ROZDZIAŁ XII

W Lipowej Alei w napięciu śledzono przebieg epidemii ospy, która nawiedziła Halden.

Rikard nie pisał ani nie dzwonił, nie chciał niepokoić rodziny. Wszyscy jednak czytali gazety i zobaczyli jego nazwisko, sami zatelefonowali więc na posterunek. Wówczas to Andre, ojciec Rikarda, dowiedział się, że syn zrobił wielką robotę, spisał się na medal, ale teraz przebywa w szpitalnej izolatce. Należało sprawdzić, czy rzeczywiście jest wolny od zarazków. Nie, niczego nie wykryto, ale często kontaktował się z ludźmi podejrzanymi o nosicielstwo, szczególnie ostatnio.

Andre natychmiast połączył się ze szpitalem i poprosił o rozmowę z synem. Rikard starał się uspokoić ojca, przecież niedawno był szczepiony, nie grozi mu więc niebezpieczeństwo! Andre nie do końca w to uwierzył i tego wieczoru wszyscy głęboko zatroskali się nad losami potomka Ludzi Lodu, który wybrał sobie dość niezwykły w ich rodzinie zawód.

– Uważam, że wykazał się ogromnym hartem ducha, nie zwracając się z prośbą o pomoc do naszych przodków lub do Imrego – stwierdziła babcia Rikarda, Benedikte.

– Rikard zawsze za punkt honoru poczytywał sobie samodzielne wykonywanie zadań – powiedział Henning, ojciec Benedikte. – Bez trudu mógłby wezwać Imrego, by odnaleźć tę kobietę, Agnes Johansen, i w ogóle wszystkich, którzy się zarazili, ale Rikardowi nigdy nie przyszłoby to do głowy. Bardzo go za to szanuję. I zdołał sam wytropić zarażonych i ograniczyć rozprzestrzenianie się epidemii. Chwała mu za to!

– Owszem – przytaknęła zamyślona Benedikte. – Ale powinien teraz być w domu.

– To prawda – zgodziła się z nią matka Rikarda, Mali. – Jak się Sander dzisiaj czuje, Benedikte?

Jej teściowa westchnęła.

– Żadnej poprawy, przeciwnie. Spodziewałam się tego już od wielu lat, dziękując za każdy dzień, kiedy wolno mi było go zachować, ale to już chyba nie potrwa długo. Christoffer mówi, że on nie doczeka do końca tygodnia.

Odwróciła się, chcąc ukryć poruszenie. Sander i Benedikte przeżyli razem wiele szczęśliwych lat, ale ostatnio starszemu panu nie dopisywało zdrowie i nie można było temu zaradzić. Benedikte raz wezwała nawet Imrego, prosząc go, by powstrzymał niepokojący rozwój choroby, tak bardzo chciała zatrzymać swego Sandera. Imre jednak powiedział tylko, że każdy człowiek ma swój wyznaczony czas, a jemu nie wolno się mieszać w losy zwykłego śmiertelnika. Gdyby chodziło o któregoś z potomków Ludzi Lodu, sytuacja przedstawiałaby się inaczej, ale Sander do nich nie należał i jedyne, co mógł zrobić Imre, to dodać mu więcej sił, niż ich zostało w jego schorowanym ciele.

Benedikte błagała, by to zrobił, i Imre został u Sandera. Przez cały wieczór trzymał chłodne, wychudzone dłonie Sandera, przekazując mu magnetyczne ciepło, potem jednak musiał odejść, nie mógł zbyt długo przebywać w Lipowej Alei. Jego istnienie należało utrzymywać w tajemnicy przed Tengelem Złym – straszliwy przodek nader często kierował swe myśli ku staremu dworowi, twierdzy jego niewiernych potomków.

Teraz piasek w klepsydrze Sandera już się przesypał, a jego ukochanego wnuka Rikarda nie było w domu i nie mógł się z nim pożegnać. Benedikte nie śmiała już prosić Imrego o kolejną próbę przedłużenia życia Sandera do czasu przyjazdu Rikarda. Była jedyną, która mogła wezwać Imrego…

Chyba że…?

Chyba że mógł tego dokonać maleńki synek Christy, Nataniel? Nic o tym nie wiedzieli, wiadomo było jedynie, że to on jest wybranym, nawet przez moment nie mieli co do tego wątpliwości. Ale wtedy, gdy Imre przybył, by pomóc Sanderowi, Nataniel był w domu u rodziców. Nie znali więc relacji między tym niezwykłym dzieckiem a Imrem, jego dalekim krewnym.

Imre, syn Marca.

Skąd przybywał? I gdzie jest Marco? O jedenaście lat młodszy od Henninga, czy żył jeszcze? Prawdopodobnie nie.

Jedynie Andre, który najwięcej czasu poświęcał badaniom i poszukiwaniom członków rodu, od czasu do czasu zamyślał się, kiedy rozmowa schodziła na Imrego. Inni dostrzegali w jego oczach coś, czego nie potrafili odczytać. Raz jeden wyrwało mu się: „Ciekawe, czy Imre wkrótce nie będzie miał dziedzica?”

Ot, i wszystko, niewiele im to wyjaśniło.

Henning wydawał się nieśmiertelny. Miał już osiemdziesiąt siedem lat, ale wyglądał na siedemdziesięciolatka, a sprawny był jak czterdziestolatek. Nic nie mogło go zmóc. Nie miało to nic wspólnego z dotkniętymi czy też wybranymi w rodzie, po prostu w ten sposób przejawiła się fantastyczna siła życiowa rodu, odziedziczona po Arem, poprzez Ulvhedina, Heikego i innych niebywale mocnych mężczyzn. I Henning także był niespożytych sił, młody duchem i nadzwyczajnie dobry. Wszyscy mieli nadzieję, że jeszcze przez wiele lat zostanie głową rodziny. No, ale przecież swego czasu dwaj czarni aniołowie dodali mu sił!

Henning ogromnie bolał nad faktem, że jego ukochana córka utraci swego męża. Zwykle jednak potomkowie Ludzi Lodu przeżywali swych małżonków, to było nieuniknione.

Mijały dni, a stan Sandera się nie zmieniał.

Pogrążony w śpiączce czasami tylko odzyskiwał pełną świadomość, ale wtedy dręczyły go niespokojne myśli. Zbliżał się do siedemdziesiątki i zdawał sobie sprawę, że nie doczeka okrągłych urodzin. Żal mu było, że jego jedyny wnuk Rikard nie może przyjechać, Sander tak bardzo pragnął zobaczyć go jeszcze raz.

Często wracał pamięcią w przeszłość, oceniał własne życie. Przypominał sobie niezwykłą historię przewoźnika. Wtedy w górach po raz pierwszy spotkał Benedikte. Uwiódł ją, uważając, że spełnia dobry uczynek wobec wielkiej, brzydkiej dziewczyny. Później jednak zdołał zrozumieć, że znaczy ona dla niego o wiele więcej niż wszystkie inne panny, był jednak już wtedy żonaty z prześliczną gąską.

Później znów los złączył go z Benedikte w szpitalu w Lillehammer. Dowiedział się wówczas, że Benedikte ma syna i że to jego dziecko.

Tego dnia Sander Brink stał się dorosłym człowiekiem. Pamiętał przeciągający się rozwód ze swą niby-żoną. Potem sprowadził się do Lipowej Alei i tu wiódł niezwykle szczęśliwe życie wraz z Benedikte i synem Andre.

Żona Andre, wojująca feministka Mali… Pamiętał, jak z początku gwałtownie zareagował, uważając, że Andre dokonał fatalnego wyboru, choć oczywiście głośno o tym nie mówił. Mali jednak okazała się właściwą osobą. Teraz traktował ją jak swego najlepszego przyjaciela, była bystrą i mądrą kobietą, naprawdę potrafiła z nim dyskutować.

I ten ich cudowny dzieciak, Rikard! Sander z radością obserwował dojrzewanie chłopca. Kiedy Rikard był mały, chadzali we dwóch na wycieczki do lasu, na pola, Sander opowiadał o przyrodzie, a Rikard słuchał, ufnie wtulając małą rączkę w dłoń dziadka.

Teraz Rikard był już samodzielny. Nie wyrósł na tak ładnego chłopca, jak spodziewał się Sander, odziedziczył zbyt wiele z grubych rysów Benedikte. Był jednak prawdziwie dobrym człowiekiem, jednym z najlepszych, jakich Sander kiedykolwiek spotkał. Wszystkich zdumiała jego chęć wstąpienia do policji, ale zaakceptowali wybór chłopca, byli wręcz z niego dumni. Ten zawód doskonale do niego pasował, potężnego, wielkiego mężczyzny, pełnego wyrozumiałości i dostojeństwa.

Halden zaatakowała ospa. Sander w chwilach przytomności dokładnie wypytywał Benedikte o szczegóły. Tak, Rikard wspaniale wywiązał się ze swego zadania i niedługo okres kwarantanny powinien już się skończyć…

Rikard zaskoczony wpatrywał się w swego kolegę, z którym dzielił izolatkę.

– Naprawdę była tu wczoraj rano? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

Kolega wzruszył ramionami.

– Myślałem, że chcesz, żeby cię zostawiła w spokoju. Zawsze jesteś dla niej taki opryskliwy, kiedy z nią rozmawiasz, i wypędzasz ją na jej oddział. Sądziłem, że masz jej już dość.

Rikard niczego nie mógł zrozumieć.

– Ja jestem opryskliwy dla Vinnie Dahlen? Po prostu się boję, że zmarznie!

– Ale przecież ona jest taka nieciekawa, taka nudna, myślałem, że to przez delikatność nie chcesz jej wprost wygonić.

– O mój Boże – jęknął Rikard. – Będę musiał do niej zadzwonić.

Wkrótce dowiedział się, że Vinnie opuściła szpital poprzedniego dnia. Większość pacjentów została już wypisana, jej pomoc nie była więc potrzebna.

Rikard zatelefonował do Bakkegarden, ale tam nikt nie odpowiedział.

Przymknął oczy ogarnięty poczuciem bezsilności. Tyle pragnął jej powiedzieć. Naprawdę mówił opryskliwym tonem? W każdym razie nie zdawał sobie z tego sprawy, to pewnie dlatego, że nie chciał okazać, jak wiele dziewczyna dla niego znaczy.

Zostały mu jeszcze dwa dni kwarantanny. Przecież mogła w tym czasie gdzieś wyjechać. Albo zrobiło jej się tak przykro, ponieważ on się z nią nie pożegnał, że znów odcięła się od świata, gnębiona poczuciem winy.

Mieszkanie w Sarpsborg? Nie pamiętał, jak nazywają się gospodarze, a tym bardziej numeru telefonu, poza tym wątpił, by tam pojechała, teraz kiedy Bakkegarden należało do niej.

Jeszcze całe dwa dni trzeba czekać…

Epidemia ospy minęła. Ogłoszono, że kraj wolny jest od choroby. Zaraziło się nią pięćdziesiąt siedmioro ludzi, jedenaścioro z nich zmarło.

Mogło być znacznie więcej ofiar, gdyby Rikard i jego koledzy tak prędko i skutecznie nie zabrali się do pracy.

Ostatniego dnia pobytu w szpitalu Rikard rozmawiał przez telefon ze swym ojcem. Andre nareszcie wyznał mu prawdę:

– Twój dziadek leży na łożu śmierci, Rikardzie. Już wcześniej wiedziałeś, że jest poważnie chory, ale nie chcieliśmy ci mówić, że jego stan jest krytyczny, dopóki siedziałeś zamknięty w szpitalu. Jak myślisz, czy będziesz mógł przyjechać?

– Oczywiście – zapewnił go Rikard zdjęty żalem, że straci ukochanego dziadka, i jednocześnie zaniepokojony, w jaki sposób odnajdzie Vinnie. – Wyjadę, kiedy tytko mnie stąd wypuszczą, przebiorę się i tak dalej. Ucałujcie go! Ucałujcie go jak najmocniej!

– Dobrze, Rikardzie. Wydaje mi się, że powinieneś się spieszyć.

– Przyjeżdżam.

W Bakkegarden nadal nikt nie odbierał telefonu, Rikard więc postanowił mimo wszystko poświęcić nieco czasu i wybrać się tam przed odjazdem pociągu.

Bakkeggrden okazało się pięknym, dużym domem położonym na obrzeżach Halden. Rikard zadzwonił do drzwi, przekonany, że i tak nikogo nie ma.

Ale otworzyła mu Vinnie. Kiedy go ujrzała, zaczerwieniła się z onieśmielenia i radości. Bezskutecznie próbowała uciszyć rozszczekanego Blancheflora.

– Jesteś w domu? – spytał Rikard niemądrze. – Dzwoniłem i dzwoniłem.

– Telefonu nie… I dużo czasu spędzałam u Agnes – powiedziała trochę bez związku. – Czy… czy zechcesz wejść?

– Tylko na moment – odparł, dając wielki krok. – Muszę jechać do domu, do rodziny.

– O – powiedziała tylko i radość zniknęła z jej twarzy.

– Mój dziadek jest umierający.

– Bardzo mi przykro.

– Byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Ale… jak tu pusto? Co ty zrobiłaś?

– Ktoś tu był i zabrał wszystkie wartościowe sprzęty – odpowiedziała z pochyloną głową.

– Dlaczego nie zgłosiłaś tego na policję?

– Nie chciałam… wywoływać awantury z powodu rzeczy – szepnęła zawstydzona. – To takie… takie małostkowe.

– Ależ moja droga! Chcesz w ten sposób osłaniać złodzieja?

– To nie był dosłownie złodziej…

– Hans-Magnus Olsen? Mogłem się tego domyślić. On nie ma prawa do niczego w tym domu.

– Niektóre meble należały do ciotki Kammy.

– Owszem, te być może mógł zabrać, na razie za wiele o tym nie wiem. Ale tu przecież nic nie zostało! Zaraz zadzwonię do… ach, prawda, nie ma telefonu! Czy to on również go zabrał?

– Tak. Chyba zażądał, by go przeniesiono i przydzielono nowy numer.

– Wielkie nieba! Vinnie, mój pociąg zaraz odchodzi. Czy nie mogłabyś pojechać razem ze mną do Lipowej Alei? O tak wielu sprawach chciałbym z tobą porozmawiać.

Popatrzyła na niego zdumiona.

– Ależ przecież ja nie mogę…

– Wszystko wyjaśnię ci w pociągu. Chcesz jechać ze mną?

– Ale co powie twoja rodzina?

– Nic. To wspaniali ludzie. Poza tym od wielu lat już nie dają mi spokoju prosząc, bym przywiózł do domu jakąś dziewczynę. A ja po prostu nie miałem kogo.

Dziewczynę, tak powiedział. Ale przecież ja jestem od ciebie znacznie starsza, już miała Vinnie na końcu języka. To jednak zabrzmiałoby niemądrze, on przecież się nie oświadczył, tylko zaprosił ją do domu.

– Muszę się chyba spakować – zauważyła nieśmiało.

– Dobrze, zajmij się tym, a ja w tym czasie pobiegnę na posterunek i poproszę, by spróbowali odnaleźć Hansa-Magnusa. Ten łobuz ma już za dużo sprawek na sumieniu, musimy go powstrzymać od sprzedaży twoich mebli.

Vinnie nic na to nie odpowiedziała, nie mogła. Ona i Hans-Magnus dorastali razem, nigdy nie zostając przyjaciółmi. Jak daleko sięgała pamięcią, bezustannie z niej drwił, w dużym stopniu przyczynił się do tego, że wyrosła na taką, jaka jest.

Vinnie słusznie więc uważała, że nie zawdzięcza mu zbyt wiele.

Duża część rzeczy, które zniknęły, pochodziła z domu babci i on nie miał do nich żadnego prawa. Właściwie Kamma niewiele wniosła dobytku, ale Hans-Magnus powinien otrzymać to, co mu się należy, Vinnie nie miała zamiaru mu tego odmawiać.

Ze spakowaną torbą, ogromnie zdenerwowana czekała już gotowa, kiedy Rikard, przyjechał taksówką. Zdobyła się na drżący uśmiech i mało elegancko usadowiła się w samochodzie. Z największą dozwoloną prędkością zajechali na dworzec. Blancheflor nie posiadał się ze zdziwienia.

Teraz, kiedy znalazła się sam na sam z Rikardem, kiedy miała go już tak blisko, nie potrafiła z nim rozmawiać. On także niewiele się odzywał, a sytuacji nie ułatwiało to, że odpowiadała monosylabami.

Na stacji pomógł jej nieść torbę, kupił bilety i znalazł wygodne miejsce przy oknie. W pociągu nie było tłoku. Ruszyli więc do Oslo z psem grzecznie leżącym pod ławką.

Rikard wyglądał przez okno na tartak przy torach, na port w Halden. Fiord w miejscu, gdzie jeszcze niedawno cumowała „Fanny”, był pusty. Ujrzał wysoki, porośnięty lasem szczyt na Sauaya i zaczął rozmyślać, czy mieszkańcy wyspy odważyli się już odwiedzić miasto. Pociąg jechał dalej, wkrótce Halden zniknęło im sprzed oczu.

Jeszcze tak niedawna dokładnie wiedział, o czym chciałby porozmawiać z Virmie. Teraz nie wiedział już nic. Rozmowa w wyobraźni nie jest żadną sztuką, ale gdy miał dziewczynę naprzeciwko siebie w ciasnym przedziale, wszystko wydawało się takie idiotyczne.

Chciał wyznać, że nauczył się cenić jej łagodne, nieśmiałe usposobienie, przelotne uśmiechy i nieporadność. Jej spontaniczność, gdy zapominała o strachu przed napominaniem ciotki Kammy i była sobą. Wydawała mu się wówczas nieodparcie kusząca. Tak wiele o niej myślał przez ostatnie dni, za każdym razem, gdy stawała mu przed oczami, robiło mu się ciepło na sercu.

To wszystko chciał jej opowiedzieć, ale jak miał to zrobić? Słowa więzły w gardle, oblał go zimny pot, gdy uświadomił sobie, że ona czeka. Oświadczył, że chce z nią pomówić, więc czekała. Siedziała z lekko pochyloną głową i wyglądała przez okno, ale z całej jej postaci mógł wyczytać, że czeka. Z pewnością zadawała sobie pytanie, dlaczego on nic nie mówi.

A Rikard uparcie milczał. Był wściekły na siebie, ale nie potrafił zmusić się do wykrztuszenia choćby słowa.

Pociąg minął Skjeberg. Przed nimi jeszcze daleka droga. A on nie potrafił znaleźć najbardziej nawet banalnego tematu do zwykłej uprzejmej konwersacji. To najgłupsza sytuacja, w jakiej kiedykolwiek się znalazł.

– Zaczyna się wiosna – odezwała się wreszcie straszliwie zawstydzona Vinnie.

Szybko i on pochylił się w stronę okna, wyjrzał i przytaknął.

A przecież nigdzie nie było jeszcze widać ani śladu wiosny. Vinnie tym sposobem udało się jednak rozładować napięcie, teraz mogli przynajmniej mówić o krajobrazie, który dudnił za oknami. To raczej pociąg dudnił, ale oni byli tak zmieszani, że nie potrafili tego odróżnić.

W Sarpsborg do ich przedziału wsiadło kilkoro pasażerów. Nie wydawali się szczególnie sympatyczni i gdy wysiedli we Fredrikstad, Vinnie i Rikard z ulgą wymienili uśmiechy. Teraz wiedzieli już, że należą do siebie, bo w zetknięciu ze światem zewnętrznym uświadomili sobie, jak dobrze się rozumieją.

I nareszcie Rikardowi rozwiązał się język. Najpierw zaczął opowiadać o swoim życiu, o rodzinie, potem wypytywał Vinnie.

Kiedy pociąg minął stację w Kambo, Rikard już zwierzał się dziewczynie ze swych odczuć, o których tak wiele rozmyślał. A Vinnie promieniała jak słońce, do chwili gdy nagle powiedział:

– Zastanawiam się, czy ty i ja nie moglibyśmy się pobrać.

Rozpłakała się, bo niczego innego bardziej nie pragnęła, a nigdy nie przypuszczała, że on o to zapyta. Ciotka Kamma i Hans-Magnus lata całe wpajali jej, że musi być przygotowana na spędzenie życia w staropanieństwie. Żaden mężczyzna na świecie nie zechce przecież kogoś tak brzydkiego i beznadziejnego jak ona.

Rikarda płacz dziewczyny wprawił w zmieszanie, ale jej dłonie mocno zaciskające się na jego rękach dały mu nadzieję, że całkowicie jego oświadczyn nie odrzuciła.

– Jeszcze się co prawda dobrze nie znamy – wyjąkał. – Pewnie więc poczekamy z tym przez jakiś czas. Nie musisz zatem się tak przejmować, ale uważam, że bardzo do siebie pasujemy i…

Sam zapomniał, co chciał jeszcze powiedzieć.

Nie były to szczególnie romantyczne oświadczyny. Bez namiętności, bez burzy uczuć, w najzwyklejszym przedziale kolejowym, pełnym kurzu i sadzy, choć sprzątaczki zapewne pracowały uczciwie. Rikardowi intuicja podpowiadała, że nie powinien jeszcze całować Vinnie, zresztą było to prawie niewykonalne, oddzielał ich składany stolik, i jeszcze te przeklęte drewniane ławki! Ale wyciągnął rękę i pogładził ją po policzku, a ona na moment przytuliła mocno twarz do jego dłoni.

– Zrozum – powiedział wzruszony. – Mój dziadek umiera, a zawsze pytał, czy nie mam zamiaru wkrótce się ożenić. Dlatego dałem ci tak mało czasu. Ja wiem, że pragnę ciebie, tylko ciebie. Ale wiem także, że to wszystko spada na ciebie zbyt nagle właśnie dlatego, że chciałbym cię pokazać dziadkowi. Rozumiesz?

Kiwnęła głową, przełykając łzy.

– Ale mnie nie warto nikomu pokazywać.

– Dla mnie jesteś najpiękniejsza na świecie.

Vinnie wybuchnęła płaczem.

Do Lipowej Alei dotarli późnym wieczorem.

Oboje zorientowali się, że panuje tam szczególny nastrój.

– Co się dzieje? – spytał Rikard matkę.

– Benedikte siedzi przy nim – odparła cicho Mali. – Przez ostatnie doby jest przy nim dzień i noc. Sander na pewno się ucieszy, kiedy cię zobaczy.

Rikard kiwnął głową.

Zebrali się wszyscy. Henning, Andre, Christoffer i Marit, Vetle i Hanna wraz z trójką dzieci: Mari, Jonathanem i Karine, młodziutkimi nastolatkami. Karine natychmiast zatroszczyła się o wodę dla psa.

Wszyscy byli jakby przytłumieni, uroczyści.

Mali odwróciła głowę.

– Jedzie jakiś samochód.

– To Christa – powiedział Andre. – Prosiłem, żeby zostawili siedmiu starszych chłopców w domu, by zbytnio nie obciążać ojca. Ale mieli przywieźć Nataniela. Ojciec chciał go zobaczyć po raz ostatni.

Vinnie stała nieco zakłopotana, podczas gdy rodzina wyszła, by przywitać nowo przybyłych.

Wrócili już wszyscy razem. Baśniowo piękna kobieta, to musiała być Christa. Rikard opowiadał o jej niezwykłej urodzie i ani trochę nie przesadził. Teraz jednak sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej, przejętej, jak gdyby chciała coś im przekazać, lecz uznała, że jeszcze nie pora na to. Towarzyszył jej znacznie starszy mężczyzna, Abel Gard. I…

Vinnie zdumiona patrzyła na czteroletniego chłopca, którego przywieźli ze sobą.

Ach, mój Boże, pomyślała. Mój Boże, co to takiego? Skąd wzięła się tu ta istota?

Загрузка...