Dwa

Sala odpraw mogła pomieścić równocześnie tylko dwanaście osób, lecz dzięki oprogramowaniu można było ją „powiększyć” do takich rozmiarów, by znalazło się wirtualne miejsce dla tylu oficerów, ilu miało wziąć udział w spotkaniu. Geary patrzył więc na bardzo długi stół, wokół którego zebrali się jego podkomendni. Byli tu wszyscy dowódcy jednostek floty oraz kilka innych osób, w tym oficer wywiadu, porucznik Iger, naczelny lekarz floty, kapitan Nasr, oboje emisariusze, czyli generał Charban i była senator Rione, a także grupa cywilnych ekspertów od obcych cywilizacji.

Poza nimi na sali znajdowało się także paru byłych jeńców wojennych, których widzieć mogli tylko Geary i Desjani. Wybrano ich, by reprezentowali uwolnionych ludzi, rozlokowanych teraz w przedziałach załogowych „Tajfuna” i „Mistrala”. Mieli być jednak tylko biernymi obserwatorami tej odprawy. Z tego, co admirał wiedział, wielu wyższych oficerów znajdujących się teraz na jednostkach desantowo-szturmowych chciało wziąć udział w tym spotkaniu, a nawet mieć prawo do zabrania na nim głosu, na co w żadnym razie nie zamierzał pozwolić.

Zbyt wiele odpraw, które zwoływał od momentu objęcia dowodzenia flotą, kończyło się dramatycznymi spięciami. W ciągu stulecia jego hibernacji klasyczne narady sztabowe zamieniły się w debaty polityczne, na których każdy mógł zabrać głos i przedstawić swoje zdanie. Dowódcy musieli walczyć o poparcie podwładnych. Gdy odnaleziono go i wybudzono ze snu, okazało się, że jest najdawniej awansowanym kapitanem w całej flocie Sojuszu. Nie dbał o to, dopóki nie zginął admirał Bloch, wtedy bowiem okazało się, że jako najstarszy spośród żywych oficerów musi zająć miejsce głównodowodzącego. Został więc komodorem floty mimo sprzeciwu kilku najambitniejszych dowódców okrętów. Wtedy też po raz pierwszy zetknął się z niezrozumiałym dla niego procesem zdobywania poparcia podwładnych dla każdej decyzji podejmowanej przez dowództwo. Jego zdaniem było to niewyobrażalne zło. Nie rozumiał wtedy jeszcze, jak niszczycielski wpływ na struktury floty i postawy jej oficerów miała niemal stuletnia wojna.

Naprawił te błędy. Był to niezmiernie powolny i jeszcze boleśniejszy proces, ale każda kolejna narada była prowadzona bardziej profesjonalnie od poprzedniej.

— Zanim przejdziemy do tematu — zagaił — chciałbym powiedzieć, że cieszy mnie sprawność, z jaką flota walczyła w ostatnim starciu. Dobra robota. — Miałby spory problem, gdyby musiał wypowiadać te słowa w obecności kapitana Ventego, dowódcy tego, co zostało z „Niezwyciężonego” (liniowiec po przesterowaniu rdzenia reaktora zamienił się właśnie w chmurę rozżarzonego gazu). Na całe szczęście Vente nie należał już do grona dowódców i co za tym idzie, nie miał prawa udziału w odprawach. Siedział teraz w jednej z kabin na pokładzie „Tanuki”, nie wiedząc nawet, że odbywa się to spotkanie. — Ponieśliśmy jednak pewne straty — podjął admirał. — Oby przodkowie naszych poległych przyjęli ich z należnym honorem.

Kapitan Badaya skrzywił się, jego wzrok wciąż był wbity w blat stołu.

— Pomścimy „Niezwyciężonego”. Z drugiej strony, może admiralicja Sojuszu w końcu się opamięta i przestanie nadawać tę pechową nazwę kolejnym liniowcom.

— Nie będzie kolejnej jednostki o tej nazwie — wtrącił kapitan Vitali ze „Śmiałego”. — W chwili gdy wojna dobiegła końca, zaprzestano budowy nowych okrętów wojennych. A z tego, co wiem, w stoczniach nie było żadnego nienazwanego jeszcze liniowca.

Geary skrzyżował spojrzenia z kapitanem Smythe’em, który ani gestem, ani miną nie potwierdził, że myśli o tym samym co admirał. Sojusz budował nowe okręty — jeśli dane, do których dokopali się podwładni kapitana, były prawdziwe — ale rząd próbował zataić ten fakt przed Gearym i resztą oficerów pierwszej floty. Na pytanie dlaczego, admirał sam musiał znaleźć odpowiedź. Na razie jednak powinien skierować rozmowę na inne tory.

— Chciałbym wyróżnić załogę „Oriona” za jej wzorową postawę podczas niedawnej bitwy.

Gdy Geary zamilkł, komandor Shen skinął wyniośle głową. Pozostali oficerowie przekazali wyróżnionemu dowódcy wyrazy uznania za pomocą słów i gestów. W każdym razie uczyniła tak większość zebranych. Tylko kilku, kierowanych być może lojalnością wobec okrytego niesławą kapitana „Numosa”, zachowało kamienne twarze. Nie mówiąc już o kapitan Jane Geary, która próbowała ukryć zniesmaczenie z powodu wyróżnienia Shena.

— Moja załoga zasłużyła na tę pochwałę — odpowiedział w końcu dowódca „Oriona” z jak zwykle niezadowoloną miną. Shen nie należał do najlepszych dyplomatów, obce mu także było podlizywanie się przełożonym, ale „Orion” spisał się znakomicie podczas niedawnego starcia, nie mówiąc już o tym, że był to pierwszy taki przypadek od momentu, gdy Geary objął dowodzenie. Być może Desjani miała rację, mówiąc, że Shen jest na tyle dobrym dowódcą, iż przywróci świetność temu okrętowi.

— Druga sprawa — kontynuował admirał. — Musimy się dowiedzieć, jak Obcy zdołali zmienić trajektorię lotu głowicy kinetycznej wystrzelonej w kierunku ich fortecy. Jak na razie nie mamy bladego pojęcia, czego do tego użyli. Udostępniłem wam wszystkim pełne dane z naszych sensorów. Chciałbym usłyszeć wasze opinie.

Pierwszy odpowiedział komandor Neeson z „Zajadłego”.

— Z początku myślałem, że może chodzić o magnetyzm. O bardzo mocne, skupione pole magnetyczne zaprojektowane do przechwytywania i przekierowywania metalowych celów lecących w kierunku fortecy, ale chyba nie w tym rzecz. Nasze sensory wykryłyby anomalie magnetyczne tej mocy.

Kapitan Hiyen z „Odwetu” pokiwał w zamyśleniu głową.

— Mimo to zachowanie głowicy idealnie pasuje do takiego rozwiązania. A to znaczy, że mamy do czynienia z jakimś rodzajem pola magnetycznego. Niewykluczone, że działa ono także na obiekty pozbawione metalu.

— O jakim polu pan mówi? — zapytał kapitan Duellos z „Inspiracji”.

— Tego nie wiem — odparł Hiyen. — Mogę tylko powiedzieć z pełnym przekonaniem, że aktywacja takiego pola wymaga ogromnej ilości energii.

— Zgadza się. Potrzeba do tego więcej energii, niż jest w stanie wyprodukować każdy z naszych okrętów — poparł go Neeson.

Kapitan Tulev przytaknął, dodając z pełną powagą:

— Teraz już wiemy, dlaczego te fortece mają takie rozmiary. W ich kadłubach muszą się zmieścić ogromne generatory obsługujące systemy obrony.

Po śmierci Cresidy kapitanowie Neeson i Hiyen byli dwoma najlepszymi naukowcami wśród oficerów floty. Po wysłuchaniu opinii teoretyków Geary spojrzał na kapitana Smythe’a.

— A co sądzą o tym nasi inżynierowie?

Dowódca „Tanuki” rozłożył bezradnie ręce.

— Moi ludzie są zgodni co do jednego. Jak słusznie zauważył komandor, Obcy nie osiągnęliby tego efektu bez wykorzystania skupionych pól magnetycznych. A tego wedle odczytów nie zrobili. Dlatego, szczerze powiedziawszy, nie wiemy, z czym mamy do czynienia.

Generał Carabali, dowodząca kontyngentem korpusu piechoty przestrzennej, walnęła nagle pięścią w blat.

— Czymkolwiek dysponują Obcy, z pewnością używają tego także do obrony planety.

Gdy wszyscy spojrzeli w jej kierunku, Desjani skinęła głową.

— Z pewnością. Dobrze więc, że nie zużyliśmy więcej pocisków kinetycznych do odwetowego bombardowania.

General Charban nie spuszczał wzroku z Carabali.

— Tego rodzaju system byłby dla nas bezcenny. Ochrona naszych planet przed bombardowaniem z przestrzeni kosmicznej…

Nie musiał kończyć tej myśli. W trakcie stuletniej wojny ze Światami Syndykatu niezliczone rzesze ludzi zostały zabite w podobnych atakach, podczas których dewastowano powierzchnię całych planet.

— Jak możemy go przejąć? — zapytała Rione, jej głos zabrzmiał wyjątkowo hardo w kompletnej ciszy, która zapanowała po oświadczeniu Carabali. — Zgadzam się. To byłaby niezwykle cenna zdobycz. Tylko jak możemy położyć na niej ręce? Oni nie chcą nawet z nami rozmawiać. Nie odpowiedzieli na żaden z naszych komunikatów.

— Co powiecie na wypad? — zapytał kapitan Badaya, ale zaraz sam udzielił sobie odpowiedzi: — Nawet gdybyśmy zlekceważyli kilkaset kolejnych samobójczych jednostek, które z pewnością zostałyby wysłane w kierunku nadlatującej floty, to nie mamy sposobu na zniszczenie obrony powierzchniowej, skoro nasze pociski mogą być przejmowane. Jak przeprowadzić desant, jeśli wróg może zepchnąć wahadłowce z kursu?

Carabali pokręciła głową.

— Każde zgrupowanie jednostek desantowych, które wysłalibyśmy w kierunku fortec, zostałoby zniszczone na długo przed lądowaniem przez systemy uzbrojenia widoczne na powierzchni. Jeśli flota nie zdoła ich zniszczyć, ani jeden żywy komandos nie dotrze do tej fortecy.

— A gdyby wykorzystać pełne maskowanie? — zapytał Badaya.

— Nie mamy tyle sprzętu, by wyposażyć odpowiednio liczny oddział. A gdyby nawet udało się przerzucić tam tę garstkę ludzi, ich uderzenie byłoby równie efektywne jak próba rozbicia góry ziarnkiem piasku… — Carabali zamilkła, pogrążając się w zamyśleniu. — Poza tym nie wiemy, czy nasze systemy maskujące nie zostałyby wykryte przez sensory Obcych.

Badaya nie krył niesmaku.

— Jedynym sposobem, żeby się tego dowiedzieć, byłoby przeprowadzenie próby.

W ponurych oczach generał Carabali pojawiły się błyskawice, jednakże zanim zdążyła wybuchnąć, Geary przejął inicjatywę:

— Jestem pewien, że kapitan Badaya nie sugerował, iż powinniśmy spróbować. Chodziło mu tylko to, że nie mamy innego sposobu na sprawdzenie, do czego zdolni są Obcy. Przeprowadzenie takiego ataku byłoby ostatecznością, a od tego dzieli nas jeszcze wiele.

Erupcja Carabali została powstrzymana, a sam Badaya wydawał się mocno zaskoczony tak ostrą reakcją na swoje słowa.

— Tak. Oczywiście. O niczym innym nie myślałem.

— Wiemy na razie jedno — podsumował Tulev. — Enigmowie są sąsiadami tych istot od bardzo dawna, ale nie dysponują podobnymi urządzeniami. Nasze głowice kinetyczne trafiały za każdym razem w cel. Nie udało im się więc zdobyć tych urządzeń pomimo ogromnej podstępności, wszystkich tych sztuczek, wirusów, koni trojańskich i zdolności bojowych.

— Może jeśli powiemy im, że jesteśmy wrogami Enigmów… — zaczął Badaya.

— Już próbowaliśmy — odezwała się Rione. — Nie odpowiedzieli.

Wkurzyła kapitana tym wtrąceniem, więc spojrzał w kierunku Geary’ego.

— Co wiemy o tych istotach, admirale?

— Tylko tyle, że to krwiożercze bestie — odpowiedział mu kapitan Vitali. — Zupełnie jak Enigmowie.

Admirał wcisnął klawisz i nad blatem przed każdym z oficerów pojawił się hologram z rekonstrukcją Obcego.

Zapadła cisza. Tu i ówdzie dało się słyszeć zduszone śmiechy. Ktoś nawet zaklął.

— Pluszowe misie? — jęknął w końcu komandor Neeson.

— Pluszowe misiokrówki — poprawiła go Desjani.

Doktor Nasr zmarszczył brwi.

— Z medycznego punktu widzenia to niepoprawna definicja. Ich DNA nie wskazuje na żadne pokrewieństwo z niedźwiedziami czy krowami. Niemniej dzięki szczątkom, które udało nam się zebrać, zyskaliśmy pewność, że mamy do czynienia z roślinożercami. To inteligentne istoty posiadające ręce przystosowane do wykonywania skomplikowanych prac.

— Zaraz — przerwał mu Badaya. — To roślinożercy? Zostaliśmy zaatakowani przez… — zerknął w kierunku Desjani — …krowy?

— Może te istoty zostały zniewolone przez rasę drapieżników, która używa ich do samobójczych ataków — zasugerował dowódca jednego z krążowników.

Porucznik Iger pokręcił głową.

— W końcu udało nam się złamać kodowanie transmisji wideo. Przechwyciliśmy masę ujęć z takimi właśnie istotami, ale na żadnym nie ma dowodu na istnienie stworzeń, które przewyższałyby tę cywilizację albo chociaż jej dorównywały. Obserwacje planety również nie pozwalają na wysnucie tezy o istnieniu bardziej rozwiniętego gatunku drapieżników. Wszystko tam jest podobne. Na całej powierzchni lądu. Wszystkie budynki są takie same. Nie zanotowaliśmy żadnych znaczących odstępstw. Gdyby istniała tam jakaś drapieżna klasa rządząca, miałaby wokół swoich siedzib otwartą przestrzeń.

Duellos spojrzał ze zdziwieniem na porucznika.

— Żadnych odstępstw? To kultura monolityczna?

— Na to wygląda, sir.

— Jak liczna może być populacja tej planety, zważywszy na to, co wiemy już o tych istotach? — zainteresował się Geary.

— Mamy do czynienia z co najmniej trzydziestoma miliardami Obcych, admirale. To najniższe wartości wynikające z naszych szacunków. — Iger usłyszał liczne pomruki niedowierzania, więc spojrzał wyzywająco na otaczających go oficerów. — Pełno ich tam. Na każdym ujęciu panuje ścisk.

— Zwierzęta hodowlane. — Teraz wszyscy przenieśli wzrok na doktor Shwartz, jedną z grupy cywilnych ekspertów. — Zwierzęta hodowlane — powtórzyła. — Roślinożercy. Na każdym z przekazów, które przedstawił nam porucznik Iger, tłoczą się, mimo że w niektórych pomieszczeniach jest jeszcze sporo miejsca. Robią to świadomie. W stadzie czują się o wiele pewniej niż w pojedynkę.

Badaya potrzasnął głową.

— Może i tak, ale żeby atakowały nas zwykłe krowy?

— Uważa pan, że roślinożercy nie stanowią zagrożenia? — zapytała Shwartz. — Zapewniam, że mogą być bardzo niebezpieczni. Jednym z największych zabójców na ziemi był hipopotam. Poza tym mamy… słonie. No i te… nosorogi, nie, nosorożce. Chodzi mi o to, że to wszystko roślinożercy. Ale jeśli poczują, że one albo ich stada są zagrożone, po prostu atakują. Szybko, zdecydowanie, w najbardziej zabójczy sposób. Można je powstrzymać tylko wystarczająco silną bronią.

— To mi przypomina stoczoną niedawno bitwę — przyznał Duellos.

— I pasuje do niemożności nawiązania łączności — dodała Shwartz. — Oni nie są zainteresowani rozmawianiem. Nie negocjują, ponieważ uważają, że każdy obcy przybywa, by ich zabić. Jesteśmy dla nich drapieżnikami. A z kimś, kto chce cię zjeść, nie negocjuje się! Albo ty go zabijesz, albo on zabije ciebie.

— Ale między sobą jakoś się porozumiewają — zasugerował Neeson. — Czy też nie? Skoro są zwierzętami hodowlanymi, mogą wykonywać tylko polecenia przywódcy stada.

— Co najmniej trzydzieści miliardów — wymamrotał Charban, ale oprogramowanie i tak wzmocniło jego głos, więc wszyscy to usłyszeli. — Co się stanie, gdy zwierzęta pokonają wszystkich drapieżców? Ich stado będzie rozmnażać się w nieskończoność.

— Dlaczego jeszcze nie pomarli z głodu? — zdziwił się Badaya.

— A dlaczego ludzie nie wymarli na Starej Ziemi, gdy populacja rosła lawinowo z tysięcy osobników do milionów, a potem miliardów? Mieliśmy inteligencję. Nauczyliśmy się produkować więcej żywności. Dużo więcej żywności. A to także są inteligentni roślinożercy.

— Jesteśmy dla nich zagrożeniem — stwierdziła doktor Shwartz. — Pokazaliśmy im, jak wyglądamy, gdy próbowaliśmy się z nimi skontaktować. Po przeanalizowaniu wyglądu naszych zębów musieli dojść do wniosku, że mają do czynienia z istotami wszystkożernymi, a nawet mięsożercami. Te istoty nie zapanowały nad własnym systemem dlatego, że były słabe albo lękliwe. Stawały się agresywne, gdy czuły zagrożenie. A to znaczy, że będą próbowały nas wyeliminować, zanim je pozabijamy i zjemy.

— I nie posłuchają naszych zapewnień, że nie chcemy im zrobić krzywdy? — zapytał Duellos.

— Nie. Na pewno nie. Gdyby był pan owcą, uwierzyłby pan w zapewnienia składane przez wilka?

— Wątpię, abym miał okazję na powtórzenie tego błędu — odparł kapitan.

— Oni są tacy sami jak Enigmowie — rzucił z pogardą Badaya. — Chcą nas zabić i nie dbają przy okazji, ilu z nich samych zginie. Przeprowadzą kolejne ataki samobójcze bez chwili wahania.

Pomruki aprobaty dla jego wypowiedzi przerwał dopiero generał Charban:

— Kapitanie, gdyby był pan przedstawicielem obcej inteligentnej rasy i miał okazję obserwować zachowania ludzi na przestrzeni minionych stu lat, gdy Sojusz toczył wojnę ze Światami Syndykatu, to czy nie odniósłby pan wrażenia, że człowiek także nie dba o życie swoich współbraci? Czy raczej doszedłby pan do wniosku, że ludzie z największą ochotą i bez wahania poświęcą wielu współbraci?

Badaya poczerwieniał na twarzy, próbując znaleźć celną ripostę.

— To jednak nie to samo — zaprotestował kapitan Vitali.

— Wiemy to albo wydaje nam się, że wiemy — wtrącił kapitan Tulev, wolno cedząc słowa — ale wiele działań podejmowanych w ostatnim stuleciu przez ludzi nie przysparza nam splendoru. Musicie to przyznać. A skoro tak, to postronny obserwator mógłby dojść do jeszcze dalej idących wniosków.

Tym razem cisza trwała kilkanaście sekund.

Wszyscy wiedzieli, że planeta, z której pochodzi Tulev, została zniszczona przez Syndyków. To znaczy istniała nadal, ale w systemie gwiezdnym pozostała tylko garstka straceńców pilnujących instalacji obronnych, na wypadek gdyby wróg powrócił. Na pozbawionym życia świecie były tylko kratery i ruiny.

— Nie mam zamiaru temu przeczyć — oświadczył w końcu, choć niechętnie, Badaya — pragnąłbym jednak zwrócić wam uwagę na fakt, że nie zaatakowaliśmy ich natychmiast po trafieniu do tego systemu. I to nie my odmawialiśmy kontaktu. Musieliśmy potraktować te istoty jak wrogów, ponieważ nie dały nam wyboru.

— Jeśli to naprawdę są odpowiedniki zwierząt hodowlanych — dodała kapitan Jane Geary — a my jesteśmy według nich drapieżnikami, to odegrajmy naszą rolę właściwie i zmuśmy Obcych do posłuszeństwa.

— Właśnie! — poparł ją Badaya.

Cudownie. Krewniaczka admirała podjudzała Badayę, któremu nie trzeba było wiele do wybuchu. Zanim Geary zdołał otworzyć usta, Desjani nie kryjąc ironii, rzuciła:

— Te krowy mają broń. Mocarną broń.

— Nigdy nie lubiłam krów — stwierdziła generał Carabali. — A uzbrojone po zęby krowy podobają mi się jeszcze mniej. Najbardziej nie podoba mi się jednak to, że jest ich tutaj aż trzydzieści miliardów.

Duellos jej przytaknął.

— Zabicie ich wszystkich zajęłoby szmat czasu. Nie brakuje im mięsa armatniego, a jak już widzieliśmy, potrafią poświęcać swoich dla dobra reszty stada.

— Dobrze — podsumował Geary. — Nadal spekulujemy, ponieważ nie znamy prawdziwej natury tych istot. Wiemy tylko tyle, że posiadają broń przeciw pociskom kinetycznym, którą my sami nie dysponujemy. Poza tym mają wiele ogromnych okrętów i jeszcze więcej małych. Skoro jest ich tak dużo, musimy również założyć, że dysponują potężnymi siłami, które mogą przeciw nam rzucić. W tym momencie znajdujemy się na obrzeżach ich systemu gwiezdnego i kierujemy się w stronę jednego z pozostałych punktów skoku. Pozostaniemy na tym kursie, dopóki nie znajdę sposobu na wejście w nadprzestrzeń bez uprzedniej straty połowy floty w starciach z tymi misiokrowami.

— Jaki będzie nasz następny cel? — zapytała Jane Geary.

— Mówię o opuszczeniu tego systemu i udaniu się do układu leżącego bliżej przestrzeni Sojuszu.

— To główny cel, admirale. Zanim zaczniemy go realizować, powinniśmy zneutralizować zagrożenie.

— Nasza misja miała polegać na badaniu i ocenianiu — przypomniał jej admirał, mając nadzieję, że zdołał zachować obojętny ton. — Wszystko wskazuje na to, że te istoty nie współpracują z Enigmami, więc osłabianie ich nie przysłuży się nam w żaden sposób. Niewykluczone też, że zagrożenie z ich strony odciąga uwagę Enigmów od terenów zajętych przez ludzkość. Poza tym nie mamy pojęcia, jak pokonać przeciwnika, nie ponosząc przy tym ogromnych strat. Jeśli zajdzie taka potrzeba, przebijemy się do punktu skoku, niszcząc wszystko, co stanie na naszej drodze, choć wolałbym nie tracić już okrętów i ludzi.

Kapitan Bradamont ze „Smoka” wcisnęła znajdujący się przed nią klawisz i nad stołem obok rekonstrukcji Obcego pojawił się widoczny dla wszystkich hologram superpancernika. Bradamont nie odezwała się słowem, pozwoliła, by widok pancernego giganta przemówił sam za siebie.

Badaya gapił się przez chwilę na okręt Obcych, a potem skinął z niechęcią głową.

— Te ich superpancerniki wyglądają naprawdę imponująco.

— Co najwyżej imponująco — skontrowała Jane Geary.

— Oceniamy je na razie tylko po wyglądzie. Nie wiemy niemal nic o tym, jakim uzbrojeniem dysponują te jednostki. — Badaya uśmiechnął się krzywo w stronę Carabali. — Komandosi, jak zauważyłem, nie mają wielkiej ochoty na sprawdzenie zdolności bojowych wroga, a ja, przyznam szczerze, także nie chciałbym się mierzyć z tymi okrętami. Może z czasem dowiemy się więcej, ale na razie popieram admirała Geary’ego i jego wolę uniknięcia kolejnej szarży na ślepo.

Desjani zdołała ukryć zdziwienie markowanym kaszlnięciem, a potem posłała Geary’emu znaczące spojrzenie. Badaya powiedział właśnie, że flota nie powinna szarżować na ślepo. Może nie jest aż tak szalony, jak się im zdawało?

Jane Geary spasowała, widząc, że Badaya nie zamierza jej poprzeć. Jej milczenie nie trwało jednak długo.

— A co z Enigmami, admirale? Czy nadal uważamy ich za zagrożenie?

— Nieustannie, przynajmniej jeśli o mnie chodzi — zapewnił ją Geary, choć prawdę powiedziawszy, nie poświęcał ostatnio temu zagadnieniu wiele myśli, mając na głowie znacznie poważniejsze problemy. — Jak słusznie zauważył generał Charban, obecność stacji obronnych w okolicach punktu skoku prowadzącego na terytorium Enigmów może świadczyć o tym, że mieszkańcy tego systemu nie są przyjaźnie nastawieni do naszych wrogów. — Spojrzał w kierunku hologramów obojga cywilnych ekspertów. — A co wy o tym myślicie? — zapytał.

Doktor Shwartz i doktor Setin wymienili spojrzenia, zanim ten drugi odpowiedział z pełnym spokojem:

— Enigmowie ścigali nas w należącej do nich przestrzeni, ale ten system najwyraźniej znajduje się poza ich jurysdykcją. A skoro przykładają tak wielką wagę do ochrony własnej prywatności, to ich nieobecność w tym miejscu świadczy dobitnie o jednym: przebywając w tym systemie, nie stanowimy dla nich zagrożenia.

— Istoty zamieszkujące ten system były gotowe do natychmiastowego ataku na każdy okręt, który pojawi się w punkcie skoku — dodała doktor Shwartz. — A z tego, co wiemy, ta droga prowadzi wyłącznie na terytorium Enigmów, więc jak słusznie zauważył generał, cała broń była szykowana przeciwko nim.

— Co znaczy, że możemy skupić naszą uwagę na tutejszej cywilizacji i zagrożeniu, jakie dla nas stanowi — podsumował Geary. — Jakieś pytania?

Komandor Neeson odezwał się raz jeszcze:

— Mam pewną sugestię, admirale. Obcy bez trudu zmienili trajektorię standardowej głowicy kinetycznej zmierzającej ku ich fortecy. Inżynierowie kapitana Smythe’a bez problemu skonstruują nowe pociski najeżone sensorami. Możemy je wystrzelić w kierunku najbliższej stacji orbitalnej jeden po drugim, dzięki czemu zyskamy szansę na poszerzenie wiedzy o systemach obrony przeciwnika. Tym sposobem zdobędziemy znacznie więcej danych dotyczących tajemniczego pola czy też innej siły generowanej przez Obcych.

— Świetny pomysł — uznał Geary. — Kapitanie Smythe?

Wywołany oficer zerknął na dowódców jednostek pomocniczych.

— Wydaje mi się, że to wyzwanie w sam raz dla nas, admirale. Możemy także skonstruować całą gamę pocisków z rozmaitych materiałów. Mówię o różnych stopach, kompozytach i tak dalej. Dzięki temu sprawdzimy, jak radzą sobie z nimi systemy obrony. Ale uprzedzam, to zadanie spowoduje opóźnienia w harmonogramach bieżących prac.

— To zrozumiałe. — Harmonogramy bieżących prac, czyli głównie zastępowanie sypiącego się sprzętu, który osiągnął właśnie kres wytrzymałości. Ciekawa sprawa, że zawsze, gdy należało skoncentrować wysiłki na tym problemie, dowódcy jednostek pomocniczych musieli zajmować się czymś jeszcze pilniejszym. — Proszę się tym zająć. Będę autoryzował kolejne odpalenia, na wypadek gdyby w tak zwanym międzyczasie udało się osiągnąć jakieś postępy w komunikacji z…

— Misiokrówkami, sir — podpowiedziała mu Desjani.

— Nie możemy nazwać ich… czy ja wiem… niedźwiedziobykami? — zapytał kapitan Vitali. — Będę czuł się dziwnie, musząc walczyć z istotami zwanymi misiokrówkami.

— Są takie słodkie — zauważył Duellos. — Choć to nie ma żadnego znaczenia w tej sytuacji.

— To prawda — poparła go Desjani. — Jestem gotowa zabić największego słodziaka, jeśli będzie zagrażał mojemu życiu.

— Mam lepszy pomysł. Nazwijmy te istoty krodźwiedziami — zaproponował Geary. Gdyby tylko ucieczka z tego systemu była równie prosta jak zmiana nazwy rasy, która zamierzała zniszczyć jego flotę.

— Mam jeszcze jedno pytanie — odezwał się kapitan Hiyen moment później.

— Tak? — Admirał zachęcił go do kontynuowania.

— Dlaczego tutaj przylecieliśmy, admirale? Dlaczego przekroczyliśmy granicę terytorium Syndyków i oddaliliśmy się o tyle lat świetlnych od przestrzeni Sojuszu? Dlaczego musimy walczyć z tymi istotami?

Te pytania podniosły napięcie panujące w sali odpraw na zupełnie nowy poziom. Geary przenosił spojrzenie z twarzy na twarz, a oprogramowanie natychmiast powiększało oblicza obserwowanych oficerów, dzięki czemu dostrzegł całą gamę emocji, od niezadowolenia po zdecydowanie, najczęściej jednak widział poparcie dla pytającego.

Obawiał się, że takie pytania prędzej czy później padną, i to podczas którejś z odpraw, a nie miał na nie prostej odpowiedzi. Zwłaszcza że spora część dowódców nadal wierzyła, że to on, Black Jack Geary, rządzi Sojuszem z tylnego siedzenia, i tylko ta wiara uchroniła flotę przed otwartym buntem, ponieważ ludzie, którzy od niemal wieku walczyli i ponosili ogromne straty, obwiniali za wszystkie niepowodzenia cywilne władze. Jego flota, pomimo ogromu i potęgi, była zbieraniną wraków wyniszczonych przeciągającą się wojną, zbyt wygórowanymi żądaniami, zbyt wieloma ofiarami wśród rodzin i towarzyszy broni, zużyciem sprzętu, który działał o wiele dłużej, niż powinien, chwiejącym się wciąż w posadach Sojuszem, również osłabionym stuletnią konfrontacją, która dopiero co zakończyła się zwycięstwem, oraz korpusem oficerskim, który został tak przeżarty korupcjogennymi zachowaniami polityków, że niewiele mu brakowało do zepsucia cywilnych władz.

A on musiał utrzymać tę flotę w całości pomimo tak licznych i ogromnych zagrożeń. Jeśli nie zdoła tego zrobić teraz, dojdzie do pewnego rozłamu i jednostki należące do Republiki Callas, w tym „Odwet” kapitana Hiyena, oddzielą się od reszty floty, co skończy się zagładą obu zgrupowań.

Zanim admirał zdążył odpowiedzieć, Wiktoria Rione wstała z fotela.

— Kapitanie Hiyen — powiedziała — jeśli chce się pan dowiedzieć, dlaczego okręty należące do Republiki Callas wciąż są częścią floty Sojuszu dowodzonej przez admirała Geary’ego, mogę panu to wyjaśnić. Otrzymałam takie rozkazy od naszych władz.

— Ale dlaczego? — nie ustępował Hiyen. — Nigdy nam nie powiedziano, dlaczego to robimy. A teraz znów stajemy w obliczu pewnej śmierci, tak daleko od granic republiki. Czy proszę o zbyt wiele, pytając w imieniu tych, którzy ryzykują własne życie i nieraz widzieli śmierć przyjaciół, dlaczego nie mogliśmy wrócić do domów?

Rione rozłożyła ręce w geście bezradności, jakby solidaryzowała się ze swoimi ludźmi.

— Nie wiem, kapitanie. Jak pan zapewne słyszał, zostałam usunięta z rządu, zanim podjęto tę decyzję. Kazano mi dostarczyć te rozkazy admiralicji, gdyż podjęłam się roli obserwatora. Nigdy jednak nie zapytałam, dlaczego kazano nam lecieć poza granice znanej przestrzeni, nie konsultowałam się także z nikim w sprawie treści wydanych wam rozkazów. Nowe władze Republiki Callas podjęły taką, a nie inną decyzję.

Kapitan Hiyen zawahał się, potem przeniósł wzrok na Geary’ego.

— Te rozkazy były dla mnie takim samym zaskoczeniem jak dla pana — rzekł admirał i nie skłamał. Miał nadzieję, że jego okręty, podobnie jak flota należąca do republiki, polecą prosto do domu. — Jak już wcześniej wspominałem, nigdy nie prosiłem o wasze wsparcie. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie ucieszyłem się, iż będę miał znowu pod rozkazami załogi i okręty, zwłaszcza że mieliśmy się mierzyć z nowymi zagrożeniami. Federacja Szczeliny i Republika Callas pozostają jednak niezależnymi terytoriami gwiezdnymi, które dobrowolnie sprzymierzyły się z Sojuszem. Nie mogłem im narzucić własnej woli. I nie chciałem tego robić. Wy, obywatele federacji i republiki, jesteście wolnymi ludźmi.

Badaya spojrzał w sufit błagalnym wzrokiem. To on sugerował wcześniej, by siłą wcielić federację i republikę do Sojuszu. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy Geary uświadomił mu, jak bardzo przypominałoby to metody stosowane przez znienawidzonych Syndyków.

— Admirale… — Komandor Sinicrope z lekkiego krążownika „Florentynka” zamachał ręką, by zwrócić na siebie uwagę. — Ta kwestia nie dotyczy tylko okrętów naszych sprzymierzeńców. Wszyscy obywatele Sojuszu zaciągali się na wojnę z Syndykami. I walczyliśmy z nimi do samego końca. Aż do zwycięstwa. Rozumiem potrzebę poznania odległych zagrożeń, zanim staną się bliskie, ale znaleźliśmy się daleko od terytorium Sojuszu, admirale, i walczymy z wrogiem, który nie miał nigdy nic wspólnego ze Światami Syndykatu.

Desjani chciała mu odpowiedzieć, lecz uprzedził ją Duellos.

— Tak, pokonaliśmy Syndyków. Zrobiliśmy to pod dowództwem admirała Geary’ego.

— Nikt temu nie przeczy, kapitanie. Za nikim innym nie poleciałbym tak daleko.

— Tego samego admirała Geary’ego, który obiecał, że po dotarciu do tego systemu gwiezdnego wrócimy do domów.

— Owszem — przyznał z niechęcią komandor Sinicrope.

Rione, która wciąż nie usiadła, przemówiła raz jeszcze, udając, że nie dostrzega ledwie maskowanego albo wręcz otwartego gniewu i pogardy, z jakimi patrzyło na nią wielu oficerów. Wystarczyło tylko kilka jej słów, by te uczucia zmieniły się w głębokie zawstydzenie.

— Wiem, że uważacie mnie za wroga. Mimo że dzieliłam z wami każde niebezpieczeństwo, któremu musieliście stawić czoło, mimo że dzielimy je nadal, mimo że mój dawno uznany za poległego małżonek przeżył, cierpiąc niewysłowione katusze w niewoli Syndyków i jest znów z nami. Możecie mi nie ufać. Myślcie sobie o mnie, co chcecie, ale nie zapominajcie o tym, co widzieliśmy wszyscy na terytoriach kontrolowanych przez Syndyków. Nie zapominajcie o upadku centralnej władzy, o szerzącym się chaosie, o ogołoconych przez wojnę z ludzi i surowców światach, które muszą sobie teraz radzić bez sojuszników i przyjaciół. Ja też chcę wrócić do domu — dodała głosem pełnym rozżalenia i melancholii, która wypełniła natychmiast całe pomieszczenie. Ludzie słuchający jej przemówienia milczeli, ale zdawali się podzielać te same emocje. Geary zrozumiał w końcu, jakim cudem ta kobieta zdołała wspiąć się na szczyty władzy. — Jednakże nie mogę tego zrobić — kontynuowała tymczasem Wiktoria. — Nie mogę wrócić do domu, ponieważ muszę pracować nad tym, by Sojusz nie poszedł drogą Światów Syndykatu. Ta flota jest najpotężniejszym symbolem Sojuszu. A wy jesteście jej częścią. Jeśli więc zdecydujecie teraz, że pora ruszyć własną drogą, że czas poświęceń dla innych już minął, co stanie się z Sojuszem, który wciąż na was patrzy, nie tylko licząc na ochronę, ale też na męstwo, z jakiego dumni byliby nasi przodkowie? Któregoś dnia wrócicie do domów. Wszyscy z wyjątkiem admirała Geary’ego. — Wskazała go tak niespodziewanie, że nie miał czasu na reakcję, stał więc tam po prostu, słuchając dalszej części jej wywodu. — Jego dom pozostał w przeszłości, poświęcił go w pierwszej bitwie tej wojny, poświęcił go dla Sojuszu. Uratował Sojusz, uratował tę flotę i choćby z tego powodu nie powinniście go zdradzać. Nie proszę o to, byście mi ponownie zaufali. Jemu ufajcie. Słuchajcie go. Black Jack Geary zaprowadzi was do domu, ale jeśli poprosi was, abyście ponownie wyruszyli, z pewnością nie zrobi tego bez dobrego powodu. Jeśli polecicie z nim, to tylko po to, by bronić Sojuszu i własnych rodzin.

Usiadła, nie zwracając uwagi na wbite w nią spojrzenia ani na opadniętą szczękę Desjani, która gapiła się na Wiktorię przez dłuższą chwilę, zanim nie odzyskała pełnej kontroli nad ciałem i nie zamknęła ust. Nikt prócz Geary’ego nie zauważył jednak, że gdy tylko minęło zaskoczenie, w oczach Tani pojawiła się narastająca podejrzliwość.

Kapitan Hiyen zerwał się sztywno z fotela.

— Cofam swoje pytanie, admirale. Nie dlatego, że nie powinno zostać zadane. Po prostu wydaje mi się, że otrzymałem już satysfakcjonującą odpowiedź.

Geary, czując skrajne zażenowanie, z trudem zapanował nad głosem.

— Skoro tak pan uważa, wypada mi tylko podziękować. Będę pana informował o naszych dalszych planach, gdy podejmiemy konkretne decyzje.

Wirtualne wizerunki oficerów zniknęły w jednej chwili, gdy Geary zakończył odprawę. Sala skurczyła się natychmiast do normalnych rozmiarów. Admirał musiał przymknąć na moment oczy, by przyzwyczaić błędnik do tej zmiany. Potem odwrócił się, by wyjść za Desjani, ale drogę zagrodziła mu Rione.

— Dzięki — wymamrotał.

Machnęła lekceważąco ręką.

— Wiedziałam, że jesteś zbyt uczciwy i szczery na powiedzenie tego, co powinni usłyszeć. Poświęcisz mi chwilę?

— Mamy coś jeszcze do omówienia? — usłyszał cień oskarżycielskiego tonu we własnym głosie, usprawiedliwiony jednak jej dziwnym zachowaniem na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Zastanawiał się, jak Wiktoria zareaguje na tę naganę.

Desjani spojrzała na Rione z jak zwykle nieprzeniknioną miną, ale gdy Geary poprosił ją gestem, opuściła salę odpraw i zamknęła za sobą właz, zostawiając ich sam na sam.

Wiktoria potaknęła w odpowiedzi.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, że moje przemówienie było zwykłą zasłoną dymną. Problem nie przestał istnieć, choć zniknął ludziom z oczu.

— Możesz mi wierzyć, że nie zapomniałem o tym nawet na chwilę.

— Zawrócenie w kierunku przestrzeni Sojuszu podniesie morale floty. Już raz doprowadziłeś tych ludzi do domu, więc są przekonani, że uda ci się to ponownie… — Zamilkła, by przyjrzeć mu się uważniej. — I zrobisz to, jak mniemam?

Znów miał przed sobą tę starą dobrą Rione, która potrafiła być wyzywająca i sarkastyczna nawet wtedy, gdy oferowała mu pomoc.

— Mam nadzieję — odparł. — Na razie jednak nie wiem nawet, jak opuścić ten system. Ale pracuję nad tym.

— Nie tylko ty. — To krótkie oświadczenie zabrzmiało w jej ustach prawie jak rozkaz.

— Tania mi pomoże, zaprzęgnę też do roboty każdego, kto będzie mi w stanie pomóc.

— Świetnie. Relacje służbowe cierpią czasem, gdy ludzie stają się sobie zbyt bliscy. — Wiktoria odwróciła wzrok, skrzywiła się też mocno. — Jestem gotowa odpowiedzieć na to jedno pytanie, admirale.

Milczał, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.

— Zachowywała się pani od początku tej misji, jakby powierzono pani znacznie więcej sekretów niż pozostałym, pani emisariusz. Może podzieli się pani nimi w końcu?

— Nie sądzę, admirale. Gdybym nawet otrzymała nieznane panu rozkazy, to odkrycie nowych inteligentnych ras kosmitów mogłoby dotyczyć tylko części z nich.

— Rozumiem. Jedno pytanie, powiada pani. — Znowu przytaknęła. — Dobrze. Jakie rozkazy pani otrzymała?

Posłała mu jedno z tych charakterystycznych spojrzeń, nie starając się nawet ukryć rozbawienia i cienia wyższości.

— Na to jedno pytanie nie mogę odpowiedzieć. Proszę spróbować raz jeszcze. Sugerowałabym, aby zainteresował się pan bardziej tym, co zrobię, niż co kazano mi robić.

Geary usiadł, wskazując jej sąsiedni fotel.

— Wiktorio, byłbym wdzięczny, gdybyś powiedziała mi, co zamierzasz zrobić.

Zajmując wolne miejsce, Rione spoglądała mu w oczy.

— Zrobię wszystko co w mojej mocy, by ta flota wróciła do przestrzeni Sojuszu.

— Czy coś się zmieniło?

— Pytasz o moje zamierzenia czy o to, co mówią wydane mi rozkazy?

— O jedno i drugie.

— To już dwa pytania — stwierdziła. — A może nawet trzy.

— Możesz mi przynajmniej powiedzieć, kto wydał ci te rozkazy?

— Nie. — Znowu odwróciła wzrok, jej twarz przypominała kamienną maskę. — Mogę ci jednak coś obiecać. Stanę po twojej stronie i nie będę już tak powściągliwa jak do tej pory.

— Świetnie. — Czy mógł jej wierzyć? Przynajmniej zaczęła z nim rozmawiać. — Współpracujesz z kimś? Zakładam, że nadal masz agentów w mojej części floty.

— Być może.

— Nie wiesz może, co dzieje się z kapitan Jane Geary? Dlaczego nagle stała się tak agresywna?

Rione nie kryła zdziwienia.

— Nie miałam z tym nic wspólnego. Nie wiem też, kto mógł ją namówić do tego, by zachowywała się jak nieślubne dziecko kapitana Falco. Na razie wszystko wskazuje, że ta przemiana jest jej własnym dziełem, aczkolwiek nie wykluczam, że ktoś może za tym stać.

Nie wiedział dlaczego, ale uwierzył jej natychmiast. Bez względu na to, co spowodowało zmianę zachowań Jane, Wiktoria nie mogła mieć z tym nic wspólnego.

— Możesz mi powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiem?

— To kolejne pytanie. — Rione pogroziła mu palcem. — Staje się pan bardzo natrętny, admirale.

Pochylił się w jej kierunku, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.

— Od moich decyzji zależy los bardzo wielu ludzi, pani emisariusz.

— To prawda… — Zamilkła na moment, by przemyśleć jakąś sprawę, a potem znów skupiła uwagę na nim. — Szczerze mówiąc, uważam, że wiesz o wszystkim, o czym powinieneś w tym momencie wiedzieć. Może nawet o czymś, do czego ja jeszcze nie doszłam.

— A ja chciałbym wiedzieć, czym ty się kierujesz ostatnimi czasy.

Spochmurniała w momencie.

— Moje priorytety nigdy się nie zmieniły.

To mogło oznaczać Sojusz i pewnego mężczyznę.

— Co słychać u Paola? — zapytał o jej męża, schwytanego podczas wojny i uznanego za poległego, którego nie tak dawno uwolnili z obozu pracy Syndyków. Otrzymał niedawno raporty medyczne dotyczące komandora Benana, ale chciał usłyszeć, co powie na ten temat Rione.

Nie odpowiedziała od razu.

— Lekarze mają go na oku. Ty też powinieneś — rzekła po dłuższej chwili milczenia i pokręciła głową.

Geary wyczuł niepewność w jej głosie.

— Coś ci grozi?

— Nie wiem. Obawiam się jednak, że coś może być na rzeczy. Syndycy uczynili mu ogromną krzywdę, zrobili coś, czego nie pamięta i czego nie da się wykryć zwykłymi badaniami. Nadal jest bardzo zagniewanym człowiekiem, admirale. — Rione znów patrzyła mu w oczy. — Kazałam mu trzymać się od ciebie z daleka, zagroziłam, że w przeciwnym razie od niego odejdę. Dlatego staram się nie utrzymywać z tobą żadnych kontaktów. Jestem ostatnią nicią, która łączy go z dawnym życiem.

Pomimo ogromu odpowiedzialności, jaki spoczywał na jego barkach, i tak wielu ludzi, których los zależał od jego decyzji, Geary nadal czuł ogromny smutek z powodu jej jakże małego w tej skali ludzkiego dramatu.

— Przykro mi.

— Niepotrzebnie. Uwiodłam cię i zostawiłam, zanim się dowiedziałam, że Paolo nadal żyje. Zajmij się doprowadzeniem tej floty do przestrzeni Sojuszu. — Znów była w swoim żywiole. — Musisz skupić się na aktualnym problemie. Sadzę, że generał Charban miał rację, kiedy mówił, że Enigmowie nie będą nas ścigać w tym systemie, ale nie powinieneś o nich zapominać.

Geary westchnął ciężko, opadając na oparcie fotela.

— Mam tyle problemów, którymi muszę zająć się tu i teraz. Co Enigmowie mogliby nam zrobić?

— Tego nie wiem. Podobnie jak ty. Niech to będzie dla ciebie wystarczającym ostrzeżeniem.

Загрузка...