ROZDZIAŁ VIII

Agnes przestała już wychodzić.

Nastała nieznośna pogoda, na wysepce wiało tak mocno, że Agnes nie mogła nawet stanąć wyprostowana. Trzy razy dziennie wypuszczała Doffena. On także się spieszył i za każdym razem, gdy skrobał do drzwi, Agnes ogarniała radość. Co by było, gdyby nie wrócił?

Doffen był jej jedyną pociechą w tym bezmiarze smutku.

Skończyło się drewno, zgromadziła więc na swoim łóżku całą pościel, jaką znalazła w domku. Spała jak księżniczka na ziarnku grochu, pod sobą miała tyle samo kołder, co na sobie. W ciągu dnia siadywała w najwygodniejszym fotelu, otulona w grube koce, przypominając wielką paczkę. Wystawały tylko rozczochrane włosy, czerwony z zimna nos i sine, zgrabiałe dłonie tulące Doffena leżącego jej na kolanach. Bolały ją plecy, dokuczała gorączka, czuła, że zapadła na poważną grypę.

Skończyło się także jedzenie. Zostało tylko trochę herbatników (Agnes nigdy nie lubiła tego zapachu wanilii), miała też wodę. Dzięki Bogu, że była woda, oboje z Doffenem mogli się napić, gdy głód solidnie im dokuczył.

Nie brakowało jej czasu, by zastanawiać się nad swoim życiem. Przegranym życiem, jak by teraz powiedziała. Co z niego miała? Ukochane córeczki mamusi i tatusia poniosły klęskę. Śliczne panny trzymały się na wodzy. Strzeżcie się chłopców! Skąd się biorą dzieci? Fuj, do kąta, o tym nie wolno mówić!

Olava była bardziej zmysłowa i niejednego próbowała za plecami rodziców. Miała nawet zalotnika, ale jego pensja subiekta okazała się za mała, rodzice więc go odrzucili. Nie był dość majętny dla ich córki! Olava i tak się z nim spotykała i wkrótce spodziewała się dziecka. Agnes z początku niczego nie rozumiała, nie wiedziała, co znaczył ten zakrwawiony drut i ciężka choroba Olavy ukrywana przed rodzicami. Olava udawała zapalenie gardła i złożona wysoką gorączką leżała z szyją owiniętą wełnianą pończochą, a w śmietniku leżała paczka poplamionych gazet. Agnes przypadkiem zobaczyła, jak Olava ją zwija. W środku była jedynie nieduża krwawa grudka, Agnes przez wiele lat zastanawiała się, co to mogło być. Po latach dopiero zrozumiała.

Olava wciąż miała swoje tajemnice, Agnes nie chciała tego słuchać, zatykała uszy palcami.

Agnes nie nawiedzały erotyczne myśli. Rodzice zdołali je zabić ciągłymi napomnieniami i obrzydzaniem, prawieniem o grzechu i rozpuście, o karze niebios. Nie należeli do ludzi szczególnie religijnych, ot, zwyczajnie chodzili do kościoła, ale w kwestii moralności okazali się przerażająco bogobojni i surowi.

Oduczyli wrażliwą Agnes wszelkich marzeń o mężczyznach. Owszem, bardzo chętnie by się kimś zajęła, mężem, może dziećmi, ale jeśli koniecznie musiały się z tym łączyć nocne obowiązki, wolała zrezygnować.

A poza tym żaden mężczyzna o nią nie pytał. Agnes była zerem, nic zabawnego nie mogło się z nią przydarzyć. Miła, życzliwa i pomocna wszystkim, ale tak przy tym nieśmiała, że niemal odstraszała ludzi. Kto bowiem zwraca uwagę na człowieka, który unika wszelkich kontaktów udając, że go po prostu nie ma?

Raz kiedyś się spotkały, Agnes Johansen i Lavinia Dahlen. Nie dostrzegły, jak bardzo są do siebie podobne. Nie zrozumiały, że Vinnie jest na najlepszej drodze, by stać się dokładnie taka jak Agnes. W tych czasach, obciążonych dziedzictwem ery wiktoriańskiej, w Norwegii żyło wiele podobnych samotnych kobiet. Niepodzielnie panowały poglądy odrzucające wolność jednostki. Zniszczyły one tak wiele istnień! W opinii ogółu kobiety winny być uległe, pozostawać w tle i nie wyrażać swych myśli. Owe zasady dotyczyły wszystkich kobiet, bez względu na ich pozycję w społecznej hierarchii. Na ogół nad uległą duszą dominowała jakaś silniejsza osobowość. W przypadku Vinnie była to Kamma. Z Agnes sytuacja przedstawiała się jeszcze gorzej. Na początku jej wolę i radość życia złamali rodzice, później tę pokorną duszę wykorzystywała Olava dla własnej wygody. Ugotuj kawę, Agnes! Przynieś pocztę, Agnes! Wyjdź z Doffenem, Agnes!

To polecenie wydane siostrze przez Olavę okazało się ostatnim.

Gdy Rikard wrócił na posterunek, by ruszyć z miejsca operację „Świątynia pastora Pruncka”, ujrzał na swym biurku karteczkę z notatką:

W piwnicy jednego z domów znaleziono zamarzniętą kobietę. Może to ta, której szukamy?

„Świątynia pastora Pruncka” musiała zatem poczekać. Rikard skontaktował się z osobą przyjmującą wiadomość.

Był nią starszy policjant, któremu nigdy nie udało się awansować, ale zdawał się zadowolony ze swego stanowiska.

– Tak, właśnie otrzymaliśmy informację – powiedział nieco flegmatycznie. – Znaleźli ją sąsiedzi, zresztą są tutaj, masz ochotę zamienić z nimi kilka słów?

Owszem, Rikard bardzo sobie tego życzył.

Od razu poczuł instynktowną antypatię do pary, która czekała w drugim pomieszczeniu: ponurej, zagniewanej kobiety składającej się z samych zwałów tłuszczu i mężczyzny w typie starego rozpustnika.

– Słyszałem, że to wy znaleźliście martwą sąsiadkę. Proszę mi o tym opowiedzieć.

– To było tak. Od wielu dni nie widzieliśmy ani sióstr Johansen, ani Doffena.

– Doffena?

– Psa – wtrąciła kobieta.

Rikardowi zaświtało w głowie:

– Białego teriera?

– Tak, prawie białego. Miał kilka brązowych plamek.

– Dobrze, proszę mówić dalej!

– No i w kuchni cały czas się świeciło, a przez pierwszą dobę coś stukało.

Rikard zmarszczył brwi.

– Słyszeliśmy, że ktoś stuka w głębi domu, jakby w jakąś rurę. Myśleliśmy więc, że siostry są w domu. A potem przestało stukać…

– Długo trwało to stukanie?

– Nie, może jeden dzień. Albo dwa – odparł mężczyzna.

– Doktor powiedział, że umarła już dawno – pospieszyła z zapewnieniem kobieta.

– Dzięki Bogu, że się nie męczyła – mruknął Rikard.

– Dziwne wydawało nam się to stukanie, ale my nie z takich, co to pchają nos w nie swoje sprawy. Każdy ma własne kłopoty. Ale potem zauważyliśmy, że na okrągło pali się u nich światło, a to wydało nam się dziwne, bo one były bardzo oszczędne. No to wybiliśmy okno i weszliśmy do środka. Z początku nic nie znaleźliśmy, ale potem zobaczyliśmy Olavę w piwnicy. Spadła ze schodów i złamała kość udową. Potem zamarzła na śmierć. Tak powiedział doktor, bo od razu go wezwaliśmy. Ciekawe zresztą, kto za to zapłaci?

– Nie musicie się o to martwić. Chciałbym jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tej Olavie Johansen. Czy ona była drobna i szczupła?

– Drobna i szczupła? Nie, to Agnes. Siostra – wyjaśnił mężczyzna. – Olava była gruba jak beczka, ciężko dyszała i nie powinna nigdy wchodzić na te schody.

– Ale gdzie wobec tego jest Agnes? I pies?

– Nie mamy pojęcia, nie widzieliśmy jej od dawna.

Rikard spróbował ustalić, kiedy ostatni raz widzieli Agnes z psem i kiedy słyszeli stukanie w rurę. Małżonkowie przy okazji wyjaśnili, że rura biegła wzdłuż schodów do piwnicy i właśnie w nią musiała uderzać Olava, znaleziono bowiem przy niej polano. Biedna kobieta, pomyślał Rikard, w miarę jednak napływających wyjaśnień zrozumiał, że musiała umrzeć dość szybko. Prawdopodobnie zasnęła i we śnie zmarła z zimna.

Bardziej jednak interesowała go Agnes. Wydawało się, że zniknęła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pojawił się Willy Matteus.

– Czy wiecie, jak ubierały się siostry? – spytał.

– Wiem dokładnie, jakie miały ubrania – bez zmrużenia oka oświadczyła kobieta.

– Agnes zwykle chodziła w szarym kapeluszu i w szarym płaszczu, prawda?

– Agnes? O, nie, nigdy nie przyszłoby jej to do głowy. To Olava wybierała dla niej stroje i biedna Agnes musiała chodzić w okropnym czerwonym kapeluszu i w swoim starym brązowym płaszczu. Od lat w tym samym, pewnie jakby go postawić, to by się nie przewrócił!

Rikard kilkakrotnie pokiwał głową. Zapomniał całkiem o swoich rozmówcach, wrócił myślą do wieczoru, kiedy pomógł na ulicy niedużej, zmieszanej damie w czerwonym kapeluszu i brązowym płaszczu. Tuż przed tym kobieta piskliwie wołała Doffena i Rikard kątem oka zauważył także niedużego teriera. Wielu świadków wspominało kobietę w czerwonym kapeluszu, której towarzyszył pies.

Później kobieta zniknęła bez śladu. Ale niewiasta, która pomogła Willyemu Matteusowi, z całą pewnością miała na sobie szary strój, wszyscy to poświadczyli, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Nie miała też psa.

Agnes Johansen okazała się więc ślepym torem.

Gdzieś jednak musiała przebywać! Powinna zostać poinformowana o śmierci siostry.

No cóż, niech zajmą się tym koledzy, on ma co innego do roboty.

Podziękował małżonkom i wybrał się do tak zwanej świątyni pastora Pruncka.

Rikard wiedział doskonale, gdzie znajduje się stary, nie używany szyb kopalni, nikt jednak od wielu lat nim się nie zajmował. A więc to tam postanowił schronić się pastor, by przeczekać zagładę świata! Rikard zabrał ze sobą dwóch kolegów, funkcjonariusza i aspiranta, chodziło wszak o wielu ludzi zamkniętych w pieczarze, i wszystkich należało odizolować.

Dano znać do szpitala i dyrekcja postanowiła przeznaczyć na ten cel jeszcze jeden budynek. Już wcześniej liczono się z tym, że przybędą kolejni podejrzani o zarażenie.

Ale sześćdziesiąt dwie osoby jednocześnie…? To wielki, ogromny problem, stwierdzono w szpitalu.

Z zewnątrz świątynia w niczym nie przypominała raju. Wiodły do niej zardzewiałe żelazne drzwi w skalnej ścianie. Doprawdy, pozostawało duże pole do popisu dla wyobraźni.

Rikard zastukał mocno.

Żadnej odpowiedzi.

– Policja! Otwierać w imieniu prawa!

Nadal cisza. Czyżby wewnątrz nikogo nie było? Pchnął drzwi, ale okazały się zamknięte od środka.

Nic im się chyba nie stało? Straszne myśli o zatruciu tlenkiem węgla, zamarznięciu, braku tlenu, a nawet masowym samobójstwie zakłębiły mu się w głowie, zanim wreszcie ze środka dobiegł głos:

– Przepadnij, mocy policyjna! – wołał pastor. – Nie macie prawa, by wstąpić do naszej uświęconej siedziby. Oto nastał dziś Dzień Sądu, zagłada czeka wszystkich mieszkańców świata, my zaś jesteśmy przygotowani, by w świętych szatach przejąć po was ziemię. Nie przerażą nas wasze groźby. Będziemy się chronić tutaj, aż wybije nasza godzina.

– Proszę przestać pleść bzdury, otworzyć te drzwi i wpuścić mnie do środka. To bardzo poważna sprawa!

– Żaden niewierny nie przestąpi tego progu. Za późno, by czołgać się i błagać o łaskę. Bramy raju pozostaną dla was zamknięte na całą wieczność!

Rikard i jego koledzy popatrzyli na siebie zrezygnowani. Rikard kilkakrotnie odetchnął głęboko, by nie unieść się gniewem.

– Pastorze Prunck, sprawa jest naprawdę najwyższej wagi! Udało nam się powstrzymać atak ospy (nie było to do końca prawdą, wszak nadal nie odnaleziono zaginionej kobiety), ale tu, w tej pieczarze, być może roi się od wirusów, a większość z was nigdy nie była szczepiona! Czy tego nie rozumiecie? Zagłada grozi nie tym mieszkańcom Halden, którzy znajdują się poza bramami waszej świątyni, jak to nazywacie, lecz wam, którzy w niej jesteście!

Zapadła długa cisza.

– Wypuśćcie przynajmniej najmłodsze dzieci! – apelował Rikard.

Z głębi dobiegł histeryczny, niezrozumiały krzyk, przerwany przez głos pastora. Potem Prunck znów zwrócił się do policjantów:

– Czy nie rozumiecie, że nas chroni Pan? Na nas zwykła ziemska zaraza nie ma wpływu.

Policjanci się naradzali. Żelazne drzwi wyglądały na solidne, nie mieli odwagi ich wysadzić. Ktoś z ludzi znajdujących się w środku mógłby zostać przy tym ranny. Dopóki zresztą członkowie sekty przebywali w zamknięciu, nie stanowili zagrożenia dla innych.

Wreszcie Rikard zawołał jeszcze raz:

– Jesteś tam jeszcze, Prunck?

– Pastor Prunck jest tutaj – odpowiedziano z godnością i z naciskiem na słowo „pastor”.

– Proponuję kompromis, mam nadzieję, że pan go zaakceptuje. Twierdzi pan, że świat ulegnie zagładzie jeszcze dzisiaj. Doskonale! Daję więc wam czas do jutra rana. Jeśli my wszyscy przeżyjemy, wyjdziecie stąd i dobrowolnie pozwolicie się odizolować w szpitalu.

– Przystanę na to z radością – odparł pastor z triumfem w głosie. – Zobaczymy, kto ma rację!

Policjanci odeszli. Zza drzwi dobiegł ich śpiew. Zabrzmiało „Alleluja”.

– Niewiele czasu mu zostało – mruknął funkcjonariusz. – Zapadł już zmrok.

Rikard uśmiechnął się gorzko.

– Będzie się na pewno tłumaczył tak samo jak wszyscy jemu podobni, że to jego błagalne modły ocaliły świat. Oni bywają śliscy jak węgorze.

– Mam wyrzuty sumienia – wyznał młody aspirant – że tak ich zostawiamy samym sobie. Zwłaszcza dzieci.

– To zrozumiałe – odparł Rikard. – Nie mamy jednak możliwości, by wyciągnąć ich stamtąd, dopóki przewodzi im ten fanatyk. Możemy się tylko cieszyć, że ten ich dzień sądu nastał już dzisiaj. Gorzej by było, gdyby miał nadejść za dwa tygodnie, wtedy musielibyśmy wysadzić drzwi.

– Przejdziemy się nabrzeżem? – spytał najmłodszy z całej trójki. – Może przypadkiem natrafimy na jakiś ślad tej zaginionej kobiety?

– To mało prawdopodobne, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy poszli tamtędy. A jak się miewa załoga „Fanny”?

– Burzą się, to oczywiste – odparł funkcjonariusz. – Głośno przeklinają całą historię, ale nigdzie ich to nie zaprowadzi.

– Można ich zrozumieć. Siedzenie przez wiele tygodni na małej szkucie niczym w więzieniu i w dodatku tracenie przez to pieniędzy nie jest szczególnie zabawne. Nie pojawiły się u nikogo objawy choroby?

– Na razie nie, a oni chyba powinni zachorować jako pierwsi, przecież Matteus przebywał na pokładzie długo, zanim dotarł tutaj.

– Zarażać zaczął dopiero w ciągu ostatnich dni. Ale… wracając do tej świątyni w grocie, postawimy chyba straże? Trzeba dopilnować, żeby nikt się stamtąd potajemnie nie wymknął i nie rozniósł zarazy. Nie sądzę wprawdzie, by groziło im jakieś szczególne niebezpieczeństwo, są narażeni, że tak powiem, z trzeciej ręki. Chodzi mi o to, że Vinnie Dahlen dotknęła Matteusa, Kamma Dahlen czyściła jej ubranie, a dopiero potem obie znalazły się w grocie. Nie ma więc chyba większego ryzyka, ale nie wolno nam przyjąć tego za pewnik.

– Postawimy kogoś na straży – zdecydował funkcjonariusz. – Zadbam o to jeszcze dziś wieczorem.

– Weź przynajmniej ze dwóch ludzi – powiedział Rikard. – Jeśli wszystkie sześćdziesiąt dwie osoby opuszczą schron jednocześnie, niełatwo będzie nad nimi zapanować.

Wędrowali ulicami Halden w stronę centrum. Zmrożone błocko chrzęściło pod nogami, nad twierdzą Fredriksten pokazał się księżyc. Mróz szczypał w uszy.

– A już sądziłem, że udało mi się ustalić nazwisko zaginionej kobiety – westchnął Rikard. – Wydawało się tak blisko! Agnes Johansen… A jednak to nie ona.

– To jakaś wielka tajemnica – orzekł funkcjonariusz. – Wiesz, Rikardzie, zapomniałem ci o czymś powiedzieć. Ta młoda kobieta, która jest w szpitalu, Vinnie Dahlen, telefonowała po południu i chciała z tobą rozmawiać.

– Naprawdę? – Zdziwiony Rikard przystanął. – Pewnie akurat wtedy, kiedy wyszedłem na chwilę. Nie wiesz, o czym chciała mówić?

– Płakała i mówiła, że się boi. Twierdziła, że nastał dzień sądu. Próbowałem uspokoić ją, mówiąc, że pastor to zwyczajny oszust i szalbierz, ale ona była ogromnie wzburzona. Najwidoczniej ma do ciebie wielkie zaufanie.

– Biedna dziewczyna – westchnął Rikard. – Dziś wieczorem pewnie już nie wpuszczą mnie na oddział, ale mogę do niej zadzwonić.

– Świetnie, wydaje mi się, że jest jej niezwykle ciężko.

– I to jak jeszcze!

Młody chłopiec, świeży nabytek policji, tak świeży, że nie otrzymał jeszcze munduru, idąc bawił się końcami płomiennie czerwonego szalika.

– ”Jesteśmy przygotowani, by w świętych szatach przejąć po was ziemię”. Mój Boże, to przecież czyste bluźnierstwo.

– I to najgorszego gatunku – zgodził się Rikard.

Skręcili w stronę nabrzeża i wkrótce ujrzeli ciemne szczeliny w błękitnym lodzie skuwającym wodę. Ponury zimowy obrazek, od którego ciało przenikał dreszcz.

Pastor rozgorzał podnieceniem.

A więc nastał dzień, w którym świat zachłyśnie się ze zdumienia, że dokładnie spełniają się jego proroctwa. jego sława rozniesie się po wszystkich…

Ach, prawda, po końcu świata nie pozostanie nikt, kto będzie świadkiem jego triumfu, tylko ta żałosna, nieliczna gromadka. Szkoda!

W jakiś sposób musi rozgłosić swe przesłanie o zbliżającej się zagładzie, zanim ona nastąpi.

Choć, prawdę powiedziawszy, pora na to była już dość późna.

Zgromadzeni byli dziwnie niespokojni, niemal ekstatycznie podnieceni. Należało zająć ich modlitwą, wznosić dodające otuchy okrzyki. Prunck uważał, że Bóg pozwala już nieco zbyt długo czekać na dźwięk trąb archanielskich. Kilka bakcyli, to zbyt skromnie. Pastor oczekiwał wyraźniejszych znaków. Radio nie podawało żadnych informacji o katastrofach i masowych zgonach, jak zwykle mówili tylko o rybołówstwie. Czy te zakute łby nie rozumieją, co się dzieje? Światu pozostało do końca ledwie kilka nędznych godzin, a oni wciąż swoje o połowach śledzi w rejonie Sklinna!

To on powinien być teraz w radiowym studio, tak, właśnie on! Z drugiej jednak strony nie chciał, by ludzie masowo ocalili swe nędzne istnienia, wszak tylko ci, którzy wierzyli w niego, Pruncka, mieli dostąpić łaski.

Pastor w pośpiechu nie zauważył, że traktuje samego siebie jako wcielenie Chrystusa, zbyt zajęty był roztrząsaniem dylematu: czy odebrać całemu światu możliwość skorzystania z łaski, czy też zakosztować sławy jednego z wielkich proroków?

Wśród jego uczniów pojawiło się wielu wątpiących, zorientował się już wcześniej. Ludzie bardziej bali się wybuchu epidemii ospy, który podobno był możliwy tylko wśród nich, niż katastrofy, która niszczy cały świat. To prawdziwe przekleństwo, że te dwie diabelskie kobiety Dahlen sprowadziły na nich zarazę! To wstrętne, bezwstydne, przeklęte!

Ale… o czym to on myśli? On przecież, wszyscy w jego grupie, są nietykalni, znajdują się pod jego, Pastora Pruncka, ochroną, nic złego nie może im się stać. On należy do wybranych, cóż znaczy kilka małych żałosnych bakterii?

Prunck nie odróżniał bakterii od wirusów, ale on przecież był ponad takie przyziemne sprawy.

Podeszła do niego jakaś kobieta z dzieckiem na ręku.

– Mała ma gorączkę, pastorze. Może powinnam pójść z nią do lekarza?

Patrzył na nią surowo, z góry.

– Zachwiałaś się w swej wierze? Wiesz przecież, że zostałem wyznaczony, by doprowadzić was wszystkich do raju!

– Och, ale przecież nie mamy jeszcze umierać?

– Oczywiście, że nie. Najpierw ziemia będzie należała do nas, a potem udamy się na niebieskie pastwiska.

– Sporo myślałam o swoich rodzicach… Oni nie powinni zginąć, czy nie ma dla nich żadnego ratunku?

– Okazali mi wzgardę, spotka ich za to kara.

Kobieta załkała i wróciła na swoje miejsce. Prunck w pośpiechu zapomniał położyć dłoń na główce dziewczynki i powiedzieć: „Bądź zdrowa!” Ale miał na to jeszcze czas, niedługo już tylko oni zostaną na ziemi.

Zaniepokojony spojrzał na zegarek. Jeszcze trzy godziny do północy.

Uczyń coś wreszcie, Boże! Uderz, zadaj ten najdotkliwszy cios! Jesteśmy przygotowani na huk, który oznajmi nam, że wszystko na zewnątrz obraca się w ruinę!

Trzej policjanci wędrowali wzdłuż nabrzeża. Wielkie statki, które poprzednio tu cumowały, odpłynęły, a żaden nowy nie przybił. W tych strasznych dniach nikt nie chciał przybywać do Halden.

Mężczyźni dotarli do miejsca przeprawy na Sauoya. Schody prowadzące do wody starannie spłukano i zdezynfekowano, tak samo jak łódź Pettersena. Jak wszystkie łodzie znajdowała się teraz przy Sauoya. Nikt, kto nie był zmuszany najwyższą koniecznością, nie wyprawiał się do Halden. Wieczorne życie miasta przestało istnieć.

Kawały kry z chrzęstem obijały się o siebie i o kamienny pomost. Zimowy wieczór był nieprzyjemny, każdy marzył o domowym zaciszu.

– Jak człowiek może ot, tak, rozpłynąć się w powietrzu? – zastanawiał się funkcjonariusz. – Musiała przecież czytać albo słyszeć o epidemii ospy. Czy ona też jest jedną z tych, co to chowają głowę w piasek? Próbuje zapomnieć, że była tutaj i pomogła choremu? A może tak boi się władz, że nie śmie dać się rozpoznać?

– Niemożliwe, by taka drobna starsza kobieta do tego stopnia bała się ludzi, skoro okazała miłosierdzie i pomogła dorosłemu mężczyźnie wsiąść do łodzi – stwierdził Rikard. – To naprawdę niepojęta historia!

– Może była w Halden tylko z wizytą? – podsunął najmłodszy.

Rikard skierował wzrok na niego.

– Chyba czyta gazety i słucha radia bez względu na to, gdzie jest?

Zmarszczył czoło i w zdumieniu przyglądał się młodemu policjantowi.

– Co się stało? – spytał chłopiec ze zdziwieniem. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?

– Czyżby pamięć aż tak mnie zawodziła? Gotów bym przysiąc, że miałeś na szyi czerwony szalik!

Chłopak opuścił głowę.

– Ale przecież… co to, do licha…

Funkcjonariusz stwierdził w osłupieniu:

– Przecież ten szalik jest całkiem szary!

Rikard spojrzał w górę na latarnię.

– To żółte światło! Żółte światło, dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej? W jego blasku wszystkie kolory wydają się szare! Prawdopodobnie brązowy też wygląda jak szary, tak, popatrz na swoje rękawiczki, były brązowe, prawda?

– Tak – odparł chłopak. – A teraz są szare?

Przez chwilę stali w milczeniu.

– A więc to jednak była Agnes Johansen! – zawyrokował funkcjonariusz.

– Teraz najważniejsze, by ją odnaleźć. Ją i jej psa. Wydaje się, że zapadli się pod ziemię. Ale teraz wiemy przynajmniej, kogo szukamy!

Загрузка...