ROZDZIAŁ X

Na wyspie panowała cisza.

Już po paru pierwszych dniach Agnes wciągnęła na podwórzowy maszt stary czerwony obrus bożonarodzeniowy jako sygnał wzywający pomocy. Na dach nie mogła się wspiąć i niewielka była szansa, że ktoś dostrzeże serwetę od strony fiordu, ale nie udało jej się też przestawić masztu na front domu, podstawa była zbyt ciężka.

Czerwony obrus łopotał więc daleko, w miejscu, z którego nikt nie mógł go zobaczyć, aż wreszcie wicher złamał maszt.

Ślady Agnes na śniegu zmieniły się nie do poznania, wyglądały teraz jak olbrzymie dziury. Małe łapki Doffena zostawiły trop przypominający trop małego słonia.

Upłynęło już zresztą wiele dni, od kiedy jakiekolwiek świeże ślady zostały zrobione wokół domu.

Agnes nie wstawała z łóżka. Oczy miała przymknięte, policzki płonęły od gorączki, oddychała słabo, ze świstem. Wycieńczony Doffen łaził po pokoju. Od czasu do czasu wydawał z siebie żałosny pisk. Przy drzwiach wejściowych stały małe kałuże, a miseczka na wodę była pusta.

Agnes nie zdawała sobie z tego sprawy. Z rzadka tylko pojmowała sens majaków wywołanych gorączką. Dręczyły ją koszmary nie mające żadnego związku z rzeczywistością.

Na dworze pośród budynków starej zagrody hulał wicher. Singlefjord, szary jak niebo, pokrywały kawały kry. Bliżej brzegu woda zamarzła na stałe, szczeliną w lodzie od dawna już nie pływały łodzie. Wyspa Agnes nie leżała na szlaku komunikacyjnym, oddzielało ją od niego kilka mniejszych wysepek, zasłaniających także widok ze szlaku na małą zagrodę.

Ta nie zamieszkana w zimie część archipelagu Hvaler była ponurą, skutą lodem krainą. Nikomu nie przyszło na myśl, że mogą tam być jacyś ludzie. Od wielu już lat zagroda zimą stała pusta.

Człowiekowi, który przywiózł tu Agnes, nawet się nie śniło, że jeszcze nie wróciła. Sam mieszkał w pobliżu szwedzkich wysp i nie słuchał norweskiego radia. Poza tym nawet gdyby słyszał komunikaty o poszukiwaniach Agnes, i tak nie skojarzyłby ich z jej osobą.

Na wyspie wiatr wył w zaroślach, przyginając je niemal płasko do ziemi.

Tylko on mącił ciszę na tym pustkowiu.

O ósmej rano Rikard skontaktował się z biurem ogłoszeń gazety „Aftenposten”.

Od tej chwili wszystko poszło jak po maśle.

Wykonywaniem jego polecenia zajęła się bardzo energiczna pani, która wkrótce odnalazła cztery odpowiednie ogłoszenia z danego dnia w styczniu.

Drobiazgiem pozostawało wyciągnięcie tego, które podpisane zostało Johansen, ul. Forteczna, Halden.

– Świetnie – oznajmił Rikard kolegom, gdy odłożył słuchawkę. – Do sprzedaży wystawiły zagrodę na Hvaler, nie wiadomo jednak, na której z wysp jest położona. W domu sióstr nie znaleźliście żadnego dokumentu, świadczącego o tym, że w ogóle posiadały taki dom?

– Niestety nie, ale nie wiemy przecież, gdzie trzymają swoje papiery wartościowe, mogą leżeć w jakiejś skrytce bankowej.

– Dowiemy się w biurze notariusza, oni przechowują wszystkie takie dokumenty.

Ale biuro notariusza otwierano dopiero o dziewiątej i nie zastali tam żadnego urzędnika.

– W każdym razie dzięki Bogu, że nie wypadła nam akurat niedziela – mruknął Rikard. – Ładnie byśmy wyglądali!

Wykorzystując czas oczekiwania na otwarcie biura, zadzwonił do szpitala porozmawiać z Vinnie.

Okazało się, że u niej wszystko w porządku, ale ciotka Kamma cierpiała silne bóle krzyża. Poza tym od tego ranka wprowadzono jeszcze ściślejszą izolację, wkraczali bowiem w krytyczną fazę okresu wylęgania choroby. Jeśli ktokolwiek z nich się zaraził, przyszedł już czas na pierwsze symptomy. Chorzy mogli stać się źródłem bezpośredniego zarażenia, nie tylko rozsiewając drobiny, które ewentualnie przejęli od Willy'ego Matteusa. Od teraz już sami mogli rozsiewać strach i zagrożenie dla innych.

Vinnie wydawała się uradowana, zaskoczona i bardzo wdzięczna za jego telefon. Ucieszona, że wybrał właśnie ją. Mógł przecież zadzwonić do Ingrid, Kallego albo do Sommerów, a nawet do ciotki Kammy. Ale chciał rozmawiać właśnie z nią!

Kiedy się rozłączył, Vinnie siedziała dalej, nie wypuszczając słuchawki i obracając ją w dłoniach. Zamknęła oczy, usiłując powstrzymać łzy szczęścia. Czasami zdarza się, że radość musi znaleźć ujście w postaci łez,

Opowiedziała mu o Ingrid i Kallem, którzy, jak się wydawało, odnaleźli się nawzajem w szpitalu. Nie mogli się dotykać, nie mogli się nawet do siebie zbliżać, ale Vinnie domyślała się uczucia, jakie zrodziło się między nimi. Czułość, oddanie, ciepło. Podobało jej się to.

Natomiast stosunki między małżonkami Sommer zmierzały dokładnie w przeciwnym kierunku. Vinnie była prawie pewna, że żona ma ochotę odejść od męża, ale rozwód nie był taką prostą sprawą. Ona i córka stałyby się w społeczeństwie całkiem bezbronne, jeśli Gun w ogóle pozwolono by zatrzymać dziecko. Trudno to przewidzieć.

Dziewczynka także się poddała, przestała nawet marudzić. Najczęściej leżała w łóżku przeglądając dawno już przeczytane czasopisma.

Vinnie musiała przyznać się przed samą sobą, że i ona zaczęła się bać. W tych dniach miało się rozstrzygnąć, czy zapadła na ospę, czy też nie. Lekarze bezustannie robili teraz badania, a ona za każdym razem z lękiem myślała o wynikach.

Każdy dzień był sukcesem.

– Doskonale – stwierdził Rikard na posterunku policji. Oczy miał czerwone, przekrwione z niewyspania w ciągu ostatnich nocy. – Wiemy więc, gdzie leży zagroda. Musimy zabrać jakiegoś pilota, który dobrze zna wyspy Hvaler. Zaraz wyruszamy.

Dochodziło pół do dziesiątej. Nareszcie udało im się zdobyć w kancelarii notarialnej informacje dotyczące zagrody sióstr Johansen.

– A i tak niewykluczone, że to kolejny ślepy tor – powiedział młody kolega Rikarda, który także pracował nad tą sprawą. – No bo co oma miałaby robić na wyspie o tej porze roku?

– Zamierzały sprzedać zagrodę – przypomniał mu Rikard. – Bardzo prawdopodobne, że dyrektor Brandt pojechał tam z jedną z sióstr obejrzeć ewentualny nabytek.

– Co, wobec tego, stało się z dyrektorem? Czy nadal tam siedzi?

– No właśnie – westchnął Rikard. – Muszę zadzwonić do doktora Posta, chciałbym, żeby nam towarzyszył na wszelki wypadek. Nic przecież nie wiemy, absolutnie nic. Najprawdopodobniej zastaniemy zagrodę pustą, ale nigdy nic nie wiadomo. To jedyny ślad po naszej tajemniczej szarej samarytance.

Była już pierwsza po południu, kiedy duża łódź celników przedzierała się przez lód na Singlefjordzie. Przez chwilę płynęli nawet po otwartej wodzie, co było o niebo łatwiejsze, ale teraz, wśród wysepek Hvaler, kawały kry dryfowały gęsto, przypominając ławicę śledzi.

Rikardowi i jego koledze udało się wykraść godzinę snu na wąskich ławeczkach. Obudzić się było trudniej, ale odrobina lodowatej wody na twarz szybko przywróciła im dobrą formę.

– Czy jesteśmy już blisko wyspy? – zawołał Rikard do pilota. Nie był to, rzecz jasna, prawdziwy pilot, a po prostu człowiek, który znał Hvaler jak własną kieszeń.

– Nie, jeszcze spory kawałek.

Od czasu do czasu harpunem musieli rozpychać nawarstwione zwały kry, a raz natrafili na lód sięgający aż do brzegu, musieli więc zawrócić i nadłożyć drogi okrążając wyspę.

Kiedy pilot wreszcie wskazał palcem na tę właściwą, jasność, przepuszczana przez bladoszare niebo, zaczęła przemieniać się w zmierzch.

Od strony, skąd nadpływali, nie widać było domu. Brzegi wyspy skuwał lód, broniąc dostępu, zdołali jednak znaleźć wąski pas otwartej wody i podpłynęli bardzo blisko. Zeszli na ląd, uprzednio starannie sprawdziwszy, czy lód wytrzyma ich ciężar, aż wreszcie poczuli pod stopami ziemię. Było ich ośmiu, Rikard, młody aspirant, doktor Post, człowiek, który ich pilotował, a także czterej pracownicy służb medycznych, by ewentualnie zdezynfekować zagrodę. Płynęli oni oddzielną łodzią w ślad za łodzią celników.

Gdyby Agnes rzeczywiście tu była…

Niestety, nic na to nie wskazywało.

– Powinniśmy przynajmniej usłyszeć psa – mruknął aspirant.

– To prawda.

Rikard przystanął.

– Tu są jakieś ślady.

Wszyscy pochylili się nad pokrytą śniegiem ziemią.

– To wygląda na trop hipopotama!

– Słońce i wiatr niszczą śnieg – powiedział doktor Post. – To mogą być ślady człowieka, ale teraz trudno to stwierdzić na pewno. Poza tym mogą być stare, jeszcze z jesieni.

– No tak, oczywiście.

Poszli dalej, im bardziej jednak zbliżali się do zagrody, tym wyraźniejsze stawało się, że to rzeczywiście są jakieś ślady. Odległość między poszczególnymi odciskami była zbyt mała jak na łosia, zresztą wątpliwe, by łosie znalazły się na tej niemal nagiej wyspie. Tutejszy lasek był dla nich zbyt mały.

– Tutaj są jakieś mniejsze ślady – wskazał jeden z mężczyzn. – Przypominają niedźwiedzie.

– To mogą być ślady psa, które się roztopiły – odparł Rikard. – Musimy znaleźć coś bardziej konkretnego.

Zagroda sprawiała wrażenie nie zamieszkanej, zmarznięta i opustoszała.

Doszli do celu. Rikard pchnął drzwi. Zamknięte na klucz.

Zapukał. Cisza.

Popatrzyli po sobie.

– Znowu pudło? – spytał młodziutki policjant.

– Ciii! – szepnął ktoś.

Nasłuchiwali. Z początku nie słyszeli niczego, po chwili jednak odnieśli wrażenie, że za drzwiami coś się poruszyło. Rozległo się jakby węszenie przy progu.

W milczeniu wszyscy razem próbowali otworzyć drzwi. Rikard wyciągnął duży nóż, wetknął go przy zamku i wygiął.

– Uważaj, złamiesz ostrze – ostrzegł pilot.

– Nic na to nie poradzę. Czy ktoś jeszcze ma przy sobie nóż?

Znalazł się jeszcze jeden i podczas gdy Rikard trzymał swój nóż wygięty nad zamkiem, drugi mężczyzna wsunął swój przed zapadkę i zdołał wepchnąć ją do środka.

Drzwi stanęły otworem.

Odór, jaki buchnął im w nos, powiedział od razu, że jest tu pies, który od wielu dni nie mógł wyjść na dwór.

Doffen leżał na podłodze przy drzwiach i patrzył na nich błagalnie czarnymi ślepkami.

Rikard, wielki przyjaciel zwierząt, poczuł, że coś ściska go w gardle.

– Znajdź wodę dla psa – polecił młodszemu koledze. – My idziemy dalej.

Drzwi wejściowe prowadziły do kuchni. Za nią był salonik i sypialnia.

Tam właśnie leżała Agnes

– Dobry Boże! – przeraził się Rikard. – Czy ona jeszcze żyje?

– Tak – odparł doktor. – Ale jest nieprzytomna. Nie dotykajcie jej! Ja i Rikard przeniesiemy ją do łodzi. Dam jej tylko najpierw zastrzyk na wzmocnienie.

Opatuloną w koce Agnes przetransportowano na brzeg. Małego Doffena niósł na rękach aspirant, pies bowiem osłabł tak, że nie mógł utrzymać się na nogach. Czterej przedstawiciele służb medycznych zostali, by oczyścić zagrodę ze wszystkich ewentualnych zarazków. Nie wiedzieli jeszcze, co dolega Agnes, lepiej więc było się zabezpieczyć. Agnes miała wszak bezpośredni kontakt z Willym Matteusem.

Wydawała się kompletnie wycieńczona. Prawdopodobnie już wcześniej musiała być bardzo chuda, a więc organizm nie miał z czego czerpać. Jasne też było, że ma wysoką gorączkę, a słaby, świszczący oddech świadczył o zapaleniu płuc.

Doffen także mógł być źródłem zarazy. Jeśli Agnes zapadła na ospę, musiała przekazać psu całą masę wirusów. Psy wprawdzie nie chorują na ospę, ale bakcyle mogły zagnieździć się w sierści. Rikard z radości zauważył, że aspirant najwyraźniej polubił Doffena. Chłopak głaskał zabiedzone, owinięte w koc stworzonko, które ufnie ułożyło mu się na kolanach. Parę łyków wody pomogło mu wyraźnie, a aspirant wyciągnął jeszcze z kieszeni tabliczkę czekolady i połamał ją na drobne kawałeczki. Doffen nie odmówił.

Pies na pewno wyjdzie z tego.

Ale Agnes…?

Biedna, nieszczęsna istota, pomyślał Rikard, spoglądając na nieprzytomną kobietę, leżącą bez sił na ławeczce. Tak strasznie wychudzona, podstarzała i samotna, najpewniej niewiele szczęścia zaznała w życiu. Czy umrze teraz, nie odzyskując przytomności? Czy ostatnim jej doświadczeniem będzie samotność, poczucie, że wszyscy ją opuścili na małym szkierze?

Boże, jak Ty właściwie rządzisz tym światem? Dlaczego tak często zapominasz o tych, którzy nie uczynili nic złego? O tych, którzy być może przez całe życie modlili się do Ciebie, wierzyli w Ciebie, u Ciebie szukali pociechy, kiedy już życie stało się zbyt trudne do zniesienia?

Wielką zagadką było, jak ci, którzy doznali tyle zła, mogli dalej wierzyć w tego Boga, który nie pozwalał, by choć jeden wróbel padł na ziemię bez jego wiedzy!

Kiedy mijali przystań promową w okolicy Svinesund, zmarznięci, przewiani do szpiku kości, Agnes wystraszona otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła, niczego nie rozumiejąc.

Rikard pochylił się nad nią i powiedział, starając się nadać swemu głosowi możliwie jak najbardziej przyjazny ton:

– Już niedługo będzie pani w bezpiecznym, ciepłym miejscu, panno Johansen. Znaleźliśmy panią na wyspie, pojedziemy do szpitala w Halden…

Bardzo po kobiecemu szepnęła właściwie tylko do siebie:

– Ach, nie zmieniłam bielizny!

– W szpitalu na pewno to zrozumieją. Proszę napić się trochę wody, o, tak!

Oprzytomniała trochę.

– Doffen? – spytała ze strachem i próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.

– Doffen miewa się dobrze. Dostał wody i podniósł nogę przy łodzi na brzegu, a w tej chwili leży na kolanach u policjanta i zajada czekoladę.

Agnes zamknęła oczy.

– O, to dobrze! Teraz wszystko będzie dobrze. Byle tylko Olava się nie gniewała…

Znów straciła przytomność. Rikard patrzył na nią zakłopotany. Olavy przecież już nie było. Czy dla tej słabej, chorej kobiety będzie to tragedia czy też ulga?

Prawdopodobnie i to, i to.

Późnym wieczorem, kiedy łódź wreszcie zawinęła do portu w Halden, Rikard pomyślał: Oto wiadomość dla wszystkich, którzy tak się jej bali. Już ją mamy. Jest po prostu samotną, nieszczęśliwą kobietą i w miejscu, w którym przebywała, nie dokonała zniszczeń. Możecie odetchnąć z ulgą i wypełznąć z nor, w których się ukryliście. Śmierć nie krąży już po waszym mieście.

Chociaż co on o tym wiedział? Upłynęło dwanaście dni od czasu, gdy w zamarzniętej łodzi znaleziono chorego na ospę Willy'ego Matteusa. Kończył się okres wylęgania choroby, trwający od jedenastu do siedemnastu dni. Teraz dopiero się okaże, ilu naprawdę jest zarażonych. Nikt nie wiedział, czy zdołali odnaleźć wszystkich, z którymi zetknął się Willy Matteus po przybyciu do Norwegii. Owszem, dość dokładnie prześledzili drogę, jaką przebył, ale nie wszystko było jasne. Co się z nim, na przykład, działo od chwili, gdy zszedł na ląd w Svinesund, do spotkania z Sommerami? Mógł z kimś rozmawiać, choć to raczej mało prawdopodobne. A między rozstaniem z Sommerami do rozmowy z Ingrid? Albo po tym, jak Kalle wysadził go niedaleko portu w Halden, do przyjścia Agnes i Vinnie, które pomogły mu wsiąść do łodzi? Przez parę chwil był sam. Co się wówczas wydarzyło?

Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie wydarzyło się nic.

W szpitalu z powodu tak ogromnego zagęszczenia zapanowała niemal panika. W końcu trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dłużej tak nie da rady. Nie było możliwości, by zająć się sześćdziesięcioma trzema nowymi osobami podejrzanymi o zarażenie ospą, zarówno ze względu na brak miejsca, jak i wytrzymałość personelu. Większość więc uczniów pastora Pruncka przeniesiono do Sarpsborg i Fredrikstad. Zostało jedynie dziewięć osób, wśród nich sam pastor, a ponadto siedmioro wcześniejszych pacjentów: Sommetowie, Ingrid, Kalle, Vinnie i Kamma. I jeszcze Agnes umieszczona w separatce, przekształconej w salę intensywnej opieki.

Doffena czekała kwarantanna, stał w klatce i szczekał na Blancheflora, zajmującego sąsiednią „celę”. Oba psy w ten sposób skutecznie stymulowały u siebie nawzajem produkcję adrenaliny i przypływ sił życiowych.

Pastora Pruncka zatrzymano w Halden z wielu powodów. Po pierwsze podczas przyjmowania do szpitala urządzał straszliwe sceny, nie chciał zgodzić się na takie internowanie (wszak tutaj mogli go dopaść jego wierzyciele). Później nalegał na przeniesienie do Sarpsborg albo Fredrikstad, aby mógł przebywać w pobliżu swych uczniów. Potrzebowali go w tej tragicznej gadzinie, kiedy nierozumni ludzie siłą zamknęli ich w więzieniu! Byli wszak jego, Pruncka, uczniami, a ponieważ pastora, jako wybrańca Pana, nie mogła dotknąć żadna ziemska zaraza, oni również byli od niej bezpieczni.

Nagle jednak zmienił zdanie, za żadne skarby nie chciał dołączyć do stadka swych owieczek. Przypomniał sobie bowiem, że ma przy sobie wszystkie ich pieniądze i papiery wartościowe. A przypomniał sobie o tym dość prędko, bo głupcy z personelu szpitalnego nalegali, by wszystko, co ma, poddać dezynfekcji. Prunck odmówił oddania im czegokolwiek, nie chciał się rozebrać ani opróżnić kieszeni.

Wreszcie trzeba było siłą zdjąć z niego ubranie, a pokrętne, mrukliwe wyjaśnienia, że bogactwa zostały mu przekazane przez członków sekty pod opiekę, przyjęto z niedowierzaniem. Parę pytań zadanych kilkorgu uczniom przebywającym w szpitalu wystarczyło, by sytuacja stała się jasna. Pastor miał zamiar ulotnić się z pieniędzmi, a powstrzymała go od tego interwencja policji przy wyjściu ze „świątyni”.

Od tej chwili sprawa Pruncka stała się sprawą policji.

Pastor kilkakrotnie podejmował próby ucieczki, tak samo bowiem bał się swych wierzycieli, jak policji i członków sekty. Ale policjanci pozostali niewrażliwi na wszelkie argumenty pastora. Nie udało mu się wydostać ze szpitala, a już na samym początku pobytu otrzymał wiadomość, że ma się zgłosić do banku, gdy tylko uznany zostanie za zdrowego. A bank miał o co się upominać!

Prunck przeczuwał, że czeka go czarna przyszłość; świat jest głupi i niczego nie rozumie. Niebiosa także sprawiły mu zawód. Godzina zagłady dla ziemi wcale nie wybiła, choć powinna, a zachorowanie na ospę groziło przede wszystkim jego uczniom. Było odwrotnie, niż być powinno!

Szczytem wszystkiego była wiadomość od Bjorg, że nie chce go już więcej widzieć. Jeśli o nią chodzi, może sobie iść choćby na koniec świata.

Prunck czuł, że dotknęła go rażąca niesprawiedliwość. Oficjalnie, w radiu i gazetach, pozbawiono go tytułu pastora. Szczęśliwie nie czytał artykułów, w których drwiono z niego niemiłosiernie, ale i tak jego sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Nikt zdawał się nie pojmować jego wielkości.

Czy należy więc się dziwić, że się burzył?

Badania wykazały, że Agnes jest zarażona. Była jednak szczepiona i żywiono nadzieję, że choroba będzie miała stosunkowo łagodny przebieg. Gdyby tylko nie była tak wycieńczona, bez odrobiny sił! Starano się przede wszystkim ją odżywić, dzień i noc czuwały przy niej ofiarne pielęgniarki.

Wszyscy gorąco pragnęli, by Agnes przeżyła.

Wśród pielęgniarek, które od samego początku odizolowane zostały wraz z pacjentami, dwie zachorowały, niezbyt ciężko. Musiały leżeć w izolatce, ale chroniły je wcześniejsze szczepienia, przypuszczano więc, że nie grozi im niebezpieczeństwo. Z „Fanny” padano informację, że nie wystąpiły żadne oznaki choroby. Marynarze także poddają się szczepieniom częściej niż zwykli ludzie, statek otrzymał więc pozwolenie na wypłynięcie, jeśli nic nowego nie zajdzie w ciągu nadchodzącego tygodnia. Wiadomość tę przyjęto z radością.

Dzień po przywiezieniu Agnes do szpitala jasne się stało, że Karen Matgrethe Dahlen ciężko zachorowała na ospę.

Sytuacja była naprawdę poważna, ponieważ Kamma nigdy nie była szczepiona.

Piękny obraz, który Rikardowi i jego współpracownikom udało się naszkicować, zaczynał się rozmazywać.

Kammę przeniesiono do ściślejszej izolatki. Kiedy wieści o jej chorobie rozeszły się po oddziale, wśród owieczek pastora Pruncka wybuchła panika. Większość z nich nie była przecież szczepiona, jako że pochodzili ze związanych z różnymi grupami wyznaniowymi rodzin, w których szczepienia uważano za bluźnierstwo. Matki modliły się za dzieci, które także spędziły jakiś czas w grocie, inni próbowali wydostać się ze szpitala, uciec jak najdalej.

W małej grupce, która od samego początku przebywała w szpitalu, atmosfera była ciężka, ale ci już dawno temu pogodzili się ze swym losem.

Wszyscy oprócz Herberta Sommera. I, jak na ironię losu, on właśnie zachorował. Ciężko.

W następstwie faktu, że płynęli łodzią, która przywiozła Agnes, zamknięci w szpitalu zostali także Rikard Brink, młody aspirant i doktor Post – tym razem nie wymówił się prywatną izolacją w domu – a także wszyscy pozostali mężczyźni. Mieli oni bezpośredni kontakt z Agnes, która akurat znajdowała się w zakaźnym stadium choroby.

Szpital w Halden pękał w szwach. Niektórych mężczyzn przeniesiono do Fredrikstad, ale Rikardowi pozwolono zostać.

Nie wszystko jednak było samym smutkiem. Orzeczono, że Ingrid i Kalle są już zdrowi. I tych dwoje rzeczywiście odnalazło się podczas trudnych dni, spędzonych w szpitalu. Dwoje dojrzałych ludzi, znających już życie. On miał czterdzieści lat, ona trzydzieści dwa. Szczęśliwi opuścili szpital odprowadzani przez innych życzeniami wszystkiego dobrego.

Uznano, że Wenche Sommer jest zdrowa. Gun także. Gun żegnała szpital z mieszanymi uczuciami. Miała szczerze dość swojego Herberta i na poważnie zastanawiała się nad rozwodem. On jednak teraz był chory, w stanie określanym jako krytyczny, zaczęły pojawiać się ze strachem oczekiwane pęcherze. Gun ogarnęły wyrzuty sumienia z powodu myśli o rozstaniu się z mężem. Podejrzewała, że to właśnie dlatego Herbert został tak ciężko ukarany. Z płaczem schodziła w dół zbocza, opuszczając szpital. Za rękę prowadziła córkę.

Ale cztery bardzo potrzebne łóżka nareszcie się zwolniły. Zmniejszyła się ciasnota.

Vinnie bardzo się bała.

Została teraz sama. Ingrid i Kalle odeszli, pani Sommer także. I Rikard przestał przychodzić. Nie wiedziała, dlaczego, i bała się pytać.

Co prawda fakt, że nie miała już towarzystwa, był bez większego znaczenia, gdyż w tej fazie choroby nie pozwolono im się ze sobą widywać, nawet gdy dzieliła ich odległość pokoju. Ale tamtych wypuszczono – a ją nie.

Orientowała się, z jakiego powodu. Miała podwyższoną temperaturę, wyższą, niż można by sobie tego życzyć. Siostry nic nie mówiły, ale wiele razy dziennie przychodziły zapytać, jak Vinnie się czuje. I lekarz, główny lekarz dowodzący walką z epidemią, często przychodził ją zbadać. Nigdy nie miała mu nic do powiedzenia.

Dopiero pewnej nocy obudził ją ból głowy iście nie z tego świata. Kark miała zesztywniały i kiedy się poruszyła, odniosła wrażenie, że w plecy wbijają jej się noże.

Boże, pomyślała. Boże!

Ukradkiem przyjrzała się nadgarstkom i klatce piersiowej. Nic. Skronie? Pomacała. I tam żadnego znaku.

Nic nie powiem, pomyślała. Będę udawać, że nic się nie zdarzyło.

Ale oczywiście natychmiast zadzwoniła po nocną pielęgniarkę.

Siostra zaraz stanęła w drzwiach.

W ustach Vinnie miała całkiem sucho. Trudno jej było wydobyć słowa.

– Bardzo chciałabym porozmawiać z Rikardem Brinkiem. Z policji.

– To niemożliwe, on jest izolowany.

– Co takiego?

– Jest w tym samym budynku, tyle że na innym oddziale.

– Rikard? Zaraził się?

– Tego nie wiemy. Ale płynął łodzią razem z Agnes Johansen do Halden. Wszyscy, którzy byli w łodzi, zostali zamknięci.

Och, Rikard? To dlatego nie przychodził. Wiadomość przyniosła jej ulgę. Ale jeśli zachoruje…

Nie, to nie może się zdarzyć, nie on!

Spokojnie opadła na poduszkę i przymknęła oczy.

– Siostro, zauważyłam objawy choroby.

Pielęgniarka tylko pokiwała głową.

– Spodziewaliśmy się tego. Zaraz sprowadzę doktora.

Vinnie została sama.

A więc moje życie dobiega końca, pomyślała i nie mogła powstrzymać łez płynących po policzkach. Nie było to życie, którym można by się przechwalać, ale widziałam promyki nadziei. Jakiś człowiek o mnie myślał. Wydaje mi się nawet, że za bardzo polubiłam Rikarda Brinka.

Może więc tak będzie najlepiej, bo przecież i tak nigdy bym go nie dostała. Nie ja, Vinnie, takie zero!

A jednak… pewnie jestem głupia, ale, Boże, nie chcę umierać!

Загрузка...