ROZDZIAŁ III

Doktor Clemens Post wyłączył radio, które nadawało właśnie poranne nabożeństwa. Czy przypadkiem nie dzwonił telefon? Tak, rozległ się kolejny niecierpliwy sygnał. Z niechęcią podniósł słuchawkę, nie lubił takich wczesnych wezwań przed przystąpieniem do zwykłych obowiązków. Zawsze wtedy pacjenci czekali zbyt długo, zbierało się ich coraz więcej i musiał pracować aż do późnego popołudnia. Na stare lata doktor coraz częściej narzekał.

Tym razem telefonował kapitan portu.

– Dziś w nocy jakaś łódka wypłynęła na fiord, buja się teraz wśród lodów między wyspami Sanoya i Brattoya. Z tego, co możemy dojrzeć przez lornetkę, maże to być robota dla ciebie…

Niecałe pół godziny później doktor Post, Rikard Brink i jeden z asystentów kapitana płynęli motorówką, torując sobie drogę między kawałkami kry. Pacjenci Posta zostali poinformowani o tym, że muszą zaczekać lub przyjść kiedy indziej. Jednakże skoro już ktoś przed wizytą u doktora wykąpał się i założył nowy „zestaw do lekarza”, łososiową bieliznę i błyszczący różowy gorset, niechętnie poddawał się takiej procedurze powtórnie. Wolał raczej poczekać, choćby trwać to miało nawet do samego wieczora. Doktor Post dobrze o tym wiedział, znał swoich pacjentów. Westchnął zrezygnowany.

Siedzenie w otwartej łodzi przy pięciu stopniach mrozu, kiedy drobniutkie bryłki lodu kłują w twarz tysiącami igieł, nie należy do przyjemności. Rikard skulił się, plecami odwracając do wiatru, i mocniej naciągnął na głowę kaptur anoraka. Człowiek z kapitanatu portu, spokojny i trzeźwo myślący starszy mężczyzna o twarzy jak wyrzeźbionej z drzewa, siedział na dziobie i wykrzywiał usta pod naporem wiatru. Siekący śnieg wdzierał się mu za kołnierz i smagał odsłonięte nadgarstki, ale to najwidoczniej nie wyprowadzało go z równowagi. Stanowczymi ruchami sterował motorówką, która mężnie przedzierała się przez lód, odrzucając kawałki kry na obie strony. Od dziobu dobiegał nieustannie trzask i huk. Twarz sternika zaczęła przybierać czerwonosiny odcień, u nosa wisiała mu kapka.

– Czy to zimno nigdy nie ustąpi? – zawołał Rikard.

Tamten pochylił się i przekrzywił głowę.

– Co takiego?

Rikard, zmuszony do powtórzenia zbędnego frazesu, poczuł się jak idiota.

Tym razem przedstawiciel kapitanatu zrozumiał go i wyprostował się, uśmiechając się pobłażliwie.

Za ich plecami Halden zmniejszyło się do rozmiarów miasta lalek. Górował nad nim znajomy profil twierdzy Fredriksten, zwieńczony białą drewnianą wieżą. Na tle historycznych murów sprawiała wrażenie, jakby wybudowano ją w niewłaściwym miejscu.

Asystent odłożył ster i podniósł się z miejsca. Zmniejszył gaz, trzaski i dudnienie stały się teraz wolniejsze. Rikard Brink z Ludzi Lodu odwrócił się i przechylił przez reling. Między dwoma ogromnymi kawałkami kry dryfowała czarna płaskodenna łódź wiosłowa. Skręcili nieco i dziób motorówki odepchnął kawały lodu od siebie.

– Najwyraźniej mieliście rację – odezwał się zgnębiony doktor.

W łodzi znajdował się mężczyzna. Leżał na brzuchu, jakby przerzucony przez ławeczkę, w zaciśniętej dłoni nadal trzymał wiosło. Pokrywała go warstewka śniegu.

– Biedaczysko! Kto to może być? No cóż, weźmiemy łódź na hol.

Bez słowa, nie wchodząc do łodzi, umocowali linę do jej dziobu. W tej chwili nie mieli sobie nic do powiedzenia.

Powrotna podróż przebiegała w milczeniu. Żaden z nich się nie odwrócił, wszyscy jednak mieli świadomość, że parę metrów za nimi płynie łódź, wioząca martwego mężczyznę.

Olava wbiła bezmyślne spojrzenie w swą siostrę Agnes. Olava królowała przy śniadaniu i wprost nieprzyzwoicie się opychała. Tłuste ramiona pożądliwie sięgały po parówki i jajka sadzone, podbródki drżały w podnieceniu.

– To nieodpowiedzialne z twojej strony wracać do domu tak późno jak wczoraj, Agnes. Wiesz dobrze, że nie mogę zasnąć, dopóki drzwi wejściowe nie są porządnie zamknięte na klucz i na sztabę.

– O, nie masz pojęcia, jaka przygoda mi się przytrafiła – powiedziała Agnes. Policzki miała zaczerwienione po porannym myciu. – Najpierw Doffen zerwał się ze smyczy, a kiedy za nim biegłam wśród kramów z rybami, poślizgnęłam się i upadłam. To było straszne, wszyscy ludzie się gapili, ale pomógł mi niezwykle przystojny policjant, na pewno jest tu nowy i bardzo dobrze wychowany. Okropnie się uderzyłam w kość ogonową, a potem biegłam i…

– Przestań! – osadziła ją Olava. – Twoje eskapady z prostymi policjantami ani trochę mnie nie interesują. Podaj mi cukier!

Agnes podjęła już z mniejszym entuzjazmem:

– Strasznie trudno mi było złapać Doffena. Zachował się naprawdę brzydko, nie chcę nawet o tym mówić, ale w końcu sam do mnie wrócił. Dlatego przyszłam tak późno.

– Dlatego, że Doffen sam wrócił? – lodowatym tonem skomentowała jej wypowiedź Olava. – Wiesz, Agnes, naprawdę musisz się nauczyć właściwie wyrażać. Ale teraz nie mamy czasu na rozmowy o głupstwach. Ci Brandtowie, którzy mieli ochotę kupić zagrodę ojca na Hvaler, przyjadą w tym tygodniu, żeby ją obejrzeć. Nie ma czasu do stracenia, dom stał pusty od lata, na pewno okropny tam bałagan. Zawiozę cię ze Sponvika łodzią ojca, posprzątasz tam. A ja zadzwonię do Brandtów i powiem, że mogą przyjechać na inspekcję i sprawdzać do woli.

– Teraz? – spytała oszołomiona Agnes. – Przecież jest tak zimno…

– Dom szybko się ogrzeje. Daję ci na to dwa dni, potem przyjadę z Brandtami i zabiorę cię stamtąd. Nie, nie protestuj, wiatr z godziny na godzinę cichnie, obiecywali, że do popołudnia będzie spokojnie. Przygotuj się, pojedziemy od razu. Autobus do Sponvika rusza za godzinę.

Olava zawsze musiała postawić na swoim. Z nich dwóch była silniejsza, a o jej sile decydowała bezwzględność. Stanowiła przeciwieństwo Agnes, która nieustannie troszczyła się o innych. Teraz z lękiem myślała o nocach, które przyjdzie jej spędzić w samotności na wyspie. Szczęśliwie będzie miała przy sobie Doffena, zawsze to jakaś pociecha, kiedy stary dom trzeszczy wśród przejmującego wycia wichru.

Motorówka kapitanatu przybiła do pomostu. Holowaną łódkę przyciągnęli także do jego skraju.

Doktor Post, masując sine z zimna palce, pochylił się nad zmarłym.

– Potrzebna obdukcja. Bez badań nie potrafię powiedzieć, co było przyczyną zgonu tego biedaka, choć zawsze można zgadywać, że zamarzł na śmierć. Kto to w ogóle jest? Nigdy wcześniej go nie widziałem.

– Ja też nie – stwierdził Rikard Brink. – Taki opalony w środku zimy! I ubranie ma cienkie.

Doktor w roztargnieniu przypatrywał się znakowi na skroni zmarłego. Nagle drgnął i pochylił się niżej. Wyjął szpatułkę i odsunął nią pokryte szronem włosy z czoła mężczyzny.

– Co to takiego? – zadał sobie pytanie złowróżbnym tonem. – Nie, nie zbliżajcie się! Podajcie mi gumowe rękawiczki, są w torbie! Dziękuję!

W napięciu sprawnymi palcami odsłaniał nadgarstki zmarłego, podciągając zlodowaciałe rękawy.

– Oooch! – jęknął Rikard.

Lekarz, zacisnąwszy zęby, rozpiął koszulę zmarłego i odsłonił jego pierś.

– Proszę mi podać szkło powiększające! Nie, nie zbliżajcie się ani do mnie, ani do łodzi! Połóżcie je tutaj.

Rikard ze zmarszczonymi brwiami obserwował ściągniętą twarz doktora. On i pracownik kapitanatu zgodnie z poleceniem lekarza nie schodzili z pomostu.

– Czy dotykaliście tego człowieka? – surowo zapytał doktor, prostując się.

– Nie, ja nie – odparł asystent.

– Ja też nie – mruknął Rikard.

– To dobrze, teraz bowiem czeka cię niezła robota, Brink. A działać trzeba szybko!

– O co chodzi?

Lekarz przymknął oczy, jak gdyby czuł nadciągające ogromne zmęczenie.

– Oczywiście niezbędne są dokładniejsze badania laboratoryjne, ale nie wolno nam czekać. Wszystko razem – postać wysypki, fakt, że ten mężczyzna jest obcy w mieście, opalenizna świadcząca o pobycie za granicą, prawdopodobnie w ciepłych krajach, nagła śmierć pomimo młodego wieku i niezłej formy fizycznej – wszystko wskazuje na jedno.

Rikard z trudem przełknął ślinę.

– Na co? – szepnął.

Doktor westchnął.

– To czarna ospa.

Rikard Brink starał się zrozumieć konsekwencje słów doktora, ale jego umysł nie chciał go słuchać. Doktor Post powtórzył:

– A więc nie dotykaliście tego człowieka? Świetnie. Ale pewnie inni mieli z nim kontakt. Muszą jak najprędzej znaleźć się w szpitalu! Dam znać, by przygotowano jeden oddział na ten cel. Zajmę się wszelkimi niezbędnymi w tym momencie formalnościami, powiadomię władze lekarskie i tak dalej. Porozmawiam także z szefem policji, teraz bowiem zaczną się kłopoty. Z jednej strony musimy ograniczyć rozprzestrzenianie się wiadomości, bo masowa histeria to najgorsze, co może się nam przytrafić. Z drugiej zaś strony musimy zidentyfikować tego człowieka, prześledzić drogę, jaką przebył od chwili, gdy postawił stopę na norweskiej ziemi – pewien jestem, że nie było to dawno – musimy też znaleźć absolutnie każdego, kto miał z nim jakikolwiek kontakt, z nim lub z jego rzeczami, mało tego, każdą rzecz, której dotykał, należy zdezynfekować. Wszystkich, z którymi miał kontakt, trzeba odizolować, bo z tego, co widzę po jego pęcherzach, właśnie pękają i ciekną, to choroba jest w najbardziej zakaźnym stadium. Każdy, kto dotykał jego lub jego odzieży, wszystko, czego on sam dotknął, może być źródłem zakażenia.

– I ci ludzie mogą kolejno zarażać innych – pokiwał głową Rikard. – Epidemia może przybrać niesłychane rozmiary!

– Owszem, ale Norwegia potrafi się bronić! Kraj można przyrównać do mrowiska albo do ula, w którym zmobilizowane zostają wszystkie siły do walki z intruzem, ośmielającym się zniszczyć mur pracowicie zbudowanej ochrony. Poruszone zostaną wszelkie możliwe instancje, i to jak najszybciej. Dużą pociechą mogą okazać się także masowe szczepienia. Czy ty zostałeś zaszczepiony? Niedawno?

– Dwa lata temu.

– To wystarczy.

– A pan, doktorze?

– Ostatnio szczepiłem się jakieś dziesięć-dwanaście lat temu, ale powinienem dać sobie radę. Najlepiej będzie, jeśli dalej ja będę zajmował się tą sprawą, skoro już zacząłem. Nie można co prawda nikogo bezpośrednio zarazić, dopóki nie wystąpi wysypka, ale jakieś cząsteczki z ciała zmarłego mogą się umiejscowić na przykład pod paznokciami, w ubraniu i tym samym przenosić na innych. Przez jakiś czas więc nie wolno mi kontaktować się z rodziną, a moi pacjenci muszą zmienić lekarza. Pokój z nimi, z przyjemnością odpocznę sobie od ich trosk. Wiem, że to mogło zabrzmieć cynicznie, ale nawet lekarzowi zdarzają się okresy przemęczenia.

– Dobrze to rozumiemy.

Z gorączkowego przemówienia doktora Rikard pojął także, że lekarz jest bardzo wzburzony. Nikt lepiej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.

Doktor Post zwrócił się do przedstawiciela kapitanatu:

– Łódź, rzecz jasna, trzeba zdezynfekować, to samo dotyczy wszystkiego na przystani. Zajmiecie się tym, prawda? Tylko proszę, nie wciągajcie w to zbędnych ludzi! Czy pan był szczepiony?

– Dawno – spokojnie odparł asystent.

– Hm. To niedobrze. I tak lepiej, gdy w ogóle zostało się zaszczepionym w dzieciństwie, ale wartość takiej ochrony jest teraz bardzo wątpliwa. Proszę do tej mało przyjemnej pracy znaleźć kogoś młodszego. Tylko dyskretnie!

Rozdzielili się. Każda minuta była cenna i należało jak najszybciej prześledzić drogę obcego w Norwegii.

Komendant policji wezwał Rikarda do swego biura, ale starał się trzymać od niego w bezpiecznej odległości.

– Rozmawiałem właśnie przez telefon z doktorem Postem. Przeszukał ubranie zmarłego, ale nie znalazł portfela ani żadnych dokumentów.

– Zdumiewające!

– Miejmy nadzieję, że nie został obrabowany, aż szkoda mi złodzieja. To robota dla ciebie, Brink, jako jedyny niedawno się szczepiłeś. Później przybędą posiłki z Oslo, ale liczy się każda minuta.

– Już rozpocząłem dochodzenie. Ale jak to właściwie jest z tą szczepionką? Czy nie możemy czuć się bezpiecznie, jeśli cały kraj został zaszczepiony?

– Niezupełnie. Jasne jest, że w kraju takim jak nasz epidemia ospy nie przybierze naprawdę poważnych rozmiarów, ale zawsze znajdą się tacy, którzy nie zdołają oprzeć się chorobie. Członkowie sekt religijnych, zabraniających szczepień, matki, które bały się sprawić ból swoim dzieciom lub po prostu tego zaniedbały. No i niemowlęta, które jeszcze nie zostały zaszczepione. Zresztą szczepionka nie daje ochrony na całe życie, u niektórych owszem, ale z pewnością nie u wszystkich. Osoby starsze, osłabione mogą poddać się chorobie. Ogólnie uważa się, że człowiek jest całkiem bezpieczny przez trzy lata po szczepieniu, chociaż każda szczepionka zawsze łagodzi przebieg choroby. Dlatego poprosiliśmy o przysłanie odpowiedniego zapasu do Halden w celu przeprowadzenia masowych szczepień. Każdy kto tego zechce, będzie mógł iść do swojego lekarza i się zaszczepić, a wiele osób z pewnością zdecyduje się na to natychmiast.

– Sprawie trzeba więc nadać rozgłos? Czy nie lepiej utrzymać ją w tajemnicy, aby nie wybuchła panika?

Komendant skrzywił się.

– Problem w tym, że nie znamy tożsamości zmarłego i aby to ustalić, potrzebna nam pomoc społeczeństwa. Do wiadomości publicznej podane to zostanie jednak dopiero w popołudniowym dzienniku, jeśli więc do tej pory uda nam się ustalić, kim był zmarły i z kim się stykał, być może wcale nie będziemy musieli tego rozgłaszać. Ty przeprowadzisz dochodzenie, a ja stąd będę pociągał za odpowiednie sznurki.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy. Rozmawiałem już z Pettersenem, właścicielem łódki. Nie zna nikogo o opisywanym wyglądzie, podejrzewa, że ktoś po prostu pożyczył łódź, ponieważ była nie zabezpieczona. Zabrałem kilka wyretuszowanych fotografii zmarłego i przeszedłem się po Sauoya. Nikt go nie rozpoznał. Pokazywałem też zdjęcia we wszystkich statkach w porcie, bo ten człowiek mógł być marynarzem, ale nikt go nie zna. Przy Brattoya cumują jednak teraz trzy statki i za bardzo prawdopodobne uważam, iż wybierał się na któryś z nich.

– Tak, tak mi się wydaje – przyznał komendant. – Masz tu jedyny ślad, który może cię na coś naprowadzić. W kieszeni zmarłego doktor znalazł karteczkę. Zapisałem dokładnie, co na niej było. Proszę, choć, prawdę mówiąc, to bardzo niewiele.

Wyrwał kartkę z notatnika i podał ją Rikardowi.

– Numer telefonu? – zdziwił się Rikard. – W każdym razie nie w Halden. Ciekawe, czy to nie w Sarpsborg. I inicjały I. K. Sprawdzę to. Jeszcze tylko jedno pytanie: czy to już całkiem pewne, że ten człowiek miał ospę?

– Badania nie są jeszcze zakończone, ale laboratorium szpitalne stwierdziło, że wszystko na to wskazuje. Mają dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności.

– Mnie tyle wystarczy. Nie ma czasu do stracenia.

Rikard przeszedł przez rynek i skierował się do centrali telefonicznej. Poprosił urzędującą pannę o odszukanie nazwiska abonenta zapisanego numeru i oczekując na wynik, zadzwonił do kapitana portu, by dowiedzieć się, jakie statki i dlaczego stoją przy Brattoya. Okazało się, że dwa z nich to frachtowce, które tam właśnie są ładowane.

Trzeci jako jedyny przybył z zagranicy. Nazywał się „Fanny” i przypłynął bezpośrednio z Rotterdamu. Papiery statku nie były całkiem w porządku, dlatego też nikomu z załogi nie zezwolono dotychczas zejść na ląd.

– I dalej proszę im na to nie pozwolić – szybko nakazał Rikard. – I nie posyłać nikogo z pańskich ludzi, dopóki ja sam stamtąd nie wrócę.

Kapitan przyrzekł, że tego nie zrobi. Znał już sprawę i rozumiał powagę sytuacji.

Telefonistka podała Rikardowi kartkę z trzema nazwiskami z trzech różnych miast – Sarpsborg, Fredrikstad i Moss.

Jest! Rikard utkwił wzrok w nazwisku abonenta z Sarpsborg. Karlsen, to może się zgadzać z inicjałami I. K.

Zamówił rozmowę i dość szybko otrzymał połączenie, ale na drugim końcu nikt nie odpowiedział.

Wierzył, że na „Fanny”, statku z Rotterdamu, będzie miał więcej szczęścia. Postanowił wyruszyć tam natychmiast.

Olava ciężko dysząc wspinała się po niedużych schodkach prowadzących do domu. Odstawiła Agnes. Mieszkaniec jednej z wysp w archipelagu Hvaler obiecał dowieźć ją i Doffena na miejsce.

Olava nie chciała widzieć, jak zrozpaczona była Agnes, kiedy wsiadała do wielkiej motorówki.

Wspaniale być samej w domu! I nie myśleć o uciążliwych spacerach z Doffenem. Olava postanowiła spokojnie wypić zasłużoną filiżankę kawy, a potem zadzwonić do ludzi, którzy chcieli kupić zagrodę na wyspie. Powiedz im, że za parę dni mogą przyjechać, a ona wybierze się z nimi. Wiedziała, że zastaną dom porządnie wysprzątany, bez śladu kurzu, na tyle znała Agnes.

Ruszyła do telefonu, ale zatrzymała się w pół drogi. A może by tak pozwolić sobie na szklaneczkę wina agrestowego?

Nie, wino stało w piwnicy, lepiej więc z niego zrezygnować. Olava nigdy nie schodziła do piwnicy, przy jej tuszy było to niezwykle ryzykowne, miała wszak kłopoty z sercem. Zawsze zajmowała się tym Agnes, drobna, ruchliwa i uczynna.

Ale przyjemnie byłoby wypić szklaneczkę…

Dlaczego by nie…?

Otworzyła drzwi do piwnicy. Ostrożnie stanęła na szczycie stromych schodów.

Wciągnęła nosem przesycone zapachem pleśni i wilgoci powietrze. Światło…? Kontakt umieszczony był tak niewygodnie, musiała zejść parę stopni i obrócić się…

Olava miewała kłopoty z ciśnieniem. Ogarnęła ją słabość, zakręciło jej się w głowie, z krzykiem zaczęła szukać czegoś, o co mogłaby się oprzeć.

Z wielkim łomotem stoczyła się po schodach.

W domu zapanowała przerażająca cisza.

Rikard Brink pożyczył łódź od kapitana portu i wyprawił się na „Fanny”.

Kapitan, bergeńczyk, długo przyglądał się fotografii nieznajomego mężczyzny.

Nie. Zdecydowanie nie. Twarz była całkiem obca.

Wyprawa na „Fanny” nie wniosła więc nic nowego, a Rikard tak święcie wierzył w ten ślad.

Teraz pozostawał jedynie ów I.K. z Sarpsborg.

Oczywiście mógł porozmawiać z tamtejszą policją i poprosić o sprawdzenie, kim jest I.K., uznał jednak, że im mniej osób będzie zamieszanych w tę sprawę, tym lepiej. Z poczucia obowiązku wybrał się jeszcze na dwa pozostałe statki cumujące przy Brattoya, gdzie otrzymał przeczącą odpowiedź, a potem wrócił do Halden.

Z westchnieniem wsiadł do samochodu i wyruszył w trzydziestokilometrową drogę do Sarpsborg. Wiedział, że czas ucieka, ale co mógł na to poradzić? Musiał tam jechać.

Jadąc miał wrażenie, że cały pokryty jest czymś ohydnym, jakby warstwą bakterii. Oczywiście wykąpał się, gdy tylko wrócił z przystani po raz pierwszy, ale uczucie skażenia pozostało. Jakby bakcyle usadowiły się na ubraniu, na skórze, na języku… Było to uczucie bardzo nieprzyjemne, choć jego reakcję można określić jako dość naturalną.

Musi zadzwonić do Lipowej Alei, dać znać, że nie może przyjechać do domu na niedzielę, jak wcześniej miał zamiar. Chętnie skorzystałby z pomocy wybranych z Ludzi Lodu, ale była to dla niego sprawa honoru. Jako policjant musiał wszystko wyjaśnić sam, inaczej oznaczałoby to, że nie jest wiele wart.

Trudno stwierdzić, gdzie powstał przeciek, ale na długo przed nadaniem wiadomości i ukazaniem się gazet wieść o zarazie, która nawiedziła miasteczko, obiegła Halden. Wylęknieni pacjenci nie dawali spokoju lekarzom. „Nie, pani Blom, to na pewno zwyczajny pryszcz”. „Nie, on nie pracował w fabryce, panie Svendsen”. „Ależ oczywiście pani Andersen, oczywiście może pani pić mleko”. „Pani sąsiad wydawał się ostatnimi czasy jakiś dziwny? Nie, to z pewnością nie ospa. Nie, powtarzam, to nie ospa, kiedy ktoś mówi do siebie!”

Rozhisteryzowana dama zatelefonowała z Oslo pytając, czy jej dzieciom zagraża niebezpieczeństwo. Dzieci sąsiadów w poprzednim tygodniu były z wizytą w Halden. Czyżby plotka dotarła już do Oslo? zdumiał się komendant policji, do którego zwróciła się owa pani. Nie, ale jej szwagierka mieszkająca w Halden natychmiast ją powiadomiła. „Uważam, że powinna się pani bardziej niepokoić o szwagierkę” – odparł komendant i rzucił słuchawką.

Większość ludzi jednak przyjmowała nowinę spokojnie. Zaszczepiona Norwegia uważało się za bezpieczną twierdzę.

Poza tym niewielu jeszcze wiedziało o zagrożeniu.

Rikard Brink zadzwonił do drzwi Karlsenów, ale z głębi mieszkania nie dochodził odgłos żadnych kroków. Oby tylko nie okazało się, że I. K. prowadzi jakąś działalność usługową, bo źle to wróżyło jego lub jej klientom. Ale przecież osoba o inicjałach I.K. nie musiała wcale mieć kontaktu ze zmarłym. Rikard pragnął jedynie informacji, nic więcej.

Z okna na piętrze w sąsiednim domu wychyliła się kobieta o wydatnym biuście.

– Musi pan dłużej dzwonić. Ingrid po nocnych eskapadach mocno śpi.

W jej głosie brzmiał źle skrywany triumf.

Ingrid! Ingrid Karlsen, to było to! Rikard długo naciskał dzwonek.

Wreszcie drzwi się otworzyły i młody policjant ujrzał przed sobą parę zaspanych, zapuchniętych oczu. Dama w oknie wychyliła się jeszcze mocniej.

– Policja – mruknął Rikard. – Czy mogę wejść?

Przerażona Ingrid wpuściła go do środka. Pobiegła w głąb mieszkania, by ubrać się przyzwoiciej, i zaraz znów się pojawiła, jeszcze poprawiając coś przy sukni.

– Nie pytam z ciekawości, ale czy wychodziła pani wczoraj wieczorem?

– Nie, wczoraj nie, przedwczoraj, ale to teraz się mści. Spałam chyba aż dwanaście godzin!

Rikard, słysząc taką odpowiedź, odczuł pewną ulgę. Pokazał Ingrid karteczkę z numerem telefonu i wyjaśnił, że musi się dowiedzieć, kim jest mężczyzna, przy którym ją znaleziono, i czy miała z nim osobisty kontakt.

– Och, podaję numer telefonu wielu osobom. Czy to było dawno?

Wtedy Rikard wyciągnął fotografię zmarłego. Dziewczyna obracała ją na wszystkie strony.

– To jakieś dziwne zdjęcie…

– Zostało zrobione po jego śmierci – krótko odparł Rikard. – Ale mam jeszcze jedno, z profilu.

– Och! – jęknęła dziewczyna.

– Poznaje go pani?

– Oczywiście, ale czy on naprawdę nie żyje? Widziałam go przecież wczoraj po południu, a raczej nawet wczesnym wieczorem.

Ingrid Karlsen wydawała się miłą, dobrą dziewczyną. I Rikard z poczuciem ulgi przyjął wiadomość, że spotkała obcego przybysza nie dalej jak poprzedniego wieczoru. Im krócej przebywał w Norwegii, tym lepiej!

– Proszę mi powiedzieć – poprosił – jak on się nazywał.

– Nie wiem, jakie nosił nazwisko, ale w każdym razie pytał o rodzinę Matteusów, którzy dawno temu mieszkali w sąsiednim domu. Pewnie był ich bliskim krewnym, ale mało mówił o sobie. Przypuszczam, że był marynarzem.

– Gdzie go pani spotkała?

– Zadzwonił do drzwi. Podałam mu wszystkie informacje, które miałam, a on nagle zorientował się, że zostawił portfel ze wszystkimi dokumentami na statku, którym przypłynął.

Oto i odpowiedź na pytanie, dlaczego nie miał przy sobie żadnych papierów, pomyślał Rikard.

– Statek przybił do portu w Halden, załatwiłam więc, że Kalle go tam podwiezie.

– Kto to jest Kalle?

– Znajomy szofer, jeździ ciężarówką. Bardzo miły.

Rikard zadał wszystkie niezbędne pytania: jak bliski kontakt miała z obcym, kogo spotkała później, aż wreszcie musiał jej wyznać prawdę. Ingrid na moment jakby skurczyła się w sobie, ale wiadomość przyjęła spokojnie. Jedyną osobą, z którą zetknęła się po spotkaniu z obcym, był Kalle, kontakt mieli zresztą zaledwie przez chwilę, kiedy przedstawiała sobie obu mężczyzn.

– Ależ urządziłam Kallego! – zatroskała się bardzo po ludzku. Wzbudziła tym sympatię Rikarda.

– Przykro mi, ale musi pani pojechać do szpitala w Halden na oddział izolacyjny.

Ponieważ Ingrid w tym czasie nie korzystała z telefonu, posłużył się nim do przywołania ambulansu, który zabrałby dziewczynę, i służb sanitarnych, by zdezynfekowały jej mieszkanie. Oniemiała Ingrid przysłuchiwała się tylko jego rozmowom.

– Mieliśmy sporo szczęścia, jeśli o panią chodzi – stwierdził Rikard. – Nie rozmawiała pani z ludźmi. Pozostaje Kalle. Jak pani myśli, gdzie go mogę spotkać?

– On mieszka w Halden – odparła cienkim głosem i podała pełne nazwisko i adres kierowcy.

– Czy jest żonaty? – spytał Rikard.

– Nie, wynajmuje pokój z kuchnią. Większość czasu i tak spędza na drogach w samochodzie.

– Czy ma telefon?

– Tak – odpowiedziała, sięgając po słuchawkę. Rikard natychmiast ją powstrzymał.

– Proszę podać mi numer, ja zadzwonię, a pani w tym czasie przygotuje się na dłuższy pobyt w szpitalu.

Ingrid, wzdychając ciężko, wyszła z pokoju.

Rikard, czekając na połączenie, modlił się w duchu: Oby tylko Kalle był w domu! Oby nie wyruszył w daleką podróż albo nie wyszedł do jakiejś knajpy, w której teraz siedzi i rozsiewa zarazę!

Kiedy na drugim końcu linii rozległ się bas piwosza, Rikard odetchnął z ulgą.

Wyjaśnił szoferowi zaistniałą sytuację; komentarz Kallego nie nadawał się do przytoczenia. Nie, poprzedniego wieczoru, kiedy wysadził tego człowieka na przystani, z nikim więcej już nie rozmawiał, był zmęczony jazdą do Oslo, wprawdzie nie tak bardzo odległego, ale podróż przeciągnęła się ponad miarę.

Błogosławione zmęczenie, pomyślał Rikard. Gdyby udało nam się ograniczyć to do…

Wkrótce jednak okazało się to niemożliwe. Kalle zadał śmiertelny cios nadziejom Rikarda. Najpierw jednak powiedział, że od razu spostrzegł, iż jego pasażer był chory.

– Musiał być cholernie chory – twierdził z niezachwianą pewnością. – Ale że to ospa… Mój Boże! W każdym razie za wszelką cenę chciał dostać się na statek, żeby zabrać stamtąd portfel. Zostawił go na jakiejś skrzyni wraz ze wszystkimi papierami.

– Jak nazywał się statek?

– Jakieś babskie imię. Przypłynął z Rotterdamu.

– ”Fanny”?

– Tak, tak, właśnie „Fanny”.

– Ale na pokładzie nie było nikogo o takim wyglądzie. Rozpytywałem o niego.

– Podróżował na gapę. Przybył ze Wschodu, przez Afrykę. Udało mu się wyskoczyć na ląd w Svinesund, nikt go nie zauważył.

– Ale jak zdołał dotrzeć do Sarpsborg?

I wówczas Kalle zadał śmiertelny cios:

– Prawie od razu natknął się na jakąś rodzinę, podwieźli go samochodem, tak mi mówił. Facet, co prowadził, zdaje się był klaunem lub kimś takim.

Sposób wyrażania się Kallego pozostawiał wiele do życzenia, ale Rikard go zrozumiał.

– To znaczy, że przybył do Norwegii zaledwie wczoraj?

– Tak, jakąś godzinę wcześniej.

Więcej informacji Kalle nie potrafił udzielić, ale przecież i tak sporo powiedział.

Rikard przekazał szoferowi smutną nowinę o tym, że musi udać się do szpitala w Halden oraz że ludzie ze służb sanitarnych przybędą zdezynfekować mieszkanie i jego ukochany samochód. Kalle najtrudniej chyba przełknął wieść o losach ciężarówki.

Rikard był właściwie zadowolony. Sprawa powoli zaczynała nabierać jasności. Ten Matteus spędził w Norwegii zaledwie kilka godzin i większość osób, które się z nim zetknęły, została już odizolowana. Teraz pozostawało odnalezienie rodziny, która podwiozła go z okolic Svinesund do Sarpsborg.

Rikard jeszcze raz zadzwonił do centrali, poprosił o połączenie z kapitanatem portu i podczas gdy młody policjant wracał do Halden, motorówka władz portowych mknęła ku statkom cumującym przy Bratteya.

Niedługo później na maszt frachtowca „Fanny” wciągnięto żółtą flagę, oznaczającą kwarantannę.

Krąg zamknął się wokół jednej grupy, składającej się z dwunastu osób załogi statku.

Загрузка...