Gabriel przyszedł do Rama.
– Moja córka cierpi – powiedział zatroskany. – Nigdy jeszcze nie widziałem wesołej, pełnej pomysłów Mirandy w takim stanie. Nawet jej siostra Indra zaczęła się o nią martwić.
Ram popatrzył na przyjaciela zamyślony.
– Wiedzieliśmy, jaką karę wymierzyć, tak aby najdotkliwiej zabolała, prawda?
– O, tak, to więcej niż pewne. Ona tak bardzo się cieszyła, że znów będzie mogła porozmawiać z Waregami. Swój udział w wyprawie uważała za oczywisty, a tu nagle taki zimny prysznic. Zgadzam się z wami, że zasłużyła na surową karę, nie przypuszczałem jednak, że przyjmie to z tak wielkim bólem. Nie poznaję jej. Ona po prostu jest w głębokiej depresji.
Ram zamyślił się.
– Niedobrze. Nie sądziłem…
Gabriel zaczął mówić z zapałem:
– Czy nie moglibyście spojrzeć na to nieco inaczej? Owszem, Miranda złamała wiele zasad, ale mogła przecież zachować swą ryzykowną wycieczkę w tajemnicy. Nikt nie musiał wiedzieć, że wyprawiła się poza mur. Postanowiła jednak przyznać się do wszystkiego, ponieważ to mogło pomóc innym. Ze szczegółami opowiedziała o swoich przeżyciach, niczego nie ukrywała, a to dlatego, że informacje, jakie udało jej się zdobyć, mają ogromne znaczenie dla nas wszystkich w Królestwie Światła.
Ram pokiwał głową.
– Myśleliśmy już o tym. Rozważaliśmy za i przeciw. Jutro zamierzam się spotkać z osobami zaangażowanymi w tę sprawę i mogę jeszcze raz poruszyć tę kwestię, ale niczego się nie spodziewaj, a już na pewno nie wspominaj o niczym Mirandzie, kara może zostać utrzymana.
– Niczego więcej nie mogę żądać – odparł Gabriel.
Odszedł, wysoki Strażnik długo patrzył za nim. Postanowił sam poobserwować Mirandę. Sprawdzić, czy jej reakcja to tylko zwyczajny młodzieńczy bunt, czy też dziewczyna naprawdę cierpi.
Miranda odwiedziła las elfów. Miała wrażenie, że z jedną tylko osobą może porozmawiać. Tylko jej leśny przyjaciel Tsi-Tsungga pojmie tę sytuację.
Nietrudno było go znaleźć, skierowała się prosto w jego ulubione miejsce w głębi lasu, gdzie mech był miękki jak najwygodniejsze łóżko, a w czystym powietrzu rozlegał się śpiew drozda. Słyszała także słowiki, ich trele rzeczywiście zachwycały, lecz Miranda zawsze uważała, że piosenka drozda jest piękniejsza, bardziej melodyjna, pełniejsza wyrazu. W lesie żyły także inne ptaki, niektórych w świecie na powierzchni Ziemi nigdy nie słyszała.
Jak zdołam przekrzyczeć ten rozradowany świergot, zastanawiała się. Zawołała jednak Tsi-Tsunggę i długo czekać nie musiała. Przybiegł w podskokach przez kamienie i pełne kwiatów podszycie.
– Mirando, ależ się cieszę, rzadko mnie ktoś odwiedza.
Miranda poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. I ona zaniedbała zielonobrunatnego przyjaciela.
– Chłopcy nie mają czasu – mówił dalej Tsi. – Całymi dniami pracują, a dziewczęta twierdzą, że się boją.
A to dlaczego, już chciała zapytać, ale ugryzła się w język. Domyślała się, co może być tego powodem.
Na twarzy fauna pojawił się smutek.
– A Siska w ogóle nie chce mnie znać. Uważa, że jestem niebezpieczny, twierdzi też, że nie można przyjaźnić się ze zwierzętami.
– No, sporo czasu już upłynęło, odkąd tak powiedziała – wtrąciła Miranda. Tsi jak zwykle wzbudzał niezwykły niepokój w jej ciele. – Wydaje mi się, że Siska zmieniła swój pogląd na wiele spraw, musisz pamiętać, że była księżniczką w jednej z najmroczniejszych części świata we wnętrzu Ziemi. Izolowana od pozostałych członków plemienia, wychowana tak, by zachować dystans do ludzi, zwierząt i leśnych duchów. Teraz jednak dzieli dom z Sassą, która ma kota, i Nero często je odwiedza, bo mieszkają przecież z dziadkami Sassy. Ellen i Nataniel na pewno uczą ją zrozumienia dla ludzi i zwierząt, możesz być tego pewny. I pamiętaj też, że to nie ty tak się jej nie podobałeś, tylko twoja wiewiórka Czik.
Tsi nie wyglądał na całkiem przekonanego. Usiedli na mchu, plecami oparci o wielki kamień. Las był tu naprawdę przepiękny, blask słońca sączył się przez przezroczystą zieleń liści. Wysokie komnaty pełne… nie, nie ciszy, bo przecież dźwięczała tutaj radosna piosenka ptaków, ale na pewno spokoju. Czik także był z nimi, przywitał się z Mirandą i zaraz pobiegł na drzewo szukać szyszek.
– Ale ty mnie wezwałaś – przypomniał sobie Tsi-Tsungga. – Co się stało? Jesteś blada i smutna, czy coś złego się wydarzyło?
– Słyszałeś, jaką karę mi wymierzono?
– Tak, ale chyba wyjdzie ci to na zdrowie. Przynajmniej unikniesz kolejnego spotkania z bestiami.
Czy on musi siedzieć aż tak blisko? Z jakiegoś powodu jej myśli poszybowały do Gondagila, nie bardzo wiedziała dlaczego, lecz wspomnienie Warega o dumnej twarzy w jednej chwili nabrało wyrazu. Co czyniło jego oblicze tak pociągającym? Nawet w połowie nie był tak przystojny jak Haram, a jednak to on właśnie ją zainteresował. Natychmiast. Prawda, że okazał się o wiele sympatyczniejszy od przyjaciela, lecz wcale nie z tego powodu wywarł na niej takie wrażenie. On, prymitywny barbarzyńca.
– Ale ja chcę tam iść – poskarżyła się Miranda. – Spotkałam człowieka, którego chciałabym znów zobaczyć.
– Mężczyznę? – ostrożnie spytał Tsi-Tsungga.
– Tak.
Westchnął.
– Dlaczego tak już musi być, że zawsze wy, dziewczęta, przychodzicie do mnie ze swymi miłosnymi kłopotami? Dlaczego nikt nie przyjdzie dla mnie samego?
Jego słowa wywołały wzburzenie w sercu Mirandy.
– Ależ drogi przyjacielu, po pierwsze, nie ma mowy o miłości, po prostu chciałabym jeszcze z nim porozmawiać, tyle nas łączyło, chociaż z pozoru mogło się tak nie wydawać. A po drugie, przychodzę do ciebie z tego samego powodu, a mianowicie dlatego, że tak wiele nas łączy. Las, zwierzęta, miłość do przyrody.
Tsi podskoczył i rozgniewany popatrzył jej w oczy. – Dobrze, ale, u licha, nie przychodź opowiadać mi o innych mężczyznach, mów o tym, co zbliża ciebie i mnie.
Miranda zmieszała się, nie wiedziała, jak się zachować. Przypomniało jej się jednak, co powiedział Tsi.
– „Wy dziewczęta?” Ile właściwie przybiega ci się zwierzać?
– To nie twoja sprawa – odparł zagniewany i znów usiadł, opierając się o kamień.
Miranda musiała przyznać, że sprawiło jej to ulgę.
Roześmiała się nieco nerwowo.
– Na powierzchni Ziemi znałam pewnego właściciela baru, zamontował sobie pewne urządzenie. Kiedy goście za dużo już wypili, spod lady wyskakiwały wielkie różowe słonie i przypominały im, że pora iść do domu.
Tsi uśmiechnął się, lecz zaraz spytał:
– Dobrze, ale co, u licha, ma to wspólnego z nami?
– No, może to zbyt skomplikowane porównanie, ale szczerze mówiąc… Czy mogę być szczera, nawet jeśli to cię zaszokuje?
– Oczywiście.
– Dziękuję. A więc, szczerze mówiąc, twoja bliskość wywołuje straszny chaos w ciele nieszczęsnej dziewczyny. Równie dobrze zza drzew mogliby się wychylić jako ostrzeżenie Gondagilowie, chociaż nie za bardzo różowi.
Tsi popatrzył na nią.
– Czy on ma na imię Gondagil?
– Może i tak – odpowiedziała Miranda z ponurą miną.
– Ale dlaczego miałby być ostrzeżeniem?
– No, nie wiem, masz rację. Chyba tylko dlatego, że przyjęłam już za dużą dawkę ciebie i powinnam iść do domu.
Tsi usiadł wreszcie wygodniej.
– Mirando, dlaczego żadna z was, dziewcząt, mnie nie lubi?
– Ojej! – jęknęła. – Wszystkie jesteśmy tobą zachwycone i śmiertelnie przerażone uczuciami, jakie w nas budzisz.
– W takim razie wszystkie z wyjątkiem Siski. Ale ja chyba nie jestem osobą, której należy się śmiertelnie bać.
– Och, Tsi, jesteś najwspanialszym stworzeniem, jakie znam, ale przerażają nas popędy, które w nas, biednych kobietach, budzisz. Boimy się dać im ujście, tym popędom lub instynktom czy jak wolisz je nazwać. Są być może zbyt silne dla zwyczajnych ziemian.
Tsi westchnął przygnębiony.
– Kogo powinienem więc szukać?
– A co masz na myśli?
– Może i ja odczuwam potrzebę dania ujścia moim własnym popędom, ale dla mnie nie ma nikogo. Elfom nie wolno się ze mną zadawać, wam także nie, moi pobratymcy ze Starej Twierdzy nie chcą na mnie patrzeć…
– Tsi, żałuję, że nie porozmawialiśmy o tym, zanim wyprawiłam się do Królestwa Ciemności. Tak jak wtedy przy wodospadzie, pamiętasz?
– Oczywiście, to były bardzo miłe chwile, prawda?
– Bardzo. Gdybyś wtedy powiedział o swej samotności, wszystko być może wyglądałoby inaczej. Teraz już za późno.
Tsi spuścił głowę.
– A więc to jednak miłość?
– Może i tak – odparła cicho. – Ale ja przecież tego nie chcę. On jest taki brutalny, silny i dziki.
Tsi odwrócił twarz w jej stronę.
– Żałuję, że nic o tym wtedy nie powiedziałem – szepnął.
Miranda popatrzyła mu w oczy, przypominające rozedrgane zielone sadzawki. Poczuła, że wzbiera w niej pożądanie. Nie była w stanie dłużej się opierać, przysunęła się do elfa. On już na nią czekał, zaraz poczuła jego usta na wargach.
I wtedy znów przed jej oczami ukazała się twarz Gondagila. Odwzajemniła pocałunek, który tylko w części miał związek z Tsi-Tsunggą. Poczuła pulsowanie w piersiach i w dole brzucha, drżąco nabrała powietrza w płuca. Tsi objął ją, Mirandę ogarnęła słabość. Poczuła, że leśny elf bez trudu może ją mieć.
Tsi jednak wiedział, że tak być nie powinno.
Chciał być kochany dla siebie samego, a nie ze względu na aurę zmysłowości. Wprawdzie bardzo niechętnie, lecz odsunął się od dziewczyny. Miranda później szczerze mu za to dziękowała.
– Nie wiesz nawet, jak wiele mnie to kosztowało – uśmiechnął się z wysiłkiem. – Przekonałabyś się.
Miranda przełknęła ślinę.
– Lepiej nie – wyjąkała, a po chwili dodała z prawdziwym ciepłem: – Tsi, jesteś niczym żagiew rozpalająca ogień w duszy kobiety. Zazdroszczę tej, która doświadczy kiedyś twej miłości i która ofiaruje ci żar uczucia, na jakie zasługujesz.
– Dziękuję ci, Mirando.
Z Czikiem na ramieniu odprowadził ją do skraju lasu.
Po drodze wyznał jej jeszcze w zaufaniu:
– Kochana Mirando, wiem, że ci przykro, ponieważ nie możesz wziąć udziału w pierwszej ekspedycji, ale wiesz, ja jestem taki szczęśliwy. Czy możesz sobie wyobrazić, że wybrano mnie do udziału w tej drugiej wielkiej wyprawie w Góry Umarłych?
Miranda miała wrażenie, że wielki kamień przytłacza ją do ziemi. Wybrano Tsi, a jej nie?
– Kiedy się o tym dowiedziałeś?
– Tamtego dnia po spotkaniu. Ram mi o tym powiedział.
Miranda zmusiła się do uśmiechu.
– Tsi, ogromnie się cieszę w twoim imieniu. Nie boisz się?
– Ależ skąd – odparł z niezmąconą pewnością siebie. – To chyba nie może być takie groźne.
– Och, nie masz nawet pojęcia, jak straszne są te bestie. No a później? Nic nie wiemy o Górach Czarnych. Czy wiesz, kto jeszcze ma iść?
– Tak, Oko Nocy, Ram rozmawiał z nami oboma.
– To dość naturalne, że wybrano Oko Nocy, on tak dużo wie o lasach, górach i nieszczęsnych duszach, które nie mogą zaznać spokoju. Ktoś jeszcze?
– Nie, nic więcej nie wiem, byliśmy wtedy tylko my dwaj.
– Rozumiem. Ja też nie słyszałam, żeby ktoś wspominał o tej niebezpiecznej wyprawie. Ale pamiętasz, surowo nakazano nam milczenie.
– Tak, czy to nie wspaniałe? Tylko my, którzy byliśmy na tym spotkaniu, cokolwiek wiemy. Jedyni w całym kraju.
– Rzeczywiście to dość szczególne uczucie, gdy ma się świadomość, że się należy do uprzywilejowanych. Bo chyba tak możemy się nazywać, nikogo przy tym nie raniąc.
– Nikt inny przecież o tym nie wie – zauważył Tsi-Tsungga, obejmując ją na pożegnanie, dotarli już bowiem do miejsca, w którym las się kończył.
Nie rób tak, błagała Miranda w duchu, nie dotykaj mnie, czuję się jak pochodnia, wystarczy maleńka iskierka, a może dojść do katastrofy.
Tsi z Czikiem na ramieniu pomachał jej na pożegnanie, a Miranda odeszła z sercem ciężkim od tęsknoty i pragnienia, by pokochał ją inny.