2

Zapał Mirandy do reform zdawał się nigdy nie słabnąć. Palił się wiecznym płomieniem. Za swoją pasję i misję uznała zaniesienie światła nieszczęsnym ludziom z Ciemności.

Wygląd młodszej córki Gabriela dość wyraźnie się zmienił od czasu, kiedy była ślicznym dzieckiem, noszącym w bagażu podręcznym nadzieje rodziców na to, że przeobrazi się w równie śliczną młodą kobietę. Jasnorude włosy, niegdyś przewiązane błękitną kokardą, przybrały odcień niemal miedziany i teraz już zdecydowanie nie zdobiła ich żadna kokarda. Pod wieloma względami Miranda była zupełnym przeciwieństwem Eleny. Na przykład włosy, Elena upierała się przy swej długiej, nietwarzowej fryzurze i kiedy wreszcie zdecydowała się obciąć loki, okazała się prawdziwą pięknością. Miranda natomiast zawsze krótko się strzygła, a zapewne wiele by zyskała nosząc dłuższe włosy. Bardziej dziewczęca fryzura przesłoniłaby wrażenie chłopięcości, wywoływane przez proste ramiona i wąskie biodra.

Miranda jednak rzadko zajmowała się podobnymi błahostkami.

Przeprowadziła z Ramem rozmowę dotyczącą możliwości większego rozprzestrzenienia słońc, obdzielenia światłem innych ludzi. On jednak tylko kręcił głową. „Sądzisz, że nie myśleliśmy o tym, Mirando o płomiennej woli i gorącym sercu? To niemożliwe, wiesz przecież, że Słońce nie może zostać zbezczeszczone złem, a bestie poza murem są nim przesiąknięte na wskroś. Stałyby się jeszcze gorsze, gdyby czarne słońce wzmogło ich zło”. „Ale są chyba jeszcze jakieś inne plemiona” – zaprotestowała Miranda. „Owszem, lecz nie możemy do nich dotrzeć. A gdyby nawet udało nam się ofiarować im Słońce… Jak myślisz, co by się z nim stało? Potwory uczyniłyby wszystko, by je wykraść, i takie plemię długo by nie przetrwało”. „A czy nie można wobec tego sprowadzić tych tak zwanych dobrych plemion do Królestwa Światła? Przecież z Siską wszystko ułożyło się pomyślnie”.

Ram odparł, że te plemiona nie są wcale aż tak dobre, a poza tym potwory uniemożliwiają wszelkie podobne eksperymenty.

Indra w tym momencie mruknęłaby beztrosko pod nosem o „spuszczeniu tego wszystkiego w klozecie”, lecz Miranda była inna niż jej siostra. Oczy jej zwilgotniały i Ram, chociaż nie wierzył własnym uszom, to usłyszał jednak, jak szepcze: „Biedne potwory”.

W tajemnicy podjęła pewne działania. Jako wielkiej miłośniczce przyrody przydzielono jej zadanie gromadzenia rozmaitych znalezisk z lasów i pól i przekazywania ich do laboratorium w stolicy. Taka praca doskonale jej odpowiadała, a najważniejsze, że w tym samym czasie mogła poczynić własne obserwacje. Nikt tak naprawdę nie pilnował, czym zajmuje się dziewczyna.

Właściwe takie postępowanie należałoby uznać za niezbyt przyzwoite, ale Miranda specjalnie się tym nie przejmowała.

Miała w domu niedużą, bardzo szczelną kasetkę, w której chowała zdobyte własnym przemysłem cenne znaleziska, a mianowicie drobniutkie kawałki Świętego Słońca.

Jak w ogóle było to możliwe? Cóż, światło Słońca wykorzystywano do wielu różnych celów. Miranda zaczęła od własnej latarki kieszonkowej, kształtem przypominającej cieniutkie jak długopis latarki używane na Ziemi. Różnica polegała na tym, że światełko w niej płonące było wieczne i miało delikatny ciepły blask, jaki dawało słońce, tylko w miniaturze. Istniały też inne źródła światła, na przykład malusieńkie lampeczki w korytarzach pod powierzchnią ziemi. Gdyby zabrała jedną z długiego ich szeregu, nikt pewnie by tego nie zauważył.

Oczywiście własny dom niemal doszczętnie ogołociła z wszelkich źródeł światła. Ludzie wykonujący usługi w domach nie mogli pojąć, na cóż Mirandzie tyle dodatkowych lamp.

Miała jeden problem, za to dość poważny: co prawda cieszyła się z posiadania drobnych kawałków dających światło, ale w jaki sposób połączyć je w jedno słońce? Lampki, nieduże pojemniki z materiału przypominającego szkło, wypełnione świętym światłem, przypominały nieco ziemskie neonówki. Miranda nie była fizykiem czy chemikiem, a bała się prosić kogokolwiek o radę w obawie, że jej plan zostanie odkryty. Gromadziła więc światełka z nadzieją, że być może czas jakoś jej pomoże.

Innym, właściwie na dobrą sprawę nierozwiązywalnym problemem była kwestia przedostania się przez mur.

Nagle jednak, w ciągu paru zaledwie tygodni, wszystko zaczęło się układać.

Miranda wędrowała akurat po lesie, zajęta zbieraniem okazów, które mogłyby zainteresować laboratorium w stolicy. Miała zgłaszać przede wszystkim znaleziska świadczące o chorobach roślin czy też o wzrastającej bądź malejącej populacji różnych gatunków zwierząt. Starała się przy tym jak najczęściej zbliżać do muru, uznała bowiem, że należy dokładnie go zbadać.

Otrzymała pozwolenie poruszania się po Srebrzystym Lesie, byle tylko trzymała się z daleka od okolicy, gdzie pracowali Madragowie i gdzie ziemia niekiedy drgała od wibracji umieszczonych pod jej powierzchnią wielkich maszyn. Na ogół chodziła sama, od czasu do czasu tylko pożyczała sobie do towarzystwa Nera.

Tego dnia jednak samotnie wybrała się na przechadzkę do Srebrzystego Lasu. Nieczęsto się tam zapuszczała, gdyż las położony był daleko.

Wówczas to usłyszała glosy.

Skuliła się instynktownie, nie dlatego by w Królestwie Światła było coś, czego powinna się bać, raczej po prostu zareagowała odruchowo. Przez las nadeszli trzej mężczyźni, kierowali się wprost do muru, który, jak się orientowała, znajdował się w pobliżu za drzewami.

Ze swego miejsca miała doskonały widok.

Ujrzała dwóch Strażników prowadzących między sobą więźnia, którego wcześniej, całkiem niedawno, widziała przez moment. Siostra powiedziała jej, że ten człowiek ma na imię John i był dyrektorem personalnym ratusza w nieciekawym mieście nieprzystosowanych. Wiedziała także, że został skazany za straszne zbrodnie popełnione na kobietach i że Elena się w nim zakochała, o mało przez to nie tracąc życia. Wszystkie te wydarzenia miały jednak miejsce na peryferiach świata Mirandy, nie śledziła ich z uwagą.

Co Indra mówiła? Że karą dla niego ma być nowa szansa?

Miranda zorientowała się, w czym rzecz. Ten John miał wyjść w Ciemność.

Zdała sobie wówczas sprawę, czego będzie świadkiem, i poczuła ogarniające ją podniecenie.

Otworzą mur, już ona postara się zorientować, w którym miejscu.

Zauważyła teraz coś, na co wcześniej nie zwróciła uwagi. W rosnącej w lesie trawie ledwie widocznie zaznaczał się ślad, mogący przypominać ścieżkę. Nigdy by go nie dostrzegła, gdyby mężczyźni nie wskazali jej kierunku.

John irytował się, zachowywał ogromnie arogancko. Wykrzykiwał, że nie jest ot, takim sobie pierwszym lepszym, twierdził też, że Strażnicy robią mu wielką przysługę, pomagając opuścić nędzne Królestwo Światła, w którym nie można awansować, zdobyć wyższego stopnia czy stanowiska, gdzie nie ma nawet sił zbrojnych. Był żołnierzem, wysokim oficerem i tutaj traktowano go nieodpowiednio do jego pozycji!

Zapowiadał także, co zrobi, gdy pewnego dnia wróci na powierzchnię Ziemi, odgrażał się i przeklinał.

Ten człowiek jest chory na umyśle, doszła do wniosku Miranda, ale prędko zapomniała o jego upokorzonej dumie, zobaczyła bowiem, w jaki sposób Strażnicy otwierają mur!

Wyglądało na to, że potrzebna jest kombinacja rozmaitych zmysłów. Dotyk – Strażnik przyłożył dłoń z rozstawionymi palcami do pewnego punktu w murze, którego położenie Miranda starannie zanotowała w pamięci: tuż nad krzaczkiem obsypanym żółtymi kwiatkami. Słuch – Strażnik wypowiedział dwa krótkie słowa, Miranda zdziwiona pomyślała, że Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy musiały o setki lat wyprzedzać swój czas, wszak rozbójnicy, wypowiadając słowa: „Sezamie, otwórz się”, wykorzystywali czujnik dźwięku do otwarcia wrót w skale. Oczywiście nie tą formułą posłużyli się Strażnicy, lecz zasada pozostała taka sama. Następnie kolej przyszła na wzrok – Strażnik skierował na mur promień światła i omiótł nim to, co musiało być wyjściem.

Tyle Miranda mogła zaobserwować z daleka. Gdyby jednak zamierzali wykorzystać również zmysł powonienia i smaku, mogłaby mieć kłopoty.

Skończyło się jednak tylko na trzech zmysłach. Ponieważ mur był niemal całkowicie niewidzialny, ledwie się zorientowała, że nieco się uchylił i wypuszczono więźnia. Potem mur zamknięto wykorzystując te same czynności, tylko w odwrotnej kolejności. Miranda starała się zapamiętać wszystko jak najdokładniej.

Strażnicy zniknęli, a wtedy ona na palcach przeszła przez miękką trawę i prześliczne, przypominające dzwoneczki różowe kwiatki, aż do muru. Starała się zarejestrować każdy najdrobniejszy szczegół otoczenia. Znalazła znak wskazujący, w którym miejscu przyłożyć dłoń, miała przy tym nadzieję, że jej także się powiedzie, że nie jest to znak dla konkretnej wyznaczonej osoby, której odciski palców potrafią otworzyć wrota. Wytężywszy wzrok dostrzegała kontury ukrytych drzwi, nie próbowała ich jednak otwierać. Gdyby postanowiła wyjść, musiałaby zabrać ze sobą święte światło.

Starannie oznaczyła ścieżkę, aby następnym razem bez trudu do niej trafić.

Kiedy tak stała tuż przy murze, usłyszała zduszone krzyki strachu. Zduszone, ponieważ dochodziły z Królestwa Ciemności. Ktoś śmiertelnie przerażony krzyknął jeszcze raz, potem zapadła cisza.

Mirandzie ciarki przebiegły po plecach. Potwory… I ona się tam wybiera!

Zrozumiała, że wszystko musi zaplanować naprawdę starannie. Nie wystarczy tak po prostu wyjść i zanieść światło i radość ciemnemu, zimnemu światu. Jej misja nie przedstawiała się już tak różowo.

Zanim wszystko ułożyło się do końca, wydarzyło się coś jeszcze. Coś kompletnie nieoczekiwanego, niewytłumaczalnego. Miranda przeżyła prawdziwy wstrząs.

Jej brat powrócił ze świata zmarłych. Miała wiele wątpliwości, czy ojciec prosząc o to rzeczywiście postąpił słusznie.

Indra natomiast nie posiadała się z zachwytu. Pomyśleć tylko, odzyskała starszego brata, który przeobraził się w młodszego braciszka! Kiedy zdarzył się wypadek, Filip miał dziesięć lat, Indra osiem, a Miranda sześć, ale wiek Filipa pozostał nie zmieniony. Na spotkanie ojcu wyszedł dziesięciolatek, sprowadzony z objęć Śmierci przez Marca i duchy Móriego.

Mirandzie po matce pozostało tylko niejasne wspomnienie. Zawsze wesoła, zawsze w ruchu. Starszego brata Filipa pamiętała jeszcze mniej. Teraz wydawał jej się trochę obcy, wszak to nadzwyczaj dziwne: spotkał swoje dwie młodsze siostry jako dorosłe, podczas gdy on sam wciąż był dzieckiem. Tylko Gabriel nie posiadał się ze szczęścia, a Indra uznała sytuację za bardzo emocjonującą, wręcz śmieszną. Miranda nie podzielała jej odczuć, ale serdecznie przywitała chłopca, który kiedyś ciągnął ją za włosy i kopal w łydkę w czasie bratersko-siostrzanych potyczek… Obecny stan rzeczy wcale nie wydawał jej się zabawny, czuła ściskanie w gardle na myśl o tragicznym losie brata.

Sam Filip jednak wydawał się zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie zamieszkał wprawdzie z nimi, gdyż jego miejsce było w dolinie duchów, i wszyscy to zaakceptowali. Mogli się natomiast spotykać tak często, jak tylko chcieli, a właściwie Filip przychodził do nich, do doliny duchów bowiem ludzie się nie wyprawiali, chyba że w bardzo ważnej sprawie, jak na przykład wtedy, gdy Marco i Móri prosili o pomoc w odzyskaniu małego Filipa.

Co innego jeszcze zastanawiało Mirandę, nie chodziło tu wcale o zazdrość, raczej budziło się w niej swego rodzaju zdumienie. Skoro Filip znalazł się w gromadzie Ludzi Lodu wraz z dotkniętymi i wybranymi, którzy dzięki temu mogli żyć dalej pod postacią duchów… To jaka jest jej pozycja? Wmówiła sobie, że ma trochę tych upragnionych nadprzyrodzonych zdolności, ale to przecież Filip musiał je mieć, nie ona.

Na myśl o tym odczuła pustkę.

Będzie musiała spytać kiedyś Marca, jak to naprawdę jest.

Akurat teraz jednak nie miała na to czasu. Ostatni kawałek układanki bowiem trafił na odpowiednie miejsce.

Trzeba przyznać, że właściwie stale deptała po piętach Ramowi, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej o Królestwach Światła i Ciemności. Ramowi jej zaciekawienie sprawiało przyjemność, lecz gdyby wiedział, co się za nim kryje, zapewne nie zabrałby jej do wielkich magazynów pod laboratoriami w stolicy. Miranda znalazła w lesie interesujący okaz, nie podczas tej wyprawy, kiedy odkryła drzwi w murze, tamtego dnia wróciła do domu z pustymi rękami, za to z głową pełną myśli i planów. Nowe znalezisko, nieznany rodzaj nadrzewnego grzyba, wzbudziło zainteresowanie Rama. Strażnik musiał zejść do dolnych rewirów, żeby stwierdzić, czy wcześniej nie odkryto czegoś podobnego. Uznał, że nic się nie stanie, jeśli Miranda będzie mu towarzyszyć.

Niczego nie znaleźli. Natrafili jednak na ciemny, nie oświetlony kąt i wtedy Ram poszedł po światło do sali, w której Miranda nigdy wcześniej nie była.

Sala ta została jak najstaranniej odgrodzona od pozostałej części magazynów, przechodzili przez wiele drzwi, które Ram otwierał kodami.

Obcy i ich podwładni, Strażnicy, mogli urządzić Królestwo Światła w sposób hipernowoczesny, zdecydowali jednak inaczej, w każdym razie w tych rejonach krainy, do których dostęp mieli inni jej mieszkańcy. Obcym zależało, by ludzie czuli się tu dobrze, aby wszystko zorganizowano w zrozumiały sposób, bez całego mnóstwa zaawansowanej elektroniki, sztucznego pożywienia i zapładniania, bez komputerów i uniwersalnych robotów. Co znajdowało się w części krainy należącej do Obcych, pozostawało ich tajemnicą.

Niemniej tu, na dole, królowała nowoczesność. Miranda była niepomiernie zdumiona tym, co widzi. W pewnej chwili musiała wraz z Ramem wejść do wąskiego szybu i tam nagle rozpłynęli się w powietrzu. Dziewczyna przeraziła się nie na żarty, ale zaraz znaleźli się na niższym piętrze. Dotarli do sali, o której mówił Ram.

Wręczył jej parę ciemnych okularów, ale nawet one nie dawały wystarczającej ochrony, musiała zasłonić oczy przed bijącym ze środka oślepiającym światłem. Zrozumiała, co to za pomieszczenie: sala, w której przechowywano święte słońca.

Ram wyjaśnił: Gdy Lemurowie dostali płomień Wielkiej Światłości, bardzo się o niego troszczyli. Okazało się jednak, że trudno jest trzymać go w całości. Podzielili więc płomień na większe i mniejsze słońca. Największą część wykorzystano oczywiście w wielkim słońcu świecącym nad stolicą, miało wszak rozjaśniać całą krainę. Złocista kula błyszcząca nad Sagą była tą pozostawioną na Ziemi, którą zdobyć pragnęli źli rycerze i którą w końcu odnalazł i przyniósł do Królestwa Światła Dolgo.

Światło jednak potrzebne jest przy wielu okazjach, sporządzono więc mniejsze słońca różnych rozmiarów. Niektóre miały wielkość odpowiednią do oświetlenia nowych miast, najmniejszych używano w malutkich latarkach w kształcie długopisu. Wszystkie je zamykano w pojemnikach z materiału przypominającego szkło i w ten sposób płomień pozostawał pod kontrolą.

– Ach, czy nie mogłabym dostać jednego słońca? – spontanicznie wykrzyknęła Miranda.

Ram przyjrzał się jej badawczo.

– A do czego?

Miranda wiedziała, że tym razem nie opłaca się mówić prawdy.

– Chciałabym poeksperymentować w domu, w piwnicy – odparła szybko. Brzydziła się kłamstwem, ale teraz czuła się do tego zmuszona. – Nie mówię o żadnym wielkim słońcu, ot, takim sobie, średnim. Mniej więcej takim.

Pokazała ręką. Takie, które zmieściłoby się w dłoni.

– Nie ma problemu – stwierdził Ram, nic nie przeczuwając, a Mirandę ogarnęły najczarniejsze wyrzuty sumienia. – Co to za eksperyment? – spytał z uśmiechem.

– Eee… takie… zarodniki – wyjąkała niepewnie. – Chciałabym doprowadzić do ich rozwoju, przekonać się, co z nich właściwie wyrośnie.

Doszła do wniosku, że nie jest to całkiem niezgodne z prawdą, rzeczywiście na pewnym korzeniu drzewa znalazła coś, co ją zainteresowało. Ale zajmować się rozwojem?

Ram skinął głową.

– Tylko bądź ostrożna z zarodnikami – ostrzegł. – Za mało wiemy o nieznanych gatunkach, a w najgorszym przypadku może się zdarzyć, że zaczną się rozmnażać zbyt szybko i gwałtownie.

– Będę uważać – obiecała, zadowolona, że nie musi dalej brnąć w kłamstwa.

Miranda poczuła, że wśród wszystkich tych słońc miłości sama staje się lepsza. Natychmiast powiedziała o tym Ramowi.

– Bo jesteś dobrym człowiekiem, Mirando – uśmiechnął się do niej ciepło. – I słusznie nazywasz je słońcami miłości. Ale tak samo jak miłość może zmienić się w gorycz i nienawiść, tak i te słońca mogą zwrócić się ku złu, jeśli poddane zostaną wpływowi złych istot. Takich, jakimi są na przykład kryminaliści z miasta nieprzystosowanych.

No tak, potrafiła sobie wyobrazić ten proces.

Ram, który dawno już zapomniał o ich krótkiej rozmowie na temat ofiarowania światła Królestwu Ciemności, wyszukał niedużą kulkę wielkości mniej więcej piłeczki do tenisa. Z magazynu przyniósł światłoszczelną kasetkę, umieścił w niej słońce i zamknąwszy ją dokładnie, dał Mirandzie, życząc jej powodzenia w hodowli. Sumienie Mirandy nie było już czarne jak noc, przypominało raczej śnieg w fabrycznej dzielnicy.

Jeszcze raz weszli do owej niezwykłej „szafy”, w której rozpadli się na cząsteczki, zdolne przenikać ziemię, przestrzeń, każdą materię. Wkrótce byli już na górze i znów Ram otwierał kolejne drzwi za pomocą swej tabliczki z kodem. Miranda zrozumiała, że do sali słońc raczej nigdy już nie wróci, jeszcze raz więc podziękowała Ramowi za jego pomoc. Mało brakowało, a dodałaby: „Nie pożałujesz tego, co zrobiłeś”, w porę jednak się zorientowała, że te słowa mogłyby obudzić podejrzliwość Strażnika.


Miranda ukryła klejnot w piwnicy swego domu i zabrała się do opracowywania planu. Musiała się dobrze przygotować do opuszczenia Królestwa Światła.

Zarówno Ram, jak i Siska, a także rodzina czarnoksiężnika opowiadali o innych ludach mieszkających poza rejonem potworów. Jeśli oczywiście w ogóle można nazywać ich ludami. Miranda postanowiła dotrzeć do nieszczęsnych. Nie mogła już więcej wypytywać Rama, lecz byli przecież jeszcze inni Strażnicy i oni właśnie, wprawdzie dość niejasno, lecz opowiedzieli jej o najbliższych, rosłych jasnowłosych wojownikach, twardych, niebezpiecznych, lecz nie tak krwiożerczych, jak bestie zza muru. Mówili, że z ludem Timona da się przynajmniej porozmawiać, jeśli trafi się na' ich odpowiedni nastrój. Wyżej na górskich zboczach żyło też inne plemię, no i jeszcze zostawali ci mieszkający po drugiej stronie łańcucha wysokich, niedostępnych gór. Do nich należało plemię Siski, a także osobliwe miękkie stwory, z którymi znajomość zawarła rodzina czarnoksiężnika podczas przeprawy do świata we wnętrzu Ziemi. Istniały też oczywiście istoty, których Strażnicy nie znali, zwłaszcza po drugiej stronie łańcucha gór.

No, a Góry Czarne? dopytywała się Miranda.

Ale Strażnik, z którym rozmawiała, umilkł. Nawet jeśli coś wiedział, nie chciał nic zdradzić.

Wypytywała się przede wszystkim o potwory. O to, jak nad nimi zapanować. Odpowiedzi, które usłyszała, nie dodały jej wcale otuchy, ale usłyszała kilka dobrych rad. Dowiedziała się o ich strażach i o tym, czego przede wszystkim należy się wystrzegać. Zapanować nad potworami potrafili jedynie Obcy, a Miranda przecież się do nich nie zaliczała. Zdała sobie sprawę, że jeśli bestie ją zauważą, mogą ją pożreć, zanim zdąży choćby krzyknąć.

No cóż, i tak zdołała pokonać najtrudniejsze przeszkody, miała słońce i wiedziała, w jaki sposób przedostać się do Królestwa Ciemności. Innymi sprawami będzie się zajmować w miarę, jak będą się pojawiały.

Загрузка...