Rikard Brink z Ludzi Lodu i Lavinia Dahlen pobrali się w haldeńskim kościele późną wiosną 1937 roku. Dziecko było już w drodze, choć nikt o tym jeszcze nie wiedział.
Na uroczystość przybyli wszyscy z Ludzi Lodu i wszyscy nalegali, by wolno im było wygłosić mowę podczas weselnego obiadu w Bakkegarden. Vinnie nie miała krewnych, a Hans-Magnus, z którym wcale nie łączyły jej więzy krwi, siedział w więzieniu za rozmaite nadużycia.
Była z nimi natomiast Agnes i wielu nowych przyjaciół Vinnie ze szpitala, koledzy z pracy, z którymi zaprzyjaźniła się podczas strasznej epidemii, Ingrid Karlsen i Kalle, Gun i Wenche Sommer. Mała Wenche w mgnieniu oka zadurzyła się w Jonathanie Voldenie z Ludzi Lodu, ale ponieważ miała dopiero dziewięć lat, trzynastoletni Jonathan prawie jej nie dostrzegał, a w każdym razie traktował jak osobnika płci nijakiej. Blancheflor upodobał sobie miejsce pod krzesłem chłopca i żebrał o co lepsze kąski. Z powodzeniem!
Agnes ubrała się w swą najlepszą suknię, nieciekawą szatę z błyszczącego szarego jedwabiu, którą udało jej się ożywić przypinając do niej bukiecik sztucznych fiołków. Nieoczekiwanie dało to miły dla oka efekt. Na policzkach wykwitły jej rumieńce – pomyśleć tylko, została zaproszona na wesele do Bakkegarden, szkoda, że Olava tego nie widzi! Udało jej się natomiast przekazać tę nowinę swoim niesympatycznym sąsiadom, którym okropnie zrzedły miny. Oto chwila triumfu po wszystkich latach złośliwości z ich strony.
Vinnie często zerkała na Nataniela, raz napotkała jego wzrok. Okazał się dokładnie tak badawczy, jak się tego spodziewała i obawiała. Ten chłopiec wie, pomyślała. Wie, że jego przyszła podpora już została spłodzona, żyje we mnie. To dopiero zarodek, a mimo wszystko on już to wie.
Boję się go, choć jednocześnie mnie fascynuje. Bądź przyjacielem mego dziecka, poprosiła w myślach. Chroń tę maleńką istotkę, będziesz od niej starszy! Stój po jej stronie bez względu na to, jaka będzie. Ty to potrafisz, jesteś silny. Mając ciebie za przyjaciela moje dziecko nie będzie musiało niczego się obawiać!
Wieczorem, kiedy obiad już się skończył, znalazła Nataniela w kuchni. Zbierał na półmisek rozmaite słodkości.
– Kogo tu widzę – uśmiechnęła się. – Jeszcze się nie najadłeś? Weź, na co tylko masz ochotę, proszę, wybieraj.
– To wcale nie dla mnie – odwzajemnił uśmiech, a w żółtych oczach zapłonęło ciepło. – Muszę tylko zapytać Linde-Lou, czy nie jest przypadkiem głodny. Linde-Lou nigdy nie dostawał nic do jedzenia, przez całe życie głodował.
Vinnie poczuła zimny dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa. Rikard opowiedział jej historię Christy i Linde-Lou. Wiedziała, że Natanielem opiekuje się właśnie on, młody mężczyzna zmarły w dziewiętnastym wieku. I oto stoi przed nią mały chłopiec i powiada, że chce zaprosić go na ciastka!
Skinęła mu tylko przyjaźnie głową. Nie miała żadnego wpływu na Nataniela, to ona czuła przed nim respekt, nie odwrotnie. Sprawiał jednak wrażenie wesołego, miłego chłopczyka, który nikomu nie chce wyrządzić krzywdy.
Nataniel zabrał talerz z ciastkami i z powagą wyniósł go na podwórze. Panował tam wyjątkowy spokój. Jego siedmiu braci, których, rzecz jasna, także zaproszono, bawiło się z Wenche Sommer i trójką dzieci Vetlego przed frontem domu.
Vinnie nadal stała zapatrzona w drzwi prowadzące na podwórze, kiedy do kuchni weszła Christa.
– Wyglądasz, jakbyś spadła z księżyca, Vinnie – roześmiała się. – Nie widziałaś gdzieś tego łobuza, mego syna?
Jak można takie cudo jak Nataniel nazywać łobuzem?
– Właśnie… na niego patrzyłam – wyjąkała Vinnie. – Wyszedł właśnie z…
– Nie jeżdżą tędy chyba żadne samochody? – zdenerwowała się Christa.
– Nie, nie bój się.
– No więc co cię tak poruszyło? – spytała Christa nadal z uśmiechem.
Vinnie zorientowała się, że musi bardzo niemądrze wyglądać, ale nic nie mogła na to poradzić.
– Zabrał ciastka. Żeby zanieść je… Nie, nie mogę tego powiedzieć!
– Dla Linde-Lou?
Vinnie tylko kiwnęła głową.
– Co za spryciarz! – roześmiała się Christa. – Znów!
– Ale przecież Linde-Lou nie istnieje!
– Istnieje, jest opiekunem Nataniela. Tylko że Linde-Lou nie może jeść, wiem o tym, bo sama zaniosłam mu kiedyś chleb, który później znalazłam nie tknięty, spleśniały. Sprawa przedstawia się inaczej, Nataniel uwielbia ciastka i tłumaczy się, twierdząc, że to Linde-Lou jest głodny. Chłopaczysko siedzi pewnie w jakimś kącie na podwórzu i zajada tort, aż mu się uszy trzęsą, cały usmarowany kremem. A Linde-Lou jest w pobliżu, bądź spokojna! Czy to dla ciebie szok?
Vinnie jakoś się pozbierała.
– Właściwie to nie. Dzięki Bogu, że Nataniel jest taki ludzki! W innym razie naprawdę można by się go przestraszyć.
– Ludzie boją się go do szaleństwa przez te jego oczy, ale jest normalnym dzieckiem, tyle że ma dość niezwykłe zdolności. – W oczach Christy pojawił się smutek. – Ale on cierpi. Czasami cierpi tak mocno, że nie umiemy go pocieszyć.
– Dlaczego cierpi?
– Widzi wiele rzeczy pozostających w ukryciu. Kiedy był mniejszy, wybuchał nagle płaczem i mówił: „Im jest tak źle, mamo! Czy ty i tatuś nie możecie im pomóc?” Kiedy wypytywaliśmy, o kogo chodzi, odpowiadał tylko: „Nie wiem”. A czasami dodawał zasmucony: „Już nie żyją”.
– Jakie to straszne – szepnęła Vinnie.
– Tak. Teraz nie chce już dzielić się z nami swoimi przeżyciami, ale wiem, że miewa wizje, które go dręczą. Mój biedny chłopczyk!
Vinnie nie wiedziała, co powiedzieć. Myślała o swej egoistycznej prośbie, by Nataniel, jako starszy i silniejszy, opiekował się jej dzieckiem.
Wkrótce przyszedł do nich Rikard, pytając, gdzie się podziewa panna młoda, więc Vinnie i Christa nie mogły już dłużej rozmawiać. A Vinnie tak wiele miała pytań. O Ludzi Lodu. O dzieci dotknięte przekleństwem.
Wiele się jednak dowiedziała w ciągu następnych miesięcy. Spodziewała się wszak dziecka, a to okazało się niezwykle trudne. Vinnie czuła się tak źle, że lekarz zalecił jej leżenie w łóżku niemal przez cały czas.
Miała więc okazję, by zapoznać się z dziejami Ludzi Lodu. Stare, ręcznie pisane kroniki były już w bardzo złym stanie, energiczna Mali zabrała się za ich przepisywanie na maszynie. Oczywiście w ten sposób były bardziej przejrzyste, ale Mali zachowała ich staroświecki język i styl, co znacznie opóźniało czytanie.
Vinnie uznała jednak, że miała rację nie uwspółcześniając języka ani nie poprawiając błędów. W ten sposób historie były prawdziwsze, ich przekaz bardziej szczery.
Z przerażeniem czytała o ciąży Sunnivy, o tym, jak przez cały czas niedomagała. Ów upiorny ból krzyża i pod żebrami, jak dobrze Vinnie to poznała! Przeczytała o strasznej śmierci Sunnivy przy urodzeniu Kolgrima. Biedna dziewczyna została dosłownie rozdarta i nigdy nie dane jej było zobaczyć potwora, którego wydała na świat.
„Wylejesz wiele łez”.
Vinnie już płakała, w tajemnicy. Bała się, nie dało się temu zaprzeczyć, i wolałaby, by Nataniel nie mówił nic o dziecku, które miała urodzić.
A jednak chłopiec postąpił słusznie. Jego słowa były ostrzeżeniem.
Dzięki nim Christoffer często zaglądał do Halden. Długo rozmawiał z Rikardem i Vinnie i postanowił, że musi ona pojechać do szpitala w Drammen, gdy nadejdzie czas rozwiązania. Nie dlatego, by nie miał zaufania do lekarzy w Halden, ale oni nie wiedzieli, w czym rzecz, i sam chciał przyjąć poród. Nataniel prosił go o to, a Christoffer prawie na pamięć znał historię Ludzi Lodu.
Dzięki jego wizytom Vinnie czuła się bezpieczniejsza.
Czasami jednak właśnie podczas odwiedzin Christoffera ogarniały ich przerażające przeczucia. Wszystkie znaki wskazywały na to, że Vinnie urodzi dziecko dotknięte przekleństwem. A jeśli okaże się jednym z tych najbardziej złych? Tych, do których nic nie docierało, którzy całe życie poświęcili Tengelowi Złemu? Takim jak Kolgrim, Solve czy Ulvar, nie zapominając o Erlingu Skogsrudzie?
Nie mieli żadnej gwarancji, że dziecko będzie walczyć z Tengelem Złym. A jeśli obróci się przeciw Natanielowi?
Takie myśli nie dawały spokoju nie tylko im, ale i pozostałym członkom rodu.
Rikard i Vinnie od dawna dyskutowali nad pewną sprawą. Rikardowi zaproponowano lepszą posadę w Sandvika, a poza tym gdyby się tam przeprowadzili, znaleźliby się bliżej pozostałych Ludzi Lodu i w ten sposób byliby pod wieloma względami bezpieczniejsi.
Vinnie nie miała nic przeciwko sprzedaniu Bakkegarden. Mogła zabrać ze sobą całe wyposażenie, które odziedziczyła po babci, a Hans-Magnus już się nie liczył. Ciągle siedział w więzieniu, a poza tym nie był krewnym Vinnie. Otrzymał poprzez adwokata już wszystko, co mu się należało, i nie miał się nad czym użalać.
Ale opuścić Halden? Rodzinne miasto?
Dlaczegóż by nie? Nie wynosiła stąd samych jasnych wspomnień, poza tym uważała za naturalne, że towarzyszy się swemu mężowi bez względu na to, gdzie człowieka rzucą losy. Vinnie uświadomiła sobie, jak zresztą wiele innych osób przed nią, że większość małżeństw osiedlało się w miejscu zamieszkania żony. Pod tym względem więc najczęściej dominowały kobiety.
Właśnie dlatego postanowiła jechać z Rikardem. Tak bardzo pragnęła mu okazać, że zgadza się na wszystko, czego on pragnie, i że jest to dla niej wielką radością.
Oczywiście Agnes będzie przykro, ale i ona wyzwoliła się spod dominacji siostry i zaczęła spotykać się z innymi ludźmi. Poza tym nie będą się już musiały przejmować Doffenem i Blancheflorem, nieustannie ze sobą walczącymi.
Rikard rozejrzał się więc za mieszkaniem w pobliżu Lipowej Alei. Znalazł odpowiedni dom niedaleko Hvalstrand, w zatoce z widokiem na Oslofjord. Ironia losu sprawiała, że była to ta sama zatoka, do której kiedyś Kolgrim zwabił małego Mattiasa i wyprawił go w samotną podróż łodzią. Ale o tym Rikard nic nie wiedział.
Przeprowadzili się więc z ogromnym bagażem i podnieconym Blancheflorem w szoferce. Kiedy dotarli na miejsce, pies wybrał się na staranną inspekcję swoich nowych terenów i ku wielkiej radości znalazł dwa agresywne psy po każdej stronie włości. Rozpoczął się koncert na trzy głosy.
Vinnie westchnęła zrezygnowana.
Tuż przed Bożym Narodzeniem długi bolesny okres oczekiwania doszedł do końca. Vinnie na czas zawieziono do szpitala w Drammen, a Christoffer Volden własnoręcznie wykonał cesarskie cięcie.
Vinnie o niczym nie wiedziała, pogrążona w głębokiej narkozie, do Rikarda zaś wyszedł Christoffer niosąc na ręku mały tłumoczek. Miał bladą, ściągniętą twarz.
Rikardowi wydawało się, że jest przygotowany na najgorsze, ale takiego widoku się nie spodziewał.
Postrzępione szarawe włosy dziecka spadały aż na spiczaste ramiona. Dłonie poruszały się niczym ptasie szpony, kiedy mała istota głośnym wrzaskiem dawała znać o swej niechęci do obrzydliwego świata. Twarz miała szkaradną, Rikard nigdy jeszcze nie spotkał się z taką brzydotą. Dziecko było duże i silne, i takież miało rysy. Toporne, grube, nieregularne. Przez moment szparki oczu zalśniły żółtym blaskiem, a co gorsza między włosami widać było długie, ostro zakończone uszy trolla. Głowa noworodka miała wielkość głowy rocznego dziecka, a po wielkości dłoni można było przewidywać, że wyrośnie z niego olbrzym.
Myśli, jakie opanowały Rikarda, były kompletnie irracjonalne, jakby nie chciał sięgać dalej niż do jutra.
Vinnie będzie się za to obwiniać, pomyślał. A tego nie wolno jej robić. A może znienawidzi mnie, kiedy zrozumie, że to wina Tengela Złego? I co teraz będzie z fotografią, na którą tak się cieszył stary Henning? Pięć pokoleń na jednym zdjęciu. Nikt pewnie nie zechce…
Wreszcie jednak myśli jego skierowały się tam, gdzie powinny.
– O, mój biedny mały chłopczyku – szepnął. – Ale będziemy cię kochali tak samo, jak gdybyś był prześlicznym dzieckiem, bo właśnie miłości na pewno będziesz najbardziej potrzebował! Już cię kocham, mały odmieńcu!
Głos Christoffera zabrzmiał sucho, kiedy oznajmił:
– To dziewczynka.
Rikard schował twarz w dłoniach, by ukryć łzy.
Dziewczynkę ochrzczono Tova, było to pierwsze imię, jakie przyszło im do głowy, przypominała bowiem mały kłaczek brudnej wełny, a prześliczne dziewczęce ubranka, w które próbowała ubierać ją Vinnie, podkreślały tylko jej brzydotę. Kiedy więc mała zaczęła raczkować, a później chodzić, ubierano ją w proste kombinezony lub spodnie-ogrodniczki. W takim stroju miała swoisty wdzięk, wyglądała niczym mały podziemny stworek, który tylko przez przypadek znalazł się w świecie ludzi. Grzeczna nie była, ale o Benedikte jako dziecku też nie można było tego powiedzieć, a przecież z upływem lat charakter bardzo jej się zmienił. Mieli więc nadzieję na poprawę.
Tova była bardzo niska, jak gdyby coś przyginało ją do ziemi. Silje w jej krępej sylwetce natychmiast rozpoznałaby czarownicę Hannę.
Vinnie jednak nie miała żadnych oporów i natychmiast pokochała swe osobliwe dziecko. Obserwując Tovę, przypominała sobie własne dzieciństwo. Ona, Vinnie, czuła się tak samo brzydka i wyobcowana pod surową kuratelą Kammy. I oboje z Rikardem starali się za wszelką cenę uczynić wszystko, by Tova nie miała tak jak jej matka poczucia, że jest niechciana. Właśnie w tym, że potrafiła się identyfikować ze swym dzieckiem, tkwiła siła Vinnie.
Na razie udawało im się chronić małą przed złym światem. Co się jednak stanie, kiedy Tova wyjdzie do ludzi? Szkoła, inne dzieci, bezmyślne komentarze dorosłych…
Tovie przyszło dzielić los najciężej dotkniętych z Ludzi Lodu.
Cały ród myślał tylko o jednym: kiedy wreszcie uwolnimy się od przekleństwa?
Pewnego wiosennego wieczoru na początku marca w roku 1939, gdy śniegi już stopniały, Benedikte wybrała się na cmentarz odwiedzić grób Sandera.
Pejzaż przybrał najbrzydszą z szat, łaty brudnego śniegu gdzieniegdzie pokrywały szarobrunatną ziemię. Nagie drzewa potrafią być piękne zimą, lecz nie wtedy, gdy wszystko w przyrodzie jest takie bezbarwne.
Benedikte przykucnęła i zajęła się uprzątaniem z grobu zwiędłych liści i resztek jesiennych kwiatów. Często tu przychodziła, nadal boleśnie tęskniła za Sanderem. Za pięknym, nieodpowiedzialnym chłopcem i za dorosłym mężczyzną, który służył jej tak wspaniałym wsparciem przez życie. Za chorowitym staruszkiem, któremu ona musiała być podporą. Nigdy nie uważała, że jego choroba jest w najmniejszym stopniu kłopotliwa, zawsze żyła w strachu przed dniem, w którym odejdzie od niej na zawsze.
Kiedy spoczął w grobie, poddała się, zrozumiała, że nareszcie przestał cierpieć. Ale tęsknota za nim nigdy nie wygasła.
Ktoś nadchodził wąską ścieżką między grobami.
Z początku nie zareagowała, po cmentarzu kręciło się sporo ludzi przychodzących tu z tych samych powodów, co ona. Ten człowiek jednak najwyraźniej kierował się w jej stronę, a w tej części cmentarza znajdowały się wyłącznie groby Ludzi Lodu.
Dlatego podniosła głowę.
– Imre!
Jak dawno już go nie widziała! Ile to lat? Dwa? Chyba tak. A przedtem? Dwanaście. Tak rzadkie są ich spotkania.
Uśmiechnął się do niej swym przepięknym uśmiechem, ale natychmiast zauważyła bijącą z jego oczu niespotykaną powagę. Piękne jasne włosy połyskiwały w marcowym słońcu, podkreślając nadziemskość jego postaci.
– Najmilsza Benedikte – powiedział. – Jakże się cieszę, że znów cię widzę. W ogóle się nie starzejesz!
– Ty także nie – odpowiedziała z uśmiechem. – Och, Imre, tym razem musisz pójść ze mną do Lipowej Alei i przywitać się ze wszystkimi. Mamy też nowy pączek w naszym drzewie, Tovę. I Vinnie tyle o tobie słyszała, na pewno chciałaby cię poznać.
– Nie mogę, Benedikte, nie teraz. Muszę natychmiast wracać. Chciałem cię tylko o coś prosić.
– Dobrze – odparła głosem pełnym powagi, jakby zabarwił się od wyrazu jego oczu.
– Czy możesz zostać tu przez jakiś czas?
– Na cmentarzu?
– Tak. Do chwili, gdy odejdą stąd wszyscy ludzie.
– Chyba tak – odparła z namysłem. – Nikt na mnie nie czeka, a w pobliżu Sandera zawsze czuję się spokojna i bezpieczna.
Skinął głową.
– Odejdę więc od razu, nie wolno mi zostać ani minuty dłużej niż to konieczne. Żegnaj, moja droga!
Ujął jej głowę w dłonie i ucałował w czoło. Przez moment jakaś myśl zakołatała jej w umyśle, ale zaraz zniknęła. Zapytała tylko:
– Czy to czarne anioły zabrały mandragorę?
– Tak, ale mnie z nimi nie było. Należało ją zabrać. Nie pytaj o nic więcej! Poza tym znam dobrze małą Tovę – uśmiechnął się. – Ona jest pod moją szczególną opieką.
– Naprawdę? – wykrzyknęła uradowana Benedikte. – Muszę powiedzieć o tym Vinnie i Rikardowi, czy mogę?
– Oczywiście.
– Ucieszą się. Czy zobaczymy się niedługo, Imre?
– Tak. Może wcześniej, niż byśmy tego chcieli.
– Przerażasz mnie!
Uścisnął ją szybko i odszedł ku bramom cmentarza. W następnej chwili zniknął za kościołem.
Benedikte stała, ciągle czując uścisk jego ramion. Wrażenie ciepła, owej niezwykłej mocy, jeszcze długo jej nie opuszczało.
Cmentarz powoli pustoszał. Zapadł zmierzch. Znalazła nie opodal ławeczkę, złożyła w kostkę płaszcz przeciwdeszczowy i usiadła na nim ze wzrokiem utkwionym w grób Sandera. W pobliżu znajdowały się groby Malin i Pera Voldenów, a po drugiej stronie miejsca spoczynku dwóch żon Henninga, Anneli i Agnety, grób Viljara i Belindy, jej babki i dziadka. Tak dawno temu…
Wszyscy ludzie opuścili już cmentarz, została sama.
Ale… czy naprawdę?
Skąd wzięły się te mroczne, milczące postaci? Pojawiły się wokół niej tak nagle.
Podniosła się gwałtownie i odruchowo nisko pokłoniła, choć miała już swoje sześćdziesiąt siedem lat.
Przed nią stał olbrzymi mężczyzna, odpychający i kuszący zarazem, ubrany w strój sprzed stuleci.
– Tengelu Dobry – szepnęła Benedikte. – Witaj! Nasi przodkowie nieczęsto nas odwiedzają. Przysyłacie w zastępstwie Imrego, a przed nim Marca.
– To prawda – rozległ się głęboki głos Tengela Dobrego, a Benedikte zadrżała. – Imre jest żywym człowiekiem i nie musi się materializować tak jak my.
– Ale nie powinien przybywać do Lipowej Alei, bo dwór pozostaje pod obserwacją. Gdzie on się podziewa, kiedy nie ma go tutaj? I Marco? On przecież był młodszy od mego ojca!
– Sami się tego dowiecie, to wasza sprawa – uśmiechnął się Tengel. – Z czasem wyjdzie to na jaw.
Zobaczyła, że są tu wszyscy, wszyscy dotknięci i wybrani spoczywający na dawnym cmentarzu Grastensholm. Tarjei, Niklas, Ulvhedin, Ingrid. Heike, ach, Boże, to musi być Heike! Zadrżała z napięcia.
– W jakiej sprawie przybywacie? – spytała z czcią w głosie. – Dlaczego chcecie ze mną rozmawiać?
– By prosić was, abyście się strzegli – odparł Tengel Dobry. – Wydarzyło się coś bardzo poważnego.
– Taaak? – nieco się przestraszyła.
– Odszukał nas Wędrowiec. Każdego dnia zagląda do miejsca spoczynku Tengela Złego, by sprawdzić, czy jego sen jest dostatecznie głęboki. Był tam także dzisiaj, a jaskinia okazała się pusta.
Benedikte poraził strach.
– Co takiego? Jest na to przecież zbyt wcześnie!
– Rozumiem, co chcesz powiedzieć, mały Nataniel jest jeszcze dzieckiem, musi mieć więcej czasu, by nabrać sił do walki. Ale Wędrowiec mówi, że nic nie wskazuje na to, by Tengel Zły kierował się do Lipowej Alei. Wydaje się, że ma inne plany, tylko że Wędrowiec nie może go odnaleźć.
– Jak mogło się to stać tak szybko?
– Ktoś w jakimś miejscu widocznie zagrał na flecie.
Wtrąciła się śliczna, rudowłosa Ingrid:
– Zastanawialiśmy się także, czy przypadkiem ludzie nie zabłąkali się do jego jaskini i nie wzięli go za mumię, ale ten pomysł odrzuciliśmy.
Benedikte pokiwała głową.
– Odór…
– Tak, nie zniesie go żadna żywa istota, po prostu się zadusi. Nie, ktoś go obudził… Tengel uciekł stamtąd i zdołał ukryć swe zamiary przed Wędrowcem. Musi jednak przesłonić wzrok Wędrowca, a to wymaga od niego wielkiego wysiłku i to nieustannego, więc nie może koncentrować się na niczym innym. Ale gdzie on jest?
– Będziemy się strzec – zapewniła Benedikte.
– O to właśnie chcieliśmy cię prosić – powiedział Tengel Dobry. – Wszyscy powinni ci się zwierzać z każdego, nawet niejasnego przeczucia, że on może być w pobliżu, mówić, kiedy coś jest nie tak, jak być powinno. A ty wówczas nas wezwiesz.
– Dobrze – skinęła głową. – Porozmawiam z całą rodziną.
– Szczególnie poproś o czujność Christę, aby nie udało mu się skrzywdzić Nataniela! Niech chłopiec więcej nie przyjeżdża do Lipowej Alei, bo właśnie ten dom jest celem Tengela Złego. Ukryjcie także małą Tovę, niech zostaje w domu u Rikarda i Vinnie, niech was nie odwiedza!
Benedikte obiecała im to wszystko.
– Czy będziecie mnie informować o tym, co się dzieje?
– Przez cały czas. Heike będzie naszym wysłannikiem.
Popatrzyła na dobrotliwego olbrzyma i uśmiechnęła się doń nieśmiało. Heike odwzajemnił uśmiech.
Dało jej to poczucie bezpieczeństwa, ale nie umiała zapanować nad niepokojem o najbliższych, o Henninga, Andre i Mali, Rikarda i jego Vinnie, a szczególnie o nieszczęsną małą Tovę.
Jak zdoła ich ochronić?
– Ty nie możesz ich chronić – powiedział Tengel Dobry, czytając w jej myślach. – Ale każde z nich ma wśród nas swego opiekuna, pomocnika. Nataniel ma Linde-Lou, a mała Tova niezwykle potężnego Imre.
– Ale Imre nie może przychodzić do Lipowej Alei.
– Tova też tam nie mieszka. Poza tym był to ostatni raz, kiedy widziałaś Imrego. Od tej pory będzie przychodził kto inny, tak jak kiedyś Imre zastąpił Marca.
– Jaka szkoda! Imre towarzyszył nam tak długo.
– Dlatego właśnie ktoś musi zająć jego miejsce.
– Ale przecież powiedział mi właśnie, że… że wkrótce się zobaczymy. Może wcześniej, niż byśmy tego chcieli!
– Prawdopodobnie nie miał dokładnie siebie na myśli – odparł Tengel. – Tylko kogoś z jego rodu, nowego opiekuna. Nie przejmujcie się za bardzo Tengelem Złym. Musieliśmy was ostrzec, bo potrzebna nam wasza czujność, inaczej nic byśmy nie powiedzieli. Pamiętajcie, że przez cały czas go szukamy i wszystko jest tylko kwestią czasu. Wędrowiec ma przecież swój flet, którym może na powrót sprowadzić na niego sen. Żegnaj, Benedikte! Niedługo znów dostaniesz od nas wiadomość!
Ich sylwetki powoli bladły, rozpływały się w powietrzu. Cmentarz był pusty, tylko wiatr szumiał wśród zeszłorocznych liści.
Tydzień po obietnicy Hitlera, że nie zajmie już nic poza tym, co już zajął, czyli Austrią i rejonem Sudetów, Niemcy zaanektowały Czechosłowację.
Wędrowiec wiedział już, gdzie powinien szukać.