stanie każdej kapsuły, zostały zużyte prawie do końca. Jedna posłużyła do zatkania otworów w rozszczelnionym poszyciu, drugą łatano coś pod otwartym panelem na głównej konsoli. Jeden z komandosów owijał właśnie tors rannego marynarza, którego złamaną ręką zajmował się w tym samym momencie inny człowiek.
Przy śluzie powietrznej admirał zobaczył dwie postacie w pełnym opancerzeniu. Choć pająkowilki wydawali się odpychający, ich kombinezony kosmiczne były równie piękne jak okręty. O tym, co kryją pancerze, świadczyło wyłącznie sześć odnóży, poza tym nie sposób było dostrzec nawet kawałka Obcych.
— Mówi bosman Madigan z działu bojowego lekkiego krążownika „Balestra” — zameldował się marynarz z wielkim siniakiem pokrywającym niemal cały policzek. — Ci… Ci… Obcy weszli na pokład kapsuły, ale stoją tam tylko i gapią się. Sytuacja u nas została opanowana, ale musicie nas jak najszybciej podjąć. I… najstarszym oficerem jest u nas podporucznik Sidera, ale jest teraz nieprzytomna.
Geary odetchnął z ulgą.
— Bosmanie, jeden z naszych lekkich krążowników już po was leci. Trzymajcie się. Wydaje mi się, że Obcy weszli na pokład, by sprawdzić, czy nie potrzebujecie pomocy. Na wszelki wypadek posyłam w wasz rejon jeden z liniowców. — Okręty liniowe były najszybszymi jednostkami floty, które dysponowały dużymi ambulatoriami i lekarzami pokładowymi. Madigan usłyszy pocieszające słowa Geary’ego dopiero za kilka minut, ale z tego, co było widać, sytuacja została już opanowana. — Świetna robota. Podejmiemy was najszybciej, jak to tylko możliwe.
— „Smok” — wtrąciła Desjani. — To liniowiec, który znajduje się najbliżej ich pozycji.
Geary wydał rozkazy dowódcy „Smoka”, potem przymknął powieki, próbując skupić się na pozostałych problemach.
— Jak nazywa się tutejsza gwiazda? — zapytała nagle Tania. Wyglądała na zmęczoną, ale i zadowoloną. „Nieulękły” także został uszkodzony, lecz tym razem jego załoga nie straciła nikogo, było tylko kilku rannych.
— Nie wiem — odparł Geary. — Jakie to ma znaczenie?
— Straciliśmy tutaj kilka okrętów, admirale. Zginęli nasi ludzie. Powinniśmy nazwać jakoś to miejsce.
Przymknął oczy raz jeszcze zawstydzony, że sam o tym nie pomyślał. Część jego umysłu pragnęła, by nadać temu miejscu jakąś mroczną nazwę. Z drugiej jednak strony uważał, że system, w którym poległo tylu ludzi, powinien zostać nazwany tak, by uczcić pamięć o tym tragicznym wydarzeniu, o bitwie stoczonej w obronie towarzyszy broni daleko poza granicami przestrzeni opanowanej przez człowieka.
— Czy istnieje system gwiezdny noszący nazwę Honor?
— Honor? — zdziwiła się Tania, ale zaraz sprawdziła w bazach danych. — Nie. To wprawdzie nie jest klasyczna nazwa… ale może jej pan użyć, jeśli tylko pan zechce, admirale.
— To dla nich — mruknął.
— Wiem… — Zamilkła na moment, potem się uśmiechnęła. — To doskonała nazwa, która pozwoli upamiętnić ich poświęcenie. Proszę o pozwolenie umieszczenia jej w rejestrze systemów gwiezdnych floty.
— Udzielam.
Jane Geary przeżyła szarżę pancerników, którą zainicjowała, choć „Dreadnaught” został poważnie uszkodzony. Kapitan Badaya, przygaszony jak rzadko, wyznał, że Jane zaatakowała z własnej inicjatywy, gdy on zastanawiał się, jak ocalić swoją formację przed całkowitą zagładą. „Orion”, uszkodzony już podczas walk na Pandorze, otrzymał kilka kolejnych trafień, lecz komandor Shen mocno się obruszył, słysząc pytanie o stan okrętu, i stwierdził, że jego jednostka wciąż może walczyć.
Rozmiary uszkodzeń, które zadano „Dreadnaughtowi”, „Orionowi”, „Bezlitosnemu”, „Odwetowi”, „Wyborowemu” i „Doskonałemu”, dowiodły po raz kolejny, że stara maksyma nie kłamie. Pancerniki potrzebują więcej czasu, aby dotrzeć na miejsce, ale gdy już się tam znajdą, nie sposób ich zniszczyć. Z drugiej strony, gdyby głównodowodzący armadą wysłał za tą poobijaną eskadrą choć jeden superpancernik z eskortą, szarża zakończyłaby się kompletną klęską i zagładą wszystkich jednostek.
Gdy „Quarte” dotarł w końcu do uszkodzonej kapsuły ratunkowej z „Balestry”, pająkowilki wycofali się na swój okręt i odlecieli w kierunku własnej floty. „Smok” potrzebował jeszcze dwudziestu minut, by znaleźć się na miejscu akcji ratunkowej, ale gnał w tamtym kierunku tak szybko, jak mógł.
Geary pomyślał o personelu medycznym pierwszej floty, nie tylko na „Smoku”, ale także na pozostałych okrętach. Ludzie ci musieli radzić sobie z lawinowo napływającymi rannymi, a szpitale i ambulatoria pełne już były ofiar potrzebujących natychmiastowej pomocy. W tych czasach ludzie, którzy docierali do szpitali, rzadko żegnali się z życiem bez względu na to, jak ciężkie odnieśli obrażenia. Czasem jednak nie można było zrobić dla nich wszystkiego co trzeba.
— Jak oni sobie radzą? — zastanawiał się na głos admirał. Desjani spojrzała na niego pytająco, tym razem nie była w stanie odczytać jego myśli. — Lekarze, sanitariusze, medycy, oni wszyscy — wyjaśnił. — Czasami, bez względu na starania, ludzie, którym starają się pomóc, po prostu umierają. Jak oni sobie z tym radzą?
Zastanowiła się nad tą kwestią.
— A jak ty sobie z tym radzisz? Wiedząc, że bez względu na to, co postanowisz, i tak będą ofiary?
To była kąśliwa uwaga, choć dostrzegał w niej też sens.
— Ja w takich sytuacjach myślę, że gdybym nie zrobił wszystkiego co w mojej mocy, ofiar byłoby o wiele więcej.
— Tak, i mnie to pomaga. Zazwyczaj.
Kapitan Smythe raz jeszcze dowiódł swojej przydatności, koordynując prace przy ogromnej liczbie napraw na okrętach floty. Jego ludzie funkcjonowali już tylko dzięki kofeinie i czekoladzie — czyli dzięki pokarmowi bogów, jeśli użyć jego własnych słów: „Gdy ludzie mówili o nektarze i ambrozji, z pewnością mieli na myśli kawę i czekoladę”. Osiem jednostek pomocniczych przycumowało bądź zbliżyło się do najbardziej uszkodzonych okrętów wojennych.
Dowódca „Tytana” złożył rezygnację, którą Geary natychmiast odrzucił, wydając równocześnie komandorowi Lommandowi rozkaz wykorzystania ogromnych talentów technicznych do jak najszybszego naprawienia własnej jednostki i znajdujących się obok niej pancerników.
System administracyjny floty podniósł jeszcze jeden alarm, informując urzędowym językiem, że wszystkie chłodnie przeznaczone do przechowywania ciał poległych zostały już zapełnione. Padła sugestia rozpoczęcia obrzędów pogrzebowych.
Czytając ostatnie zdania, Geary zdał sobie sprawę, że jeśli rzuci czymś w wyświetlacz albo walnie go ręką, i tak nie usunie wirtualnych informacji. Mimo to miał ogromną chęć na wyżycie się w ten sposób.
— Generale Charban, emisariuszko Rione, oprócz dogadania się w sprawie przejęcia superpancernika, musicie także porozumieć się jak najszybciej z pająkowilkami w sprawie pozwolenia na pogrzebanie naszych poległych w ich systemie gwiezdnym.
Wiktoria odwróciła wzrok, ale generał skinął tylko głową.
— Rozumiem, admirale.
Charban nie kłamie, pomyślał Geary. Siły powierzchniowe także ponosiły czasem ciężkie straty, prowadząc walki na wielu planetach i niszcząc ogromne połacie ich lądów. Ilu żołnierzy generał Charban stracił w walce? Ilu z nich poległo niepotrzebnie, ponieważ zdobyty teren opuszczano przy kolejnej zmianie strategii albo z powodu wycofania floty Sojuszu, kiedy to oddziały armii musiały się salwować ucieczką przed bombardowaniami z orbity?
Geary przespał niemal stulecie podobnych wydarzeń, które ukształtowały otaczających go ludzi. Desjani przypominała mu o tym od czasu do czasu, niekiedy w gniewie, mówiąc, że nie byłby w stanie ich zrozumieć, nawet gdyby potrzebowali przypomnienia, w co wierzyli ich przodkowie, zanim doszło do tej wojny.
A teraz kolejni z nich polegli w walce zaciekłej jak każda bitwa minionej wojny. Tej wojny, którą pomógł im przeżyć. Czy zdoła zadbać o to, by przeżyli także czas pokoju?
— Admirale. — Rione odezwała się z sali odpraw „Nieulękłego”, w której trwały gorączkowe prace nad komunikacją z Obcymi. — Udało nam się powiedzieć tamtym, że sami poradzimy sobie z tym superpancernikiem.
— Tamtym? — Potrzebował chwili, by zrozumieć, o kim Rione mówi. — Znaczy pająkowilkom?
— Tak, admirale. — W jej głosie usłyszał dezaprobatę. — Powinniśmy myśleć o nich jak o ludziach. Bo są odpowiednikami ludzi.
— Tylko wyjątkowo odrażającymi z wyglądu — mruknęła Desjani.
Geary posłał jej karcące spojrzenie, zanim odwrócił się ponownie do hologramu Rione.
— Dziękuję. Postaram się tak myśleć.
Wiktoria uśmiechnęła się krzywo.
— Wiem, że to może być trudne…
— Proszę pamiętać o odpoczynku. To dotyczy pani i generała Charbana. Siedzicie nad tym problemem od wielu godzin.
Gdy twarz Rione zniknęła z ekranu, Geary pochylił się nad wyświetlaczem. Musiał przerzucić swoje okręty w pobliże uszkodzonego superpancernika, który dryfował przez system należący do pająkowilków, zanim Obcy zaczną kwestionować prawo ludzi do tej zdobyczy.
Część jednostek leciała już od pół godziny w kierunku gigantycznego okrętu, gdy na stanowisku admirała rozbrzmiał kolejny sygnał alarmowy. Geary wzdrygnął się, jakby go coś ukąsiło, gdy tylko usłyszał buczący dźwięk. Podświadomie oczekiwał, że krodźwiedzie przesterują rdzeń reaktora albo w inny sposób doprowadzą do samozniszczenia swojej jednostki.
Na wyświetlaczu nie zobaczył jednak markerów, jakimi oznacza się zasięg rozszerzającego się szybko pola szczątków. Widział wciąż kadłub superpancernika, ale jakby… odmieniony.
— A cóż to takiego?
Część uszkodzonego kadłuba została jakby oderwana od reszty, więc Geary początkowo myślał, że wewnątrz superpancernika doszło do jakiejś eksplozji, która była zbyt słaba, by roznieść całość w strzępy, ale wystarczyła do zrobienia takiej wyrwy. Kilka sekund później zauważył, że oddzielająca się od reszty sekcja ma zasilanie, a wyglądem przypomina jeden z mniejszych okrętów krodźwiedzi. W miejscu, w którym spoczywała ta konstrukcja, widniała teraz pasująca do niej kształtem dziura.
— Jednostka ewakuacyjna — zameldowała porucznik Castries. — Odlatuje w kierunku punktu skoku.
W końcu zobaczyli, jak wygląda kapsuła ratunkowa krodźwiedzi. Ale dlaczego jest tylko jedna? I do tego przystosowana do takich prędkości i obciążeń?
— Z pewnością nie pomieściła całej załogi — zauważył Geary.
— Zgadza się — poparła go Desjani. — To byłoby niemożliwe.
Okręty pierwszej floty znajdowały się wciąż zbyt daleko od superpancernika, by przejąć uciekającą jednostkę ratunkową, lecz pająkowilki tylko czekali na taką okazję i już masowo ruszali w pościg za nową ofiarą.
— Chce pan, żebyśmy kazali im zostawić tę jednostkę? — zapytała Tania.
— Nie wiem, czy to ma sens — odparł admirał.
Wiadomość wysłana w tym momencie dotrze do pająkowilków już po tym, jak pierwsi z nich zaatakują uciekinierów.
Desjani przytaknęła z mocno zaciśniętymi ustami.
— Teraz wrak zostanie na pewno wysadzony — rzuciła.
— Niewykluczone. — Geary skrzywił się, patrząc na wyświetlacz. — Ta jednostka jest za duża jak na kapsułę ratunkową, ale i tak o połowę mniejsza od naszych niszczycieli.
— Ma jedną trzecią ich masy i długości — poprawiła go Tania. — Pani porucznik, proszę obliczyć, ilu krodźwiedzi mogło się nią ewakuować.
Odpowiedź przyszła po dłuższej chwili.
— Nasze systemy szacują, że jednostka tej wielkości może pomieścić około stu istot wielkości zeków — zameldowała Castries. — Pod warunkiem, że zajmą całą wolną powierzchnię, a ich ekwipunek będzie zbliżony objętościowo do naszego. Dolna granica szacunków to dwudziestu zeków.
— Góra stu. — Desjani skrzywiła się mocno. — Na takim superpancerniku służy pewnie nawet tysiąc marynarzy.
— Może ta jednostka jest niemal w pełni zautomatyzowana — spekulował Geary. — Nie. Część nagrań, które odebraliśmy, pokazywała wnętrza ich okrętów, a na każdym tłoczyły się masy krodźwiedzi. Ale tylko stu z nich mogło się ewakuować. — W tym momencie znalazł odpowiedź. — Oficerowie. Dowódca, jego sztab, może rodziny, jeśli zabierają je z sobą. Przywódcy tej części stada zostawiają trzódkę na pastwę losu, a sami uciekają w bezpieczne miejsce.
— Wolałabym określenie przewodnicy stada — wtrąciła zdecydowanym tonem Tania. — Oficerowie nigdy nie opuszczają swoich załóg, a z tego, co widzę, na tym gigancie nie ma innych jednostek ewakuacyjnych.
— Niektórzy krodźwiedzie są równiejsi od innych — wymamrotał admirał. — To nie powinno być dla nas specjalnym zaskoczeniem. Wiemy, że mają przywódców, a ci niemal zawsze tworzą uprzywilejowaną kastę.
— Jak Syndycy.
— Tak. Na swój sposób, oczywiście. — Nawet Syndycy mieli liczne kapsuły ratunkowe na pokładach swoich okrętów wojennych. Inna sprawa, że nie dysponowali trzydziestoma miliardami upakowanych ciasno robotników, których mogliby poświęcić bez mrugnięcia okiem.
— Przewodnicy stada próbują uciec, ale nie dolecą daleko.
Desjani zaśmiała się pod nosem.
— Zbyt wiele pająkowilków blokuje im drogę.
Tak było, mrowie jajowatych okrętów kierowało się już w stronę jednostki ewakuacyjnej, podchodząc do niej pod najróżniejszymi kątami. Ich sieci zaciskały się coraz ciaśniej wokół uciekającego dowódcy krodźwiedzi.
Jak na swoje rozmiary kapsuła dysponowała niewiarygodnie potężnymi tarczami. Brakowało jej za to opancerzenia i zwrotności. No i nie miała za wiele systemów obronnych, więc w kierunku atakujących okrętów oddawano tylko po kilka strzałów naraz.
A pająkowilki uderzali nieprzerwanie i w końcu przeciążyli tarcze energetyczne i doprowadzili do przebicia kadłuba, co poskutkowało przesterowaniem rdzenia. Gdy atakujący rozprysnęli się we wszystkie strony, w miejscu zniszczonej jednostki ewakuacyjnej pozostała chmura gazu i szczątków.
— Z tego, co widzę, pająkowilki nie są zainteresowani braniem jeńców — zauważyła Desjani. — Dlaczego dowódcy krodźwiedzi próbowali uciekać? Byliby o wiele bezpieczniejsi w superpancerniku.
— Ten okręt zostanie z pewnością zniszczony — odpowiedział Geary. — Może dowódca spanikował, może zaraz zobaczymy jego samozagładę, a on nie chciał ginąć w taki sposób.
— Ale i tak zginął od eksplozji reaktora — stwierdziła oschle Tania, wskazując szczątki jednostki ewakuacyjnej. — Hm, do tej pory znaleźliby się już poza polem rażenia eksplozji. Nawet przy założeniu najgorszego scenariusza byliby bezpieczni. Dlaczego więc superpancernik nie wybucha?
— Może to pułapka? Podobna do tej, którą kapitan Smythe chciał zrobić z „Niezwyciężonego”? Krodźwiedzie zaminowali wrak, by wybuchł, gdy wejdziemy na jego pokład…
— Chyba że coś poszło nie tak — zasugerowała Desjani. — A może zekowie zostawieni na pokładzie nie chcieli się wysadzać. Albo nigdy nie mieli zamiaru przeciążać rdzenia. Sprawdziłam zapisy z ostatniej bitwy. Żadna z uszkodzonych jednostek krodźwiedzi nie dokonała aktu samozniszczenia. Pająkowilki wykończyli wszystkie okręty, które my uszkodziliśmy.
— Kiedy miałaś czas na przeglądanie tych zapisów? — zapytał admirał, przypominając sobie, co sam robił od momentu zakończenia walki.
— Wykorzystałam czas wolny, którego mam, jak wiesz, w nadmiarze. Sekunda tutaj, sekunda tam… i jakoś dałam radę.
Geary zacisnął pięści.
— Zatem mamy szanse na zajęcie wraku.
— Tak — przyznała Tania. — Jednakże ten, kto wejdzie na pokład, musi zakładać, że superpancernik może w każdej chwili wylecieć w powietrze, nie mówiąc już o tym, że mogą się na niego rzucić tysiące zeków walczących do ostatniej kropli krwi, aby nie zostać zjedzonym, czego niewątpliwie spodziewają się po tak straszliwych drapieżcach jak my. Wspominałam ci już, dlaczego nie wstąpiłam do korpusu?
— Wiem, że dowodziłaś kilkoma grupami abordażowymi — powiedział admirał, przypominając sobie krzyż floty Sojuszu, o którym Desjani wspominała tylko półsłówkami.
— Gdy byłam jeszcze młoda i szalona. — Pokręciła głową. — Nadal nie doszło do samozniszczenia. Hej, mam pewien pomysł. Pająkowilki z taką taktyką i bronią nie zdołaliby rozgromić tej armady, ale jakimś cudem udawało im się powstrzymywać krodźwiedzie z dala od tego systemu.
— Już o tym wspominałaś.
— Naprawdę? To posłuchaj, na co wpadłam teraz. Może zekowie nie stracili nigdy okrętu we wrogim systemie. Może walczyli tylko na swoim terenie, gdzie dobijali tych, których nie udało się wysadzić ich samobójcom. W takiej sytuacji nie mieliby kapsuł ratunkowych, ponieważ nigdy nie byłyby im potrzebne. Spójrz tylko na ten wrak — wskazała palcem superpancernik. — Wyobrażasz sobie sytuację, w której taki gigant zostaje unieruchomiony i jest praktycznie bezbronny?
— Taki znów bezbronny to on nie jest. Jego systemy uzbrojenia i tarcze nadal funkcjonują.
— Celna uwaga. Dowódcy znajdujący się na jego pokładzie musieli mieć powody, by przygotować sobie drogę ucieczki. Może to był okręt flagowy tej armady?
— Nie da się tego wykluczyć. — Dowódca floty powinien mieć możliwość opuszczenia uszkodzonego okrętu, by kontynuować walkę z pokładu innej jednostki. — Jeśli nawet masz rację, nie zmienia to faktu, że pozostawiona na superpancerniku załoga nie mogła zaminować rdzenia reaktora. Sęk w tym, że nic nie wiemy na pewno.
Desjani wskazała głową ekran wyświetlacza.
— Niedobitki armady wciąż lecą w kierunku punktu skoku. Czterdzieści jeden okrętów. Cieszy mnie, że pająkowilki ruszyli w pogoń za nimi, bo ja nie miałabym na to ochoty. Ale gdy ostatni z uciekinierów opuści ten system, a wrak superpancernika nadal nie wyleci w powietrze, będziemy musieli zdecydować, czy zaryzykujemy życie ludzi, by go zająć.
— Ja będę musiał zadecydować — poprawił ją Geary.
Holograficzna generał Carabali wskazała ręką na włączony wyświetlacz w kajucie Geary’ego.
— Chodzi o ten wrak?
— Tak. — Admirał powiększył obraz, centrując go na uszkodzonym superpancerniku. — Czy pani komandosi dadzą radę to zrobić?
— Czy dadzą radę? Jasne, że tak, jestem tego pewna. Nie wiem tylko, jak wysokie poniosą przy tym straty.
To była ważna kwestia.
— Rozumiem. W świetle tej wypowiedzi chciałbym, aby to pani powiedziała mi, czy powinniśmy podejmować próbę zajęcia tej jednostki.
Carabali milczała przez chwilę, kalkulując.
— W tym równaniu jest zbyt wiele niewiadomych. Mamy blade pojęcie o zdolnościach bojowych zeków. Widzieliśmy jedynie przejęte programy historyczne. A sam pan wie, jak takie przekazy mogą się różnić od rzeczywistości, poza tym nikt nie rozstrzygnął jeszcze kwestii, czy to były materiały propagandowe czy dokumentalne. Trudno też powiedzieć, ilu zeków pozostało na pokładzie wraku. Moim zdaniem na pewno z tysiąc, choć może ich tam być o wiele więcej. Na okręcie tej wielkości można upchać nawet dziesięć tysięcy członków załogi, gdyby ktoś się uparł.
— Dziesięć tysięcy? — powtórzył Geary z niedowierzaniem. — Tak pani szacuje liczebność załogi superpancernika?
— Nie, sir. Tylu zeków może się na nim pomieścić. Najbardziej prawdopodobne wydaje się pięć do sześciu tysięcy, ale to i tak cała masa Obcych. — Carabali zamilkła na moment, by zebrać myśli. — Nie wiemy nic o rozkładzie pomieszczeń na tym okręcie. W czasie normalnych operacji abordażowych moi ludzie zmierzają do konkretnych celów, przejmują kontrolę nad źródłami zasilania, mostkiem i innymi ważnymi miejscami. W tym przypadku nie będziemy wiedzieli, gdzie ich szukać, a nawet jak je rozpoznać.
— To prawda, nie wiemy, czy mają na swoich okrętach odpowiedniki naszych przedziałów bojowych — przyznał Geary.
— Rozmiary pomieszczeń… — Carabali wzruszyła ramionami. — Zekowie są o wiele niżsi od nas. Ich korytarze mogą okazać się za ciasne dla komandosa w pełnym pancerzu. Nawet jeśli będziemy dysponowali przewagą ognia, to i tak nie da się z niej skorzystać podczas ewentualnej walki. Jeśli to wszystko zliczyć, otrzymujemy bardzo ryzykowną operację. Coś w rodzaju szturmowania fortecy, a nie abordażu innej jednostki.
To nie była kusząca perspektywa, ale Carabali nie należała do ludzi, którzy owijają w bawełnę. Mówiła po prostu, jak jest. Pozostawało więc pytanie: czy zyski z zajęcia tego superpancernika przewyższą poniesione w trakcie walk straty i w ogóle usprawiedliwią przeprowadzenie podobnej operacji. Kapitan Smythe i cywilni eksperci już się głowili nad odpowiedzią, lecz w ich wypadku było niemal pewne, że przeważy chęć wejścia na pokład obcej jednostki w poszukiwaniu dokładniejszych informacji o krodźwiedziach i ich technologii.
Być może ludzie znajdą na pokładzie tego superpancernika odpowiedź na pytanie, jak zbudować nieznane do tej pory systemy obrony planet przed bombardowaniami z orbity. Samo to odkrycie warte byłoby poniesienia każdej ceny i każdego poświęcenia.
— Ale możecie to zrobić? — zapytał raz jeszcze admirał.
— Tak jest. O ile zekowie nie wysadzą swojego okrętu, zanim im to uniemożliwimy. I jeszcze jedna sprawa: musicie zredukować ich zewnętrzne uzbrojenie, zanim rozpoczniemy desant, a po wejściu moich ludzi na pokład zapewnić bezpośrednie wsparcie, co oznacza konieczność podprowadzenia bliżej kilku okrętów wojennych i umieszczenia ich w polu rażenia potencjalnej eksplozji.
— Rozumiem. — W tę operację będzie musiał zaangażować wielu komandosów i sporą liczbę okrętów. Jeśli zekowie chcieli zwabić ludzi w pułapkę, uda im się zniszczyć wszystko, co Geary pośle w pobliże wraku superpancernika. Istniały zatem duże szanse na to, że straci naprawdę wiele, nie zyskując nic w zamian.
Jeśli jednak nie podejmie ryzyka, też nic nie zyska, a straci być może niepowtarzalną okazję zdobycia technologii Obcych.
— Proszę rozpocząć planowanie tej operacji — rozkazał. — Proszę też założyć, że dysponuje pani wszystkimi zasobami floty. Ja zadbam o to, by moje okręty zniszczyły maksymalną liczbę stanowisk ogniowych wroga, zanim pani ludzie ruszą do abordażu. To nie będzie łatwa robota, ale wiem, że podołacie.
Carabali zasalutowała, uśmiechając się ironicznie.
— Po coś zabieracie ze sobą komandosów, admirale. Kto inny miałby odwalać brudną robotę, której nikt inny się nie podejmie?… Na kiedy ma być gotowy ten plan?
— Tak szybko, jak to tylko możliwe, byle nie po łebkach. I tak stąd nie odlecimy, dopóki nie dokonamy większości napraw.
— Rozumiem, sir. W takim razie będziemy mieli łatwą robotę ze względu na kompletny brak rozpoznania. Wygląda bowiem na to, że szczegółowe planowanie będzie trzeba robić na bieżąco, po dotarciu na miejsce. Na szczęście komandosi są w tym dobrzy.
Geary usiadł, gdy hologram Carabali zniknął znad jego biurka, i złożywszy twarz w dłoniach, zaczął się zastanawiać, ilu ludzi zginęło już w tym systemie i jak wielu jeszcze polegnie z powodu tej decyzji.
Wrak superpancernika obracał się powoli w przestrzeni, odsłaniając od czasu do czasu spore wgłębienie pozostałe po odpaleniu jednostki ewakuacyjnej. Na jego poszyciu nie było widać wielu poważniejszych uszkodzeń poza rufą, gdzie co najmniej jedna gigantyczna eksplozja doprowadziła do destabilizacji głównego napędu i całej serii wybuchów wtórnych.
— Mogło dojść do kompletnego zniszczenia przedziału maszynowego — zasugerował kapitan Smythe. — Jeśli tak, zekowie mogli zostać zmuszeni do wygaszenia reaktora czy czego oni tam używają.
— Skąd zatem czerpią energię potrzebną do zasilania tarcz i broni? — zapytał Geary.
— Z zapasowego źródła zasilania służącego wyłącznie do tych celów. Ekrany i systemy uzbrojenia pobierają znacznie mniej mocy niż silniki włączone na pełny ciąg. Na jednostce tej wielkości można zainstalować kilka takich źródeł energii, a każde może służyć do zaspokajania innych potrzeb. To niezbyt wydajne rozwiązanie według naszych standardów, aczkolwiek jak się dobrze zastanowić, taka dywersyfikacja ma też swoje plusy.
Flota Sojuszu zawisła na orbitach stacjonarnych superpancernika, większość okrętów znajdowała się w odległości trzydziestu sekund świetlnych od wraku, zbita w ciasny szyk, aby krążące pomiędzy uszkodzonymi jednostkami wahadłowce z częściami zamiennymi nie miały wielkich dystansów do pokonania. Znacznie bliżej superpancernika ustawiono pancerniki i niemal połowę liniowców. Mimo że wszystkie te obiekty mknęły z niewyobrażalną prędkością przez przestrzeń, na ekranach wyświetlaczy wydawały się idealnie nieruchome.
Systemy floty, niezależnie od inżynierów kapitana Smythe’a, oceniły, jakie może być pole rażenia potencjalnej eksplozji, jeśli dojdzie do przesterowania jednego lub więcej reaktorów superpancernika. Geary zwiększył ten dystans jeszcze o połowę i umieścił pancerniki dopiero w takiej odległości od celu, a okręty liniowe wysłał nawet dalej.
Pająkowilki zgromadzili się dziesięć minut świetlnych od skupiska okrętów pierwszej floty, gdzie uformowali na powrót piękny szyk, by z bardzo bezpiecznego dystansu przyglądać się poczynaniom ludzi. Obcy przestrzegali na razie ustaleń mówiących, że wrak superpancernika należy teraz do ich sojuszników. Żaden z ekspertów, którym powierzono kwestię komunikowania się z tymi istotami, nie mógł powiedzieć, co pająkowilki sądzą o pomyśle przejęcia jednostki należącej do krodźwiedzi, ale już sam fakt, że obserwowali poczynania ludzi z tak wielkiej odległości, zdawał się sugerować, iż sami nie są zainteresowani udziałem w tej zabawie.
— Może są rozsądniejsi od nas — podsumował to Charban.
Rione była bardziej bezpośrednia, gdy odezwała się do Geary’ego:
— Wie pan, co się stanie, gdy wyśle pan na pokład tej jednostki tysiąc komandosów?
— Wiem doskonale, co może się wydarzyć — odparł. — Jaką cenę zaakceptowałaby pani za możliwość zdobycia planów broni zdolnej do obrony całych planet przed bombardowaniem z orbity?
Wyczuła jego gniew.
— Tutaj chodzi o coś jeszcze. O co?
Admirał spojrzał jej hardo w oczy.
— Z pani własnych wypowiedzi wynika jasno, że rządy Republiki Callas i Federacji Szczeliny nie chcą, by ich okręty wróciły do domu.
— Nigdy nie mówiłam niczego podobnego.
— Ale też nie zaprzeczała pani, gdy podniosłem tę kwestię przed opuszczeniem Varandala. Doszedłem do tego wniosku, analizując pani wcześniejsze oświadczenia. Uwagi o tym, że wasze rządy obawiają się tego, co mogą zrobić załogi… że może dojść do prób zamachu stanu, za którym staną ich dowódcy albo nawet ja. Domyśliłem się, że w przestrzeni Sojuszu także mamy wielu takich, co z tych samych powodów boją się pierwszej floty, więc wysłano nas tutaj w nadziei, że nigdy nie wrócimy. A kiedy myślę o tych wszystkich okrętach i ludziach, którzy nie wrócą do domów, robi mi się przykro, że ich zagłada jest na rękę tylu naszym ziomkom.
Potrzebowała dłuższej chwili, by odpowiedzieć.
— Nie spodziewałabym się po panu niczego innego. Nigdy nie wspierałam działań, które mogłyby przynieść szkodę tej flocie, bez względu na to, czego ode mnie wymagano.
— Proszę mi zatem powiedzieć, kto tego wymagał.
— Nie mogę, ponieważ nie mam całkowitej pewności. Ci ludzie są na tyle przebiegli, że korzystali z pośredników, działających z ich polecenia agentów, których nie sposób z nikim połączyć. Proszę mi wybaczyć, admirale. Przykro mi z powodu ludzi, którzy musieli zginąć tylko dlatego, że ich przywódcy im nie ufali. Jest też wielu takich, którzy pokładają w was zaufanie. Uważając, że rząd Sojuszu jest pańskim wrogiem, popełnia pan błąd. Już dawno temu uprzedzałam, że wielu światłych ludzi próbuje kontrolować polityków. Część z nich jest pańskimi sprzymierzeńcami, wielu innych chce wyłącznie dobra Sojuszu, ale widzi je inaczej niż my.
Geary siedział na mostku „Nieulękłego” na stanowisku głównodowodzącego, zastanawiając się, czy to, co musi teraz zrobić, ma sens. Tak czy inaczej wiedział, że nie ma odwrotu.
— Wysłać sondy.
Bezzałogowe urządzenia zostały odpalone z kilku okrętów naraz. Zbliżały się do wraku superpancernika ze wszystkich stron bardzo wolno, by jego załoga nie uznała ich za kolejne zagrożenie. Każda sonda nadawała też szerokopasmowe komunikaty wzywające krodźwiedzi pozostających na pokładzie do złożenia broni i zawierające obietnicę zapewnienia im bezpieczeństwa. Cywilni eksperci floty opracowali przy pomocy kilku techników animowane filmiki zawierające podobne przekazy, przekonwertowane na formaty wizyjne powszechnie używane w systemie Pandory. Obie wersje wezwań nadawano równocześnie.
Mimo wielokrotnego wysłania wiadomości w kierunku wraku superpancernika flota nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Czy ocaleni z wcześniejszego pogromu członkowie załogi już nie żyli czy po prostu nadal odmawiali kontaktów z ludźmi?
Nagle z gigantycznego kadłuba wystrzeliły wiązki promieni, które w ciągu kilku sekund zniszczyły bądź uszkodziły wszystkie sondy, wyłączając przy okazji ich nadajniki.
— Trzeba to zatem zrobić w bardziej bolesny sposób — rzucił Geary.
— Wcale mnie to nie dziwi — odparła Desjani.
Od jakiegoś czasu była nie w sosie. Nie podobało jej się, że zadanie unieszkodliwienia gigantycznego okrętu Obcych zostało powierzone załogom pancerników, a nie liniowcom i „Nieulękłemu”.
— Kapitanie Armus — odezwał się admirał.
Hologram dowódcy „Kolosa” pojawił się przed Gearym. Armus był solidnym, pozbawionym wyobraźni człowiekiem, któremu niewiele brakowało do przekroczenia granicy zbytniej powolności. W innych okolicznościach mogłoby to być minusem, ale podczas tej operacji wydawało się zaletą, więc admirał przekazał mu dowodzenie pozostałymi pancernikami.
— Mój zespół uderzeniowy jest gotowy do akcji.
— Rozpocząć bombardowanie.
Kapitan zasalutował w nieco koślawy sposób, co było częste wśród oficerów starej daty, którzy przesłużyli całe życie we flocie, w niej bowiem nie stosowano tego zacnego obyczaju. Moment później jego hologram zniknął.
Otaczające wrak pancerniki pierwszej floty wykonały zwrot i zaczęły podchodzić bliżej, aktywując pełną moc tarcz dziobowych i wszystkie systemy bojowe. „Dreadnaught”, „Orion”, „Wyborowy” i „Doskonały”, które zostały najpoważniej uszkodzone w poprzedniej bitwie i nie osiągnęły jeszcze pełnej sprawności bojowej, otrzymały rozkaz trzymania się z tyłu, dopóki większość stanowisk ogniowych wroga nie zostanie zneutralizowana. Ich dowódcy zostali jednak powiadomieni, że mogą otrzymać rozkaz wcześniejszego wkroczenia do akcji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Poza tymi jednostkami Geary wystawił przeciw superpancernikowi krodźwiedzi aż dziewiętnaście pancerników pierwszej floty. A bezsprzecznie najpotężniejszy okręt wroga był teraz unieruchomiony i nie mógł się równać siłą ognia z nadciągającym wolno ze wszystkich stron przeciwnikiem. Geary przyglądał się lecącym do boju dywizjonom z niekłamaną dumą.
Wielokrotnie prowadził te okręty do boju, ale rzadko miał okazję przyglądać się powolnemu majestatowi, z jakim wkraczały do akcji. „Rycerski”, „Nieposkromiony”, „Chwalebny” i „Imponujący”, „Dreadnaught” noszący świeże blizny, „Orion” równie mocno uszkodzony, jak jego bliźniacza jednostka, „Niezawodny” i „Zdobywca”, „Warspite”, „Zemsta”, „Rewanż” i „Strażnik”. „Nieustraszony”, „Determinacja” i „Groźny”, „Kolos”, „Ingerencja”, „Amazonka” i „Spartiata”. „Bezlitosny”, „Odwet”, „Wyborowy” i „Znamienity”, te ostatnie również mocno pokiereszowane. Dziwnym trafem, uszkodzone pancerniki wyglądały jeszcze groźniej i majestatyczniej — jak weterani, którzy pomimo ran nie pozwolili się zepchnąć na boczny tor.
Superpancernik widocznie zużył cały zapas rakiet podczas niedawnej bitwy, w trakcie której musiał odpierać zmasowane ataki okrętów pająkowilków. Teraz otworzył ogień ponownie, ale używając jedynie promieni cząsteczkowych i laserów. Ludzie nie zawrócili jednak; pozwolili, by ich tarcze dziobowe skompensowały trafienia, namierzając równocześnie umiejscowienie poszczególnych baterii.
— Nie koncentrują ognia — zauważył Geary.
Obawiał się, że przeciwnik skupi się na próbach zniszczenia najbardziej uszkodzonych okrętów, ale zekowie strzelali we wszystkich kierunkach naraz, dzięki czemu żaden z pancerników nie przyjął wystarczającej ilości energii, by stanowiło to dla niego poważniejsze zagrożenie.
— Brak przywódców — oceniła Desjani. — Oficerowie uciekli z pokładu, więc nie ma kto im mówić, kogo powinni atakować. Dlatego wybierają cele samodzielnie.
Po namierzeniu wszystkich baterii wroga Armus dał rozkaz otwarcia ognia i wszystkie dwadzieścia trzy pancerniki posłały w kierunku wraku grad kartaczy i kilka pocisków kinetycznych, ponieważ gigantyczny okręt był tak poważnie uszkodzony, że nie mógł manewrować. Kartacze uderzały gdzie popadnie, na całej powierzchni kadłuba superpancernika, rozgrzewając jego tarcze do białości. Odłamki stali wyparowywały w okamgnieniu, zamieniając się w czystą energię, która przeciążała osłony wroga. Tarcze Obcych padły pod tym naporem, odsłaniając najpierw najsłabsze punkty, a potem coraz większe połacie poszycia.
Wtedy załogi pancerników odpaliły salwę piekielnych lanc, których zadaniem było przebicie się przez resztki osłon i trafienie w każdą baterię, jaką zdołano wcześniej wykryć i namierzyć. Ekrany broniące wraku krodźwiedzi padły, od tego momentu smukłe rakiety zaczęły eksplodować przy uderzeniach w kadłub.
Obcy, którzy zdołali przetrwać tę fazę ataku, nadal odpowiadali ogniem, co zakrawało na cud. Ich broń strzelała bez przerwy z maksymalną prędkością w bezcelowej próbie odparcia ataku ludzi.
— A niech mnie — jęknęła Desjani.
— To największa siła ognia, jaką kiedykolwiek skierowaliśmy na pojedynczy cel — przyznał Geary.
— Mnie chodziło raczej o to, że nasz cel nadal się odgryza, i to pomimo tak zmasowanego ostrzału — wyjaśniła Desjani.
W jej głosie wyczuł niechętny podziw dla wroga, który walczył pomimo braku szans na zwycięstwo.
Ogień superpancernika słabł błyskawicznie, stał się też bardzo chaotyczny, a w końcu umilkł całkowicie, ponieważ ludzie namierzali kolejne baterie z niesamowitą prędkością i precyzją. Ludzie prowadzili ostrzał przez kolejne kilkanaście sekund, a potem ich systemy uzbrojenia także zostały wyłączone. Tylko „Dreadnaught”, „Orion”, „Wyborowy” i „Doskonały” odpaliły ostatnią, kończącą salwę, gdy dołączyły w końcu do bliźniaczych jednostek.
Hologram zadowolonego, ale nie promieniejącego szczęściem Armusa pojawił się ponownie przed Gearym. Admirał podejrzewał, że nikt nigdy nie widział na twarzy kapitana wyższego poziomu satysfakcji.
— Zewnętrzne systemy obrony wraku zostały wyeliminowane — zameldował Armus.
— Świetnie. Doskonała robota, kapitanie. Proszę utrzymać zajmowane pozycje i przygotować się do natychmiastowego stłumienia ostrzału naszych jednostek desantowych. Zniszczcie każdą baterię, gdy tylko ją namierzycie.
Armus, zadowolony z wydanych mu poleceń, skinął sztywno głową, zasalutował raz jeszcze i zniknął. Admirał przełączył kanał.
— Pani generał Carabali, można rozpocząć atak.
Cztery transportowce szturmowe odłączyły się od głównego zgrupowania floty. „Tsunami” i „Tajfun” podchodziły z jednej strony wciąż obracającego się wolno superpancernika, a „Habub” i „Mistral” zbliżały się do niego z przeciwka. Po zrównaniu prędkości cztery małe jednostki zawisły na stacjonarnych orbitach wraku okrętu Obcych.
— Dlaczego Carabali podzieliła swoje oddziały? — zapytała Tania. — Czy to nie jest zły pomysł, skoro nadal nie wiemy, czym mogą dysponować zekowie?
— Po części dlatego, że nie mamy planów pokładów — wyjaśnił Geary. — Carabali nie chce, żeby jej ludzie trafili na wąskie gardła… na miejsca, w których nie da się wprowadzić zbyt wielu ludzi do akcji. Uderzając z kilku kierunków, uniknie takich zatorów.
General Charban pojawił się na mostku niezauważenie. Zrobił sobie krótką przerwę w trwających wciąż próbach komunikacji z pająkowilkami. Gdy przyglądał się rozpoczynającemu się właśnie abordażowi, w jego podkrążonych oczach pojawił się błysk zrozumienia i towarzyszący mu cień wspomnień.
— Czy ona nie komplikuje przypadkiem wrogowi obrony, atakując w kilku miejscach naraz? — zapytał.
— Tak. To był drugi powód — przyznał Geary, który zastanawiał się wcześniej, czyby nie pokazać emerytowanemu generałowi planu Carabali, by ten wyszukał w nim słabe punkty. Po dłuższym namyśle zrezygnował z tego pomysłu. I nie chodziło mu bynajmniej o nieodrywanie Charbana od prób porozumienia się z Obcymi. Operacje komandosów różniły się czasem znacznie od ataków przeprowadzanych przez siły powierzchniowe, a generał nie został przydzielony do tej floty jako doradca wojskowy. Z takiego rozmywania odpowiedzialności nie wyszłoby nic dobrego.
Chociaż, pomyślał admirał, bez względu na to, kto przyłoży rękę do tego planu, i tak cała odpowiedzialność spadnie na mnie.
— Ma pan, jeśli się nie mylę, trzy tysiące komandosów pod swoimi rozkazami? — rzucił Charban. — Ilu z nich weźmie udział w tej operacji?
— W pierwszym rzucie zamierzamy użyć dwóch tysięcy ludzi — wyjaśnił Geary. — Po tysiąc z każdej strony. Pięciuset komandosów generał Carabali trzyma w odwodach, a ostatnich pięciuset, stacjonujących na największych okrętach, czeka w pogotowiu, na wypadek gdyby mieli udzielić wsparcia walczącym.
— Dwa tysiące — powtórzył generał. — Przeciw ilu Obcym? Niedługo poznamy odpowiedź na nurtujące pytanie, ilu krodźwiedzi stanowi odpowiednik naszego komandosa.
Geary stłumił chęć wybuchnięcia śmiechem, gdy zdał sobie sprawę z tego, że emerytowany dowódca sił powierzchniowych pije do dumnych przechwałek członków korpusu piechoty przestrzeni, którzy uwielbiali wyliczać, ilu trzeba żołnierzy innych formacji, by im dorównać.
Desjani zaśmiała się, szczerząc zęby do Charbana. Nie lubiła go. Nie podobała się jej jego niechęć do użycia siły tam, gdzie jej zdaniem było to konieczne, ale też szanowała ludzi, którzy potrafią zażartować w trudnej sytuacji.
Z hangarów transportowców szturmowych wypuszczono eskadry wahadłowców, które pomknęły w kierunku superpancernika niczym sokoły spadające na ofiarę.
Tu i ówdzie pojawiły się wystrzeliwane z wraku promienie cząsteczkowe i laserowe. Były to baterie, które zdążono wyłączyć, zanim zostały namierzone i zniszczone przez ludzi, albo pozostawały nieczynne aż do tej chwili. Krodźwiedzie próbowali za ich pośrednictwem zniszczyć nadlatujące w zwartych szykach maszyny.
Kilka wahadłowców zadrżało po trafieniach, ale załogi pancerników czuwały, odpalając natychmiast salwy piekielnych lanc, które błyskawicznie uciszały ogień zaporowy.
Osiem promów zostało trafionych podczas tej wymiany ognia, z czego dwa uszkodzono bardzo poważnie. Reszta maszyn złamała szyki, by zejść z pola strzału Obcych. Geary usłyszał głosy należące do koordynatorów ataku.
— Wahadłowce 1210 i 4236, przerwijcie misję i wracajcie do bazy. Pozostałe maszyny kontynuują podejście.
Pilot pierwszego z wzywanych promów, nie kryjąc zdziwienia, odpowiedział:
— Powtórzcie rozkaz, nic nie zrozumiałem.
— Przerwijcie misję, wracajcie do bazy.
— Przepraszam, nic nie rozumiem — powtórzył pilot. — Kontynuuję podejście.
— Mówi 4236 — odezwał się ktoś inny. — Nie straciłem kontroli nad maszyną. Proszę o pozwolenie na kontynuowanie lotu. To bezpieczniejsze rozwiązanie niż wykonanie ciasnego zwrotu, by zawrócić do bazy.
Ponieważ wszyscy słyszeli tę wymianę zdań, pozostali piloci natychmiast ustabilizowali lot, nie chcąc złamać szyku, w którym nadal leciały mocniej uszkodzone maszyny.
Mimo że ogień zaporowy zamilkł, główny napęd „Dreadnaughta” rozjarzył się na moment, popychając wielki pancernik bliżej wrogiego superpancernika.
Geary natychmiast włączył prywatny komunikator, pozwalający mu na bezpośrednie wywoływanie dowódców poszczególnych jednostek.
— Pani kapitan Jane Geary, mówi admirał John Geary — rzucił. — Nie musi pani niczego nam udowadniać po tym, czego dokonała pani podczas bitwy w tym systemie. Proszę wracać na wyznaczoną pozycję.
Nie czekał na odpowiedź, tylko zamknął połączenie i opadł ponownie na oparcie fotela.
Desjani zerknęła w jego kierunku. Uruchomienie specjalnego kanału automatycznie aktywowało pole ochronne wokół stanowiska dowódcy, aby nikt postronny nie słyszał rozmowy. A ona była bardzo ciekawa, co też takiego admirał powiedział krewniaczce.
Dysze pomocnicze „Dreadnaughta” ożyły, wyhamowując nadany mu wcześniej pęd, a potem cofając na zajmowaną wcześniej pozycję.
— Dobra — rzuciła Tania. — Poddaję się. Co jej pan powiedział?
— Usłyszała, że nie musi już nikomu udowadniać, że jest z tych Gearych.
— Miejmy nadzieję, że pana posłuchała, admirale. Mogę zająć się obserwacją tyłów, jeśli chce pan skupić uwagę na operacji desantowej.
— Nie powinienem tego robić. — Taka była zasada; nie powinien skupiać całej uwagi na jednym odcinku operacji, ignorując wydarzenia w innych częściach pola walki. A już zwłaszcza nie powinien mieszać się do operacji korpusu, przez którą straci z oczu to, co dzieje się w przestrzeni należącej do systemu gwiezdnego kontrolowanego przez Obcych. Z drugiej jednak strony nie toczył teraz żadnej bitwy, a każdy okręt, który pojawi się przy punkcie skoku, będzie oddalony od wraku o wiele godzin świetlnych. Pająkowilki także znajdowali się wystarczająco daleko, by nie móc zaatakować znienacka, gdyby nagle okazali wrogość.
— Powinien pan zapoznać się dokładniej z metodami działania korpusu — stwierdziła Desjani. — Teraz jest pan admirałem. A nie ma lepszego sposobu niż bezpośrednia obserwacja.
— Ma pani rację — przyznał.
— Ja zawsze mam rację — mruknęła w odpowiedzi, a potem podnosząc głos, by usłyszeli ją także pozostali, dodała: — Będę miała oko na sytuację, gdy zajmie się pan nadzorowaniem operacji desantowej, admirale.
Żaden oficer floty nie mógłby tego oprotestować. Bez względu na to, jak dowódcy okrętów szanowali komandosów, nigdy nie powierzyliby im swoich okrętów. Żołnierze korpusu byli inni, przechodzili odmienne szkolenia i mieli totalnie różne doświadczenia z pola walki. Czasami zdarzało im się nacisnąć nie ten klawisz co trzeba, choć nie wiedzieli, do czego może służyć. Wszyscy byliby więc szczęśliwi, wiedząc, że sam admirał ma na tych ludzi oko.
Co zrozumiałe, komandosi myśleli podobnie o marynarzach i bez wątpienia głosowaliby za tym, by to generał Carabali nadzorowała oficerów floty.
Geary otworzył ekran, na którym mógł obserwować przebieg operacji z kamer zamontowanych na pancerzach, i omal nie oniemiał, gdy zobaczył masę okienek oferowanych przez wyświetlacz. Nigdy wcześniej nie obserwował operacji w takiej skali — w akcji brało udział tak wiele pododdziałów, od podstawowych drużyn przez plutony i kompanie aż po bataliony. Gdy naciskał klawisz dowódcy batalionu, miał także dostęp do okienek wszystkich dowódców kompanii, pod którymi z kolei widać było kamery oficerów prowadzących plutony, potem drużyny i na końcu przekazy z pancerzy pojedynczych komandosów. Mógł otworzyć wielkie okno, w którym zawarto setki zminiaturyzowanych obrazów z indywidualnych kamer. No i miał bezpośrednie połączenie z generał Carabali.
Nie zamierzał jednak rozmawiać z nią i odciągać tym samym jej uwagi od dowodzenia żołnierzami. Nie chciał też odzywać się do innych komandosów, więc na wszelki wypadek trzymał rękę z dala od łączy audio, aby nie aktywować któregoś przypadkiem. Musiał wiedzieć, co się dzieje. Musiał nauczyć się więcej o sposobach działania korpusu. Nie powinien jednak wydawać rozkazów ludziom, którzy wiedzą lepiej od niego, co mają w robić.
Najbardziej ze wszystkich zaskoczył go widok miniaturowego okienka w rogu wyświetlacza, zaraz jednak zrozumiał, że patrzy na obraz rejestrowany przez kamerę umieszczoną na dziobie któregoś z wahadłowców podchodzących do kadłuba superpancernika. Musnął je palcem, powiększając na niemal całe pole wyświetlacza. Miał teraz przed oczami okręt Obcych, jego postrzępiony licznymi eksplozjami pancerz, który wyglądał jak lekko wypukła gigantyczna ściana. Czyżby to był dobrze uszczelniony właz? Ten element przypominał znany ludziom luk towarowy. Opodal dostrzegł wejście, z którego korzystali krodźwiedzie — dużo mniejsze niż te, które znajdowały się na jednostkach budowanych przez ludzi. Czy komandos w pełnym opancerzeniu zdoła się przez nie przecisnąć?
Wahadłowiec wyhamował tuż przed poszyciem superpancernika, odpalając wszystkie dysze dziobowe. Był tak blisko, że Geary mógł zobaczyć na kadłubie liczne blizny po trafieniach, wydawało mu się nawet, że dostrzega szczątki zniszczonego urządzenia, być może generatora tarcz, który został rozniesiony na strzępy przez jego pancerniki.
W tym momencie superpancernik wydawał się pozbawiony życia, jakby jego wnętrze zostało zniszczone w takim samym stopniu jak zewnętrzny pancerz. Jakby we wraku pozostali już tylko martwi członkowie załogi…
To było całkiem możliwe. Ogień zaporowy, z którym mieli przed momentem do czynienia, mógł być aktywowany i sterowany automatycznie przez systemy obrony krodźwiedzi.
Geary nie wierzył jednak w taką wersję zdarzeń, podobnie zresztą jak jego komandosi.
Zastanawiał się, co zobaczy i poczuje, gdy superpancernik zostanie wysadzony na jego oczach. Na tę myśl poczuł zimny dreszcz. Musiał zająć się czymś konkretnym, czymś, co odwróci jego uwagę od faktu, że nie może już nic zrobić, by powstrzymać zagrożenie.
Wyszukał miniaturki, na których coś się działo, przeniósł je do pierwszej warstwy i zobaczył transmisje z pancerzy komandosów, którzy znajdowali się już na poszyciu superpancernika. Dzięki otagowaniu wiedział, że ma do czynienia z saperami, którzy na jego oczach zakładają ładunki mające wysadzić jeden z wielkich włazów, takich, jakie zauważył dzięki kamerze wahadłowca.
Widok zmienił się raptownie, gdy żołnierze przywarli do kadłuba, potem nastąpiła seria wstrząsów towarzyszących odpaleniu ładunków kierunkowych rozrywających właz na kilka części. Przyczepionymi do poszycia komandosami zarzuciło gwałtownie, gdy dotarła do nich fala uderzeniowa tych eksplozji.
Gdy saperzy ruszyli ponownie w kierunku włazu, obraz znów stał się rozmazany. Słychać było za to wyraźnie ich przekleństwa.
— Nie udało nam się przebić! Jak grube jest to cholerstwo?
Moment później rozległy się rozkazy wydawane przez Carabali, słychać je było w komunikatorach wszystkich saperów:
— Podwoić moc ładunków!
Komandosi poruszali się bardzo szybko, nie trzeba ich było zagrzewać do działania, jak to mieli w zwyczaju dowódcy drużyn. Pracowali parami, podkładając kolejne ładunki pozwalające im przebić się przez pancerz chroniący superpancernik. Opóźnienie doprowadziło do zbyt dużej koncentracji wahadłowców, które musiały czekać w pobliżu wraku, nie mogąc pozbyć się ładunku i ustąpić miejsca kolejnym maszynom. Perspektywa transmisji uległa kolejnej zmianie, gdy saperzy oddalili się od siebie i od miejsc eksplozji.
— Uwaga, odpalamy!
Geary zastanawiał się, jak stare jest to zawołanie i co pierwotnie miało znaczyć. Czy chodziło o to, że ktoś musiał własnoręcznie podłożyć ogień? Dzisiaj było to już tylko ostrzeżenie przed mającą nastąpić lada moment eksplozją.
Obraz znów zadrgał, tym razem dłużej. Potem komandosi wydali okrzyk radości, ruszając w kierunku dziur wybitych w pokrywie włazu.
— Pięć kolejnych ładunków! Tutaj i tam! To wystarczy do przebicia się w tym sektorze. Ruchy!
Geary przeskanował wzrokiem pozostałe okienka, napotykając niemal identyczne obrazki wszędzie tam, gdzie saperzy próbowali wybić w pancerzu otwory pozwalające komandosom na rozpoczęcie abordażu.
Powiększył przekaz, na którym żołnierz korpusu przedostał się przez wyrwany we włazie otwór. Przed nim znajdował się kompletny mrok, nie było widać nawet jednego światełka.
— Wewnątrz brak grawitacji. Albo uszkodziliśmy generatory, albo została celowo wyłączona — meldował zwiadowca.
Poruszając się ostrożnie, żołnierz przeszedł na bok, robiąc miejsce dla idących za nim towarzyszy broni. W obiektywach ich podczerwonych kamer ukazało się widmowe pomieszczenie, przypominające z grubsza swoje odpowiedniki na okrętach budowanych przez ludzi. Dlaczego miałoby być inaczej? Luki towarowe stworzono, by magazynować w nich dostawy bez względu na to, jakie istoty musiały je tam wnosić.
— Brak sztucznej grawitacji? — Geary usłyszał pytanie zadane przez generała Charbana. — Komandosi są szkoleni do działania w podobnych warunkach, jak sądzę.
— Zgadza się — odparła Desjani. — Wolą walczyć w polu grawitacyjnym, ale przy zero g także dadzą sobie radę. — W jej głosie dało się wyczuć dumę z faktu, że piechota przestrzeni umie sobie poradzić w warunkach, o których siły powierzchniowe nawet nie myślały. Admirał słyszał wielokrotnie, jak narzeka na komandosów w rozmowach z innymi oficerami floty, lecz gdy tylko pojawiał się ktoś obcy, na przykład z sił powierzchniowych albo z obrony przeciworbitalnej, piechota przestrzeni stawała się natychmiast nietykalna.
Komandosi, których obserwował Geary, poruszali się szybko, ale zarazem ostrożnie, badając rozległy magazyn. Ich czołowe sensory podświetlały natychmiast każdą rzecz, która wydawała się podejrzana. Tym razem znaczników było mnóstwo, ponieważ żołnierze znajdowali się pomiędzy sprzętem Obcych, który czasami tylko wyglądał znajomo. Nic więc dziwnego, że wzrok zwiadowców kierował się na wszystko, co nie było płaską grodzią. Czasami jednak czujniki alarmowały ludzi nawet tam, gdzie sufit albo pokład wydawały się całkowicie normalne.
— Włączniki naciskowe? — zastanawiał się właśnie jeden z komandosów obserwowanych przez admirała.
— Możliwe — odparł jego sierżant. — Mogły służyć do systemu śledzenia dostaw albo i nie. Lepiej trzymać się od nich z dala.
— A to co, u licha?
— Jeśli nie wiesz, po prostu nie dotykaj! Przestańcie się bawić w turystów i znajdźcie mi natychmiast śluzę powietrzną i jej sterowanie!
Geary przełączał się z jednostki na jednostkę, oglądając bardzo podobne sceny. Komandosi, którzy przedostali się za wysadzone przez saperów pokrywy luków towarowych, poruszali się przy zerowej grawitacji, próbując znaleźć drogi prowadzące do właściwego wnętrza tego gigantycznego okrętu.
— Znalazłem coś! — zawołał nagle jeden z komandosów. — Czy to jest panel sterowania? Tutaj, nisko, tuż nad pokładem.
— Aleś ty durny. Te gnojki są strasznie niskie.
— Zamknąć mordy! — opieprzył ich kapral. — Hej, sierżancie, to mi wygląda na panel. Ale mamy tu wajchę zamiast klawiszy.
— Poruczniku?
— Czekajcie. Okay, sierżancie. Kapitan kazał użyć tej wajchy, ale przygotujcie się, oni mogą czekać po drugiej stronie. Strzelać bez rozkazu.
— Zrozumiałem. Celować we właz, pajace. Kezar, ty przekładasz wajchę.
Geary czekał, obserwując, jak wymieniony z nazwiska kapral używa dziwnego przełącznika.
Czekał, czekał…
— Nic się nie dzieje, sierżancie.
— Sam widzę. Poruczniku?
— Żadna z wajch nie otworzyła włazu. Niech wasz haker się tym zajmie.
— Cortez! Otwórz no mi to cholerstwo.
Kolejny komandos przyklęknął obok panelu, zdjął z trudem jego osłonę i zajrzał do wnętrza. Geary zmienił szybko podgląd, by zobaczyć to, co widział w tym momencie szeregowy Cortez, niewiele jednak mu to dało.
Porucznik odezwał się ponownie:
— I co tam? Dasz radę obejść sterowanie?
— Ja nawet nie wiem, jak ono może tutaj wyglądać! — zaprotestował szeregowiec. — Wydaje mi się, że w tej skrzynce nie ma niczego takiego…
— To znajdź jakieś wejście, kable, sam nie wiem…
— Poruczniku, tu nie ma żadnych wejść, żadnych kabli, tylko ta wajcha. Pełno tu też tego… cholerstwa. To jakiś żel albo coś.
— Nie możesz… Co? — Porucznik chyba patrzył na ten sam przekaz co admirał. — Jak to cholerstwo działa?
— Nie mam pojęcia, poruczniku! Wiem tylko tyle, że nie dam rady zhakować czegoś, co jest tak różne od naszego sprzętu!
Podobne rozmowy miały miejsce w każdym innym wyłomie.
— Kapitanie, trzeba będzie wysadzić te śluzy — zameldował porucznik po dłuższej rozmowie z sierżantem.
— Czy pozostałe wyłomy w kadłubie zostały uszczelnione?
— Nie wiem, sir. Ale trudno nam będzie operować w próżni…
— Otrzymaliśmy rozkazy, by niszczyć jak najmniej wyposażenia znalezionego we wnętrzu wraku. A jest tam z pewnością wiele sprzętu, który znosi kontakt z próżnią gorzej niż wasze pancerze — odparł kapitan. — Chwileczkę. Pułkowniku, musimy wiedzieć, czy wszystkie wyłomy w tej części poszycia zostały załatane.
— Yuhas! Potrzebujemy pozwolenia na wysadzenie tych śluz.
W ciągu kolejnej minuty wielu komandosów poprosiło o pozwolenie na przebicie się przez kolejną przeszkodę.
— Pułkownik Yuhas przekazał, że jego saperzy znaleźli rozwiązanie. — Niosące ulgę słowa zostały w końcu przekazane w dół łańcucha dowodzenia. — Wysadzajcie grodzie, nie same śluzy. Nie wiemy, w jaki sposób zostały zabezpieczone i zamknięte. To rozkaz z samego mostka. Wszyscy macie przebić się do następnych pomieszczeń, ale nie możecie zniszczyć tych śluz. Łapiemy zbyt duże opóźnienia. Ruszajcie się tam żwawiej.
— Co się dzieje? — zapytała Desjani.
— Będą wysadzać wewnętrzne grodzie, żeby dostać się dalej — wyjaśnił Geary.
— To dlatego czopowali wszystkie otwory wybite w poszyciu i zakładali w nich awaryjne śluzy? Trafili już na jakichś zeków?
— Nie. — Geary obserwował setki zminiaturyzowanych przekazów, gdy komandosi zaczęli się przebijać przez grodzie do sąsiednich pomieszczeń i korytarzy. — Pusto.
Na razie komandosi nie natrafili na ślad załogi superpancernika. Szli więc grupkami w głąb korytarzy, które choć znacznie niższe i węższe od tych, jakie znajdowały się na okrętach budowanych przez ludzi, pozwalały stanąć dwóm żołnierzom ramię w ramię. Mniejsze boczne odnogi krzyżowały się z ciągami głównymi, tworząc siatkę, także bardzo podobną do tej, którą stosowali ludzie. Wszędzie znajdowały się zawieszone pod sklepieniem przewody i rury, którymi transportowano powietrze. Teraz służyły komandosom jako dodatkowe uchwyty, dzięki którym mogli poruszać się szybciej przy zerowej grawitacji. W miarę upływu czasu oddziały korpusu docierały do kolejnych pomieszczeń, rozdzielając się coraz bardziej, by sprawdzić teren we wszystkich kierunkach, także na niższych i wyższych pokładach.
— Wypatrujcie czegoś, co wygląda jak sterownia, pomieszczenia reaktora albo mostek — napominał swoich ludzi major.
— Wszystko tu wygląda tak samo — odparł sfrustrowany kapitan. — Wszędzie widać jakieś symbole, ale w niczym nie przypominają one naszego albo syndyckiego oznakowania.
— Brak wentylacji — zameldował kolejny oficer korpusu — choć powietrze jest w porządku. Zdatne do oddychania, mimo że ciśnienie jest nieco za niskie jak na nasze standardy. Niestety zekowie wyłączyli systemy wentylacyjne.
— Na pokładzie wraku powinno ich być kilka tysięcy — wymamrotał któryś z żołnierzy, przeczesując bronią kolejny pusty korytarz. — Gdzie się, u licha, podziali?
Na zminiaturyzowanych okienkach przed Gearym zapanował nagle totalny chaos. Komandosi w wielu miejscach naraz znaleźli odpowiedź na to pytanie.