Upłynęło sporo czasu, zanim uznała wreszcie, że wszystko jest gotowe. Wyruszając na swą wielką ekspedycję ratunkową, musiała być pewna, że nic ją nie zawiedzie.
Tymczasem napawała się samotnością w lasach. Miranda żyła życiem lasu. Potrafiła rozpoznać strumyk po jego szemraniu, znała kryjówki maleńkich zajączków, lecz nigdy ich nie dotykała, wiedziała, gdzie rosną najsmaczniejsze jagody, często wyciągała się na mchu, wsłuchana w szum srebrzystych liści, potrącanych delikatnym wietrzykiem.
Zdarzało się niekiedy, że czuła się obserwowana. Wiedziała oczywiście, że las pełen jest elfów i innych istot natury, lecz to wrażenie było bardziej namacalne. Domyślała się, kto może się jej przyglądać. Nieraz podczas swych wędrówek spotykała Tsi-Tsunggę i ucinała sobie z nim pogawędkę. Pomagał jej w szukaniu okazów, wszystko jedno, czy chodziło o minerały czy o rośliny. Zaprzyjaźnili się i potrafili mówić tym samym językiem, językiem miłości do przyrody. Z jakiegoś jednak powodu Tsi-Tsungga budził w dziewczynie niepokój. Miranda nie bardzo wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Bardzo polubiła Tsi i chciała mu pokazać, że jest jego przyjaciółką, coś jednak ją przed tym powstrzymywało. Lęk, by zanadto się do niego nie zbliżyć? Nie potrafiła lepiej określić tego uczucia, wiedziała, że jest ono wręcz idiotyczne, bo przecież była pewna przyjacielskich zamiarów Tsi, on nigdy by jej nie zdradził, nie zawiódł w żaden sposób.
Pozostawało jednak to coś, trudne do zdefiniowania. Nie niechęć, nie, nie potrafiła znaleźć właściwszego słowa niż „lęk”. A może niepewność? Strach?
Jakie to niemądre z jej strony!
W pewien jasny dzień, kiedy czuła, jak narasta w niej zniecierpliwienie, niemal zmuszając do natychmiastowego podjęcia dobroczynnej misji na rzecz nieszczęśliwych mieszkańców Królestwa Ciemności, postanowiła wybrać się do lasu, by choć na pewien czas zająć myśli innymi sprawami. Roztargniona zbierała zioła, tym razem mając na uwadze uzdrawiające napary, które przygotowywał Móri. Miranda często przynosiła mu potrzebne rośliny.
Znalazła się wśród jasnozielonych cieni, gdzie Święte Słońce przeświecało przez liście, gdy nagle nieopodal w głębi lasu usłyszała świergot wzburzonych ptaków. Pospieszyła tam, lecz ostrożnie, żeby nikogo nie wystraszyć. Dostrzegła parę niedużych ptaszków unoszących się niewysoko nad ziemią, Miranda przysunęła się bliżej, żeby zobaczyć, co się stało.
Na ziemi leżało gniazdo, które żadną miarą nie powinno się tam znaleźć. Młode pisklęta w gnieździe piszczały żałośnie, być może już od dłuższego czasu nie dostały nic do jedzenia.
Miranda popatrzyła w górę i w głowie jej się zakręciło na widok strzelistego pnia przypominającego sosnę drzewa, którego korona wznosiła się wysoko, wysoko nad nią. Nie potrafiła powiedzieć, jak doszło do nieszczęścia, zauważyła tylko, że jedna z gałęzi na górze jest złamana.
– Och, nie, nigdy sobie z tym nie poradzę – mruknęła pod nosem. – Kto może się wspiąć po takim gładkim pniu?
Rozejrzała się dokoła. W pobliżu niewielki wodospad opadał w zielonobłękitną zatoczkę, obrośniętą żółtymi kwiatami. Skała z tyłu leżała skąpana w promieniach słońca. Żaden z tych cudów jednak nie mógł teraz pomóc ani jej, ani ptakom.
– Tsi! – zawołała cicho. Poczuła się głupio. Jak on miał ją usłyszeć? Podniosła więc nieco głos: – Tsi-Tsungga! Potrzebuję twojej pomocy!
Jak można być tak niemądrym, jak można wierzyć, że on będzie akurat gdzieś w pobliżu?
Ach, biedne ptaki, tak bardzo cierpiały, widząc swe bezradne pisklęta. Co mogła począć? Szukać innego drzewa albo krzewu czy…?
Dostrzegła coś kątem oka, na górze, na skale koło wodospadu.
Tsi-Tsungga! Brunatnozielony elf ziemi, tak jak i ona zadomowiony w lesie. O, dużo bardziej.
Buzię Mirandy rozpromienił uśmiech.
– Ach, jak się cieszę, że byłeś niedaleko i mnie usłyszałeś! – wykrzyknęła naiwnie. – Chodź tutaj, szybko!
Tsi jednym susem zeskoczył ze skały i wylądował obok dziewczyny na miękkim mchu. Pospiesznie wyjaśniła, co się stało.
Tsi zaraz ukląkł przy gniazdku i delikatnie wziął je w ręce. Skrzydlaci rodzice zanieśli się histerycznym piskiem, lecz on zaraz coś do nich powiedział i ptaki się uspokoiły, krążąc teraz tylko wokół niego i Mirandy.
Tsi popatrzył na dziewczynę i uśmiechnął się czarująco.
– To wy, przyjaciele, nauczyliście mnie rozmawiać ze zwierzętami – wyjaśnił.
– Naprawdę? Ach, tak, aparacik Madragów, jeszcze go masz?
– Nie tylko – odparł z dumą. – Dostałem też jeden z tych innych. Ten, który sprawia, że druga istota rozumie, co się do niej mówi, chociaż sama nie ma aparatu.
– Wspaniale! To zapewne dlatego ptaki się uspokoiły. Że też ja o tym nie pomyślałam, mam przecież podobne urządzenie.
Jakże niepokojące było patrzenie w te zielone oczy! Miranda zmieszana przeniosła wzrok na gniazdo z pisklętami w rękach Tsi. Wydawało się w nich takie bezpieczne. Tsi powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem.
– Jedno z małych chyba zrobiło sobie krzywdę – rzekł zatroskany, palcem delikatnie badając pisklę.
Miranda próbowała mu pomóc, ale kiedy dotknęła dłoni elfa, miała wrażenie, że jej ciało przeszył prąd. Poczuła bijącą od niego zmysłowość i cofnęła się przerażona. Miała wrażenie, że w jej ciele i duszy zapanował szalony chaos, że jakaś siła ciągnie ją ku niemu.
Tsi nie zauważył reakcji dziewczyny, całą swą uwagę skupił na ptaszku. Ponieważ Miranda wiedziała naprawdę bardzo dużo o przyrodzie w Królestwie Światła, znała też nazwę tego ptaka, który należał do gatunku nieznanego na powierzchni Ziemi. Dość niepozornego, wielkości skowronka, o całkiem niebieskim łepku.
– Nie, na szczęście nic mu się nie stało – stwierdził Tsi-Tsungga. – Tylko nóżka utkwiła mu pod gałązką. Wobec tego zaniosę gniazdo na górę. Przytrzymasz mi koszulę?
Zaskoczona Miranda wzięła od niego zieloną koszulę z cieniutkiej skóry. Nie miała pojęcia, w jaki sposób Tsi zdoła się wspiąć z gniazdem w rękach, ale uznała, że to jego sprawa.
Odruchowo przycisnęła koszulę do piersi, obserwując, jak lekko i bez wysiłku Tsi posuwa się po pniu. Ptasi rodzice nerwowo krążyli wokół niego. Miranda nawet nie zauważyła, że podnosi koszulę do twarzy, że wącha ją, chłonie aromat lasu, świeżego powietrza i… i… mężczyzny? Samca? Prędko ją odsunęła, oddychała szybko, nerwowo, nie rozumiejąc własnych reakcji. Tsi, towarzysz dziecięcych zabaw jej znajomych, przyjaciel, który wiedział wszystko o lesie podobnie jak ona. Co się z nią dzieje?
Miranda nie była taka jak Elena, nie tęskniła za człowiekiem, którego mogłaby kochać i iść z nim do łóżka. Myśli Mirandy nie krążyły tym torem, całą swą wolę skupiła na pomaganiu nieszczęśliwym, najpierw w świecie na zewnątrz, a teraz w Królestwie Światła. Tu jednak nie było nieszczęśliwych, dlatego skoncentrowała się na mieszkańcach Ciemności. A miłość? Romantyczność? Erotyka? Nie, to mogło poczekać. Najpierw musiałaby znaleźć kogoś, w kim mogłaby się zakochać. Niezdarne próby podjęte w świecie na powierzchni wcale się nie liczyły. Nie było wtedy mowy o żadnych burzliwych uczuciach.
Rozmyślania przerwał jej dobiegający z gór głos Tsi-Tsunggi. Szczęście, że on jest tak wysoko!
– Zbudowały gniazdo na spróchniałej gałęzi, umocuję je w lepszym miejscu! – zawołał, a jego wesoły głos poniósł się po lesie.
– Dziękuję, Tsi, jesteś taki dobry! – odkrzyknęła. Ale targające nią uczucia sprawiły, że jej głos nie zabrzmiał czysto. – Myślisz, że to zaakceptują?
– Na pewno.
Niemądre pytanie, wszystkie zwierzęta pogodziłyby się z tym, co robił Tsi. Był kimś wyjątkowym.
Miranda zawsze żywiła podziw dla samotnego ziemnego elfa. Teraz bała się nawet tego uczucia.
– Już – usłyszała, a potem dobiegły ją ciche słowa pociechy, wypowiadane do ptaków. Zobaczyła, że Tsi schodzi niżej i zatrzymuje się, obserwując reakcje skrzydlatych rodziców. Poczekał, aż usiadły przy gnieździe. Zszedł do połowy pnia, a stamtąd zeskoczył na ziemię. Faunia twarz jaśniała uzasadnioną dumą.
– Już po wszystkim. Wykąpiemy się?
Swoją radością zaraził Mirandę. Ale kąpiel? Czyżby mieli się kąpać nago?
Nie, nie czekał na jej odpowiedź, po prostu wskoczył do przejrzystej zielonej wody.
– Chodź! – zawołał zachęcająco.
Miranda wahała się tylko przez sekundę. Zaraz poszła w jego ślady. Wskoczyła do wody w krótkiej cienkiej sukience. Zadrżała, kiedy woda zamknęła się wokół niej, ale była ciepła, miała temperaturę powietrza. Tsi, śmiejąc się radośnie, popłynął w stronę wodospadu, Miranda za nim.
Pozwolili, by spadał na nich lśniący w słońcu deszcz z wodnych kaskad. Co tam ubranie, pomyślała Miranda. Tu, w Królestwie Światła, prędko wyschnie. Zielone oczy Tsi-Tsunggi błyszczały figlarnie i ona też głośno się roześmiała. Wiedziała, że tę cudowną chwilę zapamięta na długo. Oddalili się od wodospadu i zaczęli pływać w koło. Nagle Tsi zniknął, ale ona wcale się tym nie przejęła. Zrobiła tak jak on, zanurkowała, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Przestraszona wypłynęła na powierzchnię, lecz elfa nie było także tutaj. Nagle poczuła, że podpływa do niej od dołu, z tyłu. Oplótł ją ramionami.
– Uuu! – zawołał, wystawiając głowę ponad wodę i śmiejąc się serdecznie.
Miranda była zła. Zachowanie Tsi wyprowadziło ją z równowagi, zmusiła się jednak do uśmiechu. Nie potrafiła nawet sobie samej wyjaśnić, dlaczego tak ją rozzłościł. O dziwo jednak, rozgniewały ją wcale nie jego żarty, tylko dotyk jego dłoni, bliskość ciała. Dlaczego wywołały takie uczucia?
Chcąc wziąć odwet, wepchnęła mu głowę pod wodę, ale przytrzymała ją tylko przez moment, nie miała zamiaru tak niebezpiecznie się bawić. Ze świata na powierzchni znała dostatecznie wiele nieprzyjemnych przykładów na to, czym się mogą skończyć tego rodzaju figle.
Teraz z kolei on wcisnął jej głowę pod wodę, ale gdy się wynurzyła, dała mu znać, że nie ma ochoty na taką zabawę.
Stanął tuż przed nią i przyglądał jej się zaczepnie rozbawionymi oczyma. Patrzył pytająco, badawczo.
W końcu roześmiał się perliście.
– Twoja sukienka robi się w wodzie przezroczysta, Mirando. Ach, masz takie piękne imię! Miranda… Brzmi jak imię istoty z baśni.
Miranda z przerażeniem przekonała się, że Tsi mówi prawdę.
– Do diaska! – mruknęła.
– Ale to przecież nic nie szkodzi, tylko ja to widzę – uspokajał ją.
Tak, tylko ty, pomyślała. Ładne mi tylko!
– Muszę wracać do domu – mruknęła tchórzliwie. A on zaraz wyprowadził ją na brzeg.
Teraz sukienka prześwitywała jeszcze bardziej, lecz Tsi nie wydawał się tym ani trochę zażenowany.
– Chodź, ułożymy się w trawie i będziemy się suszyć – wykrzyknął i jak powiedział, tak zrobił. A ponieważ zachowywał się tak naturalnie, Miranda nie chciała być gorsza i poszła za jego przykładem. Postarała się jednak, aby dzieliła ich bezpieczna odległość.
Tsi-Tsungga leżał wygodnie na plecach z podciągniętymi kolanami. Sięgnął po rękę dziewczyny.
– Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytał na pozór obojętnie, lecz z odrobiną niepewności.
– Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – zapewniła poważnie. – Bardzo wiele nas łączy, Tsi. Cała nasza miłość do wszystkiego, co żyje.
Niezręcznie się wyraziła, ale on uroczyście skinął głową. W jednej chwili Miranda zrozumiała, tak jak kiedyś Elena, że Tsi jest niezwykle samotną istotą. Samotną pomimo swej przyjaźni z elfami, a to dlatego, że miał w sobie człowieczeństwo Lemurów. Był w połowie Lemurem, a więc mniej więcej tym samym, co człowiek, nie całkiem, lecz prawie.
Nie mogę teraz wpaść w pułapkę, pomyślała. Jej siostra Indra opowiadała o jakimś spotkaniu Eleny z Tsi, ale Miranda dobrze nie słuchała, bo przecież nie interesowała się takimi głupstwami. Żałowała teraz, że bardziej nie uważała. Pamiętała jednak głębokie tęskne westchnienie siostry: „Szkoda, że to nie ja, na pewno bym na tym nie poprzestała”, które pozwalało sądzić, iż między Eleną a Tsi-Tsunggą do niczego nie doszło.
Miranda nie była do tego stopnia niemądra, by nie zdawać sobie sprawy, co budzi taki niepokój zarówno w jej ciele, jak i w duszy. Czy Indra nie nazwała Tsi istotą zmysłowości? Och, dlaczego nie słuchała jej uważnie?
Teraz także wyczuwała siłę przyciągającą ją do niego, pragnienie, by przysunąć się bliżej…
Usiadła gwałtownie.
– Moje ubranie już wyschło. I w domu zastanawiają się pewnie, co się ze mną stało.
Tsi poderwał się, troskliwy jak zawsze.
– Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebowała mojej pomocy, zawsze jestem blisko ciebie.
Naprawdę? To zabrzmiało trochę niepokojąco.
Nagły impuls zmusił ją, by mu się zwierzyć.
– Tsi-Tsungga, mam taki pomysł, żeby zanieść światło i pomóc nieszczęsnym mieszkańcom Ciemności, co ty o tym sądzisz?
Tsi przerażony ujął dziewczynę za ręce i zajrzał jej głęboko w oczy.
– Nie wolno ci nawet o tym myśleć, Mirando. Nie chcę cię stracić, moja leśna przyjaciółko!
Bardzo nieszczerze zapewniła go, że nigdy by się nie porwała na coś tak niemądrego. Zaraz też się pożegnali, bo Miranda chciała wrócić do domu sama. Pragnęła przed spotkaniem z innymi ludźmi pozbyć się tej gorączki krwi.
Musi przygotować się do wyprawy.
Miranda… Czy to ładne imię? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Większość dzieci i młodych ludzi nie lubi swoich imion, z Mirandą natomiast nigdy tak nie było, ale też i nie chwaliła się swoim imieniem. Nagle wydało jej się naprawdę ładne i stosowne.
Nareszcie, nareszcie uznała, że nadeszła odpowiednia chwila. Zaopatrzona w swój skarb, słońce, i liczne drobne słoneczka z latarek i latarenek, w duży nóż i najważniejsze: w pistolet laserowy, który dość bezczelnie pożyczyła sobie od ojca, w jedzenie i kilka aparacików Madragów wyruszyła na swą szaleńczą wyprawę. Gdyby była większą realistką i choć trochę mniejszą idealistką, nigdy by się na to nie poważyła. Ale Miranda była szczególną osobą, zdecydowaną i odważną, żeby nie powiedzieć zuchwałą.