12

– Co, u diaska, porobiło się z naszą Mirandą? – spytała dwa dni później Indra swego ojca.

Gabriel westchnął.

– Nie życzę sobie, żebyś tak okropnie przeklinała, Indro.

– „U diaska” to nie żadne przekleństwo, po prostu takie wyrażenie, które ubarwia język – odparła jego swawolna córka. – Ale musisz przyznać, że ona się dziwnie zachowuje. W jednej chwili rozjaśnia się w promiennym uśmiechu, to znów jęczy, no, nie na głos, ale przypomina lady Macbeth, żałującą popełnionej zbrodni. Spróbuj z nią porozmawiać, ojcze, do mnie tylko głupio się uśmiecha.

Gabriel obiecał, że przeprowadzi rozmowę z Mirandą, i kiedy tylko nadarzyła się okazja, zapytał młodszą córkę wprost, co ją dręczy.

Miranda miała wrażenie, jakby z barków zdjęto jej ogromny ciężar.

– Już myślałam, że nikt mnie nie spyta – westchnęła. – Ojcze, nie wiem, co robić, bałam się rozmawiać z kimkolwiek. Nie umiem znaleźć wyjścia z tej sytuacji, mam naprawdę ogromny problem.

– Opowiedz mi o wszystkim – rzekł Gabriel serdecznie, nie mając pojęcia, jakiej podejmuje się odpowiedzialności.

Gabrielowi od dawna dokuczała przykra świadomość, że radując się z przynajmniej częściowego odzyskania syna Filipa zaniedbał Mirandę i Indrę. Ostatnio nie mówił o niczym innym, jak tylko o powrocie Filipa.

Miranda urwała, wyglądało na to, że wręcz żałuje, iż cokolwiek powiedziała, łagodnie zaczął więc od nowa:

– Co ci jest, Mirando? Co się wydarzyło? Strażniczka ze stacji kwarantanny dała znać Ramowi, że masz paskudną ranę na szyi. Owszem, zauważyłem plaster, ale jak właściwie doszło do tego zranienia? Czy dobrze je opatrzyłaś?

– Tak, tak – zapewniła pospiesznie Miranda.

Prawdą było jednak, że w ranę wdała się nieprzyjemna infekcja, dziewczyna musiała nawet zwrócić się o po moc do Jaskariego. Nie pokazała mu rany, poprosiła tylko o antybiotyki, przepisał je od razu, nie zadając zbyt wielu krępujących pytań. Zrobił jej nawet zastrzyk przeciwtężcowy, wierząc, że ugryzł ją bezpański pies. Miranda nie za dobrze wybrała sobie zwierzę, kto bowiem widział w Królestwie Światła bezpańskiego psa? Najważniejsze jednak, że rana wreszcie zaczęła się goić.

– Ojcze – rzekła Miranda. – Jeśli opowiem ci o wszystkim, czy obiecasz, że nie zrobisz koszmarnej awantury? Muszę się tym z kimś podzielić, bo dowiedziałam się o czymś, co jest prawdziwą sensacją, chociaż dla własnego dobra powinnam trzymać gębę zamkniętą na kłódkę!

– Przyrzekam, że bez względu na to, co wymyśliłaś, nie będę krzyczał. Słowo honoru!

– Doskonale. A więc, usiądź, ojcze, bo usłyszysz naprawdę wstrząsające rzeczy.

I tak Miranda zrelacjonowała całą historię swej zakończonej niepowodzeniem ekspedycji ratunkowej.

Podczas gdy córka mówiła, Gabriel nie odezwał się ani słowem. Nie mógł, siedział zdrętwiały, oniemiały. Sądził już, że Ludzie Lodu mają za sobą wszelkie niebezpieczne przedsięwzięcia zmierzające do ratowania świata. Tymczasem jego ukochana osiemnastoletnia córka tak spokojnie mówi o swej akcji! Gabrielowi zakręciło się w głowie na myśl o tym, co mogło się stać. Najgorsze, rzecz jasna, że gdyby Miranda zginęła gdzieś w Ciemności, nikt w Królestwie Światła by nie wiedział, co się z nią stało.

Nie miał nawet siły, by ją złajać, całkiem osłabł.

Gdy jednak przekazała mu najważniejszą informację, wyprostował się. Patrzył na córkę, jakby nie wierzył własnym uszom.

– Jesteś pewna, że tak powiedzieli? O Górach Czarnych?

– Tak, ojcze. Dlatego właśnie czułam, że muszę się przyznać do mojej wyprawy. Chciałabym, aby ktoś odszukał tych dwóch Waregów i wyciągnął od nich szczegóły. Ktoś z krainy Timona może wiedzieć więcej o tej sprawie.

– Ale nikomu nie wolno…

– Obcy opuszczają Królestwo Światła – upierała się Miranda. – A trzeba odszukać Harama i Gondagila, takie imiona nosili moi przyjaciele.

– Przyjaciele – westchnął Gabriel z rezygnacją.

Miranda nie zwracała na to uwagi.

– Jeden przeraża swoją dzikością, ale z nich dwóch lepszy, to Gondagil. Haram pomimo długiej blizny na twarzy jest bardzo przystojny, na niego jednak trzeba uważać.

– Kochana Mirando – przerwał jej Gabriel. – Spróbuj zejść na ziemię! Jak najsurowiej zakazuję ci tam wracać. Tym razem miałaś niesłychane wprost szczęście…

– O, to coś więcej niż tylko szczęście – mruknęła dziewczyna.

– Natychmiast skontaktujemy się z najważniejszymi osobami w kraju. Porozmawiam zaraz z Ramem i Markiem, by czym prędzej zorganizować spotkanie.

– Ja chyba nie muszę brać w nim udziału – żałośnie usiłowała prosić Miranda.

Na nic jednak zdały się jej błagania. Miranda musi być obecna, musi ponieść konsekwencje swego zuchwałego postępku, Gabriel okazał wyjątkową stanowczość.

Nie zwlekając zasiadł do telefonu i zwołał nadzwyczajne zebranie przypominającym pałac domu Marca. Zapowiedział, że ma do przekazania nowe informacje dotyczące Gór Czarnych.

Zgłosiło się wielu zainteresowanych, ciekawych, co też ma do powiedzenia Miranda. Na razie jednak nikt nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi i skąd Miranda ma jakiekolwiek wiadomości.

A Miranda dosłownie trzęsła się ze strachu przed tym spotkaniem.

Miranda, przybywszy do domu Marca, ku swej radości zastała tam wszystkich swych młodych przyjaciół, Joriego, Jaskariego, Indrę, Elenę, Armasa, Oko Nocy, Berengarię, Siskę i Sassę, a nawet Tsi-Tsunggę o rozbawionych zielonych oczach.

– Co wy tu robicie? – spytała zachwycona.

– Ram prosił, żebyśmy się zjawili – odparł Jaskari.

– Ram? Dlaczego? Czy on wie…?

Zerknęła na potężnego Strażnika. Siedział z prawdziwie kwaśną miną.

Ojciec wszystko mu wygadał, pomyślała, czując, jak serce ucieka jej w pięty. No cóż, przynajmniej uniknie bezpośredniego wybuchu gniewu groźnego Strażnika.

Ale nie tylko Ram będzie się gniewać. Ojej!

Marco powitał ją jak zwykle życzliwie i poprosił, by usiadła wraz z nim i Ramem przy krótszym boku wielkiego stołu. Gabriel także miał zająć miejsce w pobliżu, podobnie Móri i Dolgo. I… Och, zauważyła, że są także Obcy!

Dwóch z nich poznała już wcześniej: Strażnika Słońca i ojca Armasa, Strażnika Góry. Ale przyszedł z nimi jeszcze jeden, którego nigdy przedtem nie widziała. W jednej chwili zrozumiała, że musi to być bardzo wysoko postawiona osoba, zdradzała to cała jego postać, ezoteryczne znaki, które nosił przy naszyjniku i opasce we włosach, niezwykły strój i wrodzone dostojeństwo. Miał wprawdzie rysy czterdziestolatka, znać jednak po nim było, iż nosi w sobie dziedzictwo wieków.

Na miłość boską, pomyślała Miranda, co ja narobiłam?

Czworo Madragów rozmawiało z Natanielem i Ellen i… o rety!

Z początku nie poznała wielkiej gromady w sali, wreszcie jednak zrozumiała: to duchy Ludzi Lodu.

Wszystkie, nawet jej mały braciszek.

Ale gdy jednego z duchów zaproszono wraz z Natanielem do głównej części stołu, Miranda pokiwała głową z uznaniem. Słuszna decyzja.

W wielkiej „sali rycerskiej”, jak Indra nazywała dzieło nowoczesnych mistrzów, znalazło się też sporo innych znajomych. Rodzina czarnoksiężnika, mnóstwo Strażników, wielce szanowani Lemurowie, Cień, duchy Móriego.

Co oni wszyscy tutaj robią?

Miranda zrozumiała, że to w istocie nadzwyczaj ważne zebranie.

A jego przyczynę stanowiła właśnie ona.

Miała ochotę schować się pod stół.

Ram podszedł i wziął ją za ucho, na poły żartobliwie, na poły poważnie, i poprowadził do stołu. Poprosił, by wszyscy zajęli miejsca.

Kiedy krzesła wokół trzech długich stołów przestały szurać, Ram wstał. Uroczyście powitał zebranych, szczególnymi honorami obdarzając przy tym wysokich Obcych. Potem zaczął swoją przemowę:

– Mój przyjaciel Gabriel z Ludzi Lodu zwrócił się do Marca i do mnie z prośbą o radę. Gabriel i ja jesteśmy jedynymi mieszkańcami naszej krainy, którzy wiedzą, jakie przedsięwzięcia podjęła jego nieposłuszna córka Miranda.

Określenie „przedsięwzięcia” w tym kontekście nie miało pozytywnego wydźwięku. Ram jednak podkreślił, aby nie było żadnych nieporozumień, że wyrażając się tak, miał na myśli nie mającą granic żądzę przygód.

No cóż, to nie do końca prawda, pomyślała Miranda. Może raczej należałoby powiedzieć „misjonarskie zapędy”, ale nie, ona sama też nie potrafiła znaleźć właściwego określenia.

Ram podjął:

– Uznaliśmy, że zanim usłyszymy o dramatycznych przeżyciach Mirandy, powinniśmy wreszcie odsłonić przed wami „wielką tajemnicę”. Powiadomić was, czym zajmujemy się od tak dawna, że trudno by wam było to pojąć. Niedawno otrzymaliśmy nieocenioną pomoc, mam tu na myśli, rzecz jasna, Madragów i ich umiejętności.

– Ojej! – wykrzyknął Jori. – Tajemnica Srebrzystego Lasu?

Taran, jego matka, uciszyła go, lecz Ram tylko się uśmiechnął.

– Właśnie, a teraz, dzięki Mirandzie, posunęliśmy się o krok, o wielki krok naprzód.

Dzięki Mirandzie? On naprawdę tak powiedział, z ulgą pomyślała wzruszona dziewczyna. To znaczy, że tak strasznie się na nią nie gniewa.

– Ile właściwie wiecie o tajemnicy? – spytał Ram zebranych.

Zapadła cisza. Madragowie, niektórzy Strażnicy i Lemurowie uśmiechnęli się leciutko. Oni wiedzieli całkiem sporo, lecz pozostali…

– Szczerze powiedziawszy – odezwała się Taran – nie wiemy absolutnie nic, ale przyznam, ogromnie mnie to interesowało już od pierwszego dnia, kiedy tu przybyłam.

– Wiem o tym – uśmiechnął się Ram. – No cóż, teraz nadszedł czas, abyście wszyscy się dowiedzieli.

Miranda widziała, że Jori z najwyższym trudem zachowuje cierpliwość. Domyślała się, jak brzmi dręczące go nie zadane pytanie: „Dlaczego właśnie my? Dlaczego nie wszyscy mieszkańcy naszej krainy?”

Ale chłopak milczał.

– Sądzę, że orientujecie się, iż ma to związek z ocaleniem ziemskiego globu – powiedział Ram.

Wszyscy pokiwali głowami.

– Tak też jest w istocie – potwierdził. – Sami wiecie, jak bardzo ludzkość rozwinęła się przez wieki. Wiecie, że ludzki umysł się doskonalił, a środki techniczne, technologia, wynalazczość i w ogóle nauka w ostatnim stuleciu wprost eksplodowała. Problem polega tylko na tym, że sami ludzie przestali za tym rozwojem nadążać. Przeszkadzają im niskie instynkty, żądza zysku, walka o władzę, przestępczość. Wszystko to wisi nad przyszłością ludzkości niczym czarna burzowa chmura.

Uczynienie człowieka jeszcze bardziej inteligentnym na nic się nie zda, będzie wymyślał coraz bardziej niebezpieczną broń, podejmował kolejne wiodące do zguby kroki.

Tym, czym musimy się zająć, co musimy ulepszyć, jest ludzka dusza. Zgadzacie się ze mną?

Nikt nie protestował.

– Przez wszystkie te lata Obcy, Strażnicy i Lemurowie pracowali nad znalezieniem środka, który uczyniłby człowieka otwartym na to, co dobre i ciepłe, czyste i szlachetne. Naszą bronią jest miłość do wszystkiego, co istnieje na Ziemi, tylko w ten sposób można ocalić ziemski glob. Usuwanie egoistów, przestępców i despotów na nic się nie zda. To zresztą syzyfowa praca, gdyż nowi marni duchem ludzie będą się zawsze pojawiać.

Ram zrobił krótką przerwę.

– W naszych eksperymentach udało nam się zajść dość daleko, przede wszystkim dzięki Świętemu Słońcu, zsyłającemu spokój i miłość na udręczonych ludzi. Zgromadziliśmy, czy też wyprodukowaliśmy komponenty, które można wstrzyknąć każdemu ludzkiemu dziecku, przychodzącemu na świat, tak by było najlepszego rodzaju. Nie mam na myśli wyglądu zewnętrznego, bo nie o to walczymy, lecz cechy, które umożliwią mu pojmowanie wszystkiego, co widzi, i przeżywanie tego z miłością i troską.

Wielki krok naprzód uczyniliśmy, jak już wspomniałem, dzięki Madragom, lecz i inni przybyli do naszej krainy wnieśli wielki wkład w rozwój upragnionego środka. Większość z nich znajduje się dzisiaj tutaj.

Wielu młodych odruchowo wyprostowało plecy.

– Nie zdając sobie z tego sprawy, pomogliście nam na różne sposoby. Najważniejsze jednak… – Ram znów umilkł.

– Wszyscy mieliśmy świadomość, że brak nam bardzo ważnego i cennego składnika, który by sprawił, że nasz specyfik stanie się idealny. Wiedzieliśmy także, że akurat ten składnik znajduje się tu, w centralnym punkcie Ziemi, dlatego też tutaj wybudowaliśmy nasze laboratoria. Całymi latami uparcie poszukiwaliśmy brakującej cząsteczki. Wreszcie zaczęliśmy się domyślać, że musi, ona znajdować się w miejscu zwanym Górami Umarłych czy też Górami Czarnymi. Wyprawienie się tam jednak w poszukiwaniu czegoś, czego natury nie znamy, wydawało się zbyt ryzykownym przedsięwzięciem. Staraliśmy, się zebrać jak najszlachetniejszych, najdzielniejszych i najlepszych ludzi, których można tam wysłać, lecz wciąż jeszcze nie mamy wszystkich, którzy powinni wyruszyć. I pamiętajcie, nie wiemy, czego szukamy ani gdzie tego szukać. Góry Czarne są straszne, nieliczni z nas, którzy postanowili się tam udać, nie wrócili. Przypuszczaliśmy, że chodzi o jakiś kwiat czy też ziele, ale nasze domysły były błędne.

Dzisiaj wiemy więcej, dzisiaj młoda Miranda przyniosła nam jedną z odpowiedzi. Mirando… czy zechcesz zabrać teraz głos?

Dziewczyna drgnęła gwałtownie, słysząc swoje imię. Oblała się rumieńcem i wstała zmieszana.

– Ile mam powiedzieć? – szeptem spytała wysokiego dostojnego Rama. – Tylko to, czego się dowiedziałam?

– Uważam, że powinnaś opowiedzieć całą historię swej wyprawy – oświadczył Strażnik bezlitośnie. – Oczywiście niezbyt rozwlekle.

Sadysta, pomyślała Miranda. Taką więc karę mi wyznaczyłeś, chcesz mnie totalnie pognębić?

Ale kiwnęła głową, nerwowo pogładziła twarz i zaczęła mówić:

– Dopuściłam się większości czynów, które w Królestwie Światła są zabronione. Żałuję bardzo i proszę o wybaczenie.

Zapadła pełna zdziwienia cisza. Miranda nie śmiała podnieść głowy, wzrok utkwiła w błyszczącej czarnej tafli stołu. W pałacu Marca, niezwykle pięknym budynku, postawionym w hołdzie księciu Czarnych Sal, znajdowało się wiele czarnych szczegółów.

Och, nie, na nic się nie zdadzą myśli o wspaniałych budowlach.

Miranda podjęła opowieść z odwagą, do jakiej niekiedy skłania człowieka rozpacz:

– Oszukałam Rama i innych Strażników, podając fałszywe powody wyżebrałam od nich prawdziwe Słońce, miałam bowiem jedno jedyne marzenie: zanieść światło i ciepło nieszczęsnym mieszkańcom Ciemności.

Przez salę przeszło westchnienie zdumienia. A przecież to dopiero początek opowieści!

– Szpiegując Strażników odkryłam drogę na zewnątrz i pewnego dnia w zeszłym tygodniu po prostu wyszłam.

– To ci dopiero – usłyszała szept Joriego.

Miranda kilkakrotnie przełknęła ślinę.

– Nie chcę się teraz zagłębiać w to, co tam przeżyłam, ale nikomu nie radzę powtarzać mojego eksperymentu, potwory są naprawdę śmiertelnie niebezpieczne.

– Jakbyśmy tego nie wiedzieli – westchnął Jaskari. – Chyba całkiem ci się pomieszało w głowie, Mirando, żaden człowiek przy zdrowych zmysłach by się tam nie wypuścił.

– Najwidoczniej oszalałam – przyznała ze smutkiem.

Opowiedziała teraz o Megacerosie, olbrzymim jeleniu, który ją ocalił. Obcy i niektórzy Strażnicy wiedzieli, że ten gatunek żyje w Ciemności, lecz wielu z obecnych bardzo zainteresowało zwierzę z zamierzchłej przeszłości i pragnęli poznać więcej szczegółów. Ram jednak nie zgodził się na żadne pytania i poprosił, by Miranda trzymała się tematu.

Przecież to właśnie cały czas robię, chciała prychnąć, lecz się powstrzymała. W krótkich słowach opowiedziała o spotkaniu z Waregami.

Wzbudziło to kolejną falę zainteresowania i musiała dodać co nieco o Timonie Wielkim. Sama tego nie wyczuła, lecz w jej głosie zadźwięczały łagodniejsze tony, gdy mówiła o znajomych z Ciemności. Opowiedziała o przyjaźni, która z konieczności nawiązała się między nią a dwoma mężczyznami, mówiła też o Dolinie Mgieł, w której mieszka lud Timona. Gdy wpadła w zanadto liryczny ton, Ram jej przerwał.

– Wracaj do tematu – poprosił.

– No właśnie, jak wróciłaś? – podchwyciła Berengaria.

– To nie jest teraz istotne. Mirando, opowiedz, czego dowiedziałaś się od Gondagila i Harama.

– Znasz ich? – spytała ucieszona.

– Tylko z twojej relacji. Mów wreszcie, po to przecież się tu zgromadziliśmy.

Miranda wzięła głęboki oddech.

– No cóż, zapoznali mnie z legendą o Górach Czarnych, legendą, która wprawiła mnie w stan szoku, sądzę, że wielu z was poczuje się podobnie. Spytałam ich, czym właściwie są owe zjawiska dźwiękowe i świetlne, które docierają do nas od Gór Umarłych. Odpowiedzieli mi mniej więcej tak…

Po krótkiej chwili podjęła:

– Legenda opowiada o wielkim smutku w Górach Czarnych, o tym, jak dobro i zło walczą o władanie, a zło wciąż zwycięża. Legenda mówi o tajemnych źródłach, ukrytych tak, że żaden człowiek nie zdoła ich odnaleźć. Z jednego tryska ciemna woda, z drugiego jasna woda dobra. Tu właśnie źródła biorą swój początek. Kiedyś prowadziły stąd na powierzchnię Ziemi dwa przejścia, które wychodziły wewnątrz Góry Czterech Wiatrów. Tej Góry jednakże już nie ma, zniknęła, pozostały jedynie pierwotne źródła.

Gdy Miranda umilkła, zapadła grobowa cisza. Wszyscy spoglądali na Shirę, której wskazano miejsce przy najważniejszym stole.

– Nie – zaprotestowała cicho. – Nigdy więcej nie przejdę tamtą drogą, nigdy już, nigdy.

– Nie będziesz sama, Shiro – rzekł Ram łagodnie. – Wielu z obecnych tutaj zostało wybranych, by ci towarzyszyli. Marco, Dolgo, ja sam, Mar i kilkoro młodych, którzy siedzą przy tych stołach. Czas jednak jeszcze nie nadszedł. Powinniśmy porozmawiać z Waregami. Wciąż jeszcze brakuje nam pewnych składników do naszego wywaru i co najważniejsze, ciągle czekamy na jednego z twoich towarzyszy, Shiro.

Miranda postanowiła się wtrącić.

– Poza tym, Shiro z Nor, z tego co mówili Haram i Gondagil, zrozumiałam, że tym razem nie ma mowy o żadnej pełnej udręki wędrówce poprzez mroczne gro. ty ludzkiej duszy, przez które wtedy musiałaś przejść.

Tym razem będzie to zupełnie coś innego. Nie mnie jednak pytaj co, wyjaśni ci to Gondagil.

Nie zorientowała się, że właściwie bez powodu wymieniła jego imię, lecz zauważyli to inni, zwrócili też uwagę na zmianę w tonie jej głosu.

Ram uśmiechem dodawał otuchy Shirze.

– Tym razem nie ty będziesz główną osobą, to mogę ci obiecać. Na pewno jednak rozumiesz, że musimy odnaleźć źródło jasnej wody, a ty jedna potrafisz się zorientować, czy idziemy właściwą drogą.

Загрузка...