Trzy

Patrzył na Rione rozwścieczony nie tyle prawdą bijącą z jej słów, ile tym, że sam wcześniej tego nie zauważył.

— Nie mogę zajmować się wszystkim jednocześnie… — Wymówka. Dlaczego wymyśla wymówki, zamiast znaleźć właściwą odpowiedź?

Wiktoria wyglądała na rozbawioną.

— Rozsądny przywódca, jakim zwykle bywasz, nie próbuje rozwiązywać wszystkich problemów jednocześnie.

— Nie mogę zrzucać wszystkiego na Tanię.

— Czy twoja kapitan to jedyny człowiek we wszechświecie, admirale? W tej flocie nie ma już nikogo, kto umie myśleć, poza nią i tobą?

Geary uśmiechnął się krzywo.

— Możliwe. — Pochylił się, by nacisnąć klawisz komunikatora, ale w ostatniej chwili zrezygnował. — Ci jeńcy, których zabraliśmy z „Dunaja”…

Rione przytaknęła, ale minę znów miała nieprzeniknioną.

— Tłum generałów, admirałów, kapitanów i pułkowników, którzy spędzają ci sen z oczu.

— Owszem. Zawsze zastanawiałem się nad jednym: dlaczego rząd kazał mi zabrać ich poza terytorium Sojuszu, zamiast zostawić ich na planecie, byśmy mogli zająć się ich ewakuacją w drodze powrotnej.

— Mogę tylko spekulować — odparła Rione po chwili.

— Śmiało, nie krępuj się.

— Jest wielu takich, którzy nie płakaliby, gdyby ci oficerowie nigdy nie wrócili z wojny, ponieważ mogliby pokrzyżować szyki obecnej admiralicji.

Geary pokiwał głową, poważniejąc w momencie.

— Czy ci sami urzędnicy i oficerowie nie ucieszyliby się równie mocno, gdyby ta flota nie wróciła na terytorium Sojuszu? — Tym razem nie odpowiedziała, siedziała nieruchomo, jakby została wykuta w kamieniu. — Wrócimy — dodał admirał. — Przywieziemy wszystkich tych oficerów, o ile któryś nie zrobi czegoś, za co będę go musiał rozstrzelać… — Zawahał się w ostatniej chwili, gdyż zrozumiał, że to stanowcze oświadczenie odnosi się także do męża Wiktorii, komandora Benana.

Rione także to zauważyła.

— Nie chcesz rozstrzeliwać własnych ludzi.

— To prawda, ale wydam taki rozkaz, jeśli zostanę do tego zmuszony. Wiesz o tym.

Usiadła wygodniej i zamyśliła się głęboko.

— Wiesz, jak wielu podwładnych uważa, że po zdobyciu szczytów władzy możesz zrobić, co tylko ci się spodoba, i że nie będziesz już nigdy zmuszony do zrobienia tego, czego nie chcesz zrobić?

Jego śmiech odbił się echem od ścian niemal pustej sali.

— Piękna wizja.

— Owszem. Większość ludzi posiadających podobną władzę myśli dokładnie w tych kategoriach. I robi, co chce. — Rione nie spuszczała z niego wzroku. — Wiesz, jak bardzo się obawiałam, że Black Jack okaże się kimś takim. Myliłam się. A teraz chcesz wiedzieć, czy któryś z uwolnionych jeńców jest ulepiony z takiej gliny?

— Kilku z nich próbowało już ingerować w sprawy tej floty — przypomniał jej Geary. — Jestem pewien, że nie umknęło to twojej uwadze.

— Niestety nie wiem nic więcej na ten temat. Jeśli nadal spiskują, robią to za moimi plecami i bez powiadamiania ludzi, którzy mogliby mi o tym zameldować.

— Co możesz mi powiedzieć o admirale Lagemannie? Jego akta są czyściutkie. Do rangi admirała został wyniesiony na polach bitew, nie przez politykowanie.

Przez moment wydawała się zakłopotana.

— Skoro tak, dlaczego mnie o niego pytasz? Nie mam na niego żadnego haka. Jego nazwisko nigdy nie przewinęło się przez raporty, do których miałam dostęp. Widocznie był tak zajęty wojaczką, że nie miał czasu na politykowanie czy knucie przeciw własnemu rządowi.

— Podobnie go oceniałem — przyznał Geary. — Ale parę razy już się pomyliłem, więc pomyślałem, że tylko ty możesz znaleźć jakieś brudy na jego temat.

— Jak pan śmie, admirale. — Niewiele brakowało, by uwierzył, że zraniła ją ta sugestia.

— Proszę o wybaczenie — odparł, pozwalając, by zabrzmiało to wystarczająco sarkastycznie, ale szybko wziął się na powrót w garść.

Kilka chwil później pojawił się przed nim hologram Lagemanna przebywającego obecnie na „Mistralu”. Admirał, któremu jako jednemu z niewielu jeńców pozwolono oglądać na żywo przebieg odprawy, pozdrowił Geary’ego skinieniem głowy.

— Czyżby wydarzyło się coś nowego? Właśnie przerzucaliśmy się pomysłami, jak dotrzeć do tego punktu skoku.

— Któryś z nich był wystarczająco dobry?

— Niestety nie.

— To nie jedyny problem, któremu chciałbym się przyjrzeć bliżej — wyjaśnił Geary. — Chodzi o bardzo ważną rzecz. Pan i pozostali jeńcy daliście mi kilka dobrych podpowiedzi na temat taktyki, jaką mogą zastosować Enigmowie na Alihi. Byłbym więc wdzięczny za dokonanie oceny, jak te istoty zareagują na naszą ucieczkę do tego systemu.

— Oprócz świętowania, że zagnali nas w paszczę lwa, rzecz jasna? — zapytał Lagemann.

— Oczywiście.

— To naprawdę ciekawe pytanie… — Admirał milczał przez chwilę, przymknął też powieki w głębokim zamyśleniu, a na koniec skinął głową. — Pomyślimy nad tym, co też mogą kombinować. Czy mogę pana o coś zapytać? — Tym słowom Lagemanna towarzyszyło dyskretne wskazanie głową Rione.

— Śmiało.

— Naprawdę wracamy czy to tylko obietnica rzucona pod publiczkę, aby podbudować morale floty przed posłaniem jej w najbliższą czarną dziurę?

— Naprawdę wracamy — odparł Geary. — A gdy już dotrzemy do domu, staniecie się problemem naszego rządu.

— Mnie proszę do tego nie mieszać. Chcę tylko wrócić do rodziny i znaleźć sobie jakąś spokojną pracę na ojczystej planecie… — Lagemann znów zamilkł na moment. — Najlepiej taką, żebym nocami przebywał w pomieszczeniach zamkniętych. Dość się napatrzyłem na gwiazdy.


* * *

Gdy Geary wyszedł na zewnątrz, zostawiwszy Rione w sali odpraw, Desjani oderwała się od grodzi i natychmiast do niego podeszła.

— Miło było pogawędzić, admirale?

— Taki, Taniu. — Szli przez chwilę, milcząc. — Powiedziała, że pomoże mi w doprowadzeniu tej floty do przestrzeni Sojuszu.

— Jak to ładnie z jej strony — zakpiła Desjani, zachowując idealnie obojętny ton. — Ta stara wiedźma wciąż próbuje wykorzystywać cię do własnych celów: „Nie rób tego, bo ja tak chcę”, „Zrób tamto, bo tak wypada wielkiemu bohaterowi Black Jackowi”…

— Wątpię, by kiedykolwiek chciała, abyśmy tutaj przylecieli, Taniu — zapewnił ją Geary. — Wydaje mi się, że została do tego zmuszona, jak i my.

— Już to kiedyś mówiłeś. Możesz wierzyć, w co zechcesz. Ja wolę mieć ją na muszce. Zauważ, że nie skomentowałam nawet słowem, jak szybko znowu jej uwierzyłeś ani że bywasz strasznie łatwowierny.

— Łatwowierny? — zdziwił się.

— Ufny. Powiedziałam ufny, nie łatwowierny.

— Wtedy, kiedy nie komentowałaś, jak rozumiem?

Desjani odwróciła od niego wzrok.

— Ktoś musi ci pilnować tyłka, admirale.

— A nie ma tu nikogo, komu ufałbym bardziej niż tobie. Ale ona chce równie bardzo jak ja, by ta flota wróciła do przestrzeni Sojuszu.

— Kiedy nastąpiła ta dramatyczna zmiana nastawienia? — Idąca u jego boku Desjani zerknęła na niego ukradkiem. — A może po prostu stara się odwrócić twoją uwagę teraz, gdy masz na głowie rozwiązanie problemu z krodźwiedziami?

Geary machnął ze złością ręką.

— Zamierzam zająć się tą sprawą, jak tylko skończymy rozmawiać. Rione powiedziała coś na temat znalezienia cywilizacji. Może ten, kto chce sabotować naszą misję, postanowił przyłożyć się bardziej do rozpracowania innego zagrożenia.

Na twarzy Desjani pojawił się uśmiech.

— Kochanie, przyznałeś w końcu, że ktoś próbuje sabotować naszą misję.

— Nigdy nie zaprzeczałem, że istnieje taka możliwość.

— Czyżby?

— Uważajcie, co mówicie, kapitanie.

— Tak jest, admirale.

— Sadzę, że Rione przejmuje się też swoim mężem.

— Podobnie jak ja. Wciąż jestem pewna, że któregoś dnia spróbuje dokonać sabotażu.

Geary musiał zebrać wszystkie siły, by nie spojrzeć na Tanię. Nie złościł się na nią, tylko na… los. Bo to los sprawił, że wpadli w te kłopoty.

— Sprawdziłem akta służby Paola Benana. Zanim go pojmano, był zupełnie innym człowiekiem. Miał znakomite osiągnięcia. A teraz jest impulsywny, zagniewany, nieprzewidywalny.

— Racja — zgodziła się Desjani. — Syndycy go torturowali. Istnieją sposoby na usunięcie wspomnień o takich mękach, a nawet na usunięcie fizycznych śladów. Wiesz o tym przecież.

Zatrzymał się i spojrzał na nią. W końcu dotarło do niego, co Rione miała na myśli.

— Porucznik Iger twierdził, że nigdy nie posunął się do torturowania więźniów, aczkolwiek mówił też, że wynikało to po części z pragmatyzmu. Torturami nie da się wydobyć najważniejszych informacji. Syndycy musieli dojść do tych samych wniosków.

Desjani przygryzła wargę, zanim odpowiedziała:

— Dlaczego ty, porucznik Iger i lekarze floty nie przyjmujecie do wiadomości, że tak naprawdę torturami nie da się wydobyć wiarygodnych informacji? Syndycy torturowali ludzi, ponieważ lubili to robić. Albo uważali, że kogoś należało ukarać. — Wyczytała reakcję z jego twarzy. — Nie wierzę, by Sojusz kiedykolwiek zezwolił na podobne praktyki. Z tego, co wiem, prześwietlamy dokładnie naszych śledczych, aby wykluczyć z ich grona potencjalnych sadystów. Wątpię jednak, by Syndycy kierowali się podobnymi zasadami.

Spotkał kilku Syndyków, którzy nie byli skończonymi szubrawcami. Paru wydało mu się nawet porządnymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Trafił jednak także na masę innych, zazwyczaj należących do klas zarządzających, którzy nie mieli żadnego kręgosłupa moralnego.

— Każę lekarzom sprawdzić go pod tym kątem. Zobaczymy, co uda im się odkryć.

— O wiele łatwiej złamać człowieka, niż go potem poskładać do kupy — powiedziała Desjani, zniżając głos.

— Mogę powiedzieć tylko tyle: wolałabym, aby nie przydarzyło mu się nic takiego. Ani jemu, ani nikomu innemu.

— Nigdy w to nie wątpiłem. Wiem, że komandor Benan znajduje się pod stałą obserwacją medyczną. Czy twoi ludzie także mają go na oku?

— Na okrągło… — Zamilkła na moment. — Dostali rozkaz powstrzymania go, gdyby próbował zrobić coś złego. Nie chcę trafić pod sąd polowy, ale nie pozwolę, by ktoś uszkodził mój okręt.

— Świetnie. — Dotarli pod właz jego kajuty. — Mam narastające przeczucie, że będę musiał raz jeszcze z nim porozmawiać.

— To chyba nie najlepszy pomysł, admirale.

— Tylko w cztery oczy — dodał Geary. — Sprawdźmy, co powie, gdy będziemy sami.

Odpowiedziała mu zaskakująco obojętnym tonem:

— Z całym szacunkiem, to bardzo zły i w dodatku durny pomysł, admirale.

— Dam ci znać, zanim spróbuję go zrealizować, ale na pewno dopiero po tym, jak znajdziemy sposób na pokonanie krodźwiedzi.

— Od razu poczułam się lepiej. — Desjani potrząsnęła głową. — Musiało cię prowadzić żywe światło gwiazd. Żaden normalny człowiek nie uznałby za dobry pomysł spotkania z niestabilnym facetem, któremu właśnie przeleciał żonę.

Rzadko mówiła wprost o incydentach, które miały miejsce, zanim się dowiedzieli, że mąż Wiktorii żyje, i zanim doszli do wniosku z Tanią, iż są sobie pisani. Fakt, że wspomniała o tym właśnie teraz, mówił wiele o stopniu jej wkurzenia.

— Obiecuję, że omówimy to jeszcze raz, zanim pójdę na spotkanie z komandorem Benanem. Na razie zapomnę o tym problemie i zajmę się wydostaniem nas z tego systemu gwiezdnego.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się do niego krzywo. — Jeden kryzys na raz.

— Fajnie by było. — Podobnego wyrażenia użył przed chwilą w rozmowie z Rione. Teraz też pasowało, a Tania nie miała pojęcia, że wypowiedział te słowa nie po raz pierwszy tego dnia.

Gdy właz zamknął się za jego plecami, przystanął na chwilę na środku kajuty należącej wcześniej do admirała Blocha, którego Syndycy zabili w czasie „negocjacji”, w jedynym pomieszczeniu, które mógł traktować jak własny dom. Co by było, gdyby Syndycy pojmali Tanię, gdy wojna jeszcze trwała? Co by było, gdyby wpadła w ich ręce teraz, gdy pozbawione władzy Światy Syndykatu pogrążyły się w chaosie? Co by jej zrobiono, gdyby wróg próbował wydobyć informacje z kogoś naprawdę bliskiego Black Jackowi Geary’emu? Albo mieć na niego źródło nacisku? Albo z czystego pragnienia zemsty?

Odegnał od siebie te myśli. Przyjęcie do wiadomości takiego rozwoju wydarzeń, a nawet rozważanie tej możliwości sparaliżowałoby go kompletnie.


* * *

Geary obserwował z uwagą, jak jego flota wyhamowuje z maksymalnym ciągiem zwrotnym tuż przed gigantyczną fortecą Obcych, z której wystrzelono już kolejną salwę załogowych rakiet. Moment wystarczył, by dotarły na skraj ciasnej formacji. Mgnienie oka później wzdłuż całego szyku doszło do wielu potężnych eksplozji. Samobójcy bezbłędnie naprowadzali kolejne głowice na okręty wojenne i jednostki pomocnicze.

Wyłączył symulację, mrucząc z niesmakiem. Sprawdziłem podejście pod każdym możliwym kątem, przy każdej prędkości, ale nadal nie znam sposobu na ominięcie tej fortecy, a muszę przecież wysłać flotę do punktu skoku i wyhamować do .01 świetlnej, by z niego skorzystać.

Przytłaczała go myśl, że widzi wokół niekończący się wszechświat, ale nie może polecieć tam, gdzie by chciał.

Geary wyciągnął rękę w kierunku panelu komunikatora, ale zawahał się, widząc, która godzina. Było już późno, światła na opustoszałych korytarzach „Nieulękłego” przyciemniono, symulując normalny dla ludzi cykl dzień-noc. Tu i owdzie można było tylko trafić na patrole. Zamierzał porozmawiać z Desjani, ale admirał Timbale ostrzegł go, że ma ich na oku i nie daruje żadnego nieprofesjonalnego zachowania. Tania nie zrobiłaby nigdy niczego, co nie przystoi podwładnej w stosunku do przełożonego, ale to wcale nie znaczy, iż nawet taka niewinna rozmowa nie zostałaby źle odebrana, zwłaszcza że mogłaby się skończyć nocną wizytą w jego kajucie.

A niech to. To przecież oficjalna sprawa. Wybrał jej numer i poczekał na pojawienie się okienka połączenia.

Tania przebywała w swojej kajucie, co go ucieszyło, ponieważ godzina była już późna. Czasami miał wrażenie, że jego żona zamieszkała na mostku „Nieulękłego”, co nie byłoby wcale dobre ani dla niej, ani dla podwładnych.

— Dobry wieczór, admirale. Co się dzieje?

— Jesteś zajęta?

Spojrzała na niego krzywo.

— Jestem dowódcą okrętu liniowego. To chyba oczywiste, że mam co robić. Dlaczego pytasz?

— Utknąłem. — Geary wskazał ręką wyświetlacz wiszący nad jego stołem. — Wiem, jak uciec przed superokrętami Obcych, ale nie mam pomysłu, jak ominąć fortece strzegące punktów skoku. Gdyby nie ci cholerni samobójcy, mógłbym zaatakować i zniszczyć fortecę, ale wątpię, by Obcy pozwolili nam na taki luksus.

— Tak, to problem — zgodziła się Desjani. — Ja osobiście wolałabym skupić się na ich wielkich okrętach wojennych, ale masz rację, fortece są teraz największym problemem. Musimy wlatywać w ich pole rażenia?

— Nie — odparł z ponurą miną Geary. — Możemy ominąć je tak, by nie wejść w skuteczny zasięg stacjonarnej broni Obcych, ale za diabła nie unikniemy starcia z mrowiem samobójców, którzy wylecą nam na spotkanie, a zadanie będą mieli ułatwione, ponieważ musimy skierować się do określonego punktu w przestrzeni. I co ty na to?

— Powiem ci, gdy wpadnę na jakieś rozwiązanie. Ale ja jestem tylko dowódcą okrętu liniowego. To ciebie nazywają Black Jack Geary.

— Wiesz, jak nie cierpię tego pseudonimu. Możesz przyjść tutaj, żebyśmy pogłowili się wspólnie nad tym problemem?

Desjani się zaśmiała.

— To by dopiero było. Ja, zakradająca się do twojej kajuty w środku nocy. Mam włożyć coś seksy, na przykład pełne umundurowanie galowe?

— Okropnie w nim wyglądasz. Do licha, Taniu, jesteśmy małżeństwem.

— Poza pokładem tego okrętu jesteśmy małżeństwem. Tutaj musimy być kapitanem i admirałem. Wiedziałeś, że tak będzie.

— Łatwiej to powiedzieć, niż stosować w praktyce — narzekał Geary. — Poza tym mówię o czysto zawodowych relacjach. Taniu, masz doskonały zmysł taktyczny. Potrzebuję kogoś takiego jak ty.

— Wiesz, jak posłodzić dziewczynie. — Desjani pokręciła głową. — Wydaje mi się, że teraz bardziej potrzebujesz snu niż mojego, hm, wsparcia taktycznego. Oboje głowiliśmy się przez cały dzień, jak ominąć fortecę strzegącą punktu skoku. I żadne z nas do niczego nie doszło. Musimy spróbować innego podejścia.

— Czyli jakiego?

— Co jeszcze tu mamy? Planetę zamieszkaną przez krodźwiedzie… nie, to nie to. Zastanawialiśmy się już nad tym, co mogą te ich superokręty.

— Ale nie wiemy, jaką taktykę stosują w walce.

— To prawda, ale sam widziałeś, że wszystkie skierowały się w naszą stronę. Wiesz też, w jaki sposób zostaliśmy zaatakowani przez samobójców. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym wiemy już co nieco o ich sposobie myślenia. Może na tym powinniśmy się skupić. Ale jutro. Niewyspany człowiek nie myśli trzeźwo. Kładź się spać, pogadamy o tym rano.

— Ty też idziesz do łóżka? — zapytał Geary.

— Jestem dowódcą okrętu liniowego. Już to przecież przerabialiśmy. Sen to dla mnie luksus.

— Mogę rozkazać ci iść spać.

— Tak, możesz — przyznała Desjani. — Będziesz tego później żałował, ale możesz to zrobić. A skoro nie zamierzasz odpoczywać, to rozgryź sposób rozumowania krodźwiedzi. Może dzięki temu zrozumiesz wroga. Tak jak zrobiłeś z Enigmami. To najlepsza rada, jaką mogę ci teraz dać.

Po zakończeniu rozmowy Geary siedział w półmroku kajuty, zastanawiając się nad jej radą. Poznaj wroga. To była bardzo stara prawda. Ale Tania miała rację. Skupiał się wyłącznie na tym, czego mogą dokonać jego siły, pomijając całkowicie to, co zrobi przeciwnik, a właściwie do czego będzie zdolny. Zagłębił się w ten problem jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego, że sam nigdy nie zadałby sobie takiego pytania.

Na razie ludzie nie wiedzieli zbyt wiele na temat krodźwiedzi. W raportach porucznika Igera i opiniach cywilnych specjalistów roiło się od określeń: nieznane, zakładamy, przypuszczamy i możliwe że. Po ich lekturze Geary był tak zdesperowany, że zaczął sam szukać informacji dotyczących prawdziwych niedźwiedzi.

Zwierzęta te występowały na Starej Ziemi, ale ludzkość zabrała je potem w przestrzeń kosmiczną, gdzie trafiły na wiele nowo odkrytych planet. Poza tym natrafiono w odległych systemach gwiezdnych na kilka gatunków obcych stworzeń, które wykazywały duże podobieństwa zewnętrzne do ziemskich niedźwiedzi. Rzecz jasna, z genetycznego i biologicznego punktu widzenia nie miały nic wspólnego z popularnymi misiami, ale dla przeciętnego człowieka wszystkie pozostały „niedźwiedziami”, chociaż doprowadzało to zoologów do szewskiej pasji.

W przeglądanych archiwach nie znalazł więc nic przydatnego. Niedźwiedzie były samotnikami, czym różniły się, i to bardzo, od krów i tutejszej rasy Obcych, którzy wykazywali zadziwiający instynkt stadny. Poza tym niedźwiedzie były wszystkożerne, a badania szczątków ciał mieszkańców tego systemu dowiodły jednoznacznie, że ludzie mają do czynienia z roślinożercami.

Sprawdził więc takie hasła, jak: krowy, potem bydło, byki, stada i wiele innych podobnych, wczytując się w analizy, oglądając nagrania (niektóre z nich, jeśli wierzyć opisom, robione na Starej Ziemi).

W pewnym momencie skupił myśli na superpancernikach. Jednostki te nie były znacznie wolniejsze od mniejszych okrętów budowanych przez ludzi. I choć zabierało im to więcej czasu, osiągały w końcu podobne prędkości maksymalne. Z tego, co wiedział, przyspieszały właśnie, by zbliżyć się do jego floty. Potrzebowały jednak dużo czasu, znacznie więcej niż jego pancerniki, na wykonanie każdego manewru. Sprawcami tych problemów były nie tylko małe silniki, ale przede wszystkim ogromna masa samych jednostek. Zmuszenie tak potężnych okrętów do zmiany kierunku wymagało ogromnej ilości energii i jeszcze więcej czasu, a tego pierwszego dziełu Obcych z pewnością musiało brakować.

Zupełnie jak na tym przekazie, który właśnie oglądał. Szarżujący byk pędzi na oślep i niezdarnie mija cel, a potem rozgląda się natychmiast za następną ofiarą i wybiera człowieka w śmiesznym wdzianku, który schodzi zwinnie z drogi ataku, jakby umiał przewidzieć ruchy bestii…

Geary przeniósł wzrok na zastopowany hologram ostatniej symulacji, wciąż unoszący się nad blatem. Masywna forteca, mrowie samobójców, wymanewrowana armada superpancerników pozostająca w tyle. Tak właśnie przeprowadzał kolejne próby, najpierw pozbywał się z ogona armady wroga. Może gdyby…

— Taniu!

Bez zastanowienia użył nadrzędnego łącza dowódcy, uruchamiając zdalnie jej komunikator, nie dając jej szansy na obudzenie i odebranie. Patrzyła na niego z wyświetlacza, zaspana i półprzytomna.

— Lepiej, żeby chodziło o moją opinię, bo widzę, że zignorowałeś moją radę, choć ja posłuchałam twojej.

— Posłuchałem twojej rady, Taniu, i chyba wiem, jak to zrobić, ale nie znam się tak dobrze na manewrowaniu, by to przetestować. Chciałbym, abyś przeprowadziła symulację i sprawdziła, czy mam rację.

— Teraz?

Geary zawahał się, nagle dotarło do niego, że jest środek nocy. Siedział nad archiwami przez kilka godzin. A Tania zadała to pytanie z pełną powagą. Wiedział jednak, że usiądzie i wykona to polecenie, ponieważ jest cholernie dobrym oficerem.

— No… niekoniecznie. Jesteśmy wystarczająco daleko od punktu skoku, z którego musimy skorzystać, a armada Obcych także nam jeszcze nie zagraża. Możesz to sprawdzić jutro rano. Wracaj do łóżka i spróbuj zasnąć.

Odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem, w którym wychwycił obietnicę okrutnej zemsty.

— Obudziłeś mnie — stwierdziła. — Powiedziałeś, że prawdopodobnie znalazłeś rozwiązanie, a potem każesz mi iść spać. Dziękuję pięknie. Prześlij mi ten swój pomysł. Mogę się mu przyjrzeć, skoro nie mam wielkich szans na dospanie do capstrzyku. Wiesz, że już prawie rano?

Może zapomni o zemście, jeśli pomysł okaże się dobry…


* * *

Armada Obcych, rosnąca bez przerwy dzięki dołączającym do niej kolejnym superpancernikom, leciała wciąż kursem na przejęcie ludzkiej floty. Okręty Geary’ego nie zmieniły jednak kursu i nadal zbliżały się łagodnym łukiem do następnego punktu skoku. Jeśli żadne z obu zgrupowań nie wykona gwałtownego zwrotu, już za trzydzieści dwie godziny uciekająca formacja znajdzie się w polu rażenia samobójców startujących z fortecy, a za trzydzieści pięć godzin ocalone z pogromu jednostki zostaną przechwycone przez superpancerniki.

Geary siedział, spoglądając na ekran wyświetlacza i zastanawiając się, co też Desjani pomyśli o jego planie. Tyle dobrego, że na razie nie uznała go za niewykonalny. A skoro nikt inny nie wysunął lepszego pomysłu, admirał nie miał wyjścia i musiał przyjąć to rozwiązanie.

Wyczerpany, ale wciąż zbyt pobudzony, by zasnąć, postanowił wyrwać się na chwilę z kajuty i przespacerować korytarzami „Nieulękłego”, na których tłoczno było od ludzi zmierzających na poranną wachtę. Powinni go zobaczyć, ujrzeć na własne oczy, że ich admirał jest ostoją pewności i spokoju. Nie czuł się specjalnie pewnie ani spokojnie, ale jako doświadczony dowódca wiedział, co robić, by sprawiać takie wrażenie. Nie przejmuj się tym, że podwładni zobaczą od czasu do czasu, iż jesteś czymś poruszony albo zaniepokojony, zwykła mawiać jedna z przełożonych, gdy Geary był jeszcze zwykłym porucznikiem. Dzięki temu zrozumieją, że masz wystarczająco wiele oleju w głowie, by dostrzegać trudności. Ale nie przesadzaj z tym zaniepokojeniem, bo pomyślą, że nie wiesz, co robić. I na miłość naszych przodków, nie próbuj nigdy sprawiać wrażenia, że niczego się nie boisz. W takim przypadku załoga może uznać, że jesteś idiotą. Ludzie wiedzą, że oficer to też człowiek, więc ma prawo do własnych obaw. Ale możesz być pewien, że pójdą za tobą w ogień, jeśli będą wierzyć, że wiesz, co robisz.

Geary uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie kobiety, która zmarła zapewne osiemdziesiąt albo więcej lat temu, w pierwszych dekadach wojny z Syndykami. Starszy bosman sztabowy Gioninni, którego spotkał jakiś czas temu, nie nosił tego samego nazwiska, ale bez problemu mógł być potomkiem komandor Voss. Bez wątpienia miał te same geny i przebiegłość, które przed laty uczyniły z Voss obiekt uwielbienia i strachu wszystkich młodych oficerów.

Członkowie załogi, których mijał podczas przechadzki, zauważali na jego twarzy uśmiech i ich zatroskanie ustępowało pewności. Admirał wie, co robi — byli tego pewni. Jak to dobrze, że Desjani jest jedyną osobą na pokładzie tego statku, która umie czytać w moich myślach…

Nogi zaniosły go aż do przedziału wyznaniowego, gdzie marynarze i oficerowie mogli pomodlić się na osobności. Wybrał maleńką kabinę i usiadł w niej sam, by zapalić cienką świeczkę. Przodkowie, pomóżcie mi podjąć właściwe decyzje. Czego jeszcze mógłby od nich chcieć? Nie przyszedł tu jednak, by tylko zanosić prośby. Dziękuję wam za to, że wasze porady zaprowadziły nas aż tak daleko.

Wstawał już, ale przypomniał sobie o jeszcze jednej sprawie, więc opadł ponownie na ławę.

— Komandorze Michaelu Geary. Nadal nie wiemy, czy zginąłeś, gdy twój okręt został zniszczony, i czy jesteś wśród naszych przodków. — Oczekiwał przez chwilę na jakąkolwiek odpowiedź, ale niczego nie poczuł. — Twoja siostra zaczyna zachowywać się dziwnie. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, ale to coś więcej niż tylko wzrost poziomu agresywności. To oznaka czegoś jeszcze. Ale czego? Jeśli to wiesz, proszę, pomóż mi ją zrozumieć. A jeśli nadal żyjesz i zostałeś pojmany przez Syndyków, odnajdę cię i uwolnię. Nie przestanę cię szukać. Obiecuję.

Po modlitwie Geary wrócił do swojej kajuty. Czuł ogromne zmęczenie. Myślenie o wnukach brata, który zestarzał się i zmarł dawno temu, nasunęło mu kolejne wspomnienia. Znów poczuł na barkach ciężar przeszłości, który starł mu z ust uśmiech. Wspominał tych wszystkich, którzy zmarli albo polegli, gdy on tkwił przez niemal stulecie w hibernacyjnym śnie. Na szczęście miał jeszcze wiele roboty, więc mógł zapomnieć o nich na kolejną chwilę, skupiając uwagę na czymś innym.

Po powrocie do kajuty najpierw przejrzał listę oczekujących wiadomości. Dowódca floty otrzymywał ich setki dziennie, choć tylko kilka dotyczyło spraw najwyższej wagi, które wymagały jego decyzji. Ale by móc je podjąć, potrzebował także wiedzy o detalach, więc przesyłano mu całą masę najrozmaitszych informacji i raportów. Geary przelatywał więc wzrokiem nagłówki, czasami zagłębiając się w treść, ale tylko w kilku wypadkach przeczytał dokładnie całe wiadomości.

Bezzałogowe sondy wysłane na wrakowisko obcych jednostek zebrały kolejne próbki. Raport skierowany do kapitana Smythe’a podsumowywał zdobytą do tej pory wiedzę, która szczerze powiedziawszy, nadal wyglądała bardzo skromnie. Znaleziono spodziewane stopy… ich dokładniejsza analiza strukturalna doprowadziła do odkrycia, że Obcy stosują zupełnie odmienne technologie odlewnicze… kompozyty są oparte raczej na krzemie niż węglu, co sugeruje, że na planecie Obcych może brakować tego drugiego… Nie znaleziono niestety szczątków wyposażenia, dzięki którym można by przeprowadzić bardziej szczegółowe analizy ich funkcjonalności i zaawansowania.

Kapitan Tulev meldował o wszystkim, co zostało zebrane z pola bitwy. Geary nie musiał się obawiać, że Obcy dokonają podobnej analizy wraków albo ludzkich szczątków. To, co znajdą po akcji Tuleva, z pewnością nie pozwoli im na zdobycie tylu informacji, iloma dysponowała flota po zbadaniu rakiet samobójców.

W pewnym momencie Geary zauważył raport dyscyplinarny ze „Smoka”. Bosman schwytał ludzi sprzedających narkotyki produkowane ze skradzionych medykamentów. Doszło do sześciu aktów niesubordynacji i trzech bójek, w największej brało udział kilkunastu marynarzy. Czyżby kapitan Bradamont miała problem z utrzymaniem w ryzach własnej załogi?

Kazał systemowi sprawdzić wszystkie raporty dyscyplinarne i uśrednić ich dane w stosunku do klas okrętów. „Smok”, jak się okazało, wypadł lepiej od średniej. Przy okazji się dowiedział, że nawet na „Nieulękłym” dochodziło do podobnych incydentów.

Geary przyglądał się tym liczbom, doskonale wiedząc, co oznaczają. Bójki. Niesubordynację. Niewykonywanie poleceń służbowych. Oznaki zbliżających się problemów, coraz częstsze i intensywniejsze. Podenerwowani marynarze, którzy nie umieją znaleźć ujścia dla swoich frustracji, zwracają się przeciw towarzyszom broni. Z pozoru błahe incydenty urastają do problemów, którymi trzeba zająć się oficjalnie. To na razie nie było nic poważnego. Nic, co zwiastowałoby katastrofę, ale admirał zdawał sobie sprawę, że musi zrobić wszystko, by sytuacja nie uległa dalszemu pogorszeniu.

Czyli wrócić do przestrzeni Sojuszu.

W końcu udało mu się zasnąć na kilka godzin, nie na łóżku, tylko tam gdzie siedział, a gdy otworzył oczy, ujrzał przed sobą wiadomość podsumowującą proces szkolenia najmłodszych oficerów floty. Nic dziwnego, że czytanie tego raportu wepchnęło go w objęcia snu.

Szybki rzut oka na wyświetlacz pokazujący aktualną sytuację w systemie uświadomił Geary’emu, że niewiele się zmieniło. Jego flotę od armady Obcych dzieliła nieco mniejsza odległość, podobnie było z dystansem pomiędzy okrętami ludzi a fortecą strzegącą następnego punktu skoku.

Wyłączywszy wyświetlacz, Geary przejrzał się w lustrze, ponieważ nie chciał pojawić się na mostku, wyglądając, jakby wrócił z całonocnej imprezy. Nie omieszkał też pomyśleć, co Tania powiedziałaby, gdyby to zrobił — dlatego stracił jeszcze kilka chwil na umycie się i włożenie świeżego munduru.

Desjani była na mostku, wyglądała wspaniale, choć na jej twarzy widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Ziewnęła nawet, gdy siadał w swoim fotelu.

— Odpoczął pan choć trochę, admirale?

— Tak.

— Świetnie. W nagrodę za wzorowe zachowanie chciałabym panu coś pokazać.

Usiadł prościej, wbijając w nią wzrok.

— Działający plan?

— Nie, admirale. Pokażę panu coś lepszego. — Wprowadziła kilka komend, ożywiając wyświetlacz Geary’ego.

Przyglądał się symulacji kolejnych manewrów aż do samego końca i dopiero wtedy odważył się wyszeptać:

— To działa.

— To powinno zadziałać — poprawiła go — jeśli Obcy zachowają się tak, jak zakładamy. Jeśli tego nie zrobią, będziemy musieli się wycofać i obmyślić inny plan. — Nachmurzyła się. — To może się udać.

— Może?

— Jestem niemal pewna, że się uda, admirale. — Ziewnęła po raz kolejny. — Gdybyśmy mieli do czynienia z Syndykami, nie postawiłabym na nas złamanego grosza, ale dzięki informacjom otrzymanym od porucznika Igera, które pasują do dziwacznych scen zaobserwowanych na odkodowanych przekazach wideo, śmiem twierdzić, że plan zadziała. Nie mamy jednak wiele miejsca na popełnienie błędu. To plan wspaniały i straszny zarazem.

— Straszny? — Geary z trudem ukrył zaniepokojenie.

— Tak, sir. Za dużo w nim gdybania. Jeśli wróg zachowa się inaczej, niż przypuszczamy, nasz plan po prostu nie wypali. A wtedy wpadniemy w straszne kłopoty.

Teraz on się nachmurzył. Czuł na przemian narastającą złość i zgryzotę. Miał nadzieję, że znalazł rozwiązanie, i pierwsze jej słowa zdawały się to potwierdzać. Ale jeśli nawet Tania uważała jego plan za tak zły…

— Zatem musimy poszukać innego rozwiązania.

— Nie. — Desjani pokręciła głową, a potem oparłszy się wygodniej, westchnęła z zadowoleniem. — Po pierwsze dlatego, że zaczęłam go już realizować, i po drugie, bo ten plan, choć straszny, i tak jest lepszy od naszych innych pomysłów. Nie chcesz nawet wiedzieć, do czego doszła sztuczna inteligencja systemu wykorzystująca nasze osławione systemy bojowe.

— Było aż tak źle? — zapytał Geary, czując wielką ulgę.

— Wyobrażasz sobie straty na poziomie pięćdziesięciu procent? — Pokręciła głową raz jeszcze, tym razem z odrazą. — Nie do wiary, że ludzie nazywają to coś sztuczną inteligencją. Nasza jest głupsza od zwykłej spalarki śmieci.

— Bez niej nie zdołalibyśmy użyć żadnej broni — przypomniał jej Geary — ponieważ nasze dotychczasowe starcia mierzone były w milisekundach. Przy takich prędkościach nie odważyłbym się także wykonać jakiegokolwiek manewru bez asysty komputerów.

— Tak, ale to wszystko czysta fizyka! Wszystko da się wyliczyć. Za to normalne myślenie? Dochodzenie do nowych wniosków? Ha! Szybki i głupi pozostanie durniem, tylko takim, co przelicza wszystko szybciej niż przeciętny człowiek. Przyznaję, w pewnych sytuacjach może to być uznane za osiągnięcie — dodała — ponieważ i my bywamy idiotami jak się patrzy.

— I jesteśmy z tego dumni — zgodził się z nią Geary.

— Ja tam cieszę się z każdego sukcesu. — Machnęła ręką. — Przechodząc do sedna, pański plan jest równie głupi jak wszystkie dotychczas wymyślone alternatywy. Gratuluję.

Przestudiował raz jeszcze symulację, dostrzegając tym razem wszystkie niepewne punkty, każde założenie, które Desjani była zmuszona dołączyć do planu. Niewiadoma goniła w nim niewiadomą, ale to on musiał podjąć decyzję, czy wdrożyć to rozwiązanie bez względu na wszystkie te „jeśli”. Problem w tym, że choćby uciekali przed armadą Obcych przez całe miesiące, to i tak nie usuną większości niewiadomych, a instynkt podpowiadał mu, że powinni działać szybko, zanim morale spadnie do jeszcze niższego poziomu, a Obcy zdążą wprowadzić do walki dodatkowe siły, wykorzystując przewagę liczebną i dostęp do zasobów.

— Dobrze, zrobimy to.

Desjani przytaknęła, przymknąwszy na moment powieki.

— Przy okazji, pominął pan jeden punkt tego planu.

— Jaki?

— Modlitwę za powodzenie tej operacji, admirale.

Загрузка...