Sześć

To był jeden z tych momentów, gdy ogrom przestrzeni kosmicznej potęguje frustrację. Mając przed sobą zgrupowanie obcych jednostek, a za plecami dobrze już znaną wrogą armadę, Geary pragnął tylko jednego — by w końcu dało się coś zrobić. Cokolwiek. Tymczasem mógł tylko czekać, nie mając bladego pojęcia, jak nowa rasa Obcych zareaguje na pojawienie się jego floty, i zdając sobie sprawę, że każdy z jego ruchów może być przez nią mylnie zinterpretowany. Armada krodźwiedzi zaczęła znów przyspieszać, powoli doganiając ludzi. Na szczęście w tym wypadku gigantyczny dystans zdawał się działać na korzyść admirała. Jeśli nawet superpancerniki rozpędzą się do prędkości przekraczającej .2 świetlnej, to i tak będą potrzebowały wielu godzin, by dopaść ludzi.

— Pani kapitan, odebraliśmy jakiś przekaz nadchodzący od strony tej koronkowej formacji — zameldował wachtowy z działu łączności. — To szerokopasmowy powtarzający się sygnał.

Rione zaśmiała się z ulgą.

— Chcą z nami rozmawiać.

— Może chcą nam tylko powiedzieć, że zostaniemy przez nich zabici — mruknęła Desjani. — To przekaz audio czy także wideo? — zapytała podwładnego.

— Na pewno jest też sygnał wideo. Dość podobny do jednego z formatów stosowanych w dawnych czasach przez ludzkość, więc będziemy mogli go skonwertować na oglądalną wersję, jak tylko system opracuje potrzebne protokoły. Transmisja może się zrywać od czasu do czasu, ale sam obraz powinien być czysty, podobnie jak dźwięk.

— Przełączcie sygnał, gdy tylko będziecie gotowi — rozkazała Tania.

— Proszę dać nam minutę…

W rzeczywistości potrzebowali tylko kilku sekund. Po tym czasie Geary i reszta ludzi przebywających na mostku zobaczyli otwierające się okno wyświetlacza i wypełniający je całkiem ostry obraz. Admirał gapił się na przekaz, ledwie zauważając, że wokół niego zapadła grobowa cisza.

— Jak wielkie jest to… coś? — zapytała w końcu Desjani przez ściśnięte gardło. — Poruczniku Yuon?

— Ja… Nie jestem w stanie tego powiedzieć, pani kapitan — jąkał się wachtowy. — Nie mamy skali porównawczej.

Geary zmusił się do skupienia całej uwagi na obrazie. Gdyby jakiemuś szalonemu naukowcowi udało się skrzyżować wyjątkowo dużego pająka z wilkiem, zapewne wyszłoby coś podobnego. Istota miała co najmniej sześć kończyn, które mogły jej służyć za ręce albo nogi, skórę lśniącą i zapewne twardą, pokrytą tu i ówdzie kępkami owłosienia, głowę ozdobioną na samym środku trzema parami oczu, klapkę powyżej nich, chyba służącą do oddychania, i coś w rodzaju kombinacji kilku pułapek na niedźwiedzie będącej jej ustami. Po obu stronach widział także poznaczone żyłkami fałdy cienkiej skóry, które mogły być uszami.

Momentami odnosił wrażenie, że ktoś wyszperał w Galaktopedii najbardziej odrażające części istniejących zwierząt i połączył je w całość.

— Tyle dobrego, że nie ma macek — mruknął Charban.

Geary oderwał wzrok od odrażającej aparycji Obcego, by przyjrzeć się ubraniu, które nosiła ta istota. Niesamowicie barwne pasy materiału lśniącego jak jedwab oplatały całe ciało skomplikowanym wzorem, ale kolory w żadnym miejscu nie gryzły się, co było dziwne, ale na swój sposób piękne.

Stworzenie przemawiało, wydając wysokie, piskliwe dźwięki, równocześnie zaś prostowało na całą długość cztery boczne odnóża. Imponujące szpony, znajdujące się na końcu każdego z nich, także wysunęły się na całą długość. Obcy zamarł w tej pozycji, dopóki nie skończył mówić. Wydobywające się z niego dźwięki przerywane były od czasu do czasu kłapnięciami potężnych szczęk.

— Przodkowie, miejcie nas w swojej opiece — wyszeptała Desjani, by moment później, przełknąwszy nerwowo ślinę, dodać już normalnym głosem: — Czy on nam grozi?

— Nie mam pojęcia — odparł Geary.

— Coś, co tak koszmarnie wygląda, zbudowało te piękne okręty?

— Tak. — Admirał spuścił wzrok, zaczerpnął też głęboko tchu, by wziąć się w garść. — Przekażcie tę wiadomość naszym cywilnym ekspertom. Sprawdźmy, co oni o tym wszystkim myślą.

— To coś przynajmniej do nas mówi — wtrąciła Rione. Jej głos zdawał się brzmieć najnormalniej spośród wszystkich, które dało się słyszeć na mostku. — Czymkolwiek jest, odpowiedziało na próbę kontaktu. Enigmowie zaczęli z nami rozmawiać dopiero do długim okresie uników, a gdy już doszło do kontaktów, były one wymuszone. Krodźwiedzie nigdy nie odpowiedzieli na wysyłane im wiadomości.

— Może zapytał po prostu, jak smakujemy — mruknęła Desjani i zaraz się roześmiała. — Ciekawa jestem, jak mówi się po ichniemu „smakuje jak kurczak”?

Geary roześmiał się mimowolnie. Czarny humor był czymś, co pozwoliło mu w końcu wyrwać się z tego koszmaru.

— Pani kapitan? — Wachtowy z działu łączności zdołał opanować histeryczny śmiech, którym zareagował na żart przełożonej. — Oprócz tego przekazu dostaliśmy załącznik. To chyba jakiś program.

Desjani spojrzała z rozgoryczeniem w kierunku Geary’ego.

— Koń trojański, wirus czy inne świństwo? — zapytała wachtowego.

— Nie wygląda na złośliwe oprogramowanie. Nie próbowano go też ukryć w żaden sposób. Od samego początku był na widoku. Albo oni są… bardzo prymitywni, jeśli chodzi o komputeryzację, albo chcieli, żebyśmy na pewno zauważyli ich oprogramowanie.

— Przepuśćcie je przez nasze systemy zabezpieczeń — rozkazała Desjani. — Chcę, by wasi specjaliści przeanalizowali kod i przekazali mi wnioski, zanim spróbujemy je otworzyć. Moment. Czy ten przekaz dotarł do wszystkich okrętów naszej floty?

— Tak.

Geary sięgnął do klawisza komunikatora, nie odrywając wzroku od przekazu.

— Do wszystkich okrętów floty. Zabraniam zgrywania, odtwarzania i aktywacji oprogramowania dołączonego do wiadomości Obcych. Dostęp do niego będzie możliwy tylko pod szczególnym nadzorem i za uprzednim moim pozwoleniem.

Istota widoczna na ekranie wyświetlacza skończyła mówić. Cztery odnóża zostały podwinięte, krzyżowały się teraz przed jej korpusem, dwa z nich powędrowały moment później do góry, do samej głowy, i na tym przekaz się zakończył.

— I co teraz? — zapytała Desjani.

— Nie wiem — odparł Geary. — Chyba łatwiej jest zdecydować, co robimy, kiedy z nami nie rozmawiają.

— Mamy na karku armadę krodźwiedzi, nie możemy latać w kółko, dopóki nie zrozumiemy, czego te… pająkowilki mogą od nas chcieć.

— Powinniśmy mu odpowiedzieć — zaproponowała Rione.

— Odpowiedzieć? — zdziwił się admirał. — Na co? Nie wiemy przecież, co powiedział. — Pomysł wysyłania wiadomości na ślepo miał sens, ale kilka godzin temu, nie teraz, gdy po obejrzeniu przekazu z tym pająkowilkiem Geary zaczynał odnosić wrażenie, że przepaść dzieląca te istoty od ludzi jest głębsza niż odległości pomiędzy gwiazdami. — Przecież oni nie będą nawet wiedzieli, co oznaczają moje gesty, nie zrozumieją moich słów, nie mówiąc już o tym, że mogę im się wydawać równie obrzydliwy jak to coś nam.

— Mimo to uważam, że powinien pan odpowiedzieć — upierała się Rione. — Niech wiedzą, że chcemy rozmawiać. Może wiedzą już coś o ludziach. Było nie było, ich terytorium sąsiaduje z przestrzenią Enigmów.

Admirał spojrzał Wiktorii w oczy.

— Uśmiechałem się podczas przemowy wygłoszonej do krodźwiedzi, lecz oni mogli odebrać szczerzenie zębów jako zapowiedź tego, że zamierzam ich pożreć.

— To tylko gdybanie, admirale — napomniała go. — Może i trafne, ale tylko gdybanie. Słyszałam jednak wcześniej, jak rozmawia pan o problemach technicznych, które mogą się tyczyć także żywych istot. Agresywne postawy różnią się od obronnych, nieprawdaż?

— To zależy — odpowiedział jej Charban. — Jest wiele technik walki, w których dany osobnik przybiera neutralną pozycję i może z niej zaatakować, ale i przejść do obrony. Chociaż to już wyższy poziom zaawansowania… — Przerwał, zamyślając się głębiej. — My, ludzie, okazujemy agresję, pochylając się do przodu, trzymając ręce przy ciele, jakbyśmy chcieli wyprowadzić uderzenie. Ale postawa obronna wygląda bardzo podobnie. Jeśli chcemy okazać pokojowe zamiary, stajemy wyprostowani, rozkładamy ręce, pokazując puste dłonie. Z takiej pozycji nie da się ani atakować ani bronić.

— Ta istota tak właśnie się zachowała — zauważył Geary. — Wyprostowała odnóża i wysunęła szpony.

— Jakby chciała nas pochwycić — wtrąciła Desjani. — Powiedzcie mi lepiej, jak one tymi szponami mogą wytwarzać takie okręty?

— Kolejne dobre pytanie. — Geary się skrzywił. Wiedział, że Rione ma rację, ale czy zdoła zachować spokój i otwartość, wiedząc, jak wyglądają ci, którzy będą go słuchać? — Możemy wysłać odpowiedź w tym samym formacie, w jakim otrzymaliśmy ich wiadomość?

— Oczywiście — zapewniła go Desjani, przy czym wyglądała na urażoną samą myślą, że jej załoga nie umiałaby czegoś zrobić.

— Użyjemy tego samego programu konwersji, admirale — poinformował go wachtowy z działu łączności. — Zmienimy jedynie kierunek konwersji z naszego kodowania na ich.

Geary przytaknął, ale nic nie powiedział. Próbował się uspokoić, by przemówić do tych istot, nie okazując jednocześnie obrzydzenia.

— Można dokonać częściowej oceny kogoś, przyglądając się temu, co robi, co tworzy i czym się otacza — odezwał się znowu Charban. — Tego właśnie dokonaliśmy w przypadku krodźwiedzi. Przyjrzeliśmy się temu, co zrobili z własną planetą, i uznaliśmy, że to oznaka okrucieństwa. W tym wypadku nie widzimy ojczystego świata tych istot, ale mamy przed oczami to, co stworzyły. Widzimy, w jaki sposób podchodzą do aktu kreacji. To daje nam pewne powody do odczuwania empatii.

— Empatia… — Geary usłyszał czysty sarkazm, którym ociekało to jedno, jedyne słowo.

— Tak. Czyż nie oceniamy w ten sposób innych ludzi, obserwując, co i jak robią? — Generał zatoczył ręką szeroki krąg. — Stworzyliśmy tę flotę. Potężne narzędzie wojny. To wiele mówi o nas, ale nie tylko to, co jest oczywiste. Nie każdy element naszych okrętów powstał, bo tego wymagała nauka, fizyka albo inżynieria. Wiele części odzwierciedla nasze potrzeby, to, jak chcemy robić pewne rzeczy, aby nam się podobały. Nie dlatego, by były jak najwydajniejsze, ale by cieszyły zmysły. To wiele dla nas znaczy, choć nie jesteśmy w stanie powiedzieć dlaczego.

— Boska proporcja — wtrąciła Rione. — To wyrażenie matematyczne. Ludzie stosują je w wielu dziedzinach, ponieważ taki podział najbardziej im się podoba.

— Podział? — zapytał Geary.

— To jedno z tych nieracjonalnych twierdzeń matematycznych — wyjaśniła porucznik Castries, po tym jak otrzymała odpowiedź systemu na zadane pytanie. — Stosunek większej liczby do mniejszej wynoszący mniej więcej jeden do jednego i sześciu dziesiątych. Znajduje zastosowanie między innymi w architekturze, rzeźbie, proporcjach stron książek, kart, muzyce i wirtualnych oknach wyświetlaczy.

— O tym mówię. — Rione wskazała widniejący przed nią ekran. — Te okna mają takie właśnie proporcje boków, ponieważ lubimy oglądać przekazy w tych rozmiarach. Tacy już jesteśmy. A teraz proszę spojrzeć na te istoty i na to, co one stworzyły. Gdzieś tam, w głębi nich, także kryje się piękno.

— Jeśli nawet, to naprawdę głęboko — mruknął Geary.

— Proszę spojrzeć na ich dzieła, proszę o nich myśleć, gdy będzie pan mówił.

— Albo niech pan golnie sobie najpierw dla kurażu — zasugerowała Desjani. — Po alkoholu wszystko wydaje się ładniejsze.

— Nie będę nawet pytał, skąd pani to wie — odparł admirał, po czym westchnął głośno i wstał, próbując przybrać jak najmniej agresywną postawę. Zaraz jednak dodał: — Obrazy. Spróbujmy przesłać im coś jeszcze. Czy na przekazie może być także widoczny mój wyświetlacz?

— Chce pan pokazywać im nasz sprzęt? — zdziwiła się Desjani.

— Tak.

— Chwileczkę, admirale — odezwał się wachtowy z działu łączności, wciskając nerwowo kolejne klawisze. — Mam. To pojawi się na przekazie obok pana. To podrzędne okno, w którym możemy umieścić, co tylko pan zechce.

Moment później Geary zobaczył na swoim wyświetlaczu, że obok niego pojawia się wirtualny ekran. Zastanowił się raz jeszcze, co by tu wybrać, a potem nacisnął zdecydowanie klawisz komunikatora.

— Dziękujemy, że odpowiedzieliście na nasz sygnał. Chcemy przelecieć przez wasz system w pokojowy sposób. — Wskazał punkt skoku, z którego przybyli, potem przesunął palec na jedyną studnię grawitacyjną znajdującą się po przeciwnej stronie białego karła. — Ścigają nas wrogowie. — Osłonił się otwartą dłonią przed obrazem przedstawiającym armadę krodźwiedzi, drugą rękę unosząc do ciosu. — Z wami nie zamierzamy walczyć. — Gdy spojrzał na szyk okrętów pająkowilków, opuścił obie ręce, pokazując otwarte dłonie. — Na honor naszych przodków, mówił admirał Geary. Odbiór.

— Pani kapitan!

Desjani odwróciła się w kierunku okienka, na którym widać było twarz młodego komandora porucznika. Geary rozpoznał w nim oficera odpowiadającego za zabezpieczenia systemów „Nieulękłego”.

— Wyizolowaliśmy załącznik z wiadomości Obcych i otworzyliśmy go w zamkniętym systemie, aby nie miał możliwości zainfekowania reszty komputerów. Trochę to trwało, ale udało nam się dojść do tego, jak go uruchomić. Okazało się, że program ten posiada własny system operacyjny, który można dostosować do naszego sprzętu.

— On dostosowuje się do naszego sprzętu?

— Tak, ale bez obaw. Nie przedostanie się do innych systemów. Nie ma ani fizycznego, ani elektronicznego kontaktu z resztą komputerów, ponieważ umieściliśmy go w izolowanym pomieszczeniu.

Desjani zaczerpnęła głębiej tchu.

— Co to jest? — zapytała.

— Moim zdaniem… — Komandor porucznik podrapał się po głowie. — Są w nim jakieś interaktywne obrazki. Przypominają mi trochę książki dla dzieci. Wie pani, te, z których maluchy uczą się słów i tak dalej.

— Słów? — zawołał Charban. — Oni w ten sposób próbują nauczyć nas swojego języka?

— Tak, sir — potwierdził oficer. — Odniosłem takie samo wrażenie.

— Izolujcie na razie to oprogramowanie — rozkazała Desjani. — I…

— Musimy mieć dostęp do niego — upierał się generał.

— To mój okręt i to ja decyduję, kto otrzyma dostęp do jego systemów.

— Pani kapitan — odezwał się oficjalnym tonem Geary. — Zgadzam się, że to oprogramowanie powinno zostać izolowane, ale z drugiej strony musimy jak najszybciej zyskać dostęp do niego, aby generał Charban i emisariuszka Rione oraz nasi cywilni eksperci mogli nad nim pracować.

— Możemy stworzyć odizolowaną sieć — zasugerował komandor porucznik. — To chwilę potrwa, ale damy radę postawić ją w jednym z pomieszczeń. To ograniczenie jest niestety konieczne, ponieważ kończą nam się fizyczne łącza terminali. W ten sposób jednak wszyscy będą mogli pracować równolegle.

— Wykorzystajcie do tego celu jedną z dużych sal odpraw — poleciła Tania. — Dostosujcie ją do tuzina stanowisk. Ile czasu na to potrzebujecie?

— Pół godziny.

— Wykonać. Gdybyście potrzebowali więcej czasu, dajcie mi znać. Nie chcę, by to oprogramowanie trafiło do innych systemów.

Komandor porucznik zasalutował.

— Tak jest. Ja też nie chciałbym wpuścić do sieci czegoś takiego, ale jeśli dojdziemy, w jaki sposób ten program dostosowuje się do wymogów naszego sprzętu, być może uda nam się odkryć kilka ciekawych rzeczy.

Desjani skrzywiła się groźnie, spoglądając mu w oczy.

— Ich oprogramowanie jest lepsze od naszego?

— Tak. — Oficer emanował niemal dziecięcym entuzjazmem. — Nie powiem pani dlaczego, ale człowiek czerpie przyjemność z oglądania tego kodu. To naprawdę… niesamowite oprogramowanie.

— Dziękuję. Proszę pracować nad stworzeniem zamkniętej sieci — zgasiła go Desjani, a gdy komandor porucznik zniknął z jej wyświetlacza, przeniosła wzrok na Geary’ego. — Te istoty dały nam właśnie soft, który sprawił, że moi koderzy ślinią się z podniecenia jak małpy.

— Może dla nich to nie jest nic specjalnego — zasugerował Geary.

— Jeśli to prawda, nie chciałabym widzieć ich specjalistycznego oprogramowania. — Tania odwróciła się do Charbana. — Generale, zyska pan dostęp do tego programu, jak tylko odizolowana sieć zostanie zabezpieczona.

Geary także popatrzył w kierunku emisariuszy.

— Przesłali nam to oprogramowanie, abyśmy mogli nawiązać łączność. A ja muszę się z nimi porozumieć. Muszę im przekazać, że nie mamy wrogich zamiarów. Chcę wiedzieć, czy możemy przelecieć przez ich terytorium bez walki. Chcę poznać ich nastawienie do krodźwiedzi. Czy są wrogami? Czy może to ich sprzymierzeńcy albo obojętne im istoty? Czy będą trzymali się z boku, jeśli zaczniemy walczyć z armadą, czy wezmą w tym starciu udział?

Generał kiwał głową, wzrok miał skupiony.

— Będę miał to na uwadze. Ale czas potrzebny na naukę to nie jedyny problem. Musimy potem nawiązać kontakt, a wiadomości nie dotrą do nich i do nas w ciągu kilku minut. Od floty pająkowilków dzieli nas wciąż dystans godziny świetlnej.

— Wiem, że potrzebujemy więcej czasu. — Geary aktywował kolejne połączenie.

— Do wszystkich jednostek. Przyspieszyć do .15 świetlnej. Czas pięć zero.

To powinno opóźnić moment starcia z armadą i kupić pierwszej flocie kilka dodatkowych godzin na nauczenie się języka Obcych.

— Jak my mamy rozwalić te cholerstwa? — zastanawiała się na głos Desjani, obserwując lecące za ludźmi superpancerniki.


* * *

— Czy ktoś z obecnych nie widział jeszcze wiadomości przesłanej nam z floty czekającej w tym systemie? — zapytał Geary, spoglądając na zebranych przy stole oficerów. Zadbał o to, by wiadomość została rozesłana na wszystkie okręty, nie spodziewał się więc zaprzeczeń. Dowódcy nie musieli nic mówić, ich miny były wystarczającą odpowiedzią. — Nadal nie wiemy, jakie są intencje pająkowilków — kontynuował admirał. — Nasi eksperci i emisariusze wciąż pracują nad nawiązaniem obustronnego kontaktu, ale jeśli nawet osiągną sukces, będziemy rozmawiali w bardzo ograniczony sposób.

— Czy oni staną po stronie zeków? — zapytał kapitan Badaya. — Tego powinniśmy dowiedzieć się najpierw.

— Zeków? — Geary rozejrzał się wokół i zauważył, że kilku oficerów kiwa głowami ze zrozumieniem, jakby znało tę nazwę, ale było też wielu równie zaskoczonych jak on sam.

— Tak mówią o nich nasi marynarze — wyjaśnił kapitan Duellos. — Zaczęli nazywać krodźwiedzi zabójczymi krowami, czyli w skrócie ZK, a jeszcze prościej mówiąc, zekami.

— Mnie to pasuje — mruknęła Desjani.

Geary także nie zamierzał protestować, ponieważ nie było to nic obraźliwego ani obscenicznego. Rozmowa na temat tego skrótu zbiła go jednak z tropu. Potrzebował chwili, by przypomnieć sobie pytanie Badayi, a potem sięgnął do klawiatury komunikatora, aby przywołać wiadomość nadaną przez Obcych, którą widzieli już wszyscy obecni. Animacja przedstawiająca atak pająkowilków na krodźwiedzie była wystarczająco wymowna i czytelna.

— Wygląda na to, że są wrogami. Zwróćcie uwagę na następną scenę.

W hologramie pojawiły się dołożone tam okręty pierwszej floty. Animowane jednostki ludzi i pająkowilków leciały razem, wspólnie ostrzeliwując superpancerniki armady aż do ich kompletnego zniszczenia w efektownych eksplozjach.

— Chcą się z nami sprzymierzyć? — zapytał kapitan Duellos. — Najohydniejsze stworzenia w kosmosie chcą się z nami zaprzyjaźnić?

Kapitan Bradamont, która rzadko przemawiała na takich spotkaniach, tym razem otworzyła usta:

— Z tego, co admirał mówił wcześniej, wynika, że oni mogą myśleć to samo o nas.

Ludzie roześmiali się w głos, po części odreagowując niedawne napięcie, po części rozśmieszeni tym komentarzem.

— Jeśli nas uważają za brzydkich — dodał kapitan Badaya — to co powiedzą na widok naszej piechoty przestrzennej!

Te słowa wzbudziły jeszcze większe rozbawienie, dopiero generał Charban uciszył zebranych, machając lekceważąco ręką.

— I tak wszyscy wiedzą, że gdy lądujemy na jakiejś planecie, komandosi wyrywają wszystkie dziewczyny i chłopaków, a wam, oficerom i marynarzom floty, pozostaje tylko picie w samotności.

— Zdecydowana większość ludzi przyzna, że branie do niewoli mieszkańców okolicznych miejscowości nie ma wiele wspólnego z podrywem — skontrował Duellos.

Geary uciszył trzeci wybuch radości. Poczucie ulgi, które było źródłem tak dobrego humoru, zniknęło w mgnieniu oka, gdy ludzie uzmysłowili sobie, że stoją przed poważnym wyzwaniem.

— Najważniejsze, że znaleźliśmy sojusznika. Niestety nie znam sposobu na skoordynowanie naszych ataków. Będziemy musieli operować oddzielnie, co oznacza, że w trakcie walki z krodźwiedziami trzeba uważać, by nie ostrzelać pająkowilków.

— I mieć ich bez przerwy na oku? — zapytał Tulev. — Na razie mamy tylko ich słowo, że nie są sprzymierzeńcami krodźwiedzi.

— Obserwujemy bacznie poczynania naszych nowych najlepszych przyjaciół — zapewniła go Desjani.

Geary zawahał się, widząc, że oficerowie przyjmują odpowiedź Tani jako ostateczną, jakby to on sam jej udzielił. Czyżby zakładali, że skonsultowała to z nim wcześniej, albo uznali, że to ona rozdaje karty, nie tylko na mostku „Nieulękłego”, ale i w ich związku?

— Owszem — oświadczył w końcu, mając nadzieję, że nie zabrzmi to jak zwykłe przytaknięcie. — Nie przyjmujemy niczego na wiarę.

Wywołał hologram przedstawiający mapę tego systemu. Przed nimi majaczyła w przestrzeni flota pająkowilków: idealnie gładkie jajowate okręty zgrupowane w przepięknie wyglądających formacjach, oddalone już tylko o dziesięć minut świetlnych.

— Wciąż jesteśmy pomiędzy Obcymi, ale to już niedługo ulegnie zmianie. — Lecąca za ludźmi armada uformowała prostopadłościan, dziwnie kojarzący się z głownią młota. Wrażenie to było o tyle uprawnione, że krodźwiedzie ustawili na czele wszystkie największe superpancerniki. Pomimo zwiększenia przez Geary’ego prędkości przelotowej do .15 świetlnej armada wciąż zbliżała się do ludzi, choć teraz znacznie wolniej. W tym momencie od ariergardy pierwszej floty dzieliły ją już tylko dwie minuty świetlne.

Widoczny na wyświetlaczu szyk okrętów Sojuszu poszedł w rozsypkę. Od kolejnych rombów odrywały się liczne jednostki, by w pozornym chaosie zwrotów utworzyć trzy zbliżone liczebnością podformacje, z których każda kierowała się w inną stronę.

— Wcześniej daliśmy krodźwiedziom tylko jeden cel pościgu. Teraz będą mieli większy wybór, ale bez względu na to, które zgrupowanie wybiorą, pozostałe dwa będą mogły ich zaatakować z flanki.

— Albo — dodał Duellos, nie odrywając wzroku od wyświetlacza — jeśli te pająkowilki naprawdę są wrogami krodźwiedzi, zaraz po naszym rozdzieleniu ich armada skieruje się na te jajowate okręty. Nie wiem, czyby mnie to ucieszyło, gdybym był pająkowilkiem.

Geary zamyślił się po raz kolejny. Nie rozważył takiej wersji zdarzeń, przyjąwszy, że niezbyt rozgarnięte taktycznie krodźwiedzie nie odpuszczą ludziom i będą ich ścigać do samego końca. Teraz jednak, gdy zobaczą przed sobą flotę pająkowilków, mogą zmienić plany.

Admirał przeniósł wzrok na Desjani, która pomimo aktywnej roli w konstruowaniu tego planu zrobiła teraz taką minę, jakby słowa Duellosa całkowicie ją zaskoczyły. Taniu, ty musiałaś wiedzieć, że może dojść do czegoś takiego, ale nie odezwałaś się nawet słowem. Będziemy musieli porozmawiać na ten temat.

Badaya srożył mocno brwi, gdy pogrążał się w głębszym zamyśleniu.

— Jeśli tak się stanie, jeśli zekowie polecą prosto na pająkowilki, zyskamy okazję do przekonania się, czy te rasy naprawdę są sobie wrogie i co może ważniejsze, jak te jajowate okręty sprawują się w walce. Sprytne posunięcie, admirale.

— Dziękuję — rzucił Geary, nie patrząc nawet w stronę Desjani. — Nie tylko zyskamy okazję do obserwacji, ale będziemy mogli także reagować w zależności od kolejnych posunięć krodźwiedzi. Znajdziemy się także z dala od okrętów pająkowilków, na wypadek gdyby nie okazali się tak przyjacielscy, za jakich się podają.

Komandor Neeson pochylił się do przodu.

— Mój specjalista od zabezpieczeń systemu poinformował mnie o programie, który podesłano razem z wiadomością. Moi programiści próbują go rozgryźć.

— Rozumiem, że jego możliwości wykraczają poza wszelkie wyobrażenia — stwierdził Geary.

— Czy i reszta ich technologii jest bardziej zaawansowana niż nasza? Moi inżynierowie także są zszokowani tym, co prezentują sobą okręty pająkowilków.

Geary mógł odpowiedzieć tylko w jeden sposób:

— Tego dopiero się dowiemy. Flotylla okrętów pająkowilków nie wykonała na razie żadnych manewrów, więc nie mamy pojęcia, jakie są ich zdolności manewrowe. Ich tarcze dorównują naszym ekranom, ale z drugiej strony trudno powiedzieć, czy ustawili je na pełną moc, ponieważ nikt ich jeszcze nie zaatakował.

— Moi specjaliści dokonali analizy tego sprzętu pająkowilków, który udało się do tej pory dostrzec na przesłanych nam nagraniach — wtrącił kapitan Smythe. — Na razie doszli tylko do jednego wniosku. Ich zdaniem mostek obcej jednostki jest w pełni trójwymiarowy.

— Trójwymiarowy? — zdziwił się Tulev.

— Tam nie ma żadnego pokładu — wyjaśnił Smythe. — Nie ma jednej powierzchni, na którą orientowano by wszystko inne. Sprzęt jest tak rozmieszczony, że nie wiadomo, gdzie ma dół, a gdzie górę. Ustawiono go po prostu tam, gdzie najlepiej pasował.

— Nie mogli przecież wyewoluować przy zerowej grawitacji — zaprotestował któryś z oficerów.

— To prawda, ale gdziekolwiek rozwijała się ich cywilizacja, nie znano tam pojęcia góry i dołu.

— Przekazał pan już te spostrzeżenia naszym cywilnym ekspertom? — zapytał Geary.

— No…

— Proszę to zrobić zaraz po zakończeniu tej odprawy! — Admirał zamilkł na moment, by sprawdzić, czy o czymś przypadkiem nie zapomniał. — Dzięki potyczce na Pandorze wiemy, że te superpancerniki są trudne do zniszczenia, dlatego zamiast koncentrować się na nich, skupimy ogień na mniejszych jednostkach, które stanowią ich eskortę. Zniszczymy je wszystkie, jeśli okaże się to konieczne, a potem, gdy superpancerniki zostaną pozbawione osłony, dobierzemy się i do nich kolejno.

— A jeśli zaczną uciekać? — zapytała kapitan Jane Geary.

— Wtedy pomachamy im na do widzenia i popatrzymy, jak będą wiali do najbliższego punktu skoku. — Admirał nie wiedział, jak ta odpowiedź zostanie przyjęta, ponieważ we flocie wciąż silne było przekonanie, że trzeba walczyć do upadłego, bez kombinowania i stosowania taktyki, przez co obie strony ponosiły ogromne straty w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci. — Jeśli uciekną, nie będziemy ich ścigali. Próba osiągnięcia większego sukcesu spowoduje wyższe straty, a nie jestem chyba jedynym, który uważa, że zdecydowanie zbyt wielu naszych poległo w walkach z krodźwiedziami.

— Powinniśmy dać zekom nauczkę — upierała się Jane Geary. — Tu i teraz będzie do tego najlepsza okazja.

— Musimy wrócić do domu — skontrował kapitan Hiyen. — Okręty Republiki Callas dołączyły do tej floty tylko po to, by bronić naszych domów. Wystarczy utrzeć nosa zekom, by nie polecieli dalej za nami i nie dowiedzieli się, skąd pochodzimy.

— Flota Sojuszu — odezwał się dowódca ciężkiego krążownika „Ladra” — nie ucieka z pola bitwy i walczy zawsze do końca.

— Proszę mówić za siebie — napomniał go kapitan „Szafira”. — To jest admirał Black Jack, gdyby pan zapomniał. Jeśli on mówi, że takie zwycięstwo jest satysfakcjonujące i honorowe, nie zamierzam z tym dyskutować. Wam też to radzę.

— Nawet ktoś taki jak Black Jack jest tylko człowiekiem — odpowiedziała mu Jane Geary tonem człowieka, który wypowiada te słowa bez przerwy. Z tego, co John wiedział, jego krewniaczka przez większość życia nienawidziła legendy Black Jacka, przez którą ona i jej brat Michael musieli wstąpić do floty, aby podążać śladami sławnego przodka. — Mamy pełne prawo do zadawania takich pytań i nikt, nawet nasz dowódca…

— To nie jest debata — usadził ją Geary, nie zdając sobie nawet sprawy, że podnosi głos. Dopiero zdziwione spojrzenia innych oficerów uświadomiły mu, że to zrobił. — Ja tu dowodzę. Taki jest plan i macie go wykonać. Czy ktoś jeszcze ma pytania?

Nie mieli. Gdy hologramy dowódców zniknęły, a na sali został tylko on i Tania, musiał wziąć się w garść, by nie eksplodować.

— Próbowałam z nią rozmawiać jakiś czas temu — zapewniła go Desjani. — Była uprzejma wobec mnie, ale na tym się skończyło. Gdy zażartowałam, że należę teraz do rodziny, odniosłam wrażenie, że temperatura wokół niej spadła poniżej zera absolutnego.

— Nie rozumiem tego — przyznał.

— A ja chyba zaczynam rozumieć. — Tania wstała, zaciskając mocno usta. — Nie podoba jej się, że nosi nazwisko Geary. Od urodzenia nienawidzi życia w twoim cieniu….

— To nie był mój cień!

— Racja. W cieniu Black Jacka. Chodzi mi o to, że choć mogło jej się to nie podobać, fakt pozostawał faktem: pochodziła z tych Gearych. Wszyscy wokół patrzyli na nią jak na krewniaczkę bohatera, mimo że to ją rozwścieczało. A teraz… — Desjani wzruszyła ramionami. — A teraz wróciłeś. Jesteś dla wszystkich Black Jackiem… nie przerywaj mi znowu, żeby zaprzeczyć… i wysysasz cały tlen z jej świata samym swoim istnieniem. Ona jest tylko zwykłą Jane. A ja jestem twoją partnerką. Towarzyszką twojego życia. Co jej zatem pozostaje?

Geary patrzył na nią przez chwilę, milcząc.

— Próbuje zostać kimś.

— Tak. Robi to, ponieważ myśli, że wszystko, czym była, przestało się liczyć. Że coś innego ją zastąpiło. Zmieniła się po powrocie na waszą macierzystą planetę, pamiętasz? Jak myślisz, co ludzie jej tam mówili? Ile razy musiała się zmierzyć już nie z legendą, ale z żywym człowiekiem? Dlatego teraz stara się wszystkim udowodnić, że jest godna swojego nazwiska.

Admirał gapił się w gródź, ale nie widział jej chropowatej powierzchni, tylko twarze kapitanów, którzy zapragnęli chwały. Był więc kapitan Midea posyłający „Paladyna” na zagładę w systemie Lakota, kapitan Falco prowadzący „Tryumfa”, „Polaris” i „Awangardę” ku zniszczeniu w systemie Vidha. Kapitan Kila, która z zimną krwią zaaranżowała zniszczenie „Loriki” na Padronisie i usiłowała uczynić to samo z „Nieulękłym” i całą jego załogą.

Wszyscy ci ludzie mieli siebie za bohaterów, ale cenę za ich małostkowość płaciły podległe im załogi i okręty.

Istniał jednak sposób, by zapobiegać takim wydarzeniom.

— To nie jest dobre rozwiązanie — zaprotestowała Tania.

Spojrzał jej w oczy.

— A jakie byłoby lepsze?

— Pozbawienie jej dowodzenia.

— Jak możesz…

Pochyliła się, dźgając go palcem wskazującym w pierś.

— Wiem, o kim teraz myślisz. Sądzisz, że ona jest jak Midea? Znałam tego drania o wiele dłużej niż ty. Jane Geary w niczym go nie przypomina. Jest trochę narwana, za bardzo przegina w akcji, ale na pewno nie można jej zarzucić głupoty.

— A co powiesz o Falco?

— Falco? Ten dopiero był durny, nic, tylko myślał, jak tu poświęcić więcej okrętów i ludzi w złudnej pogoni za sukcesem. — Zmrużyła nieco oczy, wbijając w niego ostre spojrzenie. — O kim myślisz teraz?

— Ty chyba naprawdę umiesz czytać w moich myślach. — W tym momencie nie wydawało mu się to takie niewiarygodne.

— Przestań się wygłupiać. Kogo jeszcze przywołałeś w pamięci?

— Kilę.

Desjani przyglądała mu się w milczeniu.

— Nikt nie zasługuje na to, by porównywać go z tą morderczą suką, a już zwłaszcza twoja krewniaczka. Zapamiętaj to sobie, admirale. Jestem cięta na niekompetentnych oficerów. Wiesz o tym. Ale Jane Geary nie jest niekompetentna. Jest mądra, choć potrzebuje twardej ręki, która nią pokieruje. Ty jesteś jej dowódcą, więc zrób to. Pokieruj nią.

— Tak, psze pani.

— To nie było zabawne, admirale. A teraz chodźmy, nauczymy tych zeków, że nie zadziera się z flotą Sojuszu.

— Skoro o tym mowa… — Zaczął. Desjani znów wbiła w niego wzrok, aż poczuł ciarki. — Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, że krodźwiedzie mogą zaatakować pająkowilki, gdy nasza flota zrobi unik, dzieląc się na trzy zgrupowania?

— Ponieważ byłam przekonana, że o tym wiesz! Wierzyłam, że to spostrzegłeś, choć nic nie mówiłeś. Znasz mnie, jestem dobra w te klocki, dostrzegam takie niuanse w okamgnieniu, ja zaś znam ciebie i uważam, że dorównujesz mi pod tym względem i łapiesz wszystko w lot.

Potrzebował chwili, by przetłumaczyć sobie ten zawiły wywód.

— Taniu, nie pomyślałem o takim rozwiązaniu, zanim ktoś inny o nim nie wspomniał.

— Naprawdę? — Spojrzała na niego, a potem wzruszyła ramionami. — Przepraszam, admirale. Jesteś przecież specem od taktyki. Zakładałam, że nie muszę wspominać o oczywistych rzeczach, zwłaszcza w tym wypadku, gdy byłeś na tyle dyplomatyczny, że powstrzymałeś się od komentarza: „Lepiej niech to spotka tych drani niż nas”.

— Powinnaś dzielić się ze mną wszystkimi swoimi spostrzeżeniami, zamiast zakładać, że sam się czegoś domyśliłem.

— Żebyś mógł mi powiedzieć: „Tak, wiem”? — żachnęła się Desjani.

— Tylko raz powiedziałem coś podobnego.

— Za pozwoleniem, admirale, ale mam odmienne zdanie na ten temat.

— Ja… Taniu, dlaczego czasem czytasz mi w myślach, a zaraz potem nie masz bladego pojęcia, o co mi może chodzić?

— Wiedziałam, że powiesz coś takiego! Nie, nie czytam ci w myślach. Możemy zająć się walką z Obcymi?

— Tak.

W odróżnieniu od tej kłótni miał spore szanse na wygranie nadchodzącej bitwy.


* * *

Zajął miejsce w fotelu na mostku „Nieulękłego”, próbując odsunąć od siebie wszystkie myśli niezwiązane ze zbliżającą się bitwą. Musimy rozgonić tę eskortę, zniszczyć ją, jeśli zajdzie potrzeba, a potem dopaść pozbawionych osłony superpancerników. Brzmiało to bardzo prosto. Zrealizowanie tego planu będzie jednak cholernie trudne.

Próbę skoncentrowania myśli przerwało piknięcie oznaczające, że ktoś dobija się do jego komunikatora. Chociaż ten sprzęt wciąż działał.

Nie. Jednak nie działał tak dobrze, jak powinien. Dobijającym się był kapitan Vente, do którego dotarło w końcu, że został odsunięty na boczny tor po utracie „Niezwyciężonego”. A przecież połączenia z jego numerem powinny być automatycznie blokowane.

Czy mam powiedzieć o tym Tani? Nie, ona także musi się skupić.

Jeśli jednak system łączności „Nieulękłego” znowu szwankuje, ona musi o tym wiedzieć, a jemu zależało też na tym, aby usterka została jak najszybciej usunięta.

— Pani kapitan, system ponownie nie uznaje ustawień mojego komunikatora.

Natychmiast się nachmurzyła.

— Łączność! Komunikator admirała nadal źle działa. Macie piętnaście minut na doprowadzenie go do porządku albo ten okręt będzie miał nowego szefa łączności.

— Tak jest!

Geary raz jeszcze spróbował skupić myśli na nadchodzącej bitwie, ale zaraz zdekoncentrował go sygnał alarmowy błyszczący krwistą czerwienią na głównym wyświetlaczu. Zanim admirał zdążył potwierdzić przyjęcie połączenia, zobaczył przed sobą twarz dowódcy „Spartiaty”.

— Admirale, połowa mojego okrętu nie ma zasilania. Z raportu wynika, że siadło kilka łączników naraz.

Szlag, szlag, szlag.

— Macie kontrolę nad systemem manewrowym i napędem?

— Tak, sir. Kontrolujemy napęd. Dokonujemy modyfikacji sieci zasilania, żeby obejść uszkodzone sektory i odzyskać dysze manewrowe na bakburcie. Powinniśmy mieć do nich dostęp za jakieś pięć minut.

Mogło być gorzej. Mogło być o wiele gorzej.

— A co z wymianą uszkodzonych łączników?

— Mamy w magazynie pokładowym pięć zapasowych na siedem wymagających wymiany. — Kapitan „Spartiaty” miał zatroskaną minę. — Zadbałem o zabezpieczenie wszystkich zapisów, zamknąłem też dostęp do miejsc awarii wszystkim prócz ekip remontowych. Jeśli to był akt sabotażu albo czyjeś zaniedbanie, zidentyfikujemy winnych.

— Dziękuję — powiedział Geary. — Dobra robota. Istnieją jednak spore szanse na to, że ma pan do czynienia ze zwykłą usterką. Czy przeciążył pan przed tą awarią system zasilania albo napędowy?

— Czy przeciążyłem? Skąd, sir. Zleciłem wyłącznie rutynowe przygotowania. Ustawiliśmy tarcze na pełną moc, sprawdziliśmy gotowość systemów i włączyliśmy zasilanie baterii piekielnych lanc.

Czy na innych okrętach przygotowujących się do bitwy dojdzie do podobnych awarii?

— Proszę mnie powiadomić, gdy osiągniecie ponownie pełną sprawność bojową. — Kiedy twarz kapitana zniknęła z wyświetlacza, admirał zwrócił się do całej floty: — Do wszystkich jednostek. Proszę zadbać o to, by w trakcie przygotowań do bitwy włączać systemy bojowe stopniowo, nie naraz. Pomoże to w uniknięciu przeciążeń wadliwych łączników sieci.

Zanim skończył, zobaczył, że w kolejce do rozmowy czeka kapitan Smythe.

— Admirale, wstępna analiza mówi, że łączniki na „Spartiacie” padały bardzo szybko jeden po drugim. Po awarii pierwszego system próbował przekierować moc do sąsiednich. To doprowadziło do serii przeciążeń i tak padła cała reszta. Jeden z wachtowych w dziale inżynieryjnym „Spartiaty” uruchomił ręczne obejście, dzięki czemu system nie doprowadził do zniszczenia całej reszty łączników.

Geary, wciąż daleki od odprężenia, poczuł, że zbliża się potworny ból głowy.

— Wydawało mi się, że mamy automatyczne zabezpieczenia przed takim rozwojem wypadków.

— Mamy, ale łączniki sieci nie są jedynym sprzętem, który ostatnio niedomaga. W tym przypadku bezpieczniki nie zaskoczyły. Sprawdzenie, dlaczego tak się stało, zajmie mi trochę czasu, ale wysłałem już instrukcje dla mechaników na wszystkich jednostkach, by wiedzieli, co robić w podobnej sytuacji.

Kolejny alarm pojawił się na wyświetlaczu. Smythe musiał dostrzec go także na swojej konsoli, ponieważ spojrzał gdzieś w bok z niepewną miną.

— „Tytan” stracił właśnie główny napęd. Przyczyna na razie nieznana.

Bitwa miała się zacząć lada chwila, a on, choć nie wprowadził okrętów do walki, zaczynał je już tracić. „Tytan” należał do najwolniejszych jednostek tej floty. Bez dyszy napędu głównego…

— Kapitanie Smythe, macie naprawić tę awarię w ciągu najbliższych dwudziestu minut.

— Przecież ja nawet nie wiem, co tam się wydarzyło, admirale! A co dopiero mówić o dokonaniu naprawy!

— Bez względu na to, co się stało, daję panu dwadzieścia minut i ani chwili dłużej.

— Dobrze, admirale. Przypomnę tylko, że już kilka miesięcy temu ostrzegałem pana, że będziemy mieli z tym problem. Zobaczy pan, że w miarę przygotowań do tej bitwy napotka pan jeszcze niejeden podobny przypadek.

Smythe nie zdążył się na dobre wyłączyć, a jego słowa już stały się prorocze. Na wyświetlaczu Geary’ego pojawiły się kolejne sygnały alarmowe. „Niezawodny”, jak na ironię, zameldował o gwałtownym spadku gotowości bojowej wielu systemów uzbrojenia zarejestrowanym podczas wstępnych testów. „Smok” i „Zwycięski” donosiły o utratach baterii piekielnych lanc z powodu awarii systemu zasilania. „Wiedźma” nie mogła postawić części tarcz. Kolejne informacje o niesprawnych wyrzutniach piekielnych lanc napłynęły z ciężkich krążowników: „Parapet”, „Chanfron”, „Diament” i „Rawelin”, lekkich krążowników „Atak”, „Forte” i „Retiari” oraz niszczycieli „Herebra”, „Kordelas”, „Laska”, „Karabin” i „Cep”. Problem z tarczami zgłosił też lekki krążownik „Rakieta”.

Geary opadł na oparcie fotela, nie spuszczając wzroku z armady krodźwiedzi, która znajdowała się już tylko o minutę świetlną od floty Sojuszu. Skomplikowana bitwa stała się właśnie jeszcze bardziej problematyczna.

Загрузка...