Starszego lekarza Priliclę znalazł w jadalni. Pająkowaty wisiał nad stołem i poruszając miarowo czterema przezroczystymi skrzydłami, wchłaniał jakąś żółtą, ciągliwą substancję, która figurowała w menu jako ziemskie spaghetti. Lioren patrzył zafascynowany, jak kolejne nitki dania znikają wciągnięte w otwór gębowy kolegi.
Już miał przeprosić, że przeszkadza w posiłku, gdy dotarło do niego, że melodyjne trele dobiegające z innego otworu w ciele Prilicli są elementami jego mowy.
— Przyjacielu Liorenie, wyczuwam, że nie jesteś głodny — powiedział pająkowaty. — Mam też wrażenie, że jakkolwiek przyglądasz się moim specyficznym praktykom żywieniowym bez odrazy, to przywiodła cię do mnie ciekawość czegoś zupełnie innego.
Mieszkańcy planety Cinruss byli empatami wrażliwymi na wszelkie cudze emocje, przez co podejmowali intensywne wysiłki, aby istoty przebywające w ich otoczeniu cechowało możliwie pozytywne nastawienie. W przeciwnym razie bywali narażeni na odbiór nieprzyjemnych wrażeń. Życzliwość wobec innych i nieustanna gotowość niesienia pomocy cechowały niezmiennie wszelkie ich działania, co w tym przypadku oszczędziło Liorenowi konieczności marnowania czasu na wstępne uprzejmości i wyjaśnienia.
— Interesuje mnie empatia jako cecha gatunkowa, a szczególnie to, na ile jest ona podobna do pełnej telepatii — odpowiedział. — Chciałbym dowiedzieć się więcej o tym mechanizmie od strony biologicznej. Dokładniej zaś, jakie struktury organiczne są za nią odpowiedzialne, jakich szczególnych połączeń nerwowych wymaga, na ile zwiększa ona obciążenie układu krwionośnego i jak przebiega sam proces odbioru oraz nadawania bodźców. Ciekawią mnie także kliniczne objawy oraz psychologiczne skutki ewentualnych upośledzeń zdolności empatycznych u przedstawicieli waszego gatunku. Jeśli nie będzie to problemem, zamierzam przeprowadzić rozmowy ze wszystkimi telepatami znajdującymi się w Szpitalu, zarówno jeśli chodzi o personel, jak i o pacjentów, a także ze wszystkimi istotami podobnymi tobie. Istotami, które nie polegają wyłącznie na jednym kanale komunikowania się. Jest to mój prywatny program badawczy i, niestety, napotykam spore trudności w docieraniu do potrzebnych mi danych.
— Nie jestem zdziwiony, ponieważ brak szerszej literatury na ten temat — odparł Prilicla. — To zaś, co istnieje, opiera się raczej na spekulacjach niż wynikach badań klinicznych. Niemniej nie ma powodu do obaw, przyjacielu Liorenie. Wyczuwam narastający w tobie lęk, że wieści o twoim programie badawczym dotrą do niepowołanych uszu. Zapewniam cię, że nie wspomnę o tym nikomu bez twojej zgody. Widzę, że już czujesz się lepiej, co poprawia i moje samopoczucie. Powiem ci teraz, co wiem na interesujący cię temat, chociaż nie będzie tego wiele.
Niewiarygodnie długie pasmo spaghetti zniknęło w końcu z talerza, który został wepchnięty do otworu na brudne naczynia. Cinrussańczyk usiadł lekko na stole.
— Latanie podczas jedzenia dobrze wpływa na trawienie — wyznał. — Co do telepatii i empatii zaś… Po pierwsze, trzeba zaznaczyć, że chodzi o dwie różne umiejętności, przyjacielu Liorenie, chociaż czasem empatia może upodabniać się do telepatii, gdy odbiór sygnałów emocjonalnych wsparty jest znajomością typowych zachowań czy ogólnego kontekstu kulturowego nadawcy. Niemniej, w odróżnieniu od telepatii, empatia jest cechą dość często spotykaną. Większość istot inteligentnych posiada predyspozycje do wyczuwania cudzych emocji, w przeciwnym razie nie byłyby w stanie rozwinąć cywilizacji. Wielu badaczy podziela pogląd, że w początkowym okresie rozwoju gatunków zdolności telepatyczne są powszechne, ale w późniejszym okresie zwykle ulegają atrofii, o ile gatunek rozwija bardziej skuteczne werbalne albo wizualne sposoby komunikacji. Pełna telepatia jest więc zjawiskiem rzadkim, jeszcze rzadziej zaś dochodzi do nawiązania kontaktu telepatycznego między przedstawicielami różnych gatunków. Czy byłeś świadkiem takiego doświadczenia?
— Jeśli nawet, nie byłem tego świadom — odparł Lioren.
— Czyli nie byłeś. Gdyby do tego doszło, na pewno byś to zauważył.
Pełny kontakt telepatyczny był możliwy tylko pomiędzy istotami tego samego gatunku. Prilicla wyjaśnił, że w przypadku gdy telepata próbuje przekazać coś nietelepacie i obudzić w nim niewykorzystywaną od pokoleń umiejętność, stymulacja odpowiednich ośrodków powoduje na początku niemiłe odczucia. W Szpitalu znajdowali się obecnie przedstawiciele trzech telepatycznych ras i wszyscy byli pacjentami. Pierwszą grupę tworzyli Telfi o klasyfikacji fizjologicznej VTXM, niewielkie istoty przypominające żuki i żywiące się twardym promieniowaniem. Pojedynczy osobnik tego gatunku nie przejawiał większej inteligencji, jednak jako zbiorowość tworzyły wspólny, bardzo sprawny umysł. Niemniej próby bliższego badania ich szczególnego metabolizmu wiązały się z ryzykiem choroby popromiennej.
Dostęp do pozostałych dwóch gatunków był jeszcze trudniejszy, na tyle trudny, że w praktyce niemożliwy. Chodziło bowiem o gogleskańskiego uzdrawiacza Khone’a, który przebywał w Szpitalu z niedawno narodzonym potomkiem, oraz dwóch Obrońców Nie Narodzonych, nad którymi prowadziła badania ekipa złożona z Diagnostyka Conwaya, naczelnego psychologa O’Mary i samego Prilicli.
— Conwayowi udało się nawiązać kontakt z obiema tymi rasami, ma także doświadczenie chirurgiczne związane z zabiegami, którym byli poddawani, jednak jest to jeszcze wiedza zbyt nowa, aby znalazła się w oficjalnych źródłach. Znana ci Cha Thrat także nawiązała kiedyś kontakt z Gogleskaninem Khone’em. Pomogła mu podczas porodu. Oszczędziłbyś więc sporo czasu i wysiłku, gdybyś skontaktował się bezpośrednio z tymi osobami albo przynajmniej poprosił je o udostępnienie notatek. Przepraszam, przyjacielu Liorenie… Z twojej reakcji emocjonalnej wnioskuję, że nie takiej pomocy oczekiwałeś.
Prilicla zadrżał, jakby targany wielkim wiatrem. Lioren postarał się opanować emocje i pająkowaty z wolna się uspokoił.
— To ja powinienem przeprosić — odezwał się Lioren. — Nie mylisz się. Mam pewne osobiste powody, aby w żadnym wypadku nie zwracać się na razie do moich kolegów. Może później, gdy będę wiedział dość, aby chybionymi pytaniami nie marnować ich czasu. Chętnie jednak zapoznałbym się z notatkami Diagnostyka i odwiedził pacjentów, o których wspominałeś.
— Wyczuwam twoje zaciekawienie, przyjacielu Liorenie, nie znam jednak jego powodów. Mogę się tylko domyślać, że ma to coś wspólnego z pacjentem z Groalterri. — Zamilkł na chwilę i zadrżał przelotnie. — Coraz lepiej kontrolujesz swoje emocje, przyjacielu Liorenie, i jestem ci za to bardzo wdzięczny. Jednak nie masz się czego obawiać. Wiem, że coś przede mną ukrywasz, jednak nie będąc telepatą, nie jestem zdolny ustalić, o co chodzi. Nie przekaże nikomu moich spostrzeżeń, aby nie sprawić ci przykrości, co i mnie w konsekwencji naraziłoby na niemiłe wrażenia.
Lioren odetchnął. Wiedział, że może zaufać małemu empacie i że nie musi mówić mu o tym wprost.
— Powszechnie wiadomo, że jesteś jedyną osobą w Szpitalu, która rozmawia z Hellishomarem. Ponieważ jednak moja zdolność odbioru przekazu empatycznego jest wprost proporcjonalna do kwadratu odległości od nadawcy, sam celowo omijam Hellishomara, który jest istotą do głębi nieszczęśliwą i zestresowaną, pełną żalu i poczucia winy. Siła jego umysłu sprawia jednak, że nigdzie w obrębie Szpitala nie jestem w stanie całkowicie uniknąć jego radiacji i przygnębiających emocji. Niemniej muszę przyznać, że od czasu, gdy zacząłeś go odwiedzać, stan pacjenta poprawia się i maleje natężenie jego negatywnych emocji. Jestem ci za to bardzo wdzięczny. A teraz… Gdy wspomniałem imię Hellishomara, wyczułem w tobie coś na kształt nadziei, przyjacielu Lioren. Najsilniej wówczas, gdy była jeszcze mowa o telepatii. Skoro tak, dostaniesz zgodę na odwiedzenie telepatycznych pacjentów, otrzymasz też kopie odpowiednich raportów klinicznych. Jeśli nie masz innych planów, proponuję od razu udać się do Obrońców.
Cinrussańczyk poruszył skrzydłami i wdzięcznie wzniósł się w powietrze.
— Wyczuwam w tobie wyraźną wdzięczność — powiedział, gdy razem zdążali w kierunku wyjścia z jadalni. — Nie jest ona jednak dość silna, aby zamaskować obawy i podejrzliwość. Co cię niepokoi, przyjacielu Liorenie?
Zapytany chciał w pierwszej chwili zaprzeczyć wszystkiemu, jednak byłaby to próba równie bezskuteczna jak kłamstwo w wydaniu Kelgianina, którego stan emocjonalny zawsze odbijał się w sposobie falowania futra,
— Pacjenci, do których idziemy, pozostają pod pieczą Conwaya. Czy wprowadzając mnie do nich bez jego zgody, nie narazisz się na nieprzyjemności? Podejrzewam jednak, że Conway mógł już wcześniej wyrazić podobną zgodę, która z jakichś powodów nie została mi przekazana.
— Twoje obawy są bezpodstawne — oznajmił Prilicla. — Niemniej przypuszczenie i owszem, jak najbardziej trafne. Conway sam miał zamiar zaprosić cię do odwiedzenia jego pacjentów. Znajdują się w Szpitalu na obserwacji, co w ich przypadku oznacza intensywne, jakkolwiek przedłużające się badania kliniczne. Można powiedzieć, że w praktyce odsiadują u nas bezterminowy wyrok więzienia. Wprawdzie skłonni do współpracy, nie są jednak z tego powodu szczęśliwi i tęsknią za rodzinnymi światami. Mam nadzieje, że nie poczujesz się urażony takim postawieniem sprawy, ale… Jak dotąd mamy dwóch pacjentów, na których miałeś pozytywny wpływ, Mannena i Hellishomara, dlatego Conway pomyślał, że twoja wizyta u naszych podopiecznych mogłaby być wskazana — nawet jeśli nie pomożesz, to na pewno nie zaszkodzisz. Nie wiem, o czym rozmawiałeś z tamtymi dwiema istotami, podobno nawet samemu O’Marze nie powiedziałeś, jak właściwie osiągnąłeś takie rezultaty. Osobiście przypuszczam, że sięgnąłeś po metodę zamiany ról i skłoniłeś pacjentów do okazania współczucia tobie, zamiast to im okazywać współczucie, jak zwykle to się dzieje w relacjach między lekarzem a pacjentem. Sam też sięgam niekiedy po ten sposób, jako że jestem istotą bardzo kruchą i nadwrażliwą i wygodniej jest mi niekiedy doprowadzać do sytuacji, w której inni traktują mnie na specjalnych zasadach i pozwalają mi wchodzić sobie na głowę, jak określa to czasem Conway. Niemniej w twoim przypadku, przyjacielu Liorenie, sądzę, że mogli naprawdę ci współczuć, ponieważ…
Prilicla zakołysał się gwałtownie, gdy przed oczami stanęły mu okrutne wspomnienia z przeludnionego świata. Oczywiście, wszyscy mu współczuli, jednak najbardziej on sam żałował siebie. Lioren spróbował z całych sił odepchnąć te obrazy z powrotem do miejsca, które dla nich przeznaczył i skąd napływały jedynie czasami, we śnie. Musiało mu się udać, bo Cinrussańczyk wyrównał po chwili lot.
— Dobrze nad sobą panujesz, przyjacielu Liorenie — powiedział. — Twoja emanacja emocjonalna jest na bliski dystans nadal dość przykra dla mnie, ale nie może się to równać z tym, co czułem podczas procesu. Cieszę się z tego ze względu na nas obu. Po drodze do naszego oddziału opowiem ci o pierwszych dwóch pacjentach.
Obrońcy Nie Narodzonych należeli do rasy o klasyfikacji FSOJ i byli wielkimi i bardzo silnymi istotami z grubymi pancerzami, spod których wyrastały cztery mocne kończyny, ogon z zębatymi wyrostkami i głowa.
Kończyny były wyposażone w ostre, kościane wyrostki przypominające najeżone kolcami pałki. Najbardziej widoczną cechą głowy były głęboko cofnięte oczy, górne i dolne wyrostki okołogębowe oraz kły zdolne przegryźć wszystko prócz najtwardszej hartowanej stali.
Stworzenia te wyewoluowały w świecie pełnym płytkich mórz i parujących bagnisk. Linia podziału między życiem roślinnym i zwierzęcym była tam słabo zaznaczona, wszystkie formy zaś cechowała wielka ruchliwość i skłonność do agresji. Przetrwać w podobnej ekosferze mogły tylko gatunki najsilniejsze, szybkie i zdolne do obywania się bez snu oraz o reprodukcji sprawniejszej niż w przypadku konkurentów.
Nieprzychylne środowisko sprawiło, iż Obrońcy wyrośli na nadzwyczaj sprawne machiny bojowe, których wszystkie ważne organy znajdowały się w głębi ciała, gdzie były najlepiej chronione. Dotyczyło to nie tylko serca, płuc i macicy, ale także mózgu. Okres ciąży był u nich bardzo długi, ponieważ młody osobnik dochodził w łonie rodzica prawie do dorosłości. Rzadko zdarzało się jednak, aby któraś z tych istot przetrwała więcej niż trzy porody. Starzejący się rodzic bywał zwykle zbyt słaby, aby obronić się przed kolejnym, agresywnym potomkiem.
Głównym czynnikiem umożliwiającym Obrońcom osiągnięcie dominacji było to, że ich potomkowie przychodzili na świat w pełni wyedukowani w technikach przetrwania. Na początku ich rozwoju ewolucyjnego były to jedynie genetycznie przekazywane umiejętności, z czasem jednak niewielka odległość dzieląca mózgi rodzica i płodu sprawiła, iż zaczęło między nimi dochodzić do kontaktu opartego na indukcji. Elektrochemiczna aktywność związana z procesami myślowymi rodzica prowokowała podobne procesy w mózgu płodu. W ten sposób potomkowie stali się krótkodystansowymi telepatami odbierającymi wszystko, co rodzic widział albo czuł.
Jeszcze przed zakończeniem pierwszej połowy okresu rozwoju w płodzie pojawiał się kolejny zarodek, który także zaczynał być z czasem świadom istnienia wrogiego środowiska, w którym żyły te samozapładniające się istoty. W późniejszym okresie rozwoju ich umiejętności telepatyczne wzrosły na tyle, że płody mogły komunikować się między sobą, o ile tylko ich rodzice znajdowali się w zasięgu wzroku.
Dla zminimalizowania uszkodzeń ciała rodzica w trakcie porodu płód był unieruchamiany za pomocą hormonów. Ubocznym skutkiem ich działania była utrata przez młodocianego osobnika nie tylko umiejętności telepatycznych, ale także samoświadomości. Żaden Obrońca nie przetrwałby długo w skrajnie wrogim środowisku, gdyby tracił czas na myślenie.
Jednak płody, które nie miały innych zajęć jak tylko odbieranie bodźców, wymiana sygnałów z innymi płodami i próby nawiązania kontaktu z innymi, nierozumnymi formami życia wokół, rozwinęły własną niematerialną cywilizację. Jakkolwiek inna działalność była im niedostępna, nie mogły przecież ryzykować wpływania na zachowanie swoich rodziców, którzy musieli nieustannie walczyć, zabijać i jeść, aby utrzymać przy życiu swe nie znające snu ciała.
— I tak to wyglądało, zanim przyjaciel Conway nie doprowadził do narodzin pierwszego Obrońcy, który pozostał istotą inteligentną. Teraz jest on w kontakcie telepatycznym zarówno ze swoim potomkiem, który rośnie w jego łonie, jak i z kolejnym zarodkiem, który uformował się już w potomku. Ich oddział stara się jak najwierniej odtwarzać warunki panujące na ojczystym świecie Obrońców. Znajduje się za drugimi drzwiami na lewo. Z początku możesz się w nim poczuć nieco zagubiony, przyjacielu Liorenie, panuje tam — bowiem naprawdę dokuczliwy hałas.
Oddział wypełniał w połowie zbudowany z mocnej siatki i pusty w środku pierścień o wystarczającej średnicy, aby pacjenci mogli nieustannie przemieszczać się w nim w jednym kierunku. Jego wewnętrzna powierzchnia była dość zróżnicowana, co miało naśladować nierówności i przeszkody, które te istoty napotykały w naturalnym środowisku. Ażurowe ściany pozwalały im widzieć rozstawione wokół ekrany, na których wyświetlano trójwymiarowe obrazy roślin i zwierząt, które napotykałyby na swojej planecie.
Siatka ułatwiała też montowanie dodatkowych modułów systemu podtrzymywania życia, których zadaniem było nieustanne bicie, dźganie i kłucie pacjentów z dowolnie regulowaną siłą i pod dowolnym kątem. Podobne bodźce były niezbędne do normalnego funkcjonowania.
Zrobiono naprawdę wszystko, aby obce istoty czuły się jak w domu, pomyślał Lioren.
— Czy nas usłyszą? — krzyknął przez panujący w środku zgiełk. — Czy my ich usłyszymy?
— W żadnym razie, przyjacielu Liorenie — odparł Prilicla. — Dźwięki, które wydają, nie mają nic wspólnego z mową istot inteligentnych. To próba odstraszania wrogów. Aż do chwili narodzin płód słyszy tylko odgłosy funkcjonowania organizmu rodzica i nie rozwija mowy. Jest im ona niepotrzebna. Komunikują się wyłącznie za pomocą telepatii.
— Ale ja nie jestem telepatą — zauważył Lioren.
— Conway też nie. Podobnie jak Thornnastor czy inni, którzy nawiązywali kontakt z Nie Narodzonym — powiedział Prilicla. — Mało znanych gatunków obdarzonych umiejętnościami telepatycznymi potrafi tak sterować swoją emisją, aby nawiązać kontakt z inną telepatyczną rasą. Takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko. Gdy zaś dochodzi do kontaktu między telepatą a przedstawicielem nietelepatycznej rasy, zwykle oznacza to, że ta druga strona posiadała kiedyś podobne zdolności, które uległy atrofii w procesie ewolucji, niemniej zostawiły po sobie jakiś ślad. Trzeba nadmienić, że taki kontakt może być w pierwszej chwili dość przykry, jednak nie powoduje żadnych zmian w mózgu i nie zostawia trwałych urazów w psychice. Przysuń się bliżej do klatki, przyjacielu Liorenie. Czy wyczuwasz Obrońcę sięgającego do twojego umysłu?
— Nie.
— Wyczuwam twoje rozczarowanie — powiedział Prilicla i wzdrygnął się lekko. — Czuje jednak także emanację młodego Obrońcy charakterystyczną dla narastającej ciekawości. Próbuje się skoncentrować, aby nawiązać z tobą kontakt.
— Przykro mi, ale nic nie czuję — mruknął Lioren.
Prilicla powiedział coś do komunikatora.
— Poleciłem zwiększyć siłę i częstotliwość ataków mechanicznych. Pacjent nie odniesie przez to żadnej szkody, wiemy jednak, że podobne pobudzenie jego systemu wydzielania wewnętrznego powoduje również wzrost aktywności umysłowej. Spróbuj jeszcze bardziej skupić się na odbiorze.
— Nadal nic — stwierdził Lioren, dotykając głowy. — Może poza dziwnym wrażeniem, jakby mi rozsadzało czaszkę… — Potem dodał coś jeszcze, co zginęło w łoskocie maszynerii.
Poza pulsowaniem pod czaszką zaczął odczuwać też przykre swędzenie w okolicach skroni i pomyślał z nadzieją, że są to zapewne wspomniane wcześniej przez Priliclę objawy towarzyszące próbie ożywienia zapomnianego przez ewolucję ośrodka łączności telepatycznej. Przypominały odczucia towarzyszące zmuszaniu do pracy dawno nie używanego, zesztywniałego mięśnia.
Nagle przykre wrażenia ustąpiły i szum myśli ucichł, ustępując głębokiej ciszy, na którą panujący wokół hałas nie miał żadnego wpływu. Zaraz potem w głowie Liorena zabrzmiały słowa istoty, która chociaż nie miała imienia, cechowała się dojrzałą i bogatą umysłowością, jakiej nie można było pomylić z żadną inną.
— Wyczuwam w tobie spore wzburzenie, przyjacielu Liorenie — powiedział Prilicla. — Czy Obrońca dotknął twego umysłu?
Prawie że weń wniknął, pomyślał Lioren.
— Owszem — powiedział głośno. — Kontakt został nawiązany i szybko zerwany. Chciałem pomóc, ale… On poprosił, aby poczekać z tym do następnej wizyty. Czy możemy teraz wyjść?
Prilicla bez słowa wyprowadził go na korytarz. Lioren nie musiał być empatą, aby wyczuć narastającą ciekawość Cinrussańczyka.
— Nie wiedziałem, że można w tak krótkim czasie przekazać aż tak wiele — powiedział po chwili. — Cała rzeka słów, wielki przypływ myśli, szczegółowe wyjaśnienia wielu problemów… wszystko razem. Będę potrzebował czasu, aby przemyśleć w samotności to, co odebrałem. Na razie mam jeszcze w głowie chaos. Ale widzę już, że nie da się okłamać telepaty.
— Ani empaty — dodał Prilicla. — Czy chcesz odłożyć swoją wizytę u Gogleskanina?
— Nie. Przemyślenia mogą poczekać do wieczora. Czy Khone też będzie próbował nawiązać ze mną telepatyczny kontakt?
Prilicla zatoczył się lekko, ale zaraz wyrównał lot.
— Mam nadzieję, że nie.
Empatą wyjaśnił, że dorośli Gogleskanie korzystali ze szczególnej formy telepatii, która wymagała fizycznego kontaktu. Poza szczególnymi sytuacjami zagrożenia życia starali się go unikać. Nie wynikało to z ksenofobii, ale z patologicznego lęku przed bliskością jakiejkolwiek innej istoty, w tym również innych przedstawicieli własnego gatunku, którzy nie należeli do najbliższej rodziny. Rasa ta rozwinęła złożoną mowę i alfabet, co łącznie pozwoliło na współpracę, zarówno między jednostkami, jak i grupami, i stworzyło warunki do rozwoju cywilizacji. Kontakty werbalne pomiędzy osobnikami były jednak rzadkie, przy czym zawsze starano się zachować dystans, zarówno fizyczny, jak i społeczny, co wyrażało się w możliwie bezosobowym sposobie zwracania się do rozmówcy. Jednym ze skutków takiego stanu rzeczy był dość niski poziom rozwoju technologicznego.
Powody lęku przed bliskością, który urósł do psychotycznego poziomu, wywodziły się jeszcze z czasów prehistorycznych. Prilicla zasugerował Liorenowi, aby traktował ten temat szczególnie ostrożnie.
— W przeciwnym razie ryzykujemy utratę zaufania pacjenta do wszystkich, którzy starają się dać poznać jako jego przyjaciele — powiedział, zawisając obok drzwi oddziału dla Gogleskan. — Wolałbym nie narażać Khone’a na równoczesny kontakt z dwoma obcymi, zostanę więc tutaj. Uzdrawiacz Khone jest istotą lękliwą i nieśmiałą, ale o wielkiej ciekawości świata. Postaraj się zwracać do niego możliwie bezosobowo i przemyśl dobrze każde słowo, przyjacielu Lioren.
Pomieszczenie zostało podzielone w połowie biegnącą od podłogi do sufitu przezroczystą barierą. Włazy służące do podawania żywności i wsuwania zdalnie sterowanych urządzeń zdawały się zawieszone w próżni, zupełnie niczym pozbawione obrazów ramy.
Badawczą część wypełniały różne instrumenty oraz panel z trzema ekranami. Pacjent mógł widzieć tylko dwa z nich; trzeci przekazywał obraz z zainstalowanej w izolatce kamery. Ten sam obraz był transmitowany nieustannie do głównej dyżurki oddziału. Nie chcąc urazić Khone’a wpatrywaniem się wprost w jego postać, Lioren skupił wzrok na tym właśnie ekranie.
Od razu dało się zauważyć, że Gogleskanin należał do typu FOKT. Jego wyprostowany, owoidalny korpus porastały długie jasne włosy przeplatane elastycznymi kolcami, a niektóre z nich kończyły się skupionymi w gromady manipulatorami. Pełniły one funkcje chwytnych kończyn. Lioren dostrzegł cztery długie i blade macki, wykorzystywane podczas kontaktów telepatycznych. Leżały bezwładnie pośród porastających czaszkę włosów. Głowę otaczała metalowa obręcz podtrzymująca szkła korekcyjne wspomagające jedno z czworga rozmieszczonych w równych odstępach, cofniętych oczu. Dolną część ciała osłaniały zwisające fałdy skóry, tworzące coś na podobieństwo spódnicy, spod której przy poruszeniach istoty wyłaniały się cztery krótkie kończyny. Istota wydawała nieprzetłumaczalne odgłosy, które Lioren gotów był wziąć za odpowiednik muzyki, być może nuconej potomkowi kołysanki. Maleństwo było prawie bezwłose, ale poza tym przypominało we wszystkim rodzica. Dźwięki zdawały się wydobywać z licznych małych, pionowo zorientowanych szczelin oddechowych otaczających kręgiem talię.
Ściany izolatki pokryto ciemnym materiałem, który przypominał nie obrobione drewno. Z niego też wykonano kilka stojących wokół sprzętów. Całości dopełniały pachnące rośliny oraz oświetlenie zredukowane do pomarańczowej poświaty gogleskańskiego słońca, prześwitującego przez baldachim liści drzew.
Szpital zrobił wszystko, co tylko mógł, aby Khone poczuł się jak w domu. Nawet jeśli nie udało się to w każdym szczególe, sam pacjent był zbyt nieśmiały, aby narzekać na cokolwiek poza zbyt częstymi czy zaskakującymi wizytami obcych.
Prilicla określił go jako istotę nieśmiałą i bojaźliwą, ale mimo to ciekawą…
— Czy wolno byłoby stażyście Liorenowi poznać zapiski medyczne pacjenta i uzdrawiacza Khone’a? — spytał w końcu gość. — Nie chodzi o badanie lekarskie, ale o zaspokojenie ciekawości.
Prilicla uprzedził go, że imię należy podać tylko raz, podczas pierwszego spotkania, gdy trzeba było się przedstawić, potem jednak nie należało do niego wracać, chyba że w pisemnej komunikacji. Khone zjeżył na chwilę włosy, przez co wydawał się dwa razy większy niż naprawdę. Spod sierści wyjrzały ukryte normalnie kolce, które były jedyną naturalną bronią Gogleskan. Na ich końcach pojawiły się krople trucizny, która była zabójcza dla wszystkich ciepłokrwistych tlenodysznych.
Jękliwe dźwięki ucichły.
— To duża ulga. Dobrze, że nie chodzi o kolejne badanie. Wszyscy tacy goście budzą lęk, nawet jeśli ich intencje są szlachetne — odparł Khone. — Dostęp do notatek nie jest zabroniony, udzielenie zgody nie jest zatem problemem. Wypada też podziękować za uprzejmy ton prośby. Czy można coś zasugerować?
— Każda rada zostanie przyjęta z radością — powiedział Lioren, dochodząc do wniosku, że Gogleskanie nie są chyba aż tak bardzo nieśmiali.
— Wszyscy odwiedzający ten oddział zawsze są uprzejmi i czasem z uprzejmości nie proponują rozmowy. Jeśli jednak ciekawość stażysty dotyczy jakiejś szczegółowej dziedziny, więcej zyska, zapewne nie poprzestając na studiowaniu notatek, ale przeprowadzając rozmowę z pacjentem.
— W rzeczy samej… — stwierdził Lioren. — Dziękuję… To pomocna sugestia, która zasługuje na wdzięczność. Stażysta jest zainteresowany przede wszystkim…
— Zakłada się przy tym — przerwał mu Khone — że stażysta też skłonny będzie odpowiedzieć na pytania, nie poprzestanie na ich zadawaniu. Pacjent jest doświadczonym uzdrawiaczem, przynajmniej wedle standardów Goglesku, i wie, iż jest zdrowy i bezpieczny. Jego potomek jest jeszcze zbyt młody, aby odczuwać cokolwiek poza zadowoleniem z obecnego bytowania, jednak jego rodzic pozostaje narażony na rozmaite odczucia, spośród których najdotkliwszym jest nuda. Czy stażysta rozumie?
— Stażysta rozumie — odparł Lioren, wskazując na dwa widoczne z wnętrza izolatki ekrany. — Spróbuje ulżyć pacjentowi. Niemniej pacjent ma dostęp do bogatego materiału na temat Federacji…
— W których to materiałach dominują obrazy potwornych istot zamieszkujących zatłoczone miasta — ponownie przerwał mu Khone. — Istot praktykujących aseksualną bliskość w pojazdach komunikacji powietrznej i naziemnej i czyniących inne jeszcze przerażające rzeczy. Strach nie jest dobrym lekarstwem na nudę. Tego rodzaju wiedzę lepiej zyskiwać powoli i najlepiej poznając osobno kolejnych obywateli Federacji.
Lioren pomyślał, że nawet Groalterri nie żyją dość długo, aby dokonać czegoś podobnego.
— Czy jako nieproszonemu gościowi wypada stażyście odzywać się, jeżeli gospodarz uprzednio nie zada mu pytania?
— Kolejna niepotrzebna uprzejmość, którą jednak wypada docenić — stwierdził Khone. — Jakie będzie pierwsze pytanie stażysty?
Idzie o wiele łatwiej, niż oczekiwałem, pomyślał Lioren.
— Stażysta pragnie dowiedzieć się więcej o telepatycznych zdolnościach mieszkańców Goglesku, szczególnie zaś ciekawią go narządy umożliwiające ten rodzaj kontaktu, a także kliniczne oraz psychologiczne skutki zaburzeń w funkcjonowaniu wspomnianego mechanizmu. Ta informacja może okazać się pomocna w leczeniu innego pacjenta, który również jest tele…
— Nie! — krzyknął Khone na tyle głośno, że młody ożywił się i zagwizdał coś, czego autotranslator nie przełożył. Sierść uzdrowiciela najeżyła się w niektórych miejscach i w dziwny sposób, który trudno było dostrzec z dala, oplotła potomka, aż ten zaczął się uspokajać.
— Przepraszam — powiedział Lioren, zły na siebie, że zapomniał o formie bezosobowej. Poprawił się szybko. — Stażysta bardzo przeprasza. Nie było jego zamiarem nikogo urazić. Czy lepiej będzie, jeśli teraz wyjdzie?
— Nie — powtórzył Khone, tym razem spokojniej. — Telepatia i prehistoria mieszkańców Goglesku to delikatne tematy. Uzdrowiciel wiele razy dyskutował na ten temat z istotami znanymi jako Conway, Prilicla i O’Mara, które wprawdzie wyglądają na niebezpieczne, ale godne są zaufania. Stażysta jest jednak dla pacjenta kimś nowym, kto może jeszcze budzić odruchowy lęk. Zdolność telepatii nie jest czymś, nad czym Gogleskanie panują, to mechanizm czysto instynktowny. Impulsem wyzwalającym może być również obecność obcej istoty albo cokolwiek, co podświadomość uzna za zagrożenie. W przypadku istot tak słabych fizycznie jak Gogleskanie może to być właściwie cokolwiek. Czy stażysta rozumie problem i gotów jest okazać cierpliwość?
— To zrozumiałe… — zaczął Lioren.
— Możemy zatem podyskutować — przerwał mu ponownie Khone. — Najpierw jednak pacjent musi się dowiedzieć o stażyście dość, aby móc zamknąć oczy i nie widzieć jego upiornej sylwetki. Inaczej nie opanuje nawrotów paniki, która niezależnie od jego woli w końcu uniemożliwi rozmowę.
— To zrozumiałe — powtórzył Lioren. — Stażysta chętnie odpowie na wszystkie pytania pacjenta.
Gogleskanin uniósł się kilka cali na przysadzistych nogach i odszedł na bok, zapewne po to, aby lepiej widzieć dolną połowę ciała stojącego za jednym z ekranów gościa.
— Pierwsze pytanie dotyczy specjalności, którą studiuje stażysta — powiedział.
— Jest uzdrawiaczem umysłu — odparł Lioren.
— Nie jest to zaskakująca nowina — mruknął Khone.