Gondagil leżał w swym leśnym mieszkaniu, nie mogąc zasnąć. Wstał wreszcie i wyszedł w wieczną noc panującą w krainie Timona.
Być może to jego przyjaciela Harama należałoby nazwać dzielniejszym, lecz on był jednocześnie bardziej zuchwały i bezwzględny. Gondagil posiadał przynajmniej pewną dawkę inteligencji i zdolności przeżywania świata. W niebezpiecznych chwilach Gondagilowi zawsze można było ufać, nikt nie miał więcej śmiałości niż on, ale nikt też nie potrafił lepiej ocenić sytuacji. Haram po prostu na oślep rzucał się do boju i przyjaciel zwykle w ostatniej chwili musiał go ratować.
Dorastali razem, razem bawili się jako dzieci, ćwiczyli siłę w udawanych bójkach, teraz jednak gdy przeszli do świata dorosłych, różnice między nimi stawały się znacznie wyraźniejsze. Gondagil zauważył, że coraz częściej dystansuje się od tego, co robi przyjaciel. Bardzo mu się to nie podobało, nie chciał rozwijać się w innym kierunku niż Haram, sprawiało mu to ból, szarpało duszę.
Ostatnio wszystko jeszcze się pogorszyło. W świecie Gondagila pojawił się nowy element, budzący niepewność, a zarazem dodający życiu nieznanego dotąd napięcia.
Nieodmiennie tęsknił za światłem. Marzenie o jego zdobyciu nigdy nie gasło, teraz jednak z Królestwem Światła zaczęło łączyć się coś więcej, coś, czego na razie nie potrafił określić. Gondagil przywykł do tego, by mieć kontrolę nad wszystkimi stronami swego życia, tym razem jednak było inaczej.
Znalazł się poniżej wzgórz barwy piasku, od tyłu odgradzających krainę Timona, w dole roztaczała się Kraina Mgieł. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje jego ukryta siedziba, nikt poza Haramem. Przyjaciel mieszkał w najbliższej wiosce, Gondagil zaś wolał żyć po swojemu, potrzebował samotności, poczucia swobody.
Lecz i tę potrzebę w ostatnich dniach coś naruszyło.
Niemal bezradnie rozejrzał się dokoła po przepięknej okolicy, w której brakowało tylko jednego: słońca i światła. Wszystko kryło się w wiecznych cieniach. Jego wzrok oczywiście do tego nawykł, widział więc równie dobrze jak w jasny słoneczny dzień. Nienawidził jednak tego wiecznego zmroku, całą swą duszą rozpaczliwie tęsknił za Królestwem Światła. Mógłby tam zamieszkać, lecz wrodzone poczucie sprawiedliwości skłaniało go, by raczej marzyć o przyniesieniu światła do własnego kraju.
Niewiele brakowało, by się to spełniło. Może dlatego cierpiał takie udręki? Przeklęta dziewczyna, dlaczego nie powiedziała tylko jemu, że ma przy sobie słońce? Na myśl o straconej szansie ogarniała go głęboka frustracja, zrozpaczony uderzył pięścią w drzewo.
Przeklęty Haram, wtedy przez krótki moment odczuł do przyjaciela prawdziwą nienawiść, przecież to wcale nie dziewczyna, lecz Haram zmarnował wspaniałą możliwość.
Kiedy uznali, że nie zdołają dogonić dziewczyny z umieszczonego wysoko punktu obserwacyjnego śledzili jej wędrówkę. I wtedy Haram zranił się w nogę, ześlizgnął się ze skały i zawisł nad przepaścią.
Jednego doświadczeni wojownicy nie mogli pojąć. Dlaczego ona wróciła? Uratowała człowieka, który chciał ją zabić. Może właśnie wtedy Gondagil podjął decyzję, że nie będzie jej dłużej ścigać? Sam nie wiedział, ale przecież mógł ją dogonić, mimo że wyciągnięcie Harama zajęło sporo czasu. Postanowił jednak zostać z rannym przyjacielem.
Na jego decyzję miało też zapewne wpływ przeświadczenie, że dziewczyna – Miranda, ładne imię – i tak nie zdoła się przeprawić przez terytorium potworów, a on mógłby przy okazji narazić się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Ale i to nie wszystko. Miał dla niej jakiś szacunek, taki sam, jaki niekiedy odczuwał dla leśnych zwierząt, szczególnie dla świętych jeleni. W jakiś niezwykły sposób podzielał jej sposób myślenia. Nic zresztą w tym dziwnego, sam wszak odznaczał się poczuciem sprawiedliwości. Z tą tylko różnicą, że on pragnął sprawiedliwości dla siebie i dla swego ludu, ona zaś myślała o innych, nawet o istotach, których wcześniej nie widziała.
Ta jej broń… Ach, jak bardzo chciałby ją mieć! Ale Haram kompletnie oszalał na punkcie pistoletu, powtarzał, że musi go zdobyć, nie mogli jednak nic zrobić, stali na górze i patrzyli, jak dziewczyna zabiera najpierw swój drogocenny plecak, a później budzącą takie pożądanie broń. Haram ledwie mógł utrzymać się na nogach, przeklinał niemal bliski płaczu, lecz Gondagil musiał przyznać, że dziewczyna trochę mu także zaimponowała. Na długą chwilę zniknęła im z oczu, z trudem wspięli się wyżej, by ją widzieć, Gondagil przez cały czas musiał pomagać rannemu Haramowi.
Dotarli wreszcie do najlepszego punktu obserwacyjnego i wtedy daleko w dole znów ją zobaczyli. Zauważyli też potwory podkradające się do niej od tyłu i porozumiawszy się wzrokiem, obaj sięgnęli po łuki.
Prawdziwie mistrzowskie strzały, nie posiadali się potem z dumy. Miranda podziękowała im gestem.
Na tamto wspomnienie Gondagilowi wciąż cieple się robiło na sercu. Cieszyło go również, że Haram nie chciał jej zabić.
Później śledzili ją nadal, chwilami migała im w lesie,! Zauważyli też to samo zjawisko, które do szaleństwa, wystraszyło bestie: dziewczyna świeciła!
Nie mogli pojąć, co się stało.
I znów stracili ją z oczu, niedługo jednak się pojawiła, tym razem znacznie bliżej muru.
Ta dziewczyna albo musiała być kimś wyjątkowym, albo też towarzyszyły jej potężne niewidzialne moce. Wiele na to wskazywało. Święte zwierzęta… I dwukrotnie przeszła przez Krainę Cieni, nie padając ofiarą potworów. Już samo to było niepojęte.
Zauważyli mniej więcej, w którym miejscu przedostała się przez mur na ich stronę. Tamtędy też wróciła, w tym samym punkcie niekiedy widywali Obcych i Strażników, wyprowadzających ludzi, którzy najwidoczniej im się nie podobali.
Haram i Gondagil zapuścili się w tę okolicę tylko jeden jedyny raz, narażając własne życie. Nie zauważyli jednak nic szczególnego, żadnych wrót, nic.
Prawdopodobnie dlatego, że właściwie nie wiedzieli, czego szukać.
Lud Timona spał. Czuwał jedynie Gondagil i dwaj wartownicy pełniący straż tej nocy.
Miękkie pasma mgły podpełzły bliżej. Sosna, którą Gondagil w dzieciństwie widział jako maleńką roślinkę, stała teraz przy jego siedzibie, wysoka i strzelista. Trawa u stóp Warega była wilgotna od rosy, która w słońcu zapewne by lśniła. Tak też się stało, gdy poświecił na nią latarką, prezentem od Mirandy.
Był to drogi sercu podarunek. Dzieci w osadzie traktowały jego i Harama jak bohaterów, Haram nie pozwalał nikomu nawet wziąć latarenki do ręki, ale Gondagil pożyczył swoją grupce chłopców. Walczyli o to, by móc ją gasić i zapalać, i w końcu miał kłopoty z jej odzyskaniem. Za nic nie chciał utracić latarki – oświetlała mroczne jamy, odstraszała przeróżne paskudztwa, no i przydawała poważania.
Gondagil miał tak wiele marzeń związanych ze swoją krainą! Był to najbardziej urodzajny obszar w Ciemności, lecz gdyby zaświeciło nad nim Słońce, o ileż więcej mógłby przynieść plonów. Miał ochotę zasadzić coś na zboczach, na których często przebywał, mogłoby tu być tak pięknie. Miranda opowiadała o kwiatach, Gondagil znał jedynie rosnące w mchu cienkie łodyżki zwieńczone bladziutkimi koronami. Razem z nią mogliby tu założyć przepiękny…
Co to za myśli? Jaki związek miała ta dziewczyna z jego zapomnianą krainą? No, mogłaby mu pomóc w zdobyciu roślin, zmusiłby ją do tego siłą, gdyby jeszcze raz przyszła.
Dziewczyna i tak już się tu nie zjawi, pomyślał zniechęcony, a on wcale nie ma ochoty uciekać się do użycia siły. Na pewno nie w stosunku do niej, tak bardzo różniła się od wszystkich znanych mu kobiet. Odznaczała się poczuciem godności, tak samo jak i on. Chociaż nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą, to zdawał sobie sprawę, że on i Miranda są do siebie niezwykle podobni, wręcz tęsknił za tym, by móc z nią porozmawiać. Z Haramem, brutalnym i bezmyślnym, rozmowa na pewne tematy w ogóle nie była możliwa.
Gondagil dopiero po spotkaniu z Mirandą pojął, że brak mu osoby, którą mógłby traktować jak równą sobie. Rządzący wioską, wódz i jego ludzie, posiadali pewną mądrość, lecz dość ograniczoną. Dopiero teraz Gondagil zdał sobie sprawę ze swojej wyjątkowości. W krótkich przebłyskach uświadamiał to sobie już wcześniej, z tego właśnie powodu wyniósł się z wioski, nigdy jednak dotąd nie potrafił nazwać słowami swego poczucia obcości wśród pobratymców.
Po drugiej stronie krainy Timona leżało pasmo wzgórz, gdzie Haram i on spotkali Mirandę. A za wzgórzami wznosiło się potężne, oszałamiające i upragnione Królestwo Światła. Olbrzymia kopuła tak wielka, że jej kształt można było tylko odgadywać. Niedostępny świat.
Nie przestawał przeklinać Mirandy. Teraz, kiedy za jej sprawą był tak bliski realizacji marzenia o słońcu, tęsknota za nim stała się po dwakroć silniejsza. Ogarnął go także gniew na przyjaciela z dzieciństwa. Przez chwilę czuł, że nie chce go już widzieć na oczy. To on wszystko zepsuł, wszystko! Nie tylko zaprzepaścił szansę na zdobycie słońca, lecz także odstraszył Mirandę, na zawsze. Dziewczyna już nigdy tu nie wróci.