ROZDZIAŁ XIII

Nataniel ze swymi kręconymi włosami, przyciętymi z grzywką na pazia, i buzią marzyciela wyglądał, jakby wyjęto go z arcydzieła nadwrażliwego artysty. Był bardzo podobny do swej matki, cudownie pięknej Christy. Miał złotobrązową cerę i wielkie, niesamowite oczy, nos uformowany tak kształtnie, jak czasem spotyka się u Angielek czy Irlandek, a usta regularne i pełne wyrazu.

Ale wcale nie jego frapująca uroda tak uderzyła Vinnie. Zdumiał ją przede wszystkim kolor jego oczu. Były ogniście żółte, o niespotykanym odcieniu i intensywności barwy. A gdy spojrzał na nią, rozżarzyły się badawczo i przenikliwie. Wokół chłopca unosiła się aura dostojeństwa, ale i coś więcej. Czytała w jego oczach bezbrzeżny smutek, dręczącą go wiedzę o ludziach i zrozumienie.

Jej pierwsza myśl graniczyła z absurdem. To leśny troll, on nie należy do naszego świata, przybywa z krainy, w którą ludzie dawno przestali już wierzyć.

Potem doszła do wniosku, że określenie „troll” nie jest właściwe. Nataniel był istotą. Jaką? Trudno było znaleźć dla niej imię.

Nie był złym duszkiem, ale skąd się tu wziął?

Pozostali członkowie rodziny zauważyli zainteresowanie chłopca Vinnie i nagle malec się uśmiechnął. Podszedł do niej, ujął ją za rękę i bez wahania poprowadził do Christoffera.

– Wiesz, trochę się przestraszyłem – powiedział do Vinnie jasnym głosikiem. – Bałem się, że umrzesz. Ale Christoffer ci pomoże, prawda, Christofferze?

Christoffer Volden przenosił wzrok z chłopca na Vinnie i z powrotem. Wreszcie powiedział:

– Oczywiście, możecie mi zaufać. Rozumiem, że poślubisz Rikarda, Vinnie, a więc witaj w rodzinie!

– Ale ja… – zaczęła, bo przecież jeszcze nie odpowiedziała na oświadczyny Rikarda, a zresztą skąd mogli o wszystkim wiedzieć? Żadne z nich do niczego jeszcze się nie przyznało!

– Jeśli Nataniel tak twierdzi, to na pewno tak będzie – uśmiechnął się do niej Rikard, ale oczy miał dziwnie zasmucone. – Przykro mi tylko, że tak to się odbywa.

– Nie wiem, o czym mówicie – oświadczyła zmieszana Vinnie.

– Wylejesz wiele łez – znów odezwał się do niej chłopczyk. – Ale będziesz się także cieszyć. I wszystko ułoży się szczęśliwie.

Spostrzegła, że cała rodzina patrzy na nią ze smutkiem.

– Co to ma znaczyć? – zapytała.

– Wyjaśnimy ci później – odparł Andre. – Moja matka wie wszystko. Ona ci wytłumaczy.

Jego matka? Benedikte? Vinnie nie miała jeszcze okazji jej poznać.

Staruszek o dobrych oczach, który nosił imię Henning, położył jej rękę na ramieniu.

– Dawno temu postanowiono, że pokolenia nie mogą pojawiać się równo, abyśmy lepiej byli uzbrojeni, kiedy nadejdzie czas walki. I to właśnie się spełnia. Ale widzę, że moje słowa jeszcze bardziej zamieszały ci w głowie. Moja córka Benedikte wyjaśni ci to najlepiej, o ile starczy ci cierpliwości, by poczekać, aż ona znajdzie czas.

– Ach, oczywiście – odpowiedziała. Czuła dławienie w gardle, wszystko brzmiało tak strasznie, wolałaby, aby Nataniel nic nie mówił. Ale on był przecież tylko dzieckiem.

Wyszła do nich starsza kobieta, wielka, niezgrabna i brzydka, lecz biła od niej taka siła, autorytet i dobroć, że Vinnie poczuła ogarniające ją wzruszenie.

Po jej oczach znać było zmęczenie, Vinnie zauważyła, że i one są żółte.

Benedikte ciepło przywitała Vinnie i Rikarda i poprosiła, by od razu weszli do Sandera.

– Ale ja nie powinnam… – wyjąkała Vinnie.

– Owszem, powinnaś – przerwali jej chórem. – To bardzo ważne.

Rikard ujął ją za rękę i przeszli do pogrążonego w półmroku pokoju. Benedikte kroczyła za nimi.

– Rikard jest tutaj, Sanderze – powiedziała do leżącego w łóżku męża. – I jest z nim jego przyszła żona.

Skąd oni to wiedzą? Znów coś zaprotestowało w duszy Vinnie. Owszem, pragnę poślubić Rikarda bardziej niż czegokolwiek pod słońcem, ale to przecież nie zostało jeszcze oficjalnie ogłoszone. Rikard też nic im nie powiedział, chciał poczekać na moją decyzję.

Najdziwniejsze, że oni w ogóle nie mieli wątpliwości, oni po prostu wiedzieli! Wiedzieli, jaka będzie jej odpowiedź, choć Rikard przedstawił ją tylko, mówiąc: „To Vinnie. Lavinia Dahlen. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi”.

Szczególnie dobrze zdawała się wiedzieć o wszystkim para o żółtych oczach. Mały Nataniel i Benedikte.

Sander Brink wyciągnął do Rikarda drżącą dłoń, a wielkolud pochylił się i utulił dziadka w długim uścisku.

Potem Rikard przedstawił Vinnie.

Sander, dziadek Rikarda, profesor, długo z nimi rozmawiał. Umysł miał jasny, tylko ciało już się poddało. Bardzo się cieszył, że Rikard nareszcie znalazł tę, z którą, jak powiedział, chciał dzielić życie. Prosił też, by Vinnie troszczyła się o jego wnuka, który jest wspaniałym, dobrym chłopcem, ale bardzo wrażliwym i zapominalskim.

– To jedyna cecha, jaką odziedziczył po mojej profesorskiej rodzinie – roześmiał się. – Poza tym jest tak zwyczajny, że aż szkoda.

Vinnie nie postrzegała Rikarda jako osoby wrażliwej, dla niej był silną, bezpieczną opoką, Kiedy jednak głębiej się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że starzec ma rację.

Rikard musiał opowiedzieć, jak się poznali. Stary profesor słyszał bowiem o epidemii ospy i wszystko to bardzo go interesowało. Zauważyli jednak, że rozmowa odbiera mu siły, po kolejnych uściskach powiedzieli więc dobranoc i wyszli. Oboje zdawali sobie sprawę, że jest to pożegnanie na wieki.

– Cieszę się, że przyjechałam – szepnęła Vinnie, ukradkiem ściskając Rikarda za rękę.

– Ja także – odszepnął. – Dziadek cię polubił, Vinnie. Zostaniesz?

Wiedziała, że nie chodzi mu tylko o ten dzień.

– Tak, Rikardzie, zostanę.

– Dziękuję. Myślę jednak, że najpierw powinnaś wysłuchać, co babcia ma ci do powiedzenia. To bardzo ważne.

– Dlatego, że Nataniel tak się zachował?

– Tak, i dlatego, że historia naszego rodu jest niezwykła.

– Wspominałeś już o tym kilkakrotnie, bardzo chciałabym ją poznać.

– Już niedługo. Wcale nie jest pewne, czy potem będziesz mnie jeszcze chciała.

– Co ty tam wiesz! – uśmiechnęła się Vinnie.

Choć na początku doznała prawdziwego wstrząsu, to jednak wśród tych ludzi czuła się w niezwykły sposób wolna. Z nikim jeszcze nie rozmawiała tak otwarcie, bez wysiłku.

Ale też prawdą było, że nie musiała już obawiać się surowych, nieprzychylnych spojrzeń ciotki Kammy.

Biedna ciotka Kamma! Nie powinno być tak, że czyjaś śmierć przynosi ulgę.

Znów zaczęły ją gnębić wyrzuty sumienia. Próbowała choć przez chwilę pomyśleć ciepło o ciotce Kammie, ale mimo że z całych sił się starała, nie umiała znaleźć powodu.

Sander Brink zmarł tej nocy. Pod koniec chciał już tylko, by zostali przy nim Benedikte i Nataniel. Wcześniej rozmawiał kolejno ze wszystkimi, najdłużej z Andrem i Mali, synem i synową.

Gdy stało się jasne, że koniec jest już bliski, był przy nim także Christoffer, występując przede wszystkim w roli lekarza. Christoffer opowiedział im później, że Sander trzymał dłoń Nataniela w swojej aż do chwili, gdy przestał oddychać. A chłopiec siedział spokojnie, bez strachu.

Kiedy Sander umarł, Nataniel westchnął głęboko i wyjaśnił z ciepłym uśmiechem, że wujkowi Sanderowi jest teraz dobrze, spotkał się z tymi, których znał.

Benedikte zdumiona poprosiła, by wytłumaczył jej to.

Tak, powitali go jego przodkowie, matka i ojciec. Nie było natomiast z nimi starszego brata, bo Sander nigdy nie darzył go sympatią. Tak, tak, nie tylko Ludzie Lodu spotykają po śmierci swych przodków, czeka to wszystkich, choć w inny sposób. Ludzie Lodu uczestniczą w wydarzeniach w świecie żyjących, zwykli śmiertelnicy po prostu przechodzą w inną sferę i spotykają tylko tych, których pragną zobaczyć.

Christoffer zapytał wówczas, czy nie lepiej byłoby, gdyby zetknęli się także i z tymi, z którymi nie układało się im najlepiej, by mogło dojść do ugody, ale Nataniel uśmiechnął się tylko, jakby nieobecny duchem. „Myślisz teraz o niebie i raju, ale to jest trochę inaczej”.

Więcej nie chciał powiedzieć, no ale ile można wymagać od czterolatka?

Rikard jednak wiedział swoje. Antypatia do innej ludzkiej istoty może być głęboka i płynąć znikąd. Czasami po prostu nie da się jej przezwyciężyć i przejście do innej sfery niewiele tu pomoże. Rikard znał kilkoro ludzi, których nie mógł znieść, a oni także nie znosili jego, choć nigdy nie padło między nimi żadne złe słowo. Za skarby świata nie chciałby ich spotkać po śmierci.

Nataniel więc miał rację. Jak zwykle.

Przy śniadaniu, spożywanym, co oczywiste, w atmosferze przygnębienia, Henning zapytał:

– Kochana Christo, coś ci leży na sercu, prawda?

Christa drgnęła.

– Czy aż tak bardzo to po mnie widać?

Wszyscy przyświadczyli jej zgodnym chórem.

Westchnęła.

– Nie chciałam mówić o tym wczoraj wieczorem, kiedy wszystkich nas zajmowała choroba Sandera. Ale…

Rozejrzała się, sprawdzając, czy Nataniela nie ma w pobliżu, ale chłopiec na podwórzu bawił się z Blancheflorem.

– To… to było wczoraj, kiedy mieliśmy wyjeżdżać z domu. Szukałam czapki dla Nataniela w szufladzie jego komody. I wtedy to odkryłam.

Patrzyli wyczekująco.

– Alrauna zniknęła.

– Co takiego? – Henning poderwał się z miejsca, a Benedikte przerażona wpatrywała się w Christę bez słowa.

– Najdroższy przyjaciel Ludzi Lodu – westchnął Andre. – Ale chyba ją odnalazłaś?

– Nie, Abel i ja szukaliśmy wszędzie, dlatego wczoraj trochę się spóźniliśmy.

– Ale chłopiec? Co on na to?

– Nie chciałam go pytać, był do niej ogromnie przywiązany.

– Czy mógł ją gdzieś zawieruszyć? – dopytywał się Vetle.

– To nie do pomyślenia! Przypomnieliśmy sobie jednak, że Nataniel od kilku tygodni nie wspominał o mandragorze. Od czasu, gdy…

– Aha – rzekł uspokojony Henning.

– Tak, my też doszliśmy do takiego wniosku. Odwiedziny czarnych aniołów. Teraz wiemy, co robili w jego pokoju.

– Anioły zabrały mandragorę? – nie dowierzał Rikard. – Dlaczego?

– Nie wiem. W ogóle tego nie rozumiem – stwierdziła Christa. – Jasne jest jednak, że całkiem wymazały ją z pamięci Nataniela, nie mówił o niej, kiedy szykowaliśmy się do wyjazdu, a przecież zawsze wszędzie chciał ją ze sobą zabierać.

– To znaczy, że całkiem zapomniał? – spytał Vetle.

– Tak. Tak samo jak zapomniał o wizycie czarnych aniołów.

Abel dodał:

– Muszę przyznać, że tak naprawdę to przyjęliśmy to z ulgą. Przez cały czas niepokoiliśmy się, że czarne anioły odprawiły nad chłopcem jakiś magiczny rytuał. Dla nas to dobra nowina, że chodziło o mandragorę.

– Choć ta strata ogromnie nas zabolała – wtrąciła Christa.

– To prawda – przyznał Henning. – I mnie bardzo jej brakuje.

– Mnie także – powiedziała Benedikte, a pozostali pokiwali głowami.

– Nie pojmuję tylko, na co im mandragora – zastanawiał się Christoffer.

Henning usiadł wygodniej.

– Może spełniła już swoją rolę u Ludzi Lodu? Pozwolono jej na spoczynek po długiej i wiernej służbie?

Wszyscy przyjęli jego słowa z powątpiewaniem. Prawdą było, że mandragora pomagała rodowi przez wiele setek lat, ale tak bardzo była przywiązana właśnie do Nataniela. A on miał przecież jeszcze całe życie przed sobą!

I co oznaczały błyskawice? I zaklinanie? Niepojęte!

Vinnie została jeszcze po pogrzebie. Wszyscy tego pragnęli, a ona także chciała przebywać jak najdłużej z Rikardem, no i ciekawa była rozmowy z Benedikte.

Ale nikt nie mógł żądać, by Benedikte odbyła z nią taką rozmowę, dopóki jej ukochany Sander nie spocznie w ziemi.

Następnego wieczoru po pogrzebie Benedikte poprosiła Vinnie do siebie. Nastolatki zajęły się rozbrykanym pudlem.

Vinnie nastawiała się, że usłyszy niezwykłą historię, mimo wszystko okazała się nieprzygotowana na taki wstrząs.

Benedikte nakryła stolik do herbaty, wystawiła ciasteczka, które jeszcze zostały po stypie. Z początku rozmawiały o wspomnieniach z czasów przeżytych z Sanderem i jasne było, że Benedikte bezgranicznie za nim tęskni. Kiedy jednak w filiżankach na dnie została już tylko odrobina herbaty i odsunęły półmisek z ciasteczkami, starsza kobieta zaczęła mówić:

– Nasza historia jest długa i zawikłana, nie mogę jej opowiedzieć w całości. Pozostawiam to Rikardowi, kiedy będziecie mieli więcej czasu. Sądzę jednak, że powinnam zacząć od Anny Marii, praprababci Christy, która żyła w dziewiętnastym wieku. Ona i jej mąż długo pozostawali bezdzietni.

Benedikte złapała się za głowę.

– Uff, nie! Znów zaczynam od niewłaściwego końca! Czy Rikard mówił ci o Tengelu Złym?

– Nie, niedokładnie. Mówił tylko, że miał przodka, który zawarł pakt ze Złym.

– Niezupełnie ze Złym; tym, którego odpowiednikiem jest Szatan. Nasz przodek Tengel zaprzedał się Złu, tej potwornej sile, która obejmuje Szatana, Lokego i Arymana, i wszelkie złe moce dualistycznych religii na świecie. Wiem, że to brzmi dość niejasno, ale staram się wyrazić jak najprościej. Obiecano mu wieczne życie i władzę nad całą ludzkością, pod warunkiem jednak, że złoży w ofierze jednego ze swych potomków w każdym pokoleniu.

– Złoży w ofierze? – wytrzeszczyła oczy Vinnie.

– Tak. Mieli oni wstąpić w służbę zła. Ale jeden z naszych przodków, Tengel Dobry, zdołał to odwrócić, przynajmniej częściowo. Wielu z nas, dotkniętych przekleństwem, próbowało stać się dobrymi ludźmi.

– Poczekaj chwilę, proszę, ty jesteś jedną z dotkniętych, prawda?

– Tak.

– I… Nataniel?

– On także. Jego jednak nazywamy wybranym. Och, nie, to znów zbyt zawikłane, Rikard wyjaśni ci wszystko szczegółowo, Powinnaś też przeczytać nasze kroniki. Sporo ich się już zebrało. Ale na razie skoncentrujmy się na tym, że w każdym pokoleniu pojawiał się jeden dotknięty. Później rodzili się także wybrani, ale to inna historia, związana z Shirą. W każdym razie pokolenia następowały po sobie niezwykle równo, to znaczy dzieci w różnych gałęziach rodu były zawsze w tym samym wieku. Tak było do czasu, gdy Anna Maria i Kol długo pozostawali bezdzietni ku wielkiemu zdumieniu i żalowi całego rodu.

Benedikte upiła łyk niemal całkiem już wystygłej herbaty.

– Wówczas Heike, jeden z naszych wielkich dotkniętych, skontaktował się z naszymi przodkami i…

– Poczekaj chwilę! Z przodkami?

– Tak, nam, dotkniętym, czasami się to udaje. A już zwłaszcza Heikemu. Powiedzieli mu, że to celowe. Annie Marii i Kolowi dziecko urodzi się już niedługo, aby ów szczególny wybrany, ten, który kiedyś podejmie walkę z Tengelem Złym, mógł liczyć na pomoc i wsparcie jeszcze jednego dotkniętego z następnego pokolenia. Rozumiesz?

– Chyba tak – odparła Vinnie niepewnie, uważając, że to wszystko brzmi zbyt fantastycznie, ale Benedikte wydawała się taka poważna. – Czy mam to rozumieć tak, że Rikard i Nataniel należą do tego samego pokolenia? Choć jest między nimi dwadzieścia lat różnicy?

– Tak właśnie jest.

Vinnie zaczęła odczuwać niejasny lęk.

– A Nataniel…? Czy to on jest tym szczególnym wybranym?

– Tak, to on. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Czekaliśmy na niego przez czterysta lat. Kiedyś w siedemnastym wieku już się urodził ten wybrany, miał na imię Tarjei, ale został zabity przez dotkniętego, zanim ktokolwiek zrozumiał, że to właśnie na niego czekamy. Ale Nataniel ma o wiele, wiele większe szanse.

– Dlaczego?

– Nosi w sobie pięć potężnych sił. Jest szczególnym wybranym z rodu Ludzi Lodu, ale pochodzi także z rodu czarnych aniołów. W jego żyłach płynie krew Demonów Nocy i Demonów Wichru. No i jest siódmym synem siódmego syna.

Vinnie, wychowana w surowym, religijnym domu, wcisnęła się w oparcie fotela. Zastanawiała się, czy siedząca naprzeciwko niej kobieta nie jest przypadkiem szalona. Ale Rikard także wspominał kiedyś przy jakiejś okazji o czarnych aniołach. Chyba wszyscy obecni w tym domu nie mogli być chorzy na umyśle?

– Widzę, że mi nie dowierzasz – uśmiechnęła się Benedikte ze smutkiem. – Ale też nie spotkałaś Imrego.

– Kim jest Imre?

– No właśnie, kim on jest? Jego dziadkiem był Lucyfer.

– O, z tego nie należy żartować – powiedziała Vinnie z oburzeniem,

– Patrzysz na Lucyfera jak na diabła, ale to nie jest słuszne, Lucyfer to upadły anioł światła, który zmienił się w czarnego anioła.

Vannie, starając się być uprzejma, zapytała niechętnie:

– To znaczy, że Imre też jest czarnym aniołem?

– Po części. Jego babką była Saga z Ludzi Lodu, upragnione dziecko Anny Marii i Kola. Spotkała Lucyfera i urodziła jego synów: Bliźnięta. Dobrego i złego, jednego z najciężej dotkniętych przekleństwem w dziejach Ludzi Lodu. Marco, ten dobry, obdarzony był niezwykłymi zdolnościami, które odziedziczył po nim jego syn Imre. Tengel Zły wie, że istnieje ktoś o niespotykanej mocy, która może mu się przeciwstawić, ale nie widzi Imrego. Dostrzec go może tylko wtedy, gdy Imre przebywa tu, w Lipowej Alei, albo w Dolinie Ludzi Lodu. Dlatego Imre tak rzadko się tu pokazuje, tak jak i przedtem Marco.

– A mały Nataniel? Czy… czy wasz zły przodek i jego się boi?

– Powinien. Jak widziałaś, Christa i Abel jak najprędzej stąd odjechali do domu na drugim krańcu Oslo. Nie mamy odwagi zatrzymywać tu chłopca na dłużej.

Vinnie westchnęła zrezygnowana.

– Powinnam potraktować to wszystko jak bajkę, ale zbyt wielkim darzę was szacunkiem. Poza tym mam straszne, naprawdę straszne wrażenie, że Nataniel przekazał mi jakieś szczególne wieści.

– Bo to prawda – pokiwała głową Benedikte. – Nie wszystko bowiem jeszcze ci opowiedziałam. Matkom, które wydają na świat dotkniętych z Ludzi Lodu, grozi śmierć.

– Rikard wspominał mi o tym w związku z tobą, twoja matka zmarła przy twoim urodzeniu.

– Tak. A mimo wszystko… chociaż nie jestem pięknością, nie jestem też najgorsza wśród dotkniętych. To mogą być prawdziwe potwory.

– A więc to, co Nataniel powiedział mnie i Christofferowi, miało znaczyć: Jeśli poślubisz Rikarda, urodzisz dziecko dotknięte przekleństwem. Christoffer jako lekarz uratuje ci życie. Czy tak?

– Właśnie tak. Wszyscy od razu to zrozumieliśmy. Dlatego Rikard tak się zasmucił. Rozmawiał o tym ze mną. Ze względu na ciebie jest gotów pozostać kawalerem, chociaż on naprawdę cię kocha.

Vinnie przełknęła ślinę. To było za dużo jak na jeden raz.

– Ale wówczas Nataniel pozostanie bez wsparcia?

– Nic na to nie poradzimy.

– Zrozumiałam jednak, że Christoffer może uratować mi życie?

– Cesarskie cięcie jest obecnie niemal na porządku dziennym. Ale wychowanie dotkniętego dziecka to wielkie obciążenie, o tym właśnie myślał Rikard.

Odwaga nigdy nie należała do najbardziej charakterystycznych cech Vinnie, teraz jednak nagle poczuła się niezmiernie silna. Wyprostowała się i powiedziała:

– Jeśli Rikard nie boi się takiego ciężaru, to i ja się nie boję.

Benedikte wstała i podniosła Vinnie z fotela. Mocno objęła młodą kobietę.

– Witaj w rodzinie, Vinnie. Chodź, zawołamy Rikarda, powiemy mu o wszystkim. A poza tym – dodała Benedikte, nadal ściskając Vinnie – poza tym nic nie wiadomo, możesz także urodzić takie dziecko jak Nataniel, piękne i doskonałe pod każdym względem.

– Oczywiście – zaśmiała się Vinnie nerwowo.

Wiedziała jednak, że tak nie będzie. Pamiętała smutek w oczach Nataniela.

„Wylejesz wiele łez”, powiedział chłopczyk.

To znaczy chyba, że wyda na świat jednego z potworów! „Ale będziesz się także cieszyć – mówił dalej Nataniel swym delikatnym dziecięcym głosikiem. – I wszystko ułoży się szczęśliwie”.

Jak powinna to rozumieć? Miała jeszcze czas, by się wycofać. Mogła zapobiec temu, by maleńkie dziecko wzrastało w oczekiwaniu na straszliwy, nieznany los, na walkę z… samym złem?

Ale w takiej sytuacji Nataniel musiałby sam podjąć walkę albo też komuś innemu z pokolenia Rikarda, Mari, Jonathanowi albo Karine, urodziłoby się takie dziecko.

A może dziecko jej i Rikarda pragnie żyć? Czy jej wolno odmówić żywej istocie przyjścia na świat?

Vinnie wiedziała, że chce związać się z Rikardem, z nikim innym. Gdyby teraz powiedziała „nie”, żałowałaby tego całe życie, bo nawet jeśli mogła sobie wyobrazić poślubienie innego mężczyzny, wiedziała, że prawdopodobnie nie ma szans na znalezienie innego kandydata na męża. A zresztą nie chciała nikogo poza Rikardem.

Nie miała więc trudnego wyboru, choćby ze względu na siebie. Ale co na to Rikard? I ich, na razie nawet nie planowane, dziecko?

Czy kiedyś usłyszy od niego gorzkie oskarżenia? Za to, że zostało spłodzone do takiego życia?

Vinnie nie wiedziała o tym, ale podobne wątpliwości miała większość kobiet z tego niezwykłego rodu, i te, w których żyłach płynęła krew Ludzi Lodu, i te, które związały się z rodziną przez małżeństwo. Wiedziały, jak straszne podejmują ryzyko, dla siebie i dla dziecka. A jednak decydowały się na urodzenie potomka.

Vinnie właściwie także już podjęła decyzję.

Ale ostatnie słowo należy do Rikarda.

Powrócili do Halden nie przeprowadziwszy rozstrzygającej rozmowy. Oboje chcieli dać sobie nawzajem dość czasu na przemyślenia, chodziło wszak o życie trojga ludzi.

Ale ich oddanie wciąż się pogłębiało. Rikard co prawda jeszcze nawet jej nie pocałował, oboje chcieli być absolutnie pewni, zanim zdecydują się na coś więcej.

Tak wiele wszak musieli wziąć pod uwagę. Zaraz po powrocie do Halden Rikard zajął się aferą związaną z Hansem-Magnusem. Jego koledzy rozmawiali już z młodym kadetem, który, oczywiście, wypierał się wszystkiego. Zapraszał, by odwiedzili koszary przy twierdzy Fredriksten i przeszukali jego skromny pokój. Na pewno nie znajdą tam żadnych rzeczy z Bakkegarden!

Co więc mógł z nimi zrobić?

Rikard wybrał się tam już następnego dnia po przyjeździe.

Hans-Magnus był chodzącą uprzejmością. Czarował szerokim uśmiechem, elegancko palił długiego, czarnego papierosa, prawdopodobnie dlatego, że wyglądało to dość ekstrawagancko.

– Nie, zapewniam pana, konstablu, że po tym, jak moją matkę i jej podopieczną dotknęła ta straszna choroba, moja noga nie postała w Bakkegarden.

– Wiedział pan, że dom zdezynfekowano.

Było to ze strony Rikarda proste stwierdzenie faktu, zdawał sobie bowiem sprawę, że Hans-Magnus jest świetnie poinformowany.

Kadet uniósł w górę brwi i nonszalancko wypuścił dym.

– Zdezynfekowano… czy naprawdę można ufać, że zniszczono absolutnie wszystkie te maleńkie bakterie?

– To nie bakterie, to wirusy – poprawił go Rikard nie bez satysfakcji.

– O, to drobnostka – prychnął Hans-Magnus wzruszając ramionami. – Tak czy inaczej nie wiem, gdzie podziały się wszystkie meble i inne starocie. Pewnie Vinnie sama wszystko sprzedała i nie chce się do tego przyznać.

Mało brakowało, a Rikard uderzyłby aroganckiego młodzika.

– Vinnie niczego takiego nie zrobiła – syknął przez zęby. – Cóż, jeśli nie chce pan z nami współpracować, będziemy zmuszeni sami się tym zająć.

– Uważam, że od dłuższego czasu nic innego nie robicie – odparł drwiąco Hans-Magnus. – I nie znaleźliście dosłownie nic. Sam chciałbym wiedzieć, co się z tym wszystkim stało, bo przecież spora część tego należy do mnie.

Rikard odszedł trzęsąc się z wściekłości. Utrze nosa temu zarozumiałemu idiocie, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jakiej dokona w życiu.

Do Vinnie przyszła z wizytą Agnes, która wprost uwielbiała odwiedzać Bakkegarden bez względu na to, czy były tam meble, czy też nie.

– Muszę ci coś powiedzieć, Vinnie – oznajmiła drobna dama. – Zmieniasz się wprost z dnia na dzień. Z początku nie zwracało się na ciebie uwagi, ale teraz stałaś się… prawdziwą osobowością. Liczącą się kobietą.

– Och – roześmiała się Vinnie zażenowana. – Trudno mi w to uwierzyć. Ale to naprawdę niezwykłe, ile może zrobić dyskretny makijaż.

– O, to coś więcej – zapewniła Agnes.

– Obcięłam też włosy. To Mali z Lipowej Alei zachęciła mnie do tego. Rikardowi z początku nie podobał się ten pomysł, bo wiesz sama, jak mężczyźni lubią długie włosy…

Agnes nic na ten temat nie wiedziała, ale z zapałem kiwała głową.

– Ale potem stwierdził, że w takiej fryzurze bardziej mi do twarzy.

To dziwne tak mówić o samej sobie. I cudowne, zdaniem Vinnie, która przez całe życie uczyła się tylko niszczyć samą siebie. Uważała, że takie zajmowanie się sobą przez krótką chwilę zostanie jej wybaczone. Daleko jej przecież do samouwielbienia.

– Ależ zrozum, kryje się za tym coś jeszcze – utrzymywała Agnes. – Masz coś w oczach, w całej swojej postawie. Nowy człowiek, zapewniam cię!

Sprawia to miłość do Rikarda, pomyślała Vinnie. I jego uczucie dla mnie. Jakże dodaje to sił, całkiem nieprawdopodobnych. A zarazem człowiek staje się taki wrażliwy, niewiele trzeba, by wprawić mnie w rozpacz.

Jakiż jednak sens ma przejmowanie się czymś z góry? Co prawda rozkoszowanie się teraźniejszością jest sztuką, którą bardzo niewielu ludziom udało się opanować. Większość albo boi się przyszłości, albo rozpamiętuje przeszłość.

Jakie to niemądre! Przecież żyjemy właśnie teraz, teraz oddychamy i możemy myśleć o wszystkich dobrych rzeczach, jakie nas spotykają. Ale zapewne nie każdemu jest tak łatwo…

Agnes przerwała tok jej myśli:

– Nic więcej nie słyszałaś o swoich rzeczach? Że też ludzie potrafią być do tego stopnia nikczemni, by tak kraść!

– Nie, nic nie słyszeliśmy. Rikard ma, zdaje się, pewien plan…

Owszem, Rikard w istocie miał plan. Następnego dnia znów zabrał Vinnie do Oslo.

Jak szybko człowiekowi nudzi się podróż, pomyślała Vinnie. Wcześniej nigdzie nie wyjeżdżałam. Teraz jadę tą samą drogą trzeci raz w dość krótkim czasie i uważam, że podróż jest śmiertelnie długa. Tyle przystanków, tyle małych stacyjek! I ten brud, który wdziera się do środka przez szczeliny w oknach…

Z Rikardem czuła się bezpieczna. Z nim mogła rozmawiać nie ważąc każdego wypowiadanego słowa oprócz chwil, kiedy on wpadał w bardziej romantyczny ton. Wtedy znów zamykała się w swojej skorupie.

Dlatego Rikard bardzo się starał, by jej nie onieśmielać, podtrzymywał koleżeński ton rozmów. Także i w czasie tej podróży, a Vinnie była mu za to ogromnie wdzięczna.

Kiedy wysiedli na dworcu w Oslo, zapytała:

– Co będziemy tu robić, jeszcze mi tego nie powiedziałeś?

– W Halden nie ma lombardu, trudno też sprzedać cokolwiek tak, by nikt się o tym nie dowiedział. Jak zrozumiałem, w Bakkegarden znajdowało się wiele cennych przedmiotów?

– Tak, babcia odziedziczyła sporo antyków.

– No właśnie. Odwiedzimy lombardy, przedsiębiorstwa aukcyjne i antykwariaty tu w Oslo. Czy Hans-Magnus ma dostęp do ciężarówki?

– Często przyjeżdżał wojskową ciężarówką – powiedziała Vinnie po namyśle. – Sam prowadził.

Dawno już zrezygnowała z pokoju w Sarpsborg, do którego wynajęcia zmusiła ją ciotka Kamma. Nieliczne wyekspediowane tam sprzęty również wróciły na Bakkegarden. Rodzina, u której miała zamieszkać, czuła się urażona, Karen Margrethe Dahlen zapewniła im wszak bezpłatną pomoc domową, na której w dodatku można by się do woli wyżywać. Teraz znów musieli szukać sublokatora i okazało się to niełatwe. Żądali od Vinnie zapłaty za dwa miesiące, a ona w poczuciu winy już gotowa była im zapłacić, lecz towarzyszący jej Rikard powstrzymał ją w porę. Kiedy gospodarze dowiedzieli się, że jest z policji, natychmiast zrezygnowali z roszczeń.

Vinnie i Rikard rozpoczęli żmudną wędrówkę po lombardach i podejrzanych lokalach aukcyjnych, bez rezultatu.

– Sądzę, że Hans-Magnus nie mierzy tak nisko – stwierdziła Vinnie. – Zawsze miał zajęcie.

– Spróbujmy więc popytać w antykwariatach. Tu niedaleko jest bardzo elegancki sklep.

Cud nad cuda, poszczęściło się im już w pierwszym miejscu! Ledwie Vinnie zdążyła przestąpić próg sklepu, a już zawołała:

– Och, to przecież barokowa szafka babci!

I tak się to zakończyło. Wszystkie meble i bibeloty, wszystko, co zginęło, znajdowało się tutaj. Wstrząśnięty właściciel tłumaczył się, że zapewniono go, iż są to rzeczy po zmarłej osobie, i że działał absolutnie w dobrej wierze. Taki przystojny oficer…

Rikard zapewnił, że Hans-Magnus zwróci co do grosza całą sumę, którą właściciel zapłacił za „rzeczy po zmarłej” a potem skontaktowali się z firmą przewozową, której zlecili przetransportowanie wszystkiego z powrotem do Halden.

– Uff – odetchnęła Vinnie, kiedy wracali już na dworzec. – Dostał za to niezłą sumkę.

– To prawda. Miejmy nadzieję, że nie zdążył jeszcze roztrwonić wszystkich pieniędzy.

– Ale podpisał się swoim własnym nazwiskiem, nie może się więc chyba wyprzeć?

– Z pewnością. Nareszcie go mamy. To dla mnie prawdziwa przyjemność, Vinnie. Kiedy z nim rozmawiałem, zachowywał się nieprawdopodobnie arogancko i buńczucznie.

Szli główną ulicą Oslo, Karl Johan, przed sobą widzieli już sylwetkę dworca.

– Vinnie – powiedział Rikard powoli. – Czy miałaś czas, by zastanowić się nad nami? Czy mamy pozwolić, by urodziło się dziwne, może kalekie dziecko?

– I zapewnić mu cała naszą miłość? – wpadła mu w słowo. – Chronić przed światem, ale bez przesady, i kochać tyle, ile w nas sił?

– Właśnie, choć nie wiemy, czy naprawdę będzie tak straszliwie zniekształcone.

Vinnie nie miała złudzeń.

– Nataniel przepowiedział, że wyleję wiele łez.

– Tak, a Nataniela należy słuchać. Ale zapewnił też, że czeka cię wiele radości. Będziesz miała dość odwagi?

– Zdecydowałam się już dawno temu. Ale czy ty zawsze musisz mi się oświadczać w miejscach publicznych?

– Może ja też się wstydzę – uśmiechnął się Rikard. – Ale jeśli chcesz, powetujemy to sobie dziś wieczorem w Bakkegarden.

Zaśmiała się zawstydzona, ale szczęśliwa.

– Na które pytanie mam ci odpowiedzieć? Na to, czy mam dość odwagi, by przeżyć z tobą całe życie, czy też że dziś wieczorem w Bakkegarden powetujemy sobie wszystko?

– I na to, i na to. Ale przede wszystkim to pierwsze.

Vinnie pochyliła głowę, by ukryć ogarniającą ją radość.

– Chyba zaryzykuję i na oba pytania odpowiem twierdząco. Czy to wystarczy?

Rikard nie dbał o przechodniów, pędzących do jakiegoś nieważnego celu. Przyciągnął Vinnie do siebie, uniósł delikatnie jej brodę i pocałował.

A Vinnie po prostu zapomniała, że na świecie są jeszcze inni ludzie, choć niektórzy może się uśmiechnęli, a inni poczuli urażeni.

Ci ludzie jednak niczego przecież nie wiedzieli.

Загрузка...