ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zebrali się w czasowo nie używanym pomieszczeniu na osiemdziesiątym siódmym poziomie Szpitala. Wcześniej było ono wykorzystywane przy różnych okazjach jako oddział obserwacyjny dla ptakowatych Nallajimów LSVO oraz sala operacyjna dla Melfian, ostatnimi czasy zaś przemieszkiwali tu napływający wartkim strumieniem do Szpitala chlorodyszni Illensańczycy. Ostra woń ich atmosfery zdawała się jeszcze parować z kątów. Po raz pierwszy jednak, i zapewne jedyny, zorganizowano tu salę sądową. Lioren liczył w duchu na to, że wyrok mającego się rozpocząć procesu doprowadzi do skrócenia, a nie wydłużenia życia…

Trzech wysokich oficerów Korpusu zasiadło na miejscach twarzami do publiczności, którą przywiodło tu współczucie, wrogość albo zwykła ciekawość. Najstarszy rangą Ziemianin pierwszy zabrał głos.

— Jestem przewodniczącym tego specjalnie powołanego składu sędziowskiego — powiedział, otwierając proces. — Nazywam się Dermod, jestem komandorem floty — dodał na użytek rejestratora, po czym rozejrzał się po sali. — Sędziami pomocniczymi są: pułkownik Skempton, Ziemianin będący pracownikiem tego szpitala, oraz podpułkownik Dragh-Nin, Nidiańczyk z Departamentu Prawa Obcych Korpusu Kontroli. Zebraliśmy się w celu rozpatrzenia sprawy chirurga, kapitana Liorena, Tarlanina o klasyfikacji fizjologicznej BRLH, który odwołał się od wyroku cywilnego sądu Federacji zajmującego się jego przypadkiem w pierwszej instancji. Zgodnie z prawem, jako czynny oficer, ma prawo stanąć wówczas przed Trybunałem Korpusu Kontroli. Zarzuty wobec niego obejmują zaniedbanie obowiązków zawodowych prowadzące do śmierci wielkiej, chociaż nieustalonej dokładnie liczby pacjentów, którzy znajdowali się pod jego opieką.

Pułkownik przerwał na chwilę, jakby chciał jeszcze bardziej przyciągnąć uwagę zebranych. Omiótł salę wzrokiem, omijając jednak oskarżonego. Pomieszczenie pełne było rozmaitych siedzisk, legowisk i innych urządzeń mających służyć istotom o różnych typach fizjologicznych. Wiele z nich znało Liorena, jak Thornnastor, Tralthańczyk i naczelny Diagnostyk wydziału patologii, nidiański starszy wykładowca Cresk-Sar, jak i niedawno mianowany na szefa wydziału chirurgii Ziemianin, diagnostyk Conway. Na pewno będą gotowi bronić Liorena. Czy w ogóle znajdzie się ktoś skłonny oskarżyć go, potępić i skazać?

— Jak zwykle w podobnych sprawach, pierwszy wystąpi obrońca, on też będzie miał ostatnie słowo — powiedział Dermod. — Potem skład sędziowski uda się na naradę i po osiągnięciu jednomyślności ogłosi wyrok. Jako obrońca w tym procesie występuje Ziemianin, major O’Mara, szef wydziału psychologii obcych tego szpitala od samego początku jego funkcjonowania. Jego asystentką będzie Cha Thrat, pracownica tego samego wydziału. Roli oskarżonego podjął się sam podsądny. Majorze O’Mara, może pan zaczynać.

Gdy Dermod mówił, O’Mara, istota o dwojgu nieco cofniętych w głąb czaszki oczach okrytych skórzanymi błonami, z rzędami siwych włosów nad oczodołami, przyglądał się Liorenowi. W końcu wstał, ale ekran telepromptera stojącego przed nim pozostał ciemny. Widocznie oficer postanowił przemawiać bez notatek.

— Nie rozumiem, dlaczego chirurg, kapitan Lioren, znajduje się na tej sali — odezwał się tonem kogoś, kto nie przywykł do bycia uprzejmym. — Nie pojmuję, dlaczego został oskarżony, a właściwie sam się oskarżył, w sprawie, która została już jednoznacznie rozstrzygnięta przez sąd cywilny jego gatunku. Z całym szacunkiem, ale ponowne oskarżanie nie jest konieczne, my zaś powinniśmy zajmować się teraz naszymi codziennymi obowiązkami. Obecny proces uważam za zbyteczny.

— W trakcie poprzedniej sprawy przed sądem cywilnym mój nadzwyczaj biegły w swym rzemiośle obrońca okazał się nierzetelny, wzbudzając daleko idące współczucie i sympatię wobec mojej osoby, ja zaś chcę jedynie sprawiedliwości. Mam nadzieję, że tym razem…

— Nie okażę się tak biegły? — dokończył za niego O’Mara.

— Jestem pewien, że wypełni pan swój obowiązek bez zarzutu — odparł Lioren podniesionym głosem, wiedząc, że automatyczny translator pozbawi jego słowa emocjonalnego zabarwienia. — Jednak dlaczego w ogóle podjął się pan mojej obrony? Z pańską reputacją i wiedzą na temat psychologii obcych gatunków… oczekiwałbym raczej, że pozostając wierny zasadom swojej profesji, będzie pan skłonny zrozumieć mnie i wesprzeć, nie zaś…

— Ależ ja jestem po pańskiej stronie, u licha… — zaczął O’Mara, ale został uciszony znaczącym chrząknięciem przewodniczącego składu sędziowskiego.

— Chciałbym, aby wszyscy zapamiętali, iż osoby występujące przed sądem winny zwracać się zawsze do przewodniczącego, nie do siebie nawzajem — powiedział spokojnie Dermod. — Kapitanie Lioren, będzie pan miał sposobność nieskrępowanego przedstawienia swojego stanowiska po wystąpieniu pańskiego obrońcy. Biegły czy nie, winien teraz wypełnić swój obowiązek. Proszę kontynuować, majorze.

Lioren jednym okiem spojrzał na sędziów, drugim na siedzący za jego plecami milczący tłum, a trzecie wbił w O’Marę, który zaczął opisywać przebieg szkolenia i kariery oskarżonego. Nadal nie sięgając do notatek, wymienił jego ważniejsze zawodowe osiągnięcia z okresu pracy w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego. Używał przy tym słów i określeń, po które nie sięgał nigdy wcześniej i które bardziej pasowałyby do przemowy nad doczesnymi szczątkami powszechnie szanowanej osobistości. Niestety, Lioren nie cieszył się obecnie szacunkiem, a na dodatek nadal był wśród żywych.

Jako naczelny psycholog szpitala O’Mara troszczył się przede wszystkim o sprawne współdziałanie całego personelu — tak medycznego, jak i technicznego, który liczył obecnie ponad dziesięć tysięcy istot różnych gatunków. Ze względów formalnych nosił stopień majora Korpusu Kontroli, zbrojnego ramienia Federacji, która to instytucja zajmowała się również zaopatrzeniem i utrzymaniem Szpitala. Zażegnywanie potencjalnych i istniejących konfliktów w tak zróżnicowanej i olbrzymiej grupie było zadaniem nader trudnym i odpowiedzialnym, trudno więc byłoby dokładnie określić zakres obowiązków O’Mary. Podobnie trudno byłoby zdefiniować granice jego władzy.

Mimo to niekiedy dochodziło do konfliktów. Wspólny wysiłek całego personelu i nadzór nad potencjalnymi ogniskami zapalnymi nie mógł wszystkiemu zapobiec, zwłaszcza jeśli przyczyną nieporozumień były takie wady, jak ignorancja i niezrozumienie odmiennych kultur albo uwarunkowanych biologicznie zachowań. Najgorsze przypadki wiązały się ze skrytymi neurozami znajdującymi wyraz w ksenofobii, które nieleczone, negatywnie wpływały na wypełnianie obowiązków zawodowych czy równowagę psychiczną jednostki, czasem zaś na jedno i drugie.

Na przykład tralthański lekarz żywiący skryty lęk przed małymi drapieżnikami, które były niegdyś plagą na jego planecie, mógłby okazać się niezdolny do udzielenia pomocy Kreglinninowi — istocie, która mimo że inteligentna, zewnętrznie przypominała dawnego adwersarza. Podobne tarcia mogłyby powstać, gdyby to chory Tralthańczyk miał się znaleźć pod opieką kreglinnińskiego lekarza albo musiał z nim współpracować. Odpowiedzialność za wykrywanie i rozwiązywanie podobnych problemów, zanim wynikną z nich kłopoty, spoczywała właśnie na barkach naczelnego psychologa. W razie gdyby wszystkie środki zawiodły, miał prawo usunąć ze Szpitala osobę sprawiającą problemy.

Lioren pamiętał czasy, gdy naczelny psycholog, nieustannie wypatrujący śladów nieprawidłowości, konfliktów czy braku tolerancji, budził w nim ogromny lęk. Lioren nie ufał mu i go nie cierpiał.

Teraz jednak O’Mara zachowywał się zupełnie inaczej, w sposób, przed którym zawsze ostrzegał innych. Broniąc kogoś, kto popełnił ciężką i przerażającą zbrodnię przeciwko całej populacji planetarnej, bezprecedensową w historii Federacji, zaprzeczał wszystkiemu, co dotąd głosił i co zawsze znajdowało odbicie w jego praktyce zawodowej.

Lioren wpatrywał się przez chwilę w głowę istoty.

Porastały ją włosy, obecnie jaśniejsze niż kiedyś, gdy po raz pierwszy spotkał O’Marę. Zastanowił się, czy może to podeszły wiek sprawił, że psycholog zapadł na jedną z tych chorób, przed którymi zawsze starał się uchronić innych. Niemniej przemawiał całkiem spójnie i chyba z przekonaniem.

— Nikt nigdy nie sugerował, aby Lioren został awansowany powyżej właściwego mu progu kompetencji — stwierdził naczelny psycholog. — W swoim czasie otrzymał Błękitną Pelerynę, najwyższy stopień profesjonalnego uznania, jaki spotyka się wśród Tarlan. Jeśli wysoki sąd sobie tego zażyczy, mogę przedstawić ze szczegółami ocenę jego umiejętności jako lekarza i chirurga innych gatunków, opartą na obserwacji jego pracy w szpitalu. Posiadamy też oceny sporządzone przez członków Korpusu, którzy mieli z nim kontakt już po tym, gdy został zasłużenie awansowany i opuścił Szpital. Niemniej cały ten materiał da się streścić w tym, co już powiedziałem, i potwierdza jego profesjonalizm. Odnosi się to również do postępowania, którego dotyczy oskarżenie. Sądzę zatem, że jedyną winą, której wysoki sąd dopatrzy się u oskarżonego, są nadzwyczaj wysokie wymagania zawodowe wobec własnej osoby. One to, po owym incydencie na Cromsagu, spowodowały u niego silniejsze, niżby można oczekiwać, poczucie winy. Jego zbrodnia polegała na tym, że wymagał od siebie zbyt wiele…

— Jednak akurat to nie jest żadną zbrodnią! — wtrąciła się Cha Thrat, asystentka O’Mary, i nagle wstała. — Na Sommaradvie praktyka zawodowa lekarzy podlega bardzo ścisłym regulacjom, rozumiem więc odczucia oskarżonego i w pewien sposób mu współczuję. Jednak nonsensem jest sugestia, aby podobne podejście było niewłaściwe, a tym bardziej trudno uznać je za zbrodnię.

— Historia wielu społeczeństw Federacji obfituje w przykłady fanatycznie dążących do dobra przywódców politycznych albo religijnych, którzy twierdzili coś wręcz przeciwnego — powiedział psycholog, czerwieniąc się i tłumiąc złość wywołaną niesubordynacją podwładnej. — Zdrowszą postawą jest jednak zezwolić sobie na pewną swobodę i poniechać równie surowych ocen…

— Niemniej to nie ma wiele wspólnego z dobrem! — odezwała się znowu Cha. — Zdaje się pan sugerować, że dobro jest… złe!

Cha Thrat była pierwszą Sommaradvanką, którą Lioren miał okazję spotkać. W postawie wyprostowanej była o połowę niższa od O’Mary. Z czterema dolnymi kończynami, czterema kończynami chwytnymi na wysokości pasa i czterema, które umieszczone najwyżej służyły do podawania pokarmu i precyzyjnych prac, była przykładem cieszącej oko symetrii. Zupełnie inaczej niż Ziemianie, którzy zawsze zdawali się bliscy upadku na twarz. Lioren był przekonany, że spośród wszystkich obecnych to właśnie Cha mogła najlepiej zrozumieć jego udrękę. Po chwili znowu spojrzał na skład sędziowski.

Pułkownik Skempton pokazywał zęby w bezgłośnym grymasie, który u ludzi znamionował wesołość albo serdeczne nastawienie. Twarz Nidiańczyka była porośnięta sierścią, więc nie dało się odczytać jej wyrazu.

— Czy rzecznicy obrony mają zamiar dopiero teraz uzgadniać między sobą podstawy linii obrony, czy może raczej kieruje nimi chęć działania na rzecz oskarżonego? — spytał Dermod, nie zmieniając wyrazu twarzy. — Tak czy tak, zabierając głos, proszę zawsze zwracać się do sądu.

— Moja szanowna koleżanka bardzo chce pomóc oskarżonemu, dała się jednak ponieść emocjom — powiedział z powagą O’Mara. — Nasz spór zostanie rozstrzygnięty później, poza tą salą.

— Proszę zatem kontynuować mowę — polecił komandor.

Cha Thrat ponownie zajęła swoje miejsce, a naczelny psycholog, nadal nieco czerwony na twarzy, podjął wątek.

— Próbuję wykazać, że oskarżony nie jest w pełni odpowiedzialny za to, co stało się na Cromsagu, jakkolwiek sam może sądzić inaczej. Aby tego dowieść, zamierzam ujawnić informacje, które zwykle pozostają do wyłącznej wiadomości mojego departamentu. Chodzi o…

Dermod uniósł dłoń, przerywając O’Marze.

— Jeśli ten materiał objęty jest klauzulą tajności, nie może go pan ujawnić, majorze, bez zgody oskarżonego. Jeśli tenże jej nie wyrazi…

— Zabraniam — odezwał się Lioren.

— W takiej sytuacji sąd nie ma wyboru i musi uczynić to samo — powiedział komandor floty. — Rozumie pan?

— Owszem. Mam też nadzieję, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jeśli tylko oskarżony otrzymałby po temu szansę, zabroniłby mi w ogóle zabierać głos w jego obronie — stwierdził O’Mara.

Komandor opuścił rękę.

— Niezależnie od okoliczności, jeżeli chodzi o materiały poufne, oskarżony ma prawo nie zezwolić na ich wykorzystanie.

— Skłonny jestem jednak podważać jego prawo do popełnienia samobójstwa z pomocą organów prawa — powiedział psycholog. — W przeciwnym razie nie podjąłbym się obrony tej istoty, która chociaż bardzo inteligentna, wykazuje się daleko posuniętym brakiem rozsądku. Wspomniane materiały mają charakter poufny, niemniej trudno nazwać je tajnymi, ponieważ zgodnie z przepisami są dostępne dla wszystkich, którym pełny profil psychologiczny oskarżonego jest potrzebny do podjęcia decyzji o zatrudnieniu czy awansie. Wyniki naszych badań były brane pod uwagę zarówno przed przyjęciem kapitana Liorena do Korpusu, jak i przy okazji co najmniej trzech ostatnich awansów. Wprawdzie nie były one uzupełniane na bieżąco po tym, jak oskarżony opuścił Szpital, ale na ich podstawie można stwierdzić, że osoba, która spowodowała tragedię na Cromsagu, nie była w żaden sposób upośledzona i pozostawała w pełni władz umysłowych, samej tragedii zaś po prostu nie można było uniknąć.

O’Mara przerwał na chwile i spojrzał na publiczność. Na jego ekranie pojawił się jakiś tekst, ale psycholog prawie nie zwrócił na to uwagi.

— Dysponujemy pełnymi wynikami badań wskazującymi jednoznacznie na wysoki stopień zaangażowania i profesjonalizmu oskarżonego — podjął, spoglądając na skład sędziowski. — Nie zmieniała tego nawet obecność żeńskich osobników tego samego gatunku. Zaznaczę, że chociaż narzucony sobie celibat jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim, jednak nie można uznać go za przejaw jakichkolwiek zaburzeń. Spotykamy się z nim u wielu gatunków, jego powody zaś mogą być rozmaite — od filozoficznych, przez religijne, po osobiste. Należy dodać, że w zachowaniu czy postawie kapitana Liorena nie da się odnaleźć niczego, co przemawiałoby na jego niekorzyść. Jak wszyscy jadał, spał i pracował. Gdy jego koledzy spędzali wolny czas na rozrywkach, on zagłębiał się w studiach nad dziedzinami, które uważał za szczególnie interesujące. Gdy go awansowano, wzbudzał niechęć personelu lub oddziału, ponieważ wymagał od wszystkich dokładnie tyle samo, co od siebie. Pacjenci, którzy znajdowali się pod jego opieką, oczywiście tylko na tym zyskiwali. Tak głębokie oddanie pracy połączone z małą elastycznością zachowań wskazywało, że zapewne nie byłby dobrym materiałem na Diagnostyka, trzeba jednak wyraźnie powiedzieć, że nie dlatego opuścił Szpital — dodał szybko O’Mara. — Jego zdaniem dyscyplina w Szpitalu pozostawiała wiele do życzenia, miał sporo zastrzeżeń do zachowania większości personelu w czasie wolnym i sposobu, w jaki przyjmowano jego krytykę. Zapragnął podjąć pracę w innym, bardziej odpowiadającym mu środowisku. W pełni zasłużył na awans w szeregach Korpusu, podobnie jak na mianowanie na dowódcę operacji ratunkowej na Cromsagu, która skończyła się taką tragedią.

Psycholog spuścił głowę i zamknął na chwilę oczy. Nagle znowu spojrzał na zebranych.

— Na podstawie zebranych przez nas danych można bez cienia wątpliwości stwierdzić, że oskarżony zachował się w jedyny właściwy sposób i wszelkie działania, które podjął w danych okolicznościach, były odpowiednie. Nie można zarzucić mu beztroski, nie dopuścił się żadnych zaniedbań i tym samym nie ma powodów, aby czuł się winny. Jeśli chodzi o chorobę jego pacjentów, z którą się zmagał, dopiero w Szpitalu, po dwóch miesiącach obserwacji grupy ocalonych, zdołaliśmy opisać jej przebieg i wykryć wtórne efekty, które wywiera na układ wydzielania wewnętrznego. Jeśli można dopatrzyć się w jego działaniach czegokolwiek niewłaściwego, będzie to co najwyżej brak cierpliwości, związany z głębokim przekonaniem kapitana Liorena, iż jeden statek szpitalny ze standardowym wyposażeniem okaże się wystarczający do wypełnienia zadania całego zespołu. To już prawie wszystko, co mam do powiedzenia. Wnioskuję, aby ewentualna kara była proporcjonalna do samego przewinienia, a nie do jego skutków, na co będzie nalegać sam oskarżony. Niewątpliwie skutki te miały zgoła apokaliptyczny charakter, jednak to, co je wywołało, trudno nazwać poważnym wykroczeniem.

Podczas przemowy O’Mary skóra Liorena przybierała coraz bardziej intensywny brunatny kolor, co wskazywało na narastającą złość. Obie pary zewnętrznych płuc maksymalnie rozdął, jakby zamierzał wykrzyczeć swój protest głosem tak potężnym, że większość obecnych zapewne by ogłuchła.

— Widzę, że oskarżony jest coraz bardziej wzburzony — powiedział O’Mara. — Zakończę więc krótko. Nalegam, aby sprawa przeciwko kapitanowi chirurgowi Liorenowi została oddalona albo rozstrzygnięta wyrokiem, który nie zakończy jego kariery. Uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłby powrót kapitana do Szpitala, gdzie mógłby uzyskać stosowną pomoc psychiatryczną, jego talenty zaś rozwinęłyby się z pożytkiem dla naszych pacjentów, on z kolei…

— Nie! — zaprzeczył Lioren tak gwałtownie, że bliżej siedzący skrzywili się boleśnie, autotranslatory zaś zajęczały przeciążone. — Przysięgałem uroczyście, na Sedith i Wrethrin Uzdrowicieli, porzucić praktykę i nie podejmować jej do końca mego nędznego żywota.

— To zaiste byłaby zbrodnia — powiedział O’Mara podniesionym tonem, jednak nie tak głośno jak oskarżony. — Byłaby to niepowetowana strata. Wtedy naprawdę można by mówić o winie.

— Gdybym nawet mógł żyć sto razy, nigdy nie zdołam uratować nawet w drobnej części tylu istot, ile zgładziłem — stwierdził Lioren.

— Co nie znaczy, że nie można próbować… — zaczął O’Mara, ale Dermod przerwał mu uniesieniem ręki.

— Proszę zwracać się zawsze do sądu — upomniał Dermod obie strony. — Nie chciałbym więcej o tym przypominać. Majorze O’Mara, już dawno deklarował pan, że nie ma wiele do powiedzenia. Czy sąd może uznać, że właśnie pan skończył?

Psycholog stał przez chwilę nieruchomo.

— Tak, wysoki sądzie — odparł i usiadł.

— Dobrze. Teraz sąd wysłucha mowy strony oskarżającej. Kapitanie Lioren, czy jest pan gotów zabrać głos?

Zielono-żółty pancerz Liorena ponownie okrył się ciemnymi barwami, jednak miechy powietrzne zwiotczały, dzięki czemu mówił o wiele ciszej.

— Jestem gotów.

Загрузка...