6

Haram i Gondagil zatrzymali się w połowie drogi w dół. Z narastającym zdumieniem obserwowali całą scenę ze skalnej półki.

– Nie wierzę własnym oczom – oświadczył Haram.

– Ja też nie, ale ona naprawdę to zrobiła! Wyciągnęła świętego ze śmiertelnej pułapki!

Lud Timona z Krainy Mgieł musiał polować, aby przeżyć. Nigdy jednak nie urządzano łowów na święte zwierzę, olbrzymiego jelenia. Ujrzenie tego zwierzęcia przynosiło szczęście, jelenie w lasach Timona były więc najzupełniej bezpieczne. Żaden z dwóch mężczyzn nie mógł pojąć, jak doszło do tego, że wielki byk zapuścił się na terytorium ich najgorszego wroga. Potwory oznaczały dla jeleni śmierć, zwierzęta dobrze o tym wiedziały i nigdy tam nie chodziły. W dodatku dorosły doświadczony byk?

Niepojęte!

– To nie jest ta sama dziewczyna, która nie tak dawno przedostała się do Światła – stwierdził Gondagil.

– Tak, ta jest większa, starsza. Ma też inne włosy.

Gondagil nie chciał powiedzieć tego na głos, niewysoko bowiem cenił kobiety, które znał, lecz zaczął się zastanawiać, czy nie istnieje przypadkiem grupa dziewcząt obdarzonych szczególną łaską, może wręcz bogiń? Najpierw ta mała, którą w tak cudowny sposób uratowano i zabrano do Królestwa Światła. A teraz ta, która zdawała się niczego nie bać. Wyciągnęła nawet olbrzymie zwierzę z głębokiego dołu. Doprawdy, to graniczyło z cudem.

Obserwowali jelenia wspinającego się na pobliskie wzgórze. Dziewczyna wciąż znajdowała się na dole. Haram i Gondagil widzieli, że dalszą drogę odcinają jej siedziby potworów porozrzucane po zaroślach.

– No cóż, to jej kłopot – cierpko stwierdził Haram. Święty został ocalony, chodźmy stąd, zanim bestie nas zwęszą. Zeszliśmy za nisko.


Miranda nie bardzo mogła się zorientować, gdzie jest. Las przesłaniał jej widok i nie widziała drogi, którą sobie obrała. Kiedy spotkała ją przygoda z jeleniem, kierowała się ku pasmu wzgórz widocznemu z oddali, lecz teraz straciła je z oczu.

Czy miała wrócić w stronę muru, żeby mieć lepszą widoczność? Nie, to za daleko, nie chciała się cofać. No cóż, tak czy inaczej powinna chyba poruszać się w prawo, według planu.

Nerwy nie chciały się uspokoić. Wciąż była radośnie podniecona przygodą z olbrzymim jeleniem. Palce jej drżały, serce waliło mocno i szybko. Będzie miała o czym opowiadać Indrze i innym. Przede wszystkim Tsi. On zrozumie jej szacunek i podziw dla kolosalnego zwierzęcia.

Indra natomiast lubi we wszystkim znaleźć powód do śmiechu, Miranda będzie musiała opowiedzieć jej o swych przejściach na wesoło, o tym idiotycznym pomyśle zeskoczenia do dołu, wypełnionego całkowicie przez potężne stworzenie, podkreślić swój brak rozsądku, kiedy stała na dole i wyobrażała sobie, że ona nie cięższa niż kogut… Nie, to złe wyrażenie, Mirandzie często myliły się porównania. Ona, nie cięższa niż kogucie pióro, w każdym razie niż piórko, chciała stanowić przeciwwagę dla kolosa z zamierzchłych czasów. „A teraz w górę, hop, hop, hop”.

Nie, nie miała ochoty żartować z niezwykłego wydarzenia, przeżycie było niesamowicie piękne, intensywne i dramatyczne. Nigdy przedtem nie znalazła się tak blisko dzikiego zwierzęcia, w dodatku zwierzęcia tak szczególnego.

Miranda poczuła, jak ze wzruszenia ściska ją w gardle.

Zatrzymała się gwałtownie.

Potwory? Słyszała je za plecami, dobiegły ją podniecone głosy.

Doszła do wniosku, że najwidoczniej odnalazły uszkodzoną pułapkę. Na pewno wyczuły zapach wielkiego zwierzęcia, bo przecież Megaceros pachniał bardzo ostro. Może zwietrzyły także człowieka, ją?

Musi się stąd jak najszybciej oddalić. Niewyk1uczone, że pójdą jej śladem.

Ruszyła biegiem. Trudno było przy tym zachować należytą ostrożność i już po krótkiej chwili wpadła na jedną z siedzib potworów.

Upłynął moment, zanim bestie zorientowały się, co się i stało. Wokół zrzuconego na kupę pożywienia zebrało się ich zaledwie kilka. Nic nie rozumiejąc wpatrywały się w dziewczynę małymi czarnymi oczkami, ledwie widocznymi w twarzach ciemnych od ziemi i brudu. Wreszcie dwie bestie wydały z siebie przeraźliwy okrzyk i na placyku zaroiło się od istot, które wypełzły z ziemianek.

Ale Miranda już rzuciła się do ucieczki. Zorientowała się, że potwory podjęły pościg za nią, pędziła więc jak szalona przez zarośla. Usłyszała, że i w innej osadzie, bardziej na lewo, podniósł się rwetes.

Od strony Gór Umarłych znów dobiegło zawodzenie.

Przepadłam, pomyślała Miranda przerażona. Co robić, długo nie wytrzymam takiego tempa. Mogę zresztą natrafić na kolejną osadę i…

W panice rozglądała się dokoła. Wspiąć się na tamto drzewo? Niewiele mogło dać jej ochrony, nie, raczej nie. Schować się w jakiejś jamie? Te ohydne małe monstra na pewno ją tam wywęszą.

Ach, po co ja to wszystko wymyśliłam? Ojciec, jak on przyjmie jej zniknięcie? Będzie jej szukał do końca życia, a nikomu nie przyjdzie do głowy, że zdołała przedostać się przez mur. Nikt się nie dowie, co ją spotkało.

Kolejny wrzask, z innej osady znajdującej się tuż przed nią. Ratunku, co robić? Gdzie uciekać?

Nagle spostrzegła coś, co sprawiło, że zaparło jej dech w piersiach.

Jeleń. Między drzewami nieco z lewej strony dostrzegła olbrzymi wieniec rogów. Zwierzę odwróciło głowę i patrzyło na nią, a gdy zorientowało się, że Miranda je zauważyła, zaczęło się oddalać.

– Pokazuje mi drogę – szepnęła zaskoczona dziewczyna. – Zwierzę pokazuje drogę człowiekowi, narażając własne życie. Dlaczego? Jak to w ogóle możliwe?

Dopiero teraz Miranda zrozumiała to, co powinna była uświadomić sobie już dawno: olbrzymi jeleń rozumiał, co mówiła. Zabrała wszak ze sobą aparaciki Madragów, nie tylko ten, dzięki któremu mogła rozumieć mowę innych, ale i ten udoskonalony, sprawiający, że rozmówca rozumiał to, co ona mówi, sam nie mając żadnego przyrządu.

Gdyby się skupiła, mogłaby w ten sposób odczytać myśli Megacerosa. Niestety, jej kurzy móżdżek poddał się emocjom.

Wielkie nieba, jak daleko może sięgać moja głupota, łajała się w myśli. Mogłabym znacznie lepiej poradzić sobie z tą sytuacją.

Właściwie jednak i tak dobrze sobie dałam radę, myślała dalej, teraz już bardziej z siebie zadowolona. Razem nam się udało, tobie i mnie, mój czworonożny tytanie.

To prawda, choć wszystko powiodło się właściwie dzięki jeleniowi. Zwierzę zrozumiało wszak jej intencje, pojęło, że Miranda jest dobrą istotą, która chce mu pomóc. Teraz z całą pewnością ona zawdzięczała zwierzęciu ratunek.

Wciąż jeszcze dochodziły głosy ścigających ją bestii, miała jednak wrażenie, że się oddalają. Potwory straciły jej ślad, chociaż tak nieostrożnie wpadła wprost na ich siedziby. Druga grupa w ogóle jej nie widziała, a jeleń znajdował się tak daleko w przodzie, że na pewno go nie zauważyły.

Miranda była już śmiertelnie zmęczona, na szczęście jednak przeraźliwe wrzaski potworów cichły. Najwidoczniej bestie, szukając jej, popędziły w złym kierunku.

Tam, nareszcie zobaczyła zbocza wzgórz! Okazało się, że są bardzo niedaleko, właściwie już zaczęła się na nie wspinać, czuła to w nogach i w płucach.

Jeleń szedł przed nią, zatrzymywał się i czekał, kiedy było to konieczne, ale cały czas wskazywał bezpieczną drogę. Miranda nie mogła pojąć, dlaczego wielkie zwierzę zaledwie godzinę wcześniej dało się złapać w pułapkę.

Dziwiło to także Harama i Gondagila. To bardzo niepodobne do świętych, które nigdy nie zapuszczały się w krainę potworów i nigdy nie dawały się złapać w żadne sidła.

W powrotnej drodze na swoje wzgórza mężczyźni zatrzymali się, by spojrzeć jeszcze raz w przerażającą dolinę. I wówczas ujrzeli coś, co nie mogło im się pomieścić w głowie. Święte zwierzę starało się pomóc dziewczynie w ucieczce przed groźnymi wrogami.

– Nie wierzę – powtarzał Haram. – Nie wierzę własnym oczom, to zwidy, to nie może być prawda.

– To jest prawda – krótko rzekł Gondagil. – Musi istnieć jakiś kontakt między świętym a tą dziewczyną. Ale zrozumieć tego nie potrafię.

Widzieli ją teraz dużo wyraźniej, szła pod górę, lecz nie w ich stronę, jeleń bowiem obrał inny kierunek, zmierzał ku sąsiedniemu wzgórzu. Odróżniali nawet kolor jej włosów.

– Jasnowłosa? – z niedowierzaniem powiedział Gondagil. – Prawie tak jak my.

– Ma bardziej czerwone włosy – poprawił go Haram.

Nie podobało mu się, że porównuje się go do nic nie znaczącej kobiety. Sam przed sobą jednak musiał przyznać, że dziewczyna wygląda na silną i dość przy tym apetyczną. Mógłby się z nią zabawić, gdyby przyszła mu ochota. Poza tym w ogóle się nie liczyła.

– Bestie straciły ślad – oznajmił Gondagil. – Ale boję się, że ona je ściągnie tu na górę, a tego wcale nam nie potrzeba.

– Może posłać jej strzałę – zaproponował Haram.

Ale Gondagil się wahał.

– Sądzę, że świętemu by się to nie podobało.

– No tak, to prawda, narażał dla niej własne życie. Dobrze, przyjrzymy się jej. Zanim dotrze do naszej wioski. Nie chcę jej tam widzieć.

– Masz rację. Chodź, odetniemy im drogę. Przepuścimy świętego, a dziewczynę złapiemy.

Haram skinął głową. Wyrażenie „złapiemy dziewczynę” rozumiał inaczej niż jego towarzysz.

Mirandę zatrzymało przeciągłe wycie dochodzące od strony Gór Czarnych. Przystanęła przerażona.

Haram wykrzywił twarz w diabelskim uśmiechu, długa blizna sprawiała, że wyglądał naprawdę strasznie.

– Boi się tych żałosnych krzyków – stwierdził z zadowoleniem.

– To prawda – krótko potwierdził Gondagil.

Żaden z nich nie przyznał głośno, że i w nich zawodzenie budziło lęk.

Mężczyźni pospieszyli do miejsca, gdzie dwa pasma wzgórz schodziły się ze sobą. Zobaczyli jelenia, który zwietrzył ich i przystanął. Święte stworzenia wiedziały jednak, że ze strony mieszkańców Doliny Mgieł nie ma ją się czego obawiać. Zwierzę znów zaczęło iść, chociaż jakby się wahało.

Miranda spostrzegła mężczyzn dopiero wówczas, gdy się na nią rzucili. W normalnej sytuacji natychmiast zgładziliby intruza bez litości, ta dziewczyna jednak wzbudziła ich ciekawość. Postanowili więc, że pozwolą jej żyć, dopóki nie dowiedzą się o niej czegoś więcej. Później zaś… No tak, co zrobić z młodą kobietą, której nie pragnęli w swojej krainie?


Miranda całkiem straciła panowanie nad sobą i uderzyła w krzyk, gdy dwie rosłe, dziko wyglądające istoty złapały ją za ręce. Z początku sądziła, że wpadła prosto w szpony potworów, ci tu jednak byli znacznie wyżsi, jaśniejsi i o wiele bardziej przypominali ludzi. Właściwie byli ludźmi.

U siłowała się wyrwać, lecz okazali się od niej znacznie silniejsi.

– Puśćcie mnie, do licha, przecież ja chcę waszego dobra – prychnęła. – Przybyłam tutaj po to, by wam pomóc.

Zdumienie mężczyzn nie miało granic. Jeden z nich, bardzo przystojny pomimo szpecącej twarz długiej blizny, przyznał zmieszany:

– Nie rozumiem, co ona mówi, a jednak rozumiem.

– Doskonale pomyślane i wyrażone – cierpko zauważyła Miranda. – Musimy odejść stąd jak najprędzej, gonią mnie potwory. I proszę, nie strzelajcie do olbrzymiego jelenia, on jest taki piękny.

Drugi z mężczyzn przyglądał się jej osłupiały. Choć nie był tak przystojny jak jego towarzysz i wyglądał bardziej dziko, z jakiegoś powodu Miranda poczuła większe zaufanie właśnie do niego.

– Nie strzelamy do świętych – oznajmił krótko.

– Świetnie – ucieszyła się Miranda. – Puśćcie mnie, i taki nie ucieknę.

– Ona rozumie naszą mowę, Haramie – zwrócił się dziki do mężczyzny z blizną.

– Właściwie nie – odparła Miranda. – Ale mam środki pomocnicze. Czy nie moglibyśmy się trochę pospieszyć i odejść stąd? Słyszę ich tam w dole.

Mężczyźni zerknęli ku zaroślom i pokiwali głowami.

– Chodź, Gondagilu – ponaglił Haram. – Trzeba się spieszyć.

Człowiek o imieniu Gondagil, mocno trzymając dziewczynę za ramię, dość brutalnie pociągnął ją pod górę. Miranda, zmęczona wspinaczką po stromym zboczu, miała problemy z dotrzymaniem mu kroku, mężczyzna więc musiał ją niemal wlec za sobą. Dość upokarzające, zwłaszcza dla kogoś, kto przybywa w tak szczytnej misji. Najważniejsze jednak teraz to dostać się w bezpieczne miejsce.

Megaceros wciąż znajdował się w polu widzenia ludzi. Sprawiał wrażenie, jakby obserwował ich poczynania.

Po pokonaniu bardzo stromego odcinka Miranda musiała się poddać.

– Ja… nie mam już siły – wysapała. – Tu chyba jesteśmy już bezpieczni.

Haram rozejrzał się dokoła i ruchem ręki wskazał grupę skał z prawej strony. Gondagil niemal zaciągnął tam Mirandę, której brakowało już tchu.

Ukryli się wśród kamieni.

– Tak wysoko nie ośmielą się wejść – stwierdził Gondagil. Miał osobliwy, głęboki i chrapliwy głos. – Teraz chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o tobie. O jakich to pomocniczych środkach mówiłaś?

Miranda pokazała im aparaciki przyczepione do ręki. Haram natychmiast po nie sięgnął, ale odepchnęła jego dłoń.

– Dostaniesz taki sam, nie musisz kraść.

– My nie kradniemy – oświadczył Gondagil z godnością.

– Doskonale, proszę… Możecie je ode mnie dostać, będzie nam się rozmawiało jeszcze lepiej.

Z kieszeni plecaka wyjęła cztery aparaciki, dała każdemu po dwa, wyjaśniając, do czego służą. Jeden, by rozumieć innych, drugi, by inni rozumieli.

Po chwili wahania mężczyźni przyłożyli aparaciki do skóry. Natychmiast same się umocowały, Miranda pokazała, jak można je odczepić.

– Nigdy – oznajmił Haram.

Miranda uśmiechnęła się, a i na twarzach mężczyzn pojawiło się coś na kształt surowego uśmiechu.

– Kim jesteś? – spytał Gondagil.

Już otworzyła usta, by powiedzieć prawdę, lecz powstrzymała się w ostatniej chwili.

– Najpierw chciałabym coś ustalić. Wasz wygląd i język wydaje mi się znajomy, wasza mowa przypomina trochę islandzki, prawda?

– Nie całkiem – odparł Haram. – Nasi przodkowie byli Waregami.

– Ach, wobec tego rozumiem – z namysłem powiedziała Miranda.

Waregowie, od rosyjskiego słowa „wariagi”, wikingowie ze wschodniego odgałęzienia, posługiwali się językiem staronordyckim, w każdym razie jakąś jego odmianą.

– A więc wasi przodkowie musieli tutaj przybyć około roku tysięcznego.

– To mogłoby się zgadzać. Timon Wielki pochodził z Gardarike. Był bardzo dumny z tego, że jest jednym z jasnowłosych Waregów, przybyłych przez morze do Gardarike.

Gardarike, wikińska nazwa Rusi.

Miranda uśmiechnęła się promiennie.

– Wobec tego jesteśmy niemal spokrewnieni Ja pochodzę z Norwegii, a wy kiedyś musieliście być Szwedami.

– Sveami – poprawił ją.

– Zgadza się. No cóż, na pewno ciekawi was, kim jestem. Po części już wam odpowiedziałam, wraz ze sporą grupą mieszkańców Północy stosunkowo niedawno przybyłam do Królestwa Światła.

Haram przycisnął ją tak mocno do skalnej ściany, przy której siedziała, że Miranda przestraszyła się, że coś w plecaku się uszkodzi.

– W jaki sposób? Jak dostałaś się do jasnej krainy?

– Ostrożnie – przestrzegła go. – Pamiętajcie, przywędrowałam tutaj dla was. Nie wiem, w jaki sposób dotarliśmy do Królestwa Światła. Pogrążono nas w głębokim śnie, a gdy się zbudziliśmy, już tam byliśmy.

Mężczyźni popatrzyli na siebie z rezygnacją. Miranda zrozumiała tęsknotę, która owładnęła ich życiem. Pragnęli światła, bardziej godnego życia.

Nosili ubrania ze skóry, pozszywanej cienkimi rzemykami. Uzbrojenie mieli takie jak wikingowie, miecz, luk i strzały. Na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie bardzo prymitywnych, lecz dawało się dostrzec jakąś kulturę, przynajmniej u Gondagila. Haram wyglądał na bardziej brutalnego.

Aby rozładować nieco napięcie, powiedziała wesoło:

– Pewnie chcielibyście wiedzieć o mnie coś więcej. Mam na imię Miranda i wywodzę się z niezwykłego rodu, którego przedstawiciele potrafili niegdyś czarować i ratować życie. Na czarach się nie znam, ale moja wyprawa jest wyprawą ratunkową. W jaki sposób się zakończy, nie wie nikt, a już najmniej ja sama. Ach, moja głowa! Ucierpiała od zetknięcia z rogami i z drzewem – roześmiała się nieco niepewnie na wspomnienie spotkania z olbrzymim jeleniem i delikatnie dotknęła bolących guzów.

– Jedno życie tej nocy w każdym razie ocaliłaś – stwierdził Gondagil swym twardym głosem. – Jak ci się to udało? Święty mógł cię kopnąć albo przebić rogami. W jednej chwili mogłaś być martwa.

– Z początku sama nie pojmowałam szczęścia, jakie mi towarzyszy. A to przecież proste. Jeleń: rozumiał, co mówię.

Popatrzyli na nią z niedowierzaniem.

– Dzięki tym klockom?

Haram wskazał na aparaciki Madragów.

– Właśnie tak.

Ich twarze rozjaśniały się z wolna w miarę, jak docierało do nich, że mogą porozumieć się ze zwierzętami. Ale Miranda nagle zawołała:

– Uważajcie!

Mężczyźni nie zauważyli wielkiej grupy potworów, która ośmieliła się wedrzeć na terytorium wrogów i teraz od tyłu rzuciła się do ataku.

Gondagil wyciągnął swój miecz, a Haram długi, ostry nóż. Miranda poderwała się na nogi i gorączkowo szukała w plecaku laserowego pistoletu Gabriela. Przewaga potworów była naprawdę znaczna, Gondagil i Haram jak mogli bronili się przed ich kijami, dzidami i wściekłymi ukąszeniami.

Miranda zacisnęła oczy i strzeliła. Wiązka niebieskiego światła z prędkością błyskawicy śmiertelnie ugodziła jedną z bestii w pierś.

Walka w jednej chwili ustała. Wszyscy wpatrywali się w Mirandę i jej broń, ona sama znieruchomiała jak sparaliżowana. Nie chciała nikogo zabijać, ale cóż, już się stało…

Straszne uczucie! Dziewczyna załkała i już miała wypuścić pistolet z ręki, gdy zorientowała się, jaki efekt wywarło użycie broni, i zrozumiała, co by się stało, gdyby ją oddała.

Potwory z wrzaskiem zaczęły uciekać w dół zbocza. Potykały się o siebie, przerażone pragnęły jak najspieszniej oddalić się od źródła strachu, którego nie były w stanie pojąć.

Ale Haram z krzykiem rzucił się na pistolet.

Miranda zareagowała z szybkością, która ją samą zaskoczyła. Skierowała broń w jego stronę i zawołała:

– Najmniejszy ruch, a strzelę!

Haram zatrzymał się. Zauważyła jednak, że Gondagil próbuje zajść ją od tyłu. Krzyknęła więc:

– Ciebie także to dotyczy, stój tam, gdzie jesteś!

Starała się trzymać broń pewnie, przycisnęła mocno łokcie do boków, żeby nie zdradzić, jak bardzo trzęsą jej się ręce.

Wśród skał zapanowała grobowa cisza. Tylko z oddali, gdzieś z dołu, dobiegały wrzaski potworów.

Olbrzymi jeleń ze zdumieniem obserwował ludzi ze swego bezpiecznego miejsca. Zaniepokojony zastrzygł uszami, gotów do ucieczki na wypadek niebezpieczeństwa.

Ale się nie oddalał.

Загрузка...