Zamierzają lecieć za nami — rzuciła Desjani. Na zewnątrz poszycia „Nieulękłego” widać było już tylko szarą pustkę studni grawitacyjnej. — Cywilni eksperci mieli rację.
— Tak. — Geary odniósł podobne wrażenie. Wpatrywał się właśnie w jeden z fenomenów widocznych tylko w nadprzestrzeni: tajemnicze światełko, które rozbłysło na moment przy burcie liniowca i zaraz zgasło. — Gwiazda, ku której lecimy, to biały karzeł. Szanse na to, że znajdziemy tam planetę nadającą się do zamieszkania, są nikłe. Jeżeli Obcy nie zainstalowali tam profilaktycznie swoich fortec, łatwiej będzie zniszczyć ich okręty.
— Ostrzelaliśmy kilka ich superpancerników podczas niedawnego przejścia — zauważyła Desjani — choć bez wielkich rezultatów. To naprawdę odporne konstrukcje. A to zauważyłeś? — Przesłała mu fragment nagrania. — Przyjrzyj się najwyższym poziomom naszej formacji, gdy przelatywaliśmy w pobliżu fortecy.
Po chwili dotarł do momentu, o którym mówiła, i zobaczył to samo co ona. Gdy okręty wojenne przelatywały pod fortecą, choć wciąż były od niej oddalone o tysiące kilometrów, jakaś siła zaczęła je odpychać z taką mocą, że poschodziły z kursu.
— Planetarna obrona krodźwiedzi. Cokolwiek to znaczy. Tyle dobrego, że jej działanie dodatkowo zmyliło systemy namierzania wroga.
— My też nie mogliśmy prowadzić z tego powodu celnego ognia — zauważyła Desjani. — Dzięki temu przejściu zyskaliśmy przynajmniej pojęcie o maksymalnym zasięgu mechanizmów obronnych.
— To prawda. — Napięcie wciąż uchodziło z Geary’ego. Od ilu godzin tkwił na mostku? Od ilu godzin planował tę korridę z Obcymi? — Spędzimy w nadprzestrzeni osiem dni. To będzie naprawdę długi skok.
— Wyśpisz się w końcu?
— Taki mam plan. — Nie musiał jej mówić, że w nadchodzących dniach powinna pozwolić swoim ludziom na maksymalny odpoczynek. Wiedział, że i tak to zrobi. Kapitanowie wymagali czasem od swoich ludzi, by pozostawali w gotowości bojowej dłużej niż trzeba. To było zrozumiałe i akceptowalne. Dobrzy dowódcy wiedzieli jednak, że dodatkowy wysiłek należy ludziom wynagradzać, gdy to tylko możliwe. — Najpierw zejdę na dół, by podziękować przodkom. Będziemy potrzebowali ich pomocy, gdy spotkamy się ponownie z Obcymi.
Nie wygrali tej bitwy, ale nie ponieśli także porażki. Flota opuściła Pandorę i leciała ponownie w kierunku przestrzeni Sojuszu, choć drogą nie najkrótszą i wymagającą kilku skoków więcej. Gdy okręty dotrą w końcu do dawnych systemów Światów Syndykatu, będą mogły skorzystać z tamtejszego hipernetu, by przyspieszyć powrót, ale tutaj, poza terytoriami podbitymi przez ludzi, ich załogi były skazane na powolne skoki od gwiazdy do gwiazdy.
Nikt nie będzie mógł przy tym zarzucić Geary’emu ani jego flocie, że jako zbrojne ramię Sojuszu nie wykonali rozkazów rządu. Admirał zrobił to, co mu polecono, poznał siłę i liczebność Enigmów, a potem sprawdził, jak daleko sięgają ich terytoria. Teraz powinien dostarczyć te informacje do przestrzeni kontrolowanej przez Sojusz.
Marynarze, których spotykał w korytarzach, mieli radosne twarze. Ich miny zdawały się mówić: „Przeżyliśmy to, a teraz wracamy do domu”.
Podziękował przodkom, którzy obserwowali poczynania jego i tej floty, po czym wrócił do kajuty, padł na łóżko i pozwolił sobie na luksus, jakim był sen.
— Zamierzam porozmawiać z komandorem Benanem — powiedział Geary.
Po trzech dniach lotu w studni grawitacyjnej odespał już całe zmęczenie, ale jeszcze nie poczuł melancholii, która narastała w ludzkich sercach, gdy dłużej przebywali poza normalną przestrzenią.
Desjani uniosła oczy ku niebu. To dziwne, pomyślał, że ludzie nadal wykonują ten gest, jakby szukali pomocy u bóstw, w które kiedyś wierzyli. Mimo że dotarli do odległych gwiazd, najwyraźniej wiele osób nadal wierzyło w istnienie siły wyższej.
— Admirale, powtórzę to, co mówiłam wcześniej: to zły pomysł.
— Rozumiem. Ja też tak uważam… — Poszukał najodpowiedniejszych słów. — Ale mam przeczucie, że powinienem to zrobić.
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
— Ma pan przeczucie?
— Tak. Coś mi mówi, że rozmową w cztery oczy z Benanem rozwiążę parę problemów. — Geary rozłożył szeroko ręce, jakby próbował objąć coś niematerialnego. — Jestem mu to winien. Prywatnie za to, co zaszło pomiędzy mną a jego żoną. I służbowo za to, co wróg mu uczynił w niewoli. Rozum podpowiada mi, że niczego więcej tym nie osiągnę, ale wtedy odzywa się inny głos, który twierdzi, że tak będzie bardziej honorowo. Że powinienem zrobić coś, co tylko teoretycznie może się udać, ponieważ niezrobienie tego będzie względnie bezpieczne, ale na pewno złe.
Desjani westchnęła.
— Pozwala pan, by kierowało panem poczucie winy?
— Nie. Nie sądzę, by to było poczucie winy. Nie uczyniłem mu krzywdy celowo i nie miałem nic wspólnego z tym, co zrobili z nim w niewoli Syndycy… — Geary zamilkł na moment, by coś przemyśleć. — Ale on jest jednym z moich ludzi, oficerem, którym dowodzę, a który cierpi z bliżej nieokreślonego powodu. I żadna z zastosowanych dotąd terapii mu nie pomogła. Nie spróbowaliśmy tylko jednego. Rozmowy sam na sam. Tak więc muszę to zrobić.
Skinęła głową, uśmiechając się półgębkiem.
— Obowiązek to nie przelewki. Niech tak będzie. Ja czułabym na pańskim miejscu to samo. Ale jeśli istnieje jakiś sposób wyperswadowania panu tego pomysłu… Przodkowie często przemawiają do nas bezgłośnie. Może jeden z nich próbuje właśnie coś panu przekazać. Ale… — Uśmieszek zniknął z jej twarzy. — Nie pójdzie pan tam w towarzystwie tej kobiety?
— Nie. Jej obecność skomplikowałaby dodatkowo tę sytuację.
— Z drugiej strony tylko ona mogłaby go powstrzymać, gdyby coś poszło nie tak. Admirale, wie pan równie dobrze jak ja, że jeśli Benan powie coś niezgodnego z regulaminem, będzie pan musiał wyciągnąć wobec niego konsekwencje, nawet jeśli nie będzie świadków.
— Jestem tego świadomy — zapewnił ją Geary.
Desjani pokręciła głową.
— Dobrze. Zamierza pan zaprosić go do swojej kajuty?
— To prywatna…
— Tam, gdzie spędził pan tyle czasu z jego żoną? Nie pamięta pan o tym? — Głos jej stwardniał, choć starała się z całych sił, by złość nie wzięła w niej góry. — Uważa pan, że Benan o tym nie pomyśli?
Geary skrzywił się mocno.
— W takim razie użyjemy sali odpraw. Zabezpieczonej.
— Będę czekać przy włazie. Razem z nią. Jeśli naciśniesz klawisz alarmu, otworzę właz i wrzucę ją między was, zanim zdążysz doliczyć do trzech.
— Dobrze, pani kapitan.
Rione nie podeszła do tematu spotkania bardziej entuzjastycznie niż Tania, ale akurat to było Geary’emu obojętne.
— Instynkt nie zawodzi pana podczas walki — stwierdziła w końcu Wiktoria. — Mój wręcz przeciwnie. Może i w tej sprawie racja leży po pańskiej stronie.
Geary zaprowadził więc Benana do sali odpraw, wiedząc, że Desjani i Rione będą w pobliżu i naprawdę staną za włazem, gdy tylko zostanie zamknięty.
Komandor stanął sztywno wyprostowany przy stole ustawionym na samym środku pomieszczenia, oczy miał rozbiegane, jakby był uwięzionym zwierzęciem.
— Proszę siadać — powiedział admirał, zdając sobie po czasie sprawę, że zdanie to zabrzmiało jak rozkaz.
Benan zawahał się, wbił wzrok w przeciwległą gródź, ale opadł sztywno na najbliższy fotel.
Geary równie sztywno zajął miejsce naprzeciw niego, opierając ręce o blat. To nie było spotkanie towarzyskie, tylko czysto zawodowe.
— Komandorze, po uwolnieniu przeszedł pan długą kurację. — Benon przytaknął ledwie zauważalnie, ale nie odezwał się słowem. — Lekarze wydają się zaniepokojeni brakiem postępów. — Kolejne przytaknięcie i milczenie. — Czy jest coś, co pana gnębi, a o czym chciałby mi pan powiedzieć? Coś, o czym ani ja, ani nasz personel medyczny nie wiemy?
Wzrok komandora spoczął w końcu na przełożonym, skrzyżowali nawet spojrzenia i wtedy Geary dostrzegł w oczach rozmówcy coś niepokojącego.
— Nie mam nic do powiedzenia — stwierdził z pewnymi oporami Benan.
— Nie ma pan nic do powiedzenia? — Admirał poczuł narastającą złość. Człowieku, ja próbuję ci pomóc. Dlaczego nie dopuszczasz mnie do siebie? — Nie rozmawiamy o prywatnych sprawach bez względu na to, co pan myśli. To kwestia służbowa. Jest pan moim podwładnym. Odpowiadam za pańskie zdrowie i samopoczucie.
— Nie mam nic do powiedzenia — powtórzył Benan; jego głos brzmiał teraz mechanicznie.
— Jestem dowódcą tej floty — rzekł Geary — i z mocy nadanych mi uprawnień i zwierzchnictwa rozkazuję panu powiedzieć o wszystkim, co może wpływać na skuteczność aplikowanej kuracji i pozbycia się stresu pourazowego wynikającego z faktu długiego przebywania w niewoli.
Wydawać się mogło, że komandor przestał na moment oddychać, poruszył też ustami, i to kilkakrotnie, zanim wydobyły się z nich słowa.
— Dowódca floty. Jako dowódca floty każe mi pan mówić. Proszę to powtórzyć.
— Jako dowódca tej floty nakazuję panu mówić — powtórzył Geary, nie wierząc, że to robi.
Benan rozejrzał się, potem przełknął głośno ślinę.
— Jesteśmy sami? Nie ma tu aparatury rejestrującej naszą rozmowę?
— Nie ma.
— Cholera! — Komandor przełknął raz jeszcze, a potem zerwał się nagle na równe nogi. — Mogę mówić. Mogę mówić. — Zaczął machać rękami.
— Niech pan siada — rozkazał mu Geary.
Benan opadł ponownie na fotel, po jego twarzy przemykały błyskawicznie trudne do zidentyfikowania emocje.
— Tak, jest coś, co blokuje moje wyzdrowienie. Nie wiem dlaczego, ale z pewnością o to chodzi. Powinienem to panu wyjaśnić. Wie pan, co zrobiłem, admirale? Zanim Syndycy mnie pojmali?
— Był pan oficerem floty — odpowiedział Geary. — Przebieg pańskiej służby był wzorowy. Odważny, sumienny, mądry… tak pana określano.
Benan zaśmiał się chrapliwie.
— Taki byłem. Może poza tą mądrością. Tak. Mądry człowiek nie wpakowałby się w takie bagno.
— W jakie bagno, komandorze? W wojnę?
— Wszyscy pisaliśmy się na tę wojnę. — Benan wbił wzrok w kąt sali. — Poza Wik. Ona nie powinna tego robić. Ją też to zmieniło. Nie powinna za żadne skarby…
Głos mu się załamał, a on sam poczerwieniał na twarzy, ale nie drgnął nawet i nadal unikał wzroku Geary’ego.
Admirał czekał cierpliwie, ponieważ nie wiedział, co mądrego mógłby powiedzieć. Przepraszam, że przespałem się z pańską żoną. Oboje byliśmy przekonani, że pan nie żyje. Wiem, że to nie zmniejszy pańskiego rozgoryczenia, ale wie pan przecież, przez jakie piekło przeszła Wiktoria, gdy dowiedziała się, że może pan być jeńcem wojennym.
Po dłuższej przerwie Benan przemówił ponownie:
— Mogę panu powiedzieć. Ale tylko dlatego, że to rozkaz dowódcy floty. I pod warunkiem, że jesteśmy tu sami, bez świadków.
— Chce pan powiedzieć, że zobowiązano pana do milczenia innymi rozkazami?
— To nie były rozkazy, admirale — wypalił Benan. — Powiedziano panu o Wielkim Księciu? Czy Black Jack został poinformowany o Wielkim Księciu?
— O Wielkim Księciu? — Geary przebiegł w myślach po wszystkich tajnych projektach i planach, jakie pokazano mu od chwili wybudzenia. — Nie przypominam sobie niczego takiego.
— Zapamiętałby pan, gdyby panu powiedzieli. — Komandor zniżył głos do szeptu. — To bardzo tajny projekt rządu Sojuszu. Wie pan, nad czym pracowaliśmy, admirale? Nad bronią biologiczną! — Gdy wypowiadał te słowa, trudno go było usłyszeć. — Nad strategiczną bronią biologiczną… Mógłby pan pomyśleć, że tej jednej, jedynej zasady nie złamali ani Syndycy, ani tym bardziej my. Ale to nieprawda. Nasz rząd prowadził takie badania.
— Nad strategiczną bronią biologiczną? — powtórzył Geary, nie wierząc własnym uszom.
— Tak. Nad środkiem zdolnym do zabicia populacji całych planet. Nad czynnikiem zdolnym do trwania w uśpieniu wystarczająco długo, by można go przetransportować wewnątrz ludzkich ciał do innego systemu gwiezdnego, zanim stanie się groźny, a potem tam wyniszczyłby daną populację tak szybko, że nie dałoby się temu przeciwdziałać. — Ręce zaczęły mu drżeć. — Oczywiście tylko w celach odstraszania. Wszyscy to powtarzali. Gdybyśmy mieli taką broń, Syndycy nie odważyliby się użyć czegoś podobnego przeciwko naszym obywatelom, ponieważ moglibyśmy odpowiedzieć tym samym. To sobie wmawialiśmy. Może zresztą taka była prawda.
Geary zdał sobie nagle sprawę, że wstrzymał mimowolnie oddech. Musiał wypuścić wolno powietrze, zanim nabrał ponownie tchu i powiedział:
— Czy Zasada Europy nadal obowiązuje?
— Oczywiście. Ale nam powiedziano, że sytuacja uległa zmianie. Że musimy brać pod uwagę nowe okoliczności. Syndycy są zdolni do wszystkiego. Nawet do stworzenia strategicznej broni biologicznej.
— Ale… Zasada Europy — powtórzył zdziwiony Geary. — W moich czasach w szkołach pokazywano nagrania dotyczące tego tematu. Aby wszyscy wiedzieli, do czego to prowadzi. Kolonia na księżycu planety leżącej w Układzie Słonecznym do tej pory nie nadaje się do zamieszkania. Patogen został przypadkowo uwolniony w tak zwanej placówce badań obronnych na Europie. Gdyby nie był tak groźny i nie zabijał tak szybko, kto wie, czy nie dotarłby do samej Ziemi, zanim nasi przodkowie zorientowaliby się, z czym mają do czynienia.
— Wiem o tym! Wszyscy o tym wiedzieli! — Komandor wbił wzrok w blat stołu, a potem już znacznie spokojniej dodał: — Nadal pokazujemy te nagrania w szkołach. Przekazy tak czyste jak w dniu nagrania ich przez kamery przemysłowe, których operatorzy już nie żyli, bądź pozyskane dzięki bezzałogowym sondom. Mieszkańcy Europy, martwi, ich ciała zaściełające podłogi habitatów. Niektórzy leżeli, jakby spali, u innych widać było na twarzach panikę i ból. Jestem pewien, że pamięta pan te obrazy równie dobrze jak ja.
— Nie wiem, jak można zapomnieć coś takiego. A późniejsze nagrania? — zapytał Geary.
— Też je widziałem. Po stuleciach korytarze i sale habitatów wydają się tak samo martwe, wypełnione powoli rozkładającymi się szczątkami dawnych mieszkańców. — Benan pokręcił głową. — Mówiono nam, że zapobiegniemy podobnym wydarzeniom w przyszłości, jeśli zyskamy zdolność przeprowadzania takich samych ataków. Czy to nie dziwne, admirale, w co ludzie są zdolni uwierzyć?
— Uczestniczył pan w tych pracach? — Geary zastanawiał się, czy odraza, którą właśnie poczuł, przebija także z jego tonu.
Benan wyszczerzył zęby w dziwnym grymasie.
— Przez chwilę. Ale jeden z moich przodków służył na okręcie, który wysłano, by objąć kwarantanną Europę. Jego załoga przechwyciła i zniszczyła frachtowiec wypełniony uchodźcami.
— To wspomnienie, o którym trudno zapomnieć — przyznał admirał.
— Trudniej, niż pan myśli, admirale. Mój przodek wiedział, że na pokładzie tego transportowca była rodzina jego siostry. Ci ludzie mogli już nie żyć z powodu epidemii, ale tego niestety nie dało się sprawdzić. A ja… ja pracowałem nad takim samym świństwem. — Benan walnął pięścią w stół. — Na szczęście opamiętałem się w porę! Wygarnąłem im, że nie będę dalej pracował nad tym projektem. Powiedziałem, że to nie tylko zbrodnia, ale i szaleństwo, że muszą zrezygnować z badań.
— I zrobili to?
— Nie mam pojęcia. Zostałem przeniesiony, dostałem przydział do floty. — Benan obnażył zęby w parodii uśmiechu. — Zapewne uważali, że polegnę na polu chwały i zabiorę tę tajemnicę do grobu. Kazano nam przysiąc, że dochowamy tajemnicy, ale gdy przenoszono mnie do floty, zostałem mentalnie zaprogramowany, by nie mówić. To nie był rozkaz, tylko blokada. W pańskich czasach stosowano podobne metody?
— Blokada? — Czy błędy w konfiguracji komunikatorów mogły mieć z tym coś wspólnego? — O jakiej blokadzie pan mówi?
— Mentalnej. O inhibitorach implantowanych do mózgu.
Geary w końcu przypomniał sobie pewien szczegół.
— Blokady mentalne. Ale… Ale one… Zrobiono panu taki zabieg? — Admirał zdawał sobie sprawę, że z jego głosu przebija zdenerwowanie.
— Tak. Nie mogłem wydusić z siebie słowa na ten temat. Wiedziałem, że mam to w sobie, że to wyżera mi mózg, ale nie mogłem o tym mówić! — wykrzyczał ostatnie zdanie, a potem zamilkł.
Geary otarł usta dłonią, próbując dobrać słowa.
— Blokada dopuszczała mówienie o broni biologicznej, jeśli otrzyma pan taki rozkaz?
— Tylko w razie wydania rozkazu przez dowódcę floty. Tego wymagał regulamin. Wyłącznie w sytuacji, gdy nikt inny tego nie usłyszy. Ryzyko było minimalne. Jakie miałem szanse na to, że dowódca floty zechce mówić ze mną w cztery oczy i wyda rozkaz ujawnienia tego, o czym nikt inny nie wie? — Benan spojrzał na admirała. — No jakie?
— Zerowe. Ja po prostu miałem przeczucie, że powinniśmy porozmawiać na osobności. Coś mi mówiło, że to najlepsze rozwiązanie.
Komandor przytaknął. Największe napięcie już minęło, zastąpiło je moralne i fizyczne wyczerpanie.
— No tak. Black Jack zesłany nam przez żywe światło gwiazd. Choć tak bardzo pana nienawidzę za to, co pan zrobił, nie jestem ślepy. Widzę, że ono naprawdę do pana przemawia.
— Nigdy nie twierdziłem, że tak jest. — Geary pomyślał o tym, co powiedziała mu wcześniej Desjani. O torturowaniu tego człowieka przez wroga. — Czy Syndycy mogli dowiedzieć się o tym, gdy przebywał pan w ich niewoli?
— Nie. — Benan zaśmiał się gorzko. — Blokada. Mówiłem panu, że założyli mi blokadę. Nie mogłem nic powiedzieć. Nic a nic. Bez względu na okoliczności. Bez względu na to… co mi robili. — Znów zaczął szeptać. — Ale nie pamiętam, co ze mną robiono.
Geary pokiwał głową, po raz kolejny maskując fakt, że nie umie znaleźć dobrej odpowiedzi.
— Jak możemy panu pomoc? Co możemy zrobić?
— Nie mam pojęcia. — Komandor wzruszył ramionami. — Mój los nie ma znaczenia. Czas przestać zajmować się sobą. Wiktoria. O nią muszę się teraz zatroszczyć. — Najpierw posłał admirałowi gniewne spojrzenie, potem odwrócił wzrok. — Coś ją gnębi. Coś, czemu nie chce się poddać. Ale tu nie o pana chodzi. Podejrzewałem to, więc wiem.
— Wydusiłem z niej niedawno, że ktoś, kogo nazwiska nie chce bądź nie może wyjawić, wydał jej pewne rozkazy, zanim została oddelegowana do mojej floty.
— Mnie powiedziała jeszcze mniej — mruknął Benan, a potem wybuchnął śmiechem. — Myślałby kto, że to ja jestem zbyt niezrównoważony, by powierzać mi takie sekrety. Nie wiem, czym ci ludzie mogli zmusić Wiktorię Rione do posłuszeństwa. Ona nie poddaje się tak łatwo. Czym więc mogli kupić jej milczenie?
Geary poczuł nagle przepełniającą go niepewność.
— Twierdziła, że jest wierna tylko panu i Sojuszowi. W to akurat wierzę… Chociaż też się zastanawiałem, jakich form nacisku użyto, by ją przekonać. Może tu leży odpowiedź. Może ktoś, kto wiedział o pańskim udziale w projekcie Wielki Książę, szantażował ją ujawnieniem całej prawdy.
— Tak. Jestem przekonany, że o to właśnie musiało chodzić! Zostałbym zniesławiony! Zwaliliby całą winę na mnie. Twierdziliby, że to mój pomysł i że ja go forsowałem do chwili, gdy nakazali zamknięcie projektu! A ona pomyślała, że skoro nie żyję, nie będę się mógł bronić! — Benan zatrząsł się z trudnej do opanowania furii, ale tym razem admirał zauważył od razu, że komandor wścieka się na samego siebie. — Wiktoria poddała się, ponieważ szantażowano ją próbami zbezczeszczenia pamięci o mnie, dawnego komandora Paola Benana. Niech pan na mnie spojrzy, admirale! Widzi pan, kim się stałem! Jestem ruiną człowieka, dla którego jedyna kobieta w tym wszechświecie, którą kochał, musiała się tak upokorzyć!
Teraz, gdy wszystkie fragmenty układanki znalazły się na miejscu, Geary dostrzegł w niej sens. Nie miał wprawdzie dowodów, ale przeczucie mówiło mu, że to wyjaśnienie stawia w nowym świetle wiele nierozwiązanych zagadek, z którymi miał wcześniej do czynienia.
— Jest pan jej piętą achillesową. Jedynym powodem, dla którego dałaby się tym ludziom szantażować. Jak ją jednak znam, wykonywała wydane jej rozkazy w taki sposób, by mocodawcy jak najmniej na tym skorzystali. Sądzi pan, że ona wie, kim są?
Benan kręcił głową, nie odrywając wzroku od pokładu.
— Jeśli wie, to ich dopadnie… — Zamilkł na moment. — A może i nie. Powoli zaczynam odkrywać, że moja żona coraz lepiej radzi sobie z długoterminowymi zagrywkami.
— Gdy ujrzała pana po raz pierwszy, po tym jak został pan uwolniony przez moją flotę, zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zauważyłem na jej twarzy czystego przerażenia — powiedział Geary. — Teraz już wiem, co mogło być jego powodem. Skoro pan przeżył, upublicznienie tych informacji nie tylko okryje pana niesławą, ale może także doprowadzić do oskarżenia o zbrodnie wojenne.
— Tak. A nie będę się mógł bronić przed tymi zarzutami z powodu nałożonej blokady. — Benan podniósł się, by stanąć na baczność. — Jest jednak wyjście. Może pan uwolnić moją żonę i mnie, admirale. Zyskał pan już wystarczające powody, by postawić mnie przed plutonem egzekucyjnym. Proszę to zrobić. Gdy zginę uznany za zdrajcę, nikt więcej nie będzie mógł szantażować Wiktorii.
Geary również zerwał się z fotela, by spojrzeć komandorowi prosto w oczy.
— Nie zrobię tego. Zasługuje pan na lepszy los.
— Czy pan nadal nic nie rozumie?
— Rozumiem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że dając tym ludziom satysfakcję, niczego pan nie zyska. Nawet po śmierci będą mogli szargać pańską pamięć, a przecież może pan zeznawać w swojej obronie, jeśli uda nam się zdjąć tę blokadę.
— Ale…
— Do diabła, komandorze! Proszę pomyśleć! Chce pan, bym kazał pana rozstrzelać za zdradę? Albo za bunt? Chce pan być martwym zdrajcą? Po tym, jak pańska żona zaryzykowała wszystko, by uchronić pana od tego losu? To właśnie mogłoby ją dobić. Jak wielu ludzi uzna, że był pan odpowiedzialny za ten program, jeśli takie zarzuty zostaną podniesione po pańskiej egzekucji? I ilu oskarży ją o krycie pańskich zbrodni?
Benan opadł na fotel jak sflaczały balon, z którego wypuszczono powietrze.
— Zatem jestem w sytuacji bez wyjścia.
— Zawsze jest jakieś wyjście. Trzeba je tylko znaleźć. — Musiał to zrobić. Był to winien temu człowiekowi.
Benan chyba także to zrozumiał, gdyż skupił wzrok na admirale.
— Myśli pan o zadośćuczynieniu?
— Nie. To mi się nigdy nie uda. Ale nawet gdybym nie spotkał na swojej drodze Wiktorii Rione, nigdy bym nie pozwolił, aby ktokolwiek uczynił podobną krzywdę dobremu oficerowi. Jeśli projekt Wielki Książę wciąż jest kontynuowany, uczynię wszystko co w mojej mocy, by go zakończyć. A pan musi mi w tym pomóc.
Benan pokręcił głową.
— Nie może pan na mnie polegać. Nie jestem już tym człowiekiem, którym byłem. Potrafię robić straszne rzeczy, ponieważ nie umiem się kontrolować…
— Może da się coś z tym zrobić, skoro zidentyfikowaliśmy źródło problemu — uspokoił go Geary. — Trzymajmy się tej myśli. Rozkazuję panu, komandorze, by robił pan co w pańskiej mocy, aby pozostać stabilnym. Proszę mi powiedzieć, co panu trzeba. Nawet jeśli uzna pan, że jedynym wyjściem jest zamknięcie pana w izolatce naszego brygu.
— Admirale, ja nawet nie mogę rozmawiać na ten temat! Nie mogę nikomu sugerować, że istnieje coś, co mnie blokuje. Proszę mi wierzyć, próbowałem.
— Ja za to nie mam żadnej blokady — rzucił Geary. — Skoro doszliśmy do porozumienia, że pańska żona jest szantażowana ujawnieniem prawdy o pańskiej przeszłości, może powinienem ją poinformować, jak wygląda ta prawda?
— Ona nie może mieć dostępu do tych informacji — zaprotestował komandor.
— Usłyszy je ode mnie.
Benan wstał i podparł się drżącą ręką o stół.
— Zawsze będę pana nienawidził, admirale.
— To akurat rozumiem.
— Dlaczego mi jej pan nie odebrał? Może pan mieć przecież każdą kobietę.
— Nie kochała mnie. Nigdy. Jest tylko jeden człowiek, któremu oddała serce, dla którego zrobiłaby wszystko. To pan, komandorze.
Benan nie odpowiedział. Pochylił mocno głowę, a jego łzy skapywały na twardy blat stołu.
Geary otworzył właz i wyszedł na korytarz, trafiając na Wiktorię i Tanię stojące po obu stronach wejścia.
— Dowiedziałem się paru rzeczy. — Pochylił się mocno w kierunku Rione, aby wyszeptać jej prosto w ucho: — Pani emisariusz, pani mężowi wszczepiono mentalną blokadę zabezpieczającą. — Zbladła na twarzy, potem zaczerwieniła się z gniewu. — Sądzę, że wie pani, dlaczego to zrobiono. Jeśli jest inaczej, chętnie wprowadzę panią w szczegóły, ale nie tutaj, tylko na osobności.
Cofnął się i przeniósł wzrok na Desjani, która spoglądała z obawą za właz.
— Przestał być niebezpieczny? — zapytała.
— Nie, ale być może wiem, jak mu pomóc.
Rione zamarła w progu, oglądając się na Geary’ego.
— Ta pomoc może okazać się wyjątkowo trudna, admirale, ale dziękuję za te słowa.
Zamknęła za sobą właz, zostawiając admirała sam na sam z Tanią.
— Czy on… — zaczęła Desjani służbowym tonem.
— Nie. — Geary pokręcił głową. — Chciałbym porozmawiać z twoim personelem medycznym, choć obawiam się, że mimo szczerych chęci niewiele to da. Gdy wyjdziemy z nadprzestrzeni, muszę porozumieć się z naszym naczelnym lekarzem. Jeśli ktokolwiek wie, jak leczy się takie przypadki albo gdzie można zasięgnąć rady, to właśnie on. Na razie musimy mieć oko na komandora. Sam przyznał, że nie jest stabilny mentalnie i emocjonalnie.
— Pieprzeni Syndycy — mruknęła Tania.
— Syndycy nie mają z tym nic wspólnego. To sprawka Sojuszu.
Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę.
— Może to było konieczne? — wybąkała w końcu.
Tak. Kolejny program, który był konieczny do wygrania wojny, ale dziwnym trafem do tego nie doprowadził.
Kilka dni później Geary siedział ponownie na mostku „Nieulękłego” w fotelu dowódcy floty, czekając na moment, w którym jego okręty wynurzą się z punktu skoku w pobliżu białego karła. Jeśli to będzie kolejny system okupowany przez krodźwiedzie, ludzie znów natkną się na fortecę i zostaną z pewnością zaatakowani. Jeśli natomiast jest to przestrzeń należąca do Enigmów, mogą na nich czekać siły zgromadzone przez Obcych podczas niedawnego pościgu. Chwilę po pierwszej flocie pojawi się też armada, której Geary wymknął się na Pandorze.
— Miejmy nadzieję, że nie ma tam nikogo — rzucił na głos.
— To by była miła odmiana — zgodziła się Desjani.
Rione i Charban czekali spokojnie w tylnej części mostka. Wokół nich stali w pogotowiu wachtowi z poszczególnych działów. Na wyświetlaczu admirała widać było tylko ikonkę „Nieulękłego”, co było normalne podczas lotu w nadprzestrzeni. Wszystkie systemy liniowca świeciły soczystą zielenią pełnej gotowości bojowej. Tarcze miały maksimum mocy, broń była gotowa do otwarcia ognia.
— Dziesięć sekund do wyjścia — zameldowała porucznik Castries. — Pięć, cztery, trzy, dwie, jedna.
Gdy otoczył ich wszechświat, Geary poczuł dezorientację charakterystyczną dla momentu opuszczenia studni grawitacyjnej. Próbował ją zwalczyć, by jak najszybciej skupić wzrok na wyświetlaczach pokazujących zamiast bezkresnej szarości głęboką czerń kosmosu.
Niemal natychmiast rozbrzmiały sygnały alarmowe, gdyż wyskakujące z nadprzestrzeni okręty zaczęły wykonywać automatyczne manewry unikowe, które Geary kazał umieścić w systemie nawigacyjnym przed wykonaniem skoku. Wręgi „Nieulękłego” jęczały w proteście, gdy wielki liniowiec wykonał ostry zwrot w dół i na sterburtę, by uniknąć potencjalnych szkód, jakie mogliby wyrządzić obrońcy tego systemu, zanim ludzie otrząsną się z szoku.
Desjani doszła do siebie szybciej niż admirał, dlatego usłyszał jej słowa, zanim zdołał zogniskować wzrok na ekranie.
— Szlag by to….
Geary zmrużył oczy, by jak najszybciej odzyskać ostrość widzenia. Moment później dotarły do niego dwie rzeczy.
Enigmowie nie czekali na nich w tym systemie. Nie było tu także fortec krodźwiedzi.
Za to trafili na coś innego.
— Cóż to jest? — zapytał Charban zduszonym głosem.
— Czymkolwiek to jest — odparła natychmiast Desjani — znajduje się wystarczająco daleko, abyśmy nie musieli się przejmować natychmiastowym atakiem… — Zamilkła, by przyjrzeć się danym zbieranym przez sensory okrętów od momentu wejścia do tego systemu. — Są jakąś godzinę świetlną od nas. To na pewno nie Enigmowie?
— Nie, kapitanie — zapewnił ją porucznik Yuon. — Systemy bojowe oznaczyły te jednostki jako nieznane. Charakterystyki tych okrętów nie pasują do jednostek używanych przez Enigmów. Nie są też podobne do naszych ani do tych, które widzieliśmy na Pandorze.
— Kolejna obca rasa — mruknął Geary, nie kryjąc zdziwienia.
— Jeszcze jedna? — odezwała się Desjani, zanim spojrzała oskarżycielsko w kierunku admirała.
Nie odpowiedział. Skupił całą uwagę na okrętach, które czekały na nich w tym systemie. Godzinę od punktu skoku unosiły się w przestrzeni liczne okręty wroga tworzące przenikające się wzajemnie, ale wciąż zwarte formacje. Widok ten kojarzył się raczej z dziełem sztuki niż z szykiem bojowym.
— Cholera — jęknęła z podziwem porucznik Castries.
— Pięknie to wygląda — przyznała Desjani. — A teraz powiedzcie mi, jakie jednostki ustawia się w tak uroczym szyku?
Geary czekał, aż sensory zbadają odległe okręty, a potem sprawdzą wyniki uzyskane na pozostałych jednostkach pierwszej floty i sporządzą najpełniejszy raport. Chwilę później miał go już na swoim wyświetlaczu.
— Co? — Jeśli obecność tych okrętów nie zaszokowała go mocno, to ich wygląd naprawił ten błąd.
Desjani także wyglądała na zaskoczoną.
— Tak myślałam. Cóż to może być, u licha?
Napotkane jednostki miały przeróżne rozmiary, od niewielkich, o połowę mniejszych od niszczyciela, do przypominających rozmiarami zarzucone przez Sojusz — na całe szczęście — projekty pancerników kieszonkowych. Na tym kończyły się jednak wszelkie podobieństwa z wytworami ludzkich rąk.
— Idealnie gładkie jaja — potwierdził porucznik Yuon. — Żadnych wystających sensorów ani broni, wyrzutni, generatorów, dysz… nic. Tylko gładkie poszycie.
— A co z napędem? — dopytywała się Desjani. — Muszą mieć przecież jakieś widoczne pędniki.
— Nie mają niczego, co byłoby widać pod tym kątem, pani kapitan. Choć jeśli wszystkie te jednostki są ustawione dziobami w kierunku punktu skoku, ich silniki mogą być zasłonięte kadłubami.
Poirytowana Tania rozłożyła szeroko ręce.
— Po co komu okręty, które nic nie mogą?
— Dysponują pewnie sprzętem, którego do tej pory nie wykryliśmy — odparł Geary, ciesząc się w duchu z tego, że jednostki Obcych znajdują się godzinę świetlną od jego floty. Dzięki temu dowiedzą się o obecności ludzi po upływie sześćdziesięciu minut i dopiero wtedy będą mogli zareagować. To dawało mu szerszy margines czasowy, w którym mógł dowiedzieć się czegoś o załogach tych jednostek.
— Jakie istoty budują tak piękne okręty?
Desjani potrzasnęła głową.
— To z pewnością nie krodźwiedzie. Admirale, mam prośbę, mógłby pan w końcu przestać trafiać na kolejnych Obcych?
— Nie próbuję ich nawet szukać…
Odpowiedź Desjani przerwał sygnał nadchodzącej wiadomości. Kapitan Smythe miał naprawdę błogi wyraz twarzy, gdy pojawił się na wyświetlaczu.
— Na moich przodków, admirale. Te istoty to urodzeni inżynierowie.
— Dlaczego pan tak sądzi?
— Proszę spojrzeć na ich dzieła. Zauważył pan już systemy znajdujące się na zewnętrznej stronie poszycia?
W trakcie jego przemowy systemy bojowe zaczęły uaktualniać wygląd obcych okrętów, podświetlając elementy, w których rozpoznano nie dostrzeżone wcześniej uzbrojenie, sensory, tarcze, generatory i dysze. — Proszę tylko spojrzeć — entuzjazmował się Smythe. — Poukrywali wszystko w kadłubach, które są tak gładkie, jak to tylko możliwe. Umiejętność potrzebna do stworzenia czegoś, co jest tak piękne, a zarazem zachowuje pełną funkcjonalność, jest… jest po prostu niesamowita, admirale.
Geary próbował spojrzeć na problem z punktu widzenia kapitana.
— Zatem uważa pan, że te istoty są doskonałymi inżynierami?
— Bezdyskusyjnymi geniuszami, admirale — uściślił Smythe. — Ta estetyka, to wykonanie, czysta elegancja. Nie da się tego opisać innym słowem.
Geary odwrócił się do Desjani.
— On uważa, że te istoty są urodzonymi inżynierami.
— No pięknie — jęknęła Tania. — Tego nam tylko trzeba. Kolejnej rasy, której brakuje więzi społecznych.
— Co pani sądzi o ich formacji?
Rozłożyła ręce.
— Jest piękna. Począwszy od pojedynczych zgrupowań przez ich przenikanie się po całość. Jeśli jednak mówimy o funkcjonalności… Zakładając, że ich broń jest podobna do naszej, w tym szyku da się walczyć. Ale czy jest on lepszy od naszych prymitywnych formacji? Tego bym nie powiedziała. Osiągamy podobne skupienie ognia i nakładające się pola ostrzału bez takiej…
— Elegancji? — podpowiedział jej Geary.
— Tak. To dobre określenie. — Desjani przyglądała się jednostkom Obcych jeszcze przez chwilę, a potem pokręciła głową. — Idę o zakład, że utrzymanie tego pięknego szyku tak utrudni manewrowanie, że będą mieli wielki problem. My też moglibyśmy zastosować podobne ustawienia. Możemy zaprogramować nasze systemy manewrowe tak, by tworzyły formacje oparte o fraktale, na przykład zbiory Mandelbrota albo szeregi Fouriera, ale to by tylko dodało nam niepotrzebnej roboty przy wykonywaniu rozkazów. Nie widzę w tym ustawieniu niczego, co kompensowałoby wspomniane problemy.
— Uważasz więc, że oni to robią, ponieważ chcą? Nie dlatego, że to lepsza albo efektywniejsza formacja?
— Taka jest moja ocena — stwierdziła Desjani.
— Kapitanie Smythe, proszę powiedzieć, czy z pańskiego punktu widzenia konstrukcja tych okrętów może dać lepsze rezultaty?
Dowódca „Tanuki” przechylił lekko głowę, gdy się zamyślił.
— Jak pan zdefiniuje „lepsze rezultaty”? Jeśli chodzi o czystą funkcjonalność, ich osiągi będą z pewnością dużo gorsze. Tak mi się wydaje. Gładkie owalne poszycie nie ma wprawdzie słabych punktów ani załamań, w których może się skumulować siła uderzenia, więc obiekty, na które te jednostki się nadzieją, zostaną od nich najprawdopodobniej odbite. Nasze kadłuby mają jednak bardzo zbliżone rozwiązania, dzięki czemu osiągamy podobne wyniki. Za to umieszczenie wszystkiego innego pod poszyciem, by uzyskać idealnie gładką powierzchnię, może prowadzić do wielu poważnych ograniczeń. Mogę powiedzieć, ale wyłącznie z własnego punktu widzenia, nie uwzględniając wiedzy i zdolności tych istot, że tego typu rozwiązania ograniczają funkcjonalność systemów i samego okrętu.
To pasowało do spójnego obrazu, jaki uzyskiwali. Kimkolwiek byli twórcy tych okrętów, przykładali ogromną uwagę do inżynierii, a nawet do matematycznej estetyki.
— Ich kanony piękna muszą być bardzo podobne do naszych.
— Jeśli sądzić po wyglądzie ich okrętów, tak, admirale.
— Dziękuję, kapitanie Smythe.
Geary spojrzał na Desjani.
— Może to dobry znak, że tworzą coś, co i nam wydaje się piękne.
Uniosła brew ze zdziwienia.
— Pozwoli pan, admirale, że przypomnę, iż zapędziły nas do tego systemu hordy istot przypominających śliczne pluszowe misiokrówki, które wytrzebiły niemal całą faunę i florę w swoim systemie gwiezdnym.
Geary zmniejszył skalę pokazywanego obrazu, by przyjrzeć się systemowi gwiezdnemu, do którego przybyli. Biały karzeł, jasny, ale niezbyt przyjazny dla życia. Tylko dwie planety: pierwsza to kamienna kula orbitująca niespełna dwie minuty świetlne od gwiazdy, druga natomiast wyglądała jak gazowy olbrzym, choć miała takie rozmiary, że równie dobrze mogłaby być brązowym karłem. Już na podstawie danych zebranych w ciągu zaledwie kilku minut komputery wyliczyły, że jej orbita jest bardzo niestabilna. W tym momencie znajdowała się dziesięć minut świetlnych od gwiazdy, ale jeśli wierzyć wyliczeniom systemów, mogła oddalić się od centrum systemu aż o dwie godziny świetlne. — To nie jest ich dom, chyba że wyglądają naprawdę dziwnie.
— Nie mogli wyewoluować na tym kamyku — poparła go Desjani. — A ten brązowy karzeł wygląda mi na przechwycony. I to niedawno, jeśli wyliczenia orbity są prawidłowe. Najwyżej kilka milionów lat temu.
W porównaniu do średniego wieku gwiazd to rzeczywiście było mgnienie oka. Geary rozważył wynikające z tego faktu implikacje.
— Znajdują się w systemie gwiezdnym, w którym nie ma nic ciekawego prócz punktów skoku, czekając w formacji skierowanej przodem na studnię grawitacyjną prowadzącą na terytorium zajmowane przez krodźwiedzie.
— Ten punkt skoku może też prowadzić na terytorium Enigmów — zauważyła Desjani. — Ciekawa jestem, dlaczego ustawili się właśnie w tej części systemu. Aha. Już wiem.
Sensorom floty udało się w końcu wykryć pozostałe trzy punkty skoku: pierwszy znajdował się po lewej, przed pierwszą flotą, drugi po prawej, nieco nad płaszczyzną ekliptyki, a trzeci po przeciwnej stronie systemu. Desjani poleciła wykonać kilka manewrów, a potem opadła na oparcie fotela, uśmiechając się z satysfakcją.
— No tak. Widzisz? Zajmując tę pozycję, mogą przejąć każdą jednostkę używającą jednego z trzech punktów skoku.
— Mają też czas na obserwację przybyszów i nie muszą podejmować błyskawicznych decyzji — dodał Geary. — Dobrze. Są doskonałymi inżynierami i niezłymi taktykami. Miejmy nadzieję, że nie okażą się wrodzy.
— My też nie jesteśmy prymusami w tej dziedzinie — zauważyła Tania.
— Do trzech razy sztuka — mruknął admirał, wydając flocie nowe rozkazy. Okręty miały zwolnić do .1 świetlnej i skierować się na punkt skoku, który prowadzi do kolejnej gwiazdy znajdującej się bliżej przestrzeni Sojuszu. Gdy to zrobił, powędrował wzrokiem z postrzępionego sześcianu, jaki uformował się po starciu na Pandorze, na łagodne pętle i spirale, w jakich czekały okręty Obcych. — Spróbujmy wyglądać bardziej cywilizowanie.
Przejrzał pospiesznie banki danych zawierające dostępne formacje i wybrał spośród nich jedną, używaną zazwyczaj podczas uroczystych parad. Wszystkie okręty tworzyły romby składające się na romboidalne zgrupowania — ten obraz kiedyś wydawał mu się imponujący. W porównaniu z szykiem Obcych był jednak bardzo skromny, choć na pewno nie prymitywny.
— Do wszystkich jednostek, formować natychmiast szyk ceremonialny romb w rombie.
Mocno spięta Rione stanęła obok jego fotela.
— Proszę się z nimi skontaktować, admirale. Proszę ich zapewnić, że przybywamy w pokoju. Najlepiej jak najbardziej zwięźle.
— Przybywamy w pokoju — mruknęła nie bez ironii Desjani — sprowadzając do waszego systemu flotę okrętów wojennych.
— Przed kim oni bronią tego systemu? — zapytała Wiktoria, ignorując przytyk Tani. — Ustawili się na wprost punktu skoku prowadzącego na terytorium krodźwiedzi. Musimy ich zapewnić, że nie przylecieliśmy tutaj, by walczyć.
Może taki komunikat choć raz okaże się skuteczny. Geary przypomniał sobie o ścigających go okrętach krodźwiedzi, które pojawią się w tym systemie lada moment. Miał więc nadzieję, że spotkał właśnie sojuszników, nie kolejnych wrogów.
— Czy mogę przesłać szerokopasmową wiadomość? — zapytał Desjani.
Tania zerknęła na wachtowego z działu łączności, ten natychmiast skinął głową.
— Może pan zaczynać, admirale.
Siedząc prosto, mówił wolno i spokojnie, mając nadzieję, że będzie emanował siłą, ale zarazem nie wyda się zagrożeniem.
— Pozdrawiam załogi czekających okrętów. Jesteśmy przedstawicielami ludzkości, którzy przybyli tutaj z pokojową misją badawczą. — Miał nadzieję, że dobrze widoczne uzbrojenie i uszkodzenia po niedawnym starciu nie zniweczą jego zamiarów. — Chcielibyśmy nawiązać kontakt z wami. Zamierzamy przelecieć do kolejnego punktu skoku, by udać się w dalszą drogę do sektora kosmosu zamieszkanego przez naszą rasę. Mówił admirał John Geary, na honor moich przodków, odbiór.
Siedział sztywno, mimo że nagranie dobiegło końca. Nie mógł się też powstrzymać od uśmiechu.
— Czy oni zrozumieją choć słowo z tego, co mówiłem?
— Miejmy nadzieję, że zdołają to odczytać– odparła Rione, ale z tonu jej głosu wywnioskował, że sama do końca nie wierzy w to, co mówi.
Desjani przeglądała dane napływające na jej wyświetlacz, jedną ręką szybko przewijając strumienie informacji. Po chwili wskazała palcem formację okrętów Obcych.
— Mamy ich przed sobą, więc mogą nam zablokować drogę do każdego punktu skoku. Jeśli wierzyć naszym systemom manewrowym, krodźwiedzie potrzebowali od trzydziestu minut do godziny, by zawrócić i wykonać skok w nadprzestrzeń.
— Od trzydziestu minut do godziny? — Geary sam sprawdził wyliczenia. — Znajdujemy się w tym systemie od niespełna dwudziestu minut.
— Mamy przyspieszyć, by oddalić się jeszcze bardziej od punktu skoku? — zapytała Tania.
— Musielibyśmy zbliżyć się jeszcze bardziej do tych Obcych — odparł admirał. — Mogliby potraktować ten manewr jako przejaw agresji.
— Jeśli zechcą z nami walczyć, zrobią to bez względu na to, jakich manewrów dokonamy.
Pokręcił zdecydowanie głową.
— Nie zamierzam robić niczego, co pomoże zrealizować czarny scenariusz, tylko dlatego, że może do niego dojść. Najgorsze, co może nas spotkać, to znalezienie się w potrzasku między tymi Obcymi a ścigającą nas armadą krodźwiedzi. Róbmy więc wszystko, by do tego nie doszło.
Zamilkła, wiedząc, że Geary nie da się przekonać, i wróciła do swoich obliczeń.
— Odwołam zatem alarm bojowy. Reakcję nowych Obcych poznamy dopiero za jakieś dwie godziny, a jeśli pojawią się tutaj krodźwiedzie, będziemy mogli im uciekać, jak długo tylko zechcemy.
Przytaknął jej tym razem. Nie chciał frontalnego starcia ze ścigającą go armadą, ale był gotów stanąć do tej walki. Nie mógł ich przecież zaprowadzić aż do granic przestrzeni kontrolowanej przez ludzi, a nie wiedział, jak długo te istoty zamierzają ich ścigać. Jeśli mieli szczęście, krodźwiedzie poczują się usatysfakcjonowane przegnaniem ich z Pandory.
Z drugiej jednak strony musiał doprowadzić dowódcę armady do szewskiej pasji, wmanewrowując go w sytuację, która pozwoliła ludziom na ucieczkę. Nie mówiąc już o tym, jaką furię musiał wywołać, znikając z Pandory.
Zanim definitywnie się przekonał, jaka była reakcja krodźwiedzi, upłynęło kolejne dwadzieścia pięć minut, podczas których pierwsza flota oddaliła się od punktu skoku o sześć minut świetlnych, lecąc ze stałą prędkością .1 świetlnej. Wtedy to właśnie rozległy się syreny alarmowe, a na ekranach wyświetlaczy ludzie zobaczyli wyłaniające się z nadprzestrzeni wciąż ścigające ich superpancerniki.
— Miejmy nadzieję, że ci, którzy tutaj czekają, okażą się przyjaźni — wyszeptała Desjani.