Czternaście

Musimy być gotowi do przebicia się siłą przez Hua — poinformował zebranych oficerów floty Geary.

Spoglądali na niego, niektórzy z determinacją, inni ze smutkiem, żaden jednak nie wykazał choćby krzty entuzjazmu.

Kapitan Badaya wpatrywał się z kwaśną miną w unoszącą się nad stołem holomapę wspomnianego systemu.

— Dlaczego odra… to znaczy pająkowilki nie przekazują nam żadnych informacji na temat systemów obrony Enigmów? — Przeniósł oskarżycielski wzrok na oboje emisariuszy.

Rione odpowiedziała mu władczym spojrzeniem.

— Pełne zrozumienie, nawet innego człowieka, który ma odmienne od naszych poglądy, bywa zadaniem ponad ludzkie siły. Prawda ta dotyczy zarówno cywilów, jak i żołnierzy. Nasza praca nie wykroczyła nadal poza wymianę podstawowych zwrotów. Daleko nam jeszcze do rozmawiania na tak skomplikowane tematy i przekazywanie tak konkretnych informacji.

— Kapitanie Badaya — dodał Charban, używając jednak innego tonu, sugerującego, że to rozmowa dwóch oficerów, i podkreślającego łączące ich więzi — jeśli moja ocena zdolności militarnych pająkowilków jest właściwa, mamy do czynienia z pokojowo nastawioną rasą. Każdy jednak, kto ich zaatakuje, szybko pojmie, jak wielki błąd uczynił, co widać chociażby po stanie systemu, przez który właśnie przelatujemy. Mamy do czynienia z barierą obronną, ale szczerze mówiąc, wątpię, aby nasi sprzymierzeńcy zaatakowali pierwsi inne istoty. To by z kolei mogło oznaczać, że znający ich znacznie lepiej Enigmowie nie musieli budować zbyt wielu umocnień na Hua. Z ich punktu widzenia byłoby to nieekonomiczne.

— Czy to znaczy, że utrzymują tam jedynie kilka patroli? — zasugerowała kapitan Bradamont. — Wartowników? To sytuacja przypominająca przypowieść o lwie przebywającym na wyspie otoczonej przez rekiny. Lew zdaje sobie sprawę, że gdy tylko wejdzie do wody, zostanie natychmiast pożarty, ale czuje się całkowicie bezpieczny na suchym lądzie.

— Mimo to mogą dysponować tam jakimiś systemami obrony — zauważył kapitan Tulev. — Może nie jest to nic znaczącego, ale na pewno coś mają. Takie systemy buduje się celem odstraszania, niekoniecznie kierując się zdrowym rozsądkiem, a jak wszyscy zapewne wiemy, Enigmowie są do pewnego stopnia paranoikami.

Geary przytaknął jego opinii.

— Załóżmy zatem, że system jest dobrze broniony, ale nie ma w nim niczego, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.

Kapitan Duellos spojrzał na własny wyświetlacz.

— Jeśli nasze oceny są prawidłowe i Enigmowie wysłali już duży zespół uderzeniowy na Midway kontrolowane przez Syndyków, możliwa wydaje się opcja, że zebrali wszystkie zbędne jednostki z innych sektorów własnej przestrzeni. Nie spotkamy zatem zbyt wielu ich okrętów na Hua.

— Też tak myślę — poparł go Badaya. — Skoro flota Enigmów leci na Midway, nie może czekać na nas tutaj. Wolałbym jednak mieć pewność — dodał z wymuszonym sarkazmem, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku Rione. — Dobrze byłoby chociaż wiedzieć, czy dysponują tam wrotami hipernetowymi!

Charban pokręcił głową.

— Tego pająkowilki nie mogą albo nie chcą nam powiedzieć.

— Jak już wcześniej wspomniałem — odezwał się znów Geary — sześć towarzyszących nam jednostek Obcych nie weźmie udziału w ewentualnych starciach z Enigmami. Wygląda na to, że ujawnianie tego typu informacji może być przez nich traktowane jako swoisty rodzaj wsparcia ataku. To jednak nie stawia nas w gorszym położeniu niż podczas pierwszego przelotu przez terytoria Enigmów. Pojawimy się na Hua, sprawdzimy, co tam jest, i udamy się na Pele. Zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni wykonamy typowe manewry unikowe, na wypadek gdyby Enigmowie ustawili na Hua konwencjonalne pola minowe.

Komandor Neeson zabębnił palcami o blat, gdy tknęła go nagle jakaś myśl; system transmitował ten dźwięk, podobnie jak każde słowo, które padło z ust znajdujących się na swoich okrętach oficerów.

— Enigmowie dysponują łącznością nadświetlną. Gdy pojawimy się na Hua, wyślą do floty atakującej Midway ostrzeżenie o tym, że nadlatujemy.

Badaya zbył to spostrzeżenie wzruszeniem ramion.

— Niech więc czekają na nas na Pele, tam ich pokonamy.

— Jeśli Enigmowie zechcą walczyć z nami na Pele, niech tak będzie — zgodził się Geary. — Nie możemy zapobiec wysłaniu ostrzeżenia o tym, że ścigamy ich flotę, co dodatkowo podkreśla wagę jak najszybszego dostania się na Midway.

— Admirale — wtrąciła Jane Geary — gdybyśmy pozbyli się tego wraku, bylibyśmy tam o wiele szybciej.

Tym razem w odprawie uczestniczył także admirał Lagemann, więc wielu oficerów spojrzało zaraz w jego kierunku, inni natomiast skupili uwagę na Gearym.

— Mój superpancernik jest hamulcowym — zgodził się dowodzący wrakiem. — Nasi mechanicy są zgodni co do jednego: jest jeszcze za wcześnie, by ryzykować uruchomienie jego reaktorów, a główny napęd został tak pokiereszowany, że nie wiemy nawet, czy udałoby się go włączyć. Możemy się jednak bronić, gdyby ktoś chciał wedrzeć się na pokład.

— Nie do końca — sprostowała generał Carabali. — Macie na pokładzie tylko kompanię komandosów. Wolałabym widzieć tam co najmniej dwa razy tyle moich ludzi.

— Tymczasowe systemy podtrzymania życia nie zdołają obsłużyć tylu dodatkowych żołnierzy — zaprotestował kapitan Smythe.

— Nie możecie zamontować ich więcej? — zapytał Geary.

— Możemy, ale musiałbym oderwać swoich ludzi od innych, ważniejszych napraw.

— Moi technicy — dodała Carabali — mogą skorzystać z przenośnego sprzętu, którego używamy podczas operacji na planetach beztlenowych i w innych zabójczych dla człowieka miejscach. Dalibyśmy sobie radę.

Smythe się zamyślił.

— Czy mógłbym zobaczyć specyfikacje tego sprzętu? Nie podważam pani oceny, tylko chciałbym wiedzieć, czym będziecie dysponować.

— I nie miałby pan nic przeciw? — zainteresował się admirał.

— Przeciw użyciu sprzętu korpusu? Nie, admirale. Zazwyczaj jest kompatybilny z naszymi urządzeniami, a technicy pani generał znają się na swojej robocie.

— Cieszę się, że mechanicy floty przyznali to w końcu — rzuciła Carabali. — Jeśli wyrazi pan zgodę, admirale, będziemy gotowi, zanim flota opuści ten system. Na zdobytym wraku rozmieścimy dwie kompanie komandosów wzmocnione pododdziałami ciężkiego uzbrojenia. Nikt nam nie odbierze tego superpancernika bez zaangażowania dużych sił i poniesienia ciężkich strat.

Komandor Shen wyglądał na bardziej nieszczęśliwego niż zazwyczaj.

— Nie mam nic przeciw wzmocnieniu kontyngentu piechoty przestrzeni, ale wiem jedno: ktokolwiek będzie chciał dokonać abordażu wraku, napotka na zdecydowany opór, zanim zdoła dotrzeć na jego pokład. „Orion” i jego bliźniacze jednostki nie dadzą się tak łatwo obejść.

— Ja tam będę się czuł lepiej, wiedząc, że pomiędzy mną a siłami wroga są dwie kompanie komandosów i osiem pancerników — stwierdził Lagemann. — Nie mówiąc o tym, że załogę pryzową chronić będzie także gruby pancerz zdobycznej jednostki.

— Świetnie. Załatwcie to jak najszybciej — rozkazał admirał.

Jane Geary pochyliła się mocniej.

— Czy to znaczy, że nie musimy już eskortować wraku?

— Nie. A przynajmniej jeszcze nie. Zdobyczny wrak ma dla nas ogromną wartość. Mam zamiar oddelegować do jego ochrony połowę floty, dopóki nie sprawdzimy, czym Enigmowie dysponują na Hua. Nie podzielę też floty, skoro możemy spodziewać się bitwy na Pele.

— Dopóki nie odlecimy z Hua, nie możemy tego zrobić — poparł go Tulev.

Desjani pochyliła się do ucha Geary’go, gdy zauważyła, że zamierza zakończyć odprawę.

— Poproś Duellosa, żeby został. Powinieneś z nim porozmawiać.

Ukrył zaskoczenie, skinął twierdząco w odpowiedzi i dał gestem znak kapitanowi, by nie rozłączał się po zdawkowym pożegnaniu reszty oficerów.

— To wszystko. Będziemy gotowi do walki tam, gdzie spotkamy Enigmów.

Kapitanowie znikali grupami, dzięki czemu rozmiary sali kurczyły się w takim tempie, że człowiek mimowolnie kulił ramiona, jakby obawiał się zgniecenia przez ruchome ściany.

Rione i Charban, którzy podobnie jak Tania przebywali w sali odpraw osobiście, wstali ze zrezygnowanymi minami.

— Nawiążemy raz jeszcze łączność z pająkowilkami. Spróbujemy zrozumieć lepiej ich pokrętny sposób rozumowania — mruknął generał.

— Jeśli chce pan zostać politykiem — zażartowała Rione — powinien pan przywyknąć do pokrętności. Choć z czasem przeje się to panu. Pozwoli pan, admirale — dodała, ruszając w stronę wyjścia.

Desjani poczekała, aż oboje opuszczą salę, a potem, gdy prócz niej byli tam tylko Geary i Duellos, rzuciła:

— Wydaje mi się, chłopaki, że pora was spiknąć.

— Słucham? — obruszył się admirał.

— Ostatnio dużo ze sobą rozmawialiśmy. A dobry dowódca floty powinien dzielić się obawami nie tylko z kapitanem flagowca, aby mieć jak najszerszy ogląd sprawy. Wiesz doskonale, że kapitanowi Duellosowi można ufać w ciemno. A ty, Roberto, wspominałeś wielokrotnie o tym, co cię gryzie od czasu powrotu z urlopu. Sugerowałam ci, że musisz pogadać o tym z Jackiem. Na miłość przodków, moglibyście choć raz mnie posłuchać.

— Z Jackiem? — wymamrotał Duellos.

— Wiesz dobrze, o kim mówię. Z admirałem — dodała z komiczną emfazą. — A teraz wybaczcie, wyjdę, abyście mogli pogadać także o mnie, jeśli będziecie mieli na to ochotę.

Duellos wyszczerzył zęby, a potem ukłonił się wychodzącej Desjani.

— Czym pan sobie na nią zasłużył? — zapytał.

— To nie kwestia zasług, tylko przydziałów — odparł Geary.

— Wydawało mi się, że każdy admirał powinien mieć przy sobie kogoś, kto będzie głosem rozsądku. Osobę, która kiedy trzeba, wskaże mu jego słabości — powiedział Duellos. — Tania jest takim głosem dla pana.

— I to czasami bardzo donośnym, gdy nie mam zamiaru jej słuchać. Czym się tak przejęła?

— Panem i mną, jak przypuszczam. — Kapitan zerknął w kierunku przestrzeni, którą wcześniej zajmowały hologramy innych dowódców. — I Jane Geary, tyle że z nią nie da się pogadać. Z tego, co widzę, nadal próbuje zasłużyć na swoją porcję chwały.

— Zauważyłem. Może mi pan wierzyć… — Geary usiadł, zapraszając Duellosa do zajęcia miejsca naprzeciw. — Spokojnie. Potraktujmy tę rozmowę, o którą żaden z nas nie prosił, jak najnormalniejsze w świecie udzielenie porady.

— Od tego ma się przyjaciół. — Duellos opadł na siedzisko z głośnym westchnieniem. Wydawał się o wiele starszy niż podczas ostatniego spotkania, które miało miejsce zaledwie kilka dni wcześniej.

— W czym problem? — zapytał admirał. — Wracamy do przestrzeni Sojuszu.

— Powinienem więc być z tego powodu nie mniej zadowolony niż pozostali. — Kapitan wzruszył ramionami. — W czasie krótkiego urlopu, kiedy świętowaliśmy zakończenie wojny, poleciałem do domu. Dziwnie się tam poczułem.

— Dziwnie?

— Nie wrócił pan na Glenlyon.

— Nie. Sam pan wie dlaczego. Wystarczyła mi wizyta na Kosatce.

Duellos pokiwał głową.

— Bohater z legend przybywa. Ja pojechałem do domu, spodziewając się nie tylko gorącego powitania, ale i paru ciepłych słów pod adresem dokonań naszej floty. Wie pan, w rodzaju: „Dobra robota, Roberto”. Nie chodziło mi o pochwały, tylko o docenienie naszych wysiłków. Problem w tym, że nastawienie było inne, naprawdę inne, admirale.

— Nie rozumiem — zdziwił się Geary.

— To już koniec. — Kapitan zamilkł, zamyślił się głębiej. — Tak to odebrałem. Już po wszystkim. Żadnej radości z odniesionego zwycięstwa! Żadnego powitania bohaterów! Po prostu: już po wszystkim. Na Catalanie była wielka baza szkoleniowa. Mogła pomieścić dwadzieścia tysięcy kadetów naraz. Od niemal stulecia w forcie Cinque nieprzeliczone tłumy poborowych uczyły się z rozmaitym skutkiem, jak maszerować i wykonywać rozkazy. Zajrzałem tam po drodze. Wszystko pozamykane.

— Baza była nieczynna? — Geary zastanawiał się, czy takie posunięcie ma jakikolwiek sens.

— Nazajutrz po ogłoszeniu zakończenia wojny wszyscy rekruci otrzymali bilety i zostali odesłani do domów. Pozbyto się ich jednego dnia, podobnie jak instruktorów, strażników i całej reszty personelu technicznego. Dowódca fortu zgasił światło i zamknął za sobą drzwi, zanim słońce zdążyło zajść. — Duellos spojrzał rozmówcy w oczy, trudno było jednak wyczytać coś z jego miny. — Od stu lat przez ten fort przewijały się tysiące ludzi. To była część ich życia, część historii. A już dzień po tym, jak ogłoszono koniec wojny, po prostu zamknięto go na cztery spusty.

— Czy tak jest wszędzie? — zainteresował się Geary.

— Raczej tak. Wszędzie zamyka się bazy. Ludzi z lokalnych sił samoobrony wysyła się do domów tak szybko, jak pozwala na to wypisywanie dokumentów. Anulowano większość kontraktów dla armii. Sprzęt zakonserwowano albo oddano na złom. To już nie jest demobilizacja, tylko likwidowanie jednostek tam, gdzie to tylko możliwe. — Duellos zaśmiał się pod nosem. — Poszedłem z żoną na kilka spotkań, ale ludzie, z którymi rozmawiałem, nie pytali nawet, czego dokonałem. Interesowało ich tylko, czy widziałem się z panem. Najczęściej jednak padało pytanie: „Co teraz będziesz robił, skoro wojna dobiegła końca i nie potrzebujemy już oficerów floty?”.

Geary przypomniał sobie żołnierzy sił specjalnych, których spotkał na stacji Umbaru podczas pobytu na Varandalu. Oni także zastanawiali się, co z nimi będzie, skoro znika potrzeba utrzymania tak licznych oddziałów ich formacji. To wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby wojna trwała krócej, powiedzmy tylko pięć albo dziesięć lat. Na tyle krótko, by nie stała się sposobem na życie dla wszystkich, którzy brali w niej udział. Niestety, jak słusznie zauważył kapitan, dla wielu ludzi wojna była wszystkim. Tylko ją znali.

— Co pan zamierza?

— Sam nie wiem — odparł Duellos. — Jestem oficerem floty. Dorastałem, marząc o dowodzeniu okrętem wojennym. Tylko tym zajmowałem się przez całe dorosłe życie. Spodziewałem się, że polegnę w jakimś odległym systemie gwiezdnym, walcząc z Syndykami, albo w naszym pasie granicznym, odpierając ich siły inwazyjne. A gdybym jakimś cudem przetrwał do emerytury, wróciłbym do domu, by patrzeć, jak kolejne pokolenia wyruszają na wojnę. Nie sądziłem, że to może się skończyć. Wszyscy dawno już przestaliśmy w to wierzyć. Ale wojna dobiegła końca. — Uniósł dłoń, złożywszy palce, jakby trzymał kieliszek w niemym toaście. — A teraz ludzie mówią mi w twarz, że nie będą potrzebowali oficerów floty.

— Może nie aż tylu — przyznał Geary — ale na pewno…

— Nie, admirale. Oni nie chcą oficerów floty. Mają już dość wojny, posyłania na śmierć ich dzieci, powrotów okaleczonych potwornie rannych, wyrzeczeń w imię wysiłku wojennego. — Duellos znów wzruszył ramionami. — Jak mogę ich o to winić? Z drugiej strony tak wielu z nas miało przed sobą wyraźny cel, a teraz zostaliśmy z niczym.

Co Geary mógł na to odpowiedzieć? Wbił więc wzrok we własne buty, próbując znaleźć najbardziej właściwe słowa. W końcu spojrzał znów na kapitana.

— A co na to pańska żona?

— Cieszy się, że wróciłem do domu cały i zdrowy. Cieszy się z tego, że nie będzie musiała posyłać na niekończącą się rzeź kolejnych dzieci. Nie rozumie melancholii, z jaką przyjąłem oblicze nowego, obcego mi świata. Świata, w którym stałem się w okamgnieniu bezużytecznym obciążeniem. — Duellos pokręcił głową, okazując smutek. — To mnie męczy. Pokój jest tym, czego nam trzeba. Koszty tej wojny były przerażające. Problem w tym, że nie wiem nic o życiu w czasie pokoju. Zostałem wykuty w ogniu wojny. Nienawidzę jej. Nienawidzę zabijania. Nienawidzę myśli, że kolejne pokolenia mogą ginąć. Nienawidzę rozłąki z rodziną, ale… tylko to znam. Ludzie z mojej planety myśleli tylko o jednym: żeby jak najprędzej mieć to wszystko za sobą, żeby zapomnieć o tym koszmarze, ale gdy wyrzucą z pamięci najgorsze, w zapomnienie pójdą także wszystkie poświęcenia ze strony ludzi wysłanych przez nich na tę wojnę. Ale oni nie chcą teraz o nich słyszeć. A ja po prostu nie wiem, kim mam się stać, skoro już mnie nie chcą takiego, jaki jestem.

Geary odwrócił wzrok, próbując znaleźć najlepszą odpowiedź.

— Przykro mi.

— To nie pańska wina, admirale — odpowiedział Duellos. — Zrobił pan co trzeba. Zachował się pan jak na legendarnego herosa przystało… — Zamilkł na moment, obrzucając rozmówcę uważniejszym spojrzeniem. — Problem w tym, że legenda nie wspominała o tym, co będzie robił Black Jack, gdy już nas ocali.

— Nie wiem. Nie cierpię, gdy ktoś wspomina o tej legendzie.

— A ja rozmawiałem na ten temat z Tanią. Nigdy wcześniej nie myśleliśmy o tym aspekcie legendy, którą wpajano nam już od najmłodszych lat. A nie ma tam nic o „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Black Jack nas ocali i… — Duellos znów popatrzył na Geary’ego — …nic. W tym momencie opowieść się kończy. A teraz bajka stała się faktem. Czy nadal będziemy potrzebowali Black Jacka? Ilu ludzi będzie go chciało?

— Zdaje pan sobie sprawę, że ja sam nie chcę być Black Jackiem? — odparł admirał. — Wie pan też o popularności ruchu, który pragnie wynieść mnie do władzy, abym rządził i naprawił to, co zepsuli politycy, cokolwiek to znaczy. Nie da się przecież wykorzenić w jednej chwili korupcji, ponieważ to odwieczna bolączka niemal każdej władzy. Ale ludzie właśnie tego pragną.

— Naprawdę? — zapytał kapitan. — Tak mówią, ale jak się zachowają, gdy przyjmie pan taką misję? Ile czasu będzie trzeba, by doprawili herosowi gliniane nogi?

— Herosi zawsze stoją na glinianych nogach — zauważył Geary. — Ulżyłoby mi znacznie, gdyby ludzie przestali wierzyć w to, że zawsze pojawię się kiedy trzeba i uratuję ich ode złego. Nie żałowałbym, gdyby… gdyby… — Zamilkł, by zebrać myśli. Gdyby co? — Roberto — odezwał się po chwili, wolno cedząc słowa, jakby przejście na bardziej osobisty ton kosztowało go wiele wysiłku. — Wiesz dobrze, że nie paliłem się do objęcia dowództwa uwięzionej floty, gdy zaproponowano mi to w Systemie Centralnym Światów Syndykatu. Wiesz, że nigdy nie lubiłem legendy Black Jacka. Przez jakiś czas pocieszała mnie myśl, że gdy już odprowadzę flotę do przestrzeni Sojuszu, zostanę zwolniony i zaszyję się gdzieś, by… zniknąć. Po prostu odejdę, znajdę miejsce, gdzie nikt nigdy nie słyszał o Black Jacku. Wygranie tej wojny nie było moim zadaniem tylko dlatego, że rządzący wymyślili jakąś głupią legendę dla pokrzepienia serc.

— Ale z czasem zmienił pan zdanie — wtrącił Duellos, udając, że przygląda się wyimaginowanemu winu w nieistniejącym kieliszku, który wciąż trzymał w dłoni.

— Tania uzmysłowiła mi, że to niemożliwe. — Geary znów spuścił oczy, by rozmówca nie dostrzegł w nich smutku. — Zrozumiałem, że tego nie da się zrobić. Miałem zadanie do wykonania. Ale rząd tak naprawdę nigdy nie chciał Black Jacka. Wie pan o tym. Potrzebował jedynie legendy, którą da się zainspirować flotę i lud Sojuszu. Legendy, nie prawdziwego człowieka. Od tamtej pory utożsamiałem się z herosem, więc stałem się niewygodny dla rządzących i dlatego robią teraz wszystko, by się mnie pozbyć.

Duellos zerknął na Geary’ego, a potem udał, że odstawia kieliszek, by pochylić się mocniej.

— No i proszę. Oto my, pan, ja i cała masa innych, którzy nie są już potrzebni ani użyteczni. Dziwnym zrządzeniem losu wszyscy utkwiliśmy w samym środku terytorium należącego do obcej rasy, wysłani z najniebezpieczniejszą misją, o jakiej słyszałem.

— Tak. Ciekawy zbieg okoliczności, nieprawdaż? — Geary zacisnął mocno wargi. — Chciałbym z panem o czymś porozmawiać.

— Dlatego Tania kazała nam tu zostać. Chodzi o sprawy związane z rządem?

— Między innymi. O admiralicję. Ukryte cele. Spiski. Plany. Konstruowanie w tajemnicy nowych okrętów. I jeszcze o kilka innych tematów. — Geary wypowiedział to wszystko jednym ciągiem, gdy już uporządkował myśli. — Pozwoli pan, że powiem, co wiem, podam fakty i przedstawię domysły.

— Proszę bardzo. — Duellos sięgnął poza obiektyw kamery, by podnieść prawdziwy kieliszek wypełniony winem. Pociągnął z niego spory łyk. — Zacznijmy od faktów.

— Zatem fakt pierwszy. Rząd Sojuszu i admiralicja wysłali nas w tę misję zbyt szybko, zanim zdołaliśmy w pełni zaopatrzyć jednostki i osiągnąć pełną zdolność bojową, na co usilnie nalegałem. Domyślam się jednak, że podobne nonsensy mają miejsce codziennie. Spiesz się, a potem czekaj. Leniuchuj przez pół roku, a potem dowiedz się, że masz tydzień na zrobienie wszystkiego. To teraz norma. Choć nie dla mnie.

— Wszyscy to zauważyliśmy — przyznał Duellos. — Zbyt dobrze znamy te metody. Jest jednak różnica między nadreagowywaniem, gdy Syndycy stoją u bram Sojuszu, a sytuacją, gdy nie istnieje żadne realne zagrożenie. Ale to pan nami dowodził, więc uznaliśmy, że nie ma co marudzić. — Napił się ponownie wina. — Fakt drugi?

— Fakt drugi — powtórzył Geary. — W ostatniej chwili, w dosłownym znaczeniu tego wyrażenia, admiralicja próbowała pozbawić nas wsparcia najważniejszych jednostek pomocniczych. Chodzi o „Tytana”, „Tanuki”, „Kupuę” i „Chochlika”. Jak byśmy dzisiaj wyglądali, gdybyśmy mieli do dyspozycji tylko cztery, i to mniejsze, jednostki pomocnicze?

— Raczej marnie — zgodził się kapitan. — Jak uniknęliśmy tego strzału w kolano? Zignorował pan rozkaz?

— Nie. Admirał Timbale stwierdził, że rozkaz został przekazany niezgodnie z regulaminem, więc sytuacja wymaga dodatkowych wyjaśnień. Wysłał prośbę o jego potwierdzenie, a ja w tym czasie odleciałem ze wszystkimi jednostkami pomocniczymi.

— Trzeba robić wszystko zgodnie z regułami — potwierdził Duellos. — Fakt trzeci?

— Fakt trzeci. Wszystkim nam mówiono, a mnie powtórzono to kilkakrotnie, że program budowy nowych okrętów został wstrzymany ze względu na oszczędności. Istnieją jednak naprawdę poważne dowody na to, że rząd pracuje nad znaczącą liczbą jednostek.

Kapitan zamarł. Jego wzrok, wbity w kieliszek, twardniał z chwili na chwilę.

— Jak mocne są te dowody?

— Dla ludzi, którzy znają się na rzeczy, są bardziej niż przekonujące. — Nie chciał wprowadzać Duellosa w szczegóły operacji, dzięki której porucznik Jamenson wykryła w przeglądanych kontraktach setki poszlak i nieścisłości prowadzących do takiej właśnie konkluzji.

— Ile ma być tych okrętów? — zapytał sceptycznym tonem kapitan.

— Dwadzieścia pancerników, dwadzieścia liniowców i odpowiednia liczba krążowników oraz niszczycieli mających stanowić ich eskortę.

Sporo czasu minęło, zanim Duellos odezwał się po raz kolejny.

— Rozumiem, dlaczego rząd chciałby ukryć ten fakt przed opinią publiczną — zaczął ostrożnie — ale nie mam pojęcia, dlaczego okłamywał pana.

— To świetne pytanie, w dodatku pasujące do faktu numer cztery. Nasze jednostki mają coraz większe problemy z najważniejszymi systemami, ponieważ przetrwały dłużej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Zaprojektowano je na co najwyżej trzy lata czynnej służy.

— To żaden sekret dla każdego, kto miał okazję walczyć na Honorze — przyznał kapitan. — Zdawałem sobie sprawę z tego, że będziemy mieli problemy, ale dopiero tam zrozumiałem jak wielkie.

— Nie pan jeden — poparł go Geary. — Ja wiedziałem dokładnie, co nas czeka. Miałem świadomość, że musi być gorzej, zanim sytuacja ulegnie diametralnej poprawie, ale nie byłem przygotowany na aż tak wielką lawinę awarii. A coś podobnego może się powtórzyć na Midway, choć kapitan Smythe jest przekonany, że to, co miało paść, padło na Honorze ze względu na ekstremalne przeciążenia, więc możemy liczyć na krótki okres spokoju. Mimo to, i pomimo wzmożonych działań naszych jednostek pomocniczych, poziom gotowości bojowej tej floty wciąż spada. — Zastanawiał się, czy może powiedzieć rozmówcy o następnym problemie.

— To jeszcze nie wszystko — rzucił ze spokojem Duellos.

— Zgadza się. — Geary uśmiechnął się krzywo. — Wszyscy mi powtarzają, że jestem marnym kłamcą.

— Bo to prawda. To jedno panu zupełnie nie wychodzi. Ale to chyba dobrze o panu świadczy.

— Dzięki za pocieszenie. Chodzi o te budowane okręty. Mam powody podejrzewać, że są konstruowane w oparciu o znacznie wyższe standardy niż nasze jednostki.

— Niewykluczone — potaknął Duellos. — Szczerze mówiąc, spodziewałbym się czegoś takiego, skoro te okręty nie będą przeznaczone na straty, tylko do długiej służby w czasie pokoju. Ale… to może także oznaczać, że ktoś w rządzie był w pełni świadom tego, iż w najbliższym czasie stanie pan w obliczu podobnego kryzysu. Czy jest jeszcze jeden fakt?

— Owszem. — Geary wskazał holograficzną mapę sektora. — Wysłano nas na niezbadane do tej pory terytoria, byśmy stawiali czoło wrogowi, którego sił i liczebności nie znamy, ale wydano nam też rozkaz znalezienia przestrzeni zamieszkanej przez rasę Obcych, nawet jeśli będzie to wymagało zapuszczenia się znacznie dalej, niż przypuszczano…

— …mając pełną świadomość problemów technicznych, z jakimi borykać się będzie wysłana na misję flota — dopowiedział kapitan. — Nie wspominając już o tym, że tuż przed wylotem ktoś z admiralicji próbował odebrać nam połowę jednostek pomocniczych. Z tych faktów można złożyć niezbyt piękny obraz.

— Nie to było najgorsze. Fakt szósty. Podczas misji musieliśmy zboczyć z kursu, by oswobodzić jeńców wojennych z Dunai. Fakt siódmy. Emisariuszce Rione nakazano zaokrętować się na tę samą jednostkę, na której przebywałem ja i Tania, chociaż wiedziano, że może to doprowadzić do tarć między nami.

— Kolejny problem do kompletu.

— Fakt ósmy. Enigmowie bez trudu mogli odizolować nas od przestrzeni Sojuszu, gdyby wysadzili wrota hipernetowe w głębi terytorium należącego do Syndyków. Co prawda nie zablokowałoby nam to drogi powrotnej, ale taka podróż trwałaby wielokrotnie dłużej. O tym nie pomyśleliśmy. W odróżnieniu od niektórych Syndyków. Z tego właśnie powodu dobiłem targu z władzami Midway, przekazując im sposób zabezpieczenia wrót przed zainicjowaną zdalnie implozją.

Duellos zmrużył oczy, twarz mu stężała.

— Czy komuś z naszych mogło to przyjść do głowy?

— Fakt dziewiąty — kontynuował Geary. — Admiralicja próbowała także pozbawić nas każdego marynarza i oficera, który miał jakiekolwiek pojęcie o hipernecie.

— Zatem i o tym wiedzieli.

— Taki wniosek sam nasuwa się na myśl, nieprawdaż? — przyznał Geary. — Fakt dziesiąty. Wiktoria Rione nie zachowywała się normalnie.

— Z całą powagą, admirale — zaprotestował kapitan — ale w jej przypadku wcześniej też trudno byłoby mówić o normalnych zachowaniach.

— Tania rozmawia z panem i na ten temat?

— Bez przerwy o tym mówi. O ile „ta kobieta”, to Rione.

— Czy wspomniała panu, że Wiktoria przyznała w końcu, iż wydano jej tajne rozkazy? Pochodzące ze źródła albo źródeł, których nie chce ujawnić?

— Cytując Tanię: „Ta kobieta jest większym zagrożeniem dla floty i Sojuszu niż wszyscy Enigmowie, zekowie i pozostałości po Światach Syndykatu razem wzięci”. Widziałem jednak, czego dokonała w przeszłości była senator, była współprezydent Republiki Callas i obecna emisariuszka Sojuszu, Wiktoria Rione, i nie zamierzam bagatelizować jej intelektu. Dlaczego przyjęła te rozkazy?

— Została zaszantażowana.

— Chodziło o pana? — zainteresował się Duellos.

— Nie. Nasz dawny związek to żaden sekret. Nie wiedziała przecież, że jej mąż wciąż żyje, więc nie jest to zbyt wielka ujma na jej honorze.

— Zatem chodzi o honor innej osoby? — domyślił się kapitan. — Tania wspomniała mi kilkakrotnie o komandorze Benanie. Sekretu wiążącego się z jego osobą nie chciała jednak wyjawić.

— Może dlatego, że nie mogła. Chodzi o to, że ktoś zmusił Rione do wzięcia udziału w tej misji i powzięcia konkretnych działań. Nie mam wprawdzie całkowitej pewności, ale wiele przesłanek pozwala mi myśleć, że Wiktoria powstrzymała się od działań, które mogłyby przynieść szkodę naszej flocie, choć technicznie rzecz ujmując, pozostała wierna wydanym jej rozkazom.

Duellos raz jeszcze pokiwał głową, nie odrywając wzroku od wina.

— Zna pan jeszcze jakieś fakty?

— Nie. Reszta to już tylko domysły.

— Niech zgadnę. — Kapitan przeniósł spojrzenie na holomapę. — Ktoś życzył naszej niezbyt wiernej rządowi flocie, by znowu zaginęła. Podobnie jak bohater z przeszłości, który jakimś cudem powrócił do życia. Teraz, gdy Światy Syndykatu zostały pokonane, rząd Sojuszu nie potrzebuje już ani nas, ani pana, ponieważ buduje sobie nową flotę, która będzie go bronić. Obsadzi te jednostki ludźmi, którzy nie służyli pod przewodem Black Jacka i nie czują się z nim związani. Nowymi okrętami będą natomiast dowodzić oficerowie lojalni wobec władz.

— Nie do końca — zaprzeczył Geary. — Rione wymsknęło się, że ten spisek nie jest wcale monolitem, że istnieje kilka frakcji zmierzających do osiągniecia innych celów i tylko niektórym zależy na pozbyciu się mnie i pierwszej floty.

— Aż taka różnica zdań?

— Cele niektórych frakcji albo osób mogą wymagać większej lojalności wobec nich niż rządu.

Duellos znowu zamarł, a o tym, że jest głęboko zamyślony, świadczyły wyłącznie zmrużone oczy.

— Napomknął pan kiedyś — powiedział w końcu — że podczas oficjalnego spotkania z Wielką Radą Sojuszu niektórzy z jej przedstawicieli byli do pana wrogo nastawieni, inni natomiast zachowywali się bardziej powściągliwie.

— Paru wyglądało też na szczerych i oddanych sprawie — przyznał Geary. — Na przykład senator Navarro. Ale jak słusznie zauważyła Wiktoria Rione, człowiek ten sam wiele wycierpiał podczas piastowania funkcji przewodniczącego rady, kiedy to był często i ostro atakowany przez politycznych wrogów. Nie ufam za to senator Suvie, ponieważ wiem, że odegrała pewną rolę w wysłaniu nas na tę poniewierkę. Nie mam jednak pojęcia, jakimi kartami gra senator Sakai. Ma pan przykłady trzech różnych postaw.

— Frakcje — mruknął Duellos. — Wie pan, próby odebrania flocie dodatkowych jednostek pomocniczych i wyciągnięcia z załóg każdego, kto zna się na hipernecie, mogły być efektem zwykłej biurokratycznej głupoty. Rozkazy mogły pochodzić z różnych źródeł, z których każde z powodu klapek na oczach inaczej postrzegało, jak powinno wyglądać właściwe zaopatrzenie floty. Mówimy, było nie było, o admiralicji, organizacji, która jest znana z tego, że nie umie współpracować sama ze sobą. Jak mówi pewne stare porzekadło: nigdy nie przypisuj złej woli temu, co można wyjaśnić głupotą. Ciekaw jestem, kto pierwszy wypowiedział tę sentencję.

— Też o tym myślałem — przyznał Geary. — W normalnych okolicznościach uznałbym bez wahania, że to wina typowej wojskowej biurokracji, jednakże sytuacja była znacznie poważniejsza.

— Też racja. Poza tym wystarczająco się pan napatrzył na geniuszy okupujących najwyższe stanowiska. Wielu z nich dotarło tak wysoko tylko dlatego, że skupiali się wyłącznie na zapewnieniu sobie awansu. Dla nich ludzie, których awansowano z powodu zasług, są największymi wrogami, ponieważ każdym działaniem uwidaczniają ich niższość. Z tego też powodu czują się zagrożeni, nawet gdy nie ma do tego żadnych podstaw. Będą wypychać pana za drzwi, nigdy nie dadzą czasu na przygotowania… ponieważ dzięki temu będzie pan miał mniejsze szanse na wykonanie powierzonej misji, a to przecież woda na młyn ludzi, którzy uważają się za pańskich rywali. A jeśli nawet zdoła pan jakimś cudem osiągnąć sukces, droga do niego nie będzie usłana różami, co dodatkowo ucieszy przełożonych z przerośniętym ego i małym rozumkiem… — Duellos znowu się zamyślił. — Te nowe okręty. To ma sens. Nasze jednostki przeszły wiele, a jak sam pan powiedział, nie budowano ich z myślą o tak długiej służbie. Nietrudno zrozumieć potrzebę zbudowania nowej floty, która zapewni dalsze bezpieczeństwo Sojuszu. W sumie nietrudno byłoby przekonać ludzi, że to słuszne posunięcie.

— Oczywiście — zgodził się Geary. — Dlaczego więc robią to w sekrecie?

— Jeśli założymy, że ta sprawa nie ma złego podtekstu, może chodzić po prostu o odczucia podatników, dla których kolejne obciążenia na potrzeby armii wydają się teraz rozrzutnością. W grę może też wchodzić najzwyklejsza korupcja. Zlecanie kontraktów swojakom, łapówki od wykonawców dla polityków, wie pan — mówił kapitan wciąż pogrążony w myślach.

— Sądzi pan, że tylko w tym rzecz? — naciskał admirał.

— Po części na pewno. Jeśli mamy do czynienia z mnogimi frakcjami i wieloma celami, musimy brać pod uwagę różne motywacje. Część z tych ludzi może uważać, że utajnienie prac jest w najlepszym interesie Sojuszu, ponieważ wydatki na obronę nie mogą zostać zmniejszone, a tym sposobem nie kłują tak w oczy. Inni mogli kierować się najzwyklejszą chciwością. A pozostali… — Duellos zerknął na Geary’ego. — Kto będzie dowodził tymi nowymi okrętami? To powie nam najwięcej o intencjach. Niektórzy oficerowie, pokroju znanego panu poległego już admirała Blocha, byli znani z wielkich ambicji politycznych.

— Bloch chciał doprowadzić do zamachu stanu?

— Tak — wyznał Duellos. — Na razie niewiele wiemy, ale po mianowaniu głównodowodzącego nowej floty wiele będzie można powiedzieć na tej podstawie, kto nim zostanie. A już to, jak usprawiedliwią… — Zamilkł i zacisnął mocno wargi.

— Co usprawiedliwią? — zapytał Geary.

Duellos spojrzał mu prosto w oczy.

— Dlaczego ten zaszczyt nie przypadł panu. Jest pan przecież najlepszym dowódcą, jakiego miała do tej pory nasza flota. Jest pan też popularniejszy i bardziej szanowany od wszystkich innych dowódców razem wziętych. Jak mogliby usprawiedliwić pominięcie pana przy tym wyborze?

— Widzę, że zna pan już odpowiedź.

— Owszem. „Admirała Geary’ego nie było w tym czasie, nie mogliśmy mu więc powierzyć tego stanowiska”.

Geary usiadł prościej, zaciskając z frustracji dłonie.

— To by im wystarczyło.

— Owszem. Dla tych wszystkich, których pan uwiera, to idealne rozwiązanie. Po prostu nie było pana na miejscu. — Duellos pokiwał głową z satysfakcją. — Tak ja to widzę. Nie ma żadnego wielkiego spisku, tylko mnóstwo osób pracujących na swoje konto, którym pasowało usunięcie nas ze sceny. Tu nie chodzi o konflikt: pan przeciw rządowi.

— Dziękuję — powiedział Geary. — Chciałbym sam dojść do takiego wniosku, ale właśnie z powodu tej chęci miałem problemy z przyjęciem go do wiadomości. Pan jednak doszedł do identycznej konkluzji jak ja. Mam do czynienia z ludźmi, którzy próbują utrudnić mi życie albo podążają za własnymi celami, takimi jak większa władza czy pieniądze, a także z nielicznymi, pracującymi dla wspólnego dobra, których wmanewrowano podstępem we wspieranie działań służących pewnym politykom. Proszę powiedzieć, jak mogę panu pomóc?

— Moim niepokojom nie można zaradzić — odparł Duellos. — Nie czuję już więzi z moim dawnym życiem. Muszę się dostosować.

— Zawsze znajdzie pan miejsce w siłach, którymi będę dowodził — zapewnił admirał.

— I za to dziękuję. — Duellos wstał, by zasalutować sprężyście. — Choć obawiam się, że moja żona może mieć na ten temat odmienne zdanie. Pozwoli pan, że wrócę teraz do pełnienia obowiązków służbowych.

Gdy się rozłączył, Geary pozostał w fotelu ze wzrokiem utkwionym w holomapie. Nie ma konfliktu pomiędzy mną a rządem. Ale co będzie, jeśli rząd się zmieni? Jeśli ludzie, przed którymi ostrzegała mnie Rione, dojdą do władzy i pod byle pretekstem zechcą posłużyć się mną do uciszenia ludności Sojuszu? Ale to nie będzie już rząd reprezentujący społeczeństwo Sojuszu. Ile osób to dostrzeże i zrozumie moje postępowanie, jeśli dojdzie do takiej sytuacji?

Naczytał się wiele o starożytnym cesarstwie zwanym Rzymem, istniejącym jeszcze za czasów Starej Ziemi, i o dowódcach tamtejszej armii, którzy obwoływali się władcami, zazwyczaj tłumacząc swoje postępowanie potrzebą ukrócenia niekompetencji, korupcji albo innej słabości rządu. Czasami mówili prawdę. Ale za każdym razem, bez względu na to, czy kłamali czy też nie, gdy legiony wyruszały, Senat i lud tracili władzę na rzecz przywódców, których autorytet opierał się na klingach mieczy.

Nie mógł dopuścić, by to samo stało się z Sojuszem.

Загрузка...