ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Następny dzień był tak pracowity, że jego żołądek w pewnej chwili zaczął dawać poważne znaki, iż brakuje mu zajęcia. Akurat wtedy Braithwaite podszedł do biurka Liorena, oparł dłonie na blacie i pochylił się, aby cicho spytać:

— Od rana wypowiedziałeś może cztery słowa. Co się dzieje?

Lioren wyprostował się, zirytowany tak bliską obecnością drugiej istoty, która wcześniej parę razy skrytykowała jego gadatliwość. Wprawdzie Braithwaite chciał na pewno pomóc, jednak Lioren wolałby, aby jego bezpośredni przełożony zachowywał się bardziej konsekwentnie. Czasem bardziej odpowiadało mu podejście O’Mary, który zawsze był opryskliwy.

Pracująca przy sąsiednim biurku Cha pochyliła się nad ekranem i udała, że niczego nie słyszy. Z jakiegoś powodu podchodziła ostatnio z pewnym rozbawieniem do tego, czym się zajmował, jednak tym razem miało być inaczej.

— Milczę, ponieważ staram się wykonać jak najszybciej rutynowe zadania i zyskać więcej czasu dla Seldala — odparł Lioren. — Nic się nie stało, odczuwam tylko zniechęcenie wywołane brakiem widocznych postępów.

Braithwaite zdjął ręce z blatu i wyprostował się.

— A co ostatnio udało się ustalić? — spytał z uśmiechem.

Lioren ułożył dwie środkowe kończyny w geście zniecierpliwienia.

— Trudno powiedzieć, skoro brak nowości. Ostatnio obserwowałem Seldala podczas operacji i rozmawiałem o nim ze stażystami. Uzyskałem przy tym nieco informacji, których brak w naszych zapisach. Niemniej chodzi o plotki, które nie mogą być prawdziwe. Obiekt obserwacji jest powszechnie szanowany i popularny, a zawdzięcza to raczej swoim rzeczywistym przymiotom, nie zaś żadnym szczególnym staraniom. Nie znalazłem w nim niczego nienormalnego.

— Jednak nie jest to ostateczny wniosek — zauważył porucznik. — Inaczej nie potrzebowałbyś czasu na dalsze obserwacje. Jak zamierzasz się do nich zabrać?

Lioren zastanawiał się chwilę.

— Ponieważ nie zawsze udaje się wypytać personel czy pacjentów bez ujawniania powodów swojego zainteresowania, zamierzam porozmawiać…

— Nie! — rzucił ostrym tonem Braithwaite i krzaczaste brwi niemal przesłoniły mu oczy. — W żadnym wypadku nie wolno kierować pytań bezpośrednio do obiektu obserwacji. Cokolwiek ustalisz, masz zwrócić się z tym do O’Mary, nigdy do samego Seldala. Bądź uprzejmy zapamiętać sobie tę zasadę.

— Wcale o niej nie zapomniałem — odparł cicho Lioren. — Pamiętam, co stało się ostatnim razem, gdy wykazałem inicjatywę.

Przez chwilę wszyscy milczeli, tylko Braithwaite coraz bardziej czerwieniał na twarzy.

— Chciałem powiedzieć, że zamierzam porozmawiać z pacjentami Seldala. Mam nadzieję usłyszeć od nich coś o ewentualnych zmianach zachowania opiekującego się nimi lekarza w trakcie kolejnych wizyt. Będę musiał sporządzić w tym celu listę jego pacjentów z wykazem oddziałów, na których się znajdują, i tak zgrać wizyty, aby nie natknąć się podczas nich na samego Seldala. Dla uniknięcia podejrzeń zamierzam mówić, że nie zbieram tych informacji dla siebie.

— Sensowne środki ostrożności. — Porucznik pokiwał głową. — Ale jaką dokładnie wymówkę zamierzasz zastosować, aby dowiedzieć się czegoś o Seldalu?

— Będę utrzymywał, że interesują mnie warunki panujące na różnych oddziałach pooperacyjnych i inne czynniki mające znaczenie dla pełnego powrotu do zdrowia. Dodam też, że nasz wydział rutynowo przeprowadza takie badania co jakiś czas. Nie zamierzam wypytywać pacjentów o sprawy ściśle medyczne ani o lekarzy, jednak bez wątpienia te tematy pojawią się samorzutnie i nawet jeśli będę udawał niezainteresowanego tym obszarem, i tak zapewne sporo się dowiem.

— To misternie utkane i dobrze pomyślane zaklęcie — odezwała się Cha Thrat. — Gratulacje, Lioren. Wydajesz się naprawdę obiecującym magiem.

Braithwaite ponownie pokiwał głową.

— Chyba o wszystkim pomyślałeś. Czy potrzebujesz jakiejś pomocy albo dodatkowych danych?

— Na razie nie.

Mówiąc to, Lioren nie był do końca szczery, gdyż bardzo chciałby się dowiedzieć, o co właściwie chodziło Cha. Czy chwaliła go, nazywając kandydatem na maga, czy może raczej obrażała. Być może określenia w rodzaju „zaklęcie” i „mag” miały w sommaradvańskiej kulturze inne znaczenie niż na Tarli. Zapewne jednak miał się tego dowiedzieć już wkrótce, ponieważ Cha bardzo chciała zobaczyć go przy pracy.

Wybór pierwszego pacjenta wynikł niejako z konieczności, jako że pozostałych dwóch zaznawało akurat wypoczynku i nawet O’Mara nie miałby prawa zakłócać im snu. Mogło jednak być niełatwo.

— Jesteś pewien, że chcesz z nim rozmawiać? — spytała Cha, unosząc kończynę, co oznaczało zatroskanie. — To bardzo wrażliwy przypadek.

Lioren nie odpowiedział od razu. Na wszystkich światach Federacji znano ten truizm, że lekarze są najgorszymi pacjentami. Tutaj zaś chodziło nie tylko o wybitnego medyka, ale też o kogoś w bardzo poważnym stanie. O Mannena.

— Nie lubię tracić czasu — stwierdził Lioren. — Ani okazji.

— Kilka chwil temu powiedziałeś porucznikowi, że pamiętasz, co wynikło z twojego nadmiaru inicjatywy — powiedziała Cha. — Z całym szacunkiem, ale tragedia na Cromsagu była spowodowana przede wszystkim twoim brakiem cierpliwości. Tam też nie chciałeś marnować czasu.

Lioren milczał.

Mannen był Ziemianinem, obecnie dość wiekowym, oczywiście tylko w skali tego raczej krótkowiecznego gatunku. Do Szpitala przybył zaraz po ukończeniu jednej z najlepszych akademii medycznych swojego świata, gdzie był jednym z najlepszych studentów. Szybko został awansowany na starszego lekarza, potem zaś również na starszego wykładowcę. Jego uczniami byli między innymi Conway, Prilicla i Edanelt. Dopiero po mianowaniu na Diagnostyka powierzył swoje dotychczasowe stanowisko Cresk-Sarowi. Niestety, obecnie wszystko zdawało się wskazywać, że podeszły wiek upomniał się o swoje prawa. Medycyna była bezradna wobec coraz gorszego stanu jego ciała, chociaż umysł Mannena pozostawał ciągle tak samo jasny jak w młodości.

Były Diagnostyk leżał w prywatnej izolatce obok głównego działu DBDG, oblepiony czujnikami, lecz na jego własne życzenie nie zamontowano obok łóżka żadnego systemu podtrzymywania życia. Obecnie jego stan był stabilny, oczy jednak miał zamknięte. Lioren nie potrafił orzec, czy pacjent śpi, czy jest nieprzytomny. Zaskoczyło go, że nikt nie czuwa przy łóżku, Ziemianie byli bowiem znani ze swej skłonności do otaczania się bliskimi pod koniec życia. Siostra dyżurna powiedziała jednak, że kilka chwil wcześniej Mannen gościł całkiem sporą grupę odwiedzających.

— Może lepiej wyjdźmy, nim się obudzi — szepnęła Cha Thrat. — W tych okolicznościach twoja wymówka wypadłaby bardzo blado i nie na miejscu. Poza tym nawet O’Mara nie potrafi rzucić zaklęcia na kogoś nieprzytomnego.

Lioren spojrzał jeszcze na ekrany aparatury monitorującej, ale niewiele się z nich dowiedział. Nie pamiętał prawidłowych wartości odczytów, zbyt dawno temu zajmował się ludzką fizjologią. Szkoda, pomyślał. Ten spokojny i cichy pokój idealnie nadawał się do prywatnych rozmów.

— Cha, co właściwie masz na myśli, mówiąc o zaklęciach? — spytał półgłosem.

Pytanie było proste, ale wymagało długiej i złożonej odpowiedzi. Na dodatek Cha co parę zdań zerkała z niepokojem na pacjenta.

Mieszkańcy Sommaradvy dzielili się na trzy warstwy społeczne: sług, wojowników i władców. Odpowiadały im trzy grupy lekarzy.

Na samym dole znajdowali się ci, którzy wykonywali proste i powtarzalne prace, pod wieloma względami ważne, ale pozbawione ryzyka. Byli grupą ogólnie zadowoloną z życia, chronioną zazwyczaj przed groźbą fizycznej szkody, a ich lekarze stosowali proste, tradycyjne metody leczenia, z wykorzystaniem ziół i okładów. Kolejny poziom tworzyli o wiele mniej liczni wojownicy, na których ciążyła jednocześnie znacznie większa odpowiedzialność. Często musieli podejmować różne ryzykowne zadania.

Na Sommaradvie od wielu pokoleń nie było żadnej wojny, jednak klasa wojowników zachowała swoją nazwę, gdyż chodziło o potomków istot, które walczyły w obronie swoich ziem, polowały dla zdobycia pożywienia, budowały umocnienia miejskie i wykonywały różne odpowiedzialne prace, podczas gdy słudzy troszczyli się o zaspokojenie ich potrzeb. Obecnie warstwa wojowników składa się z inżynierów, techników i naukowców, którzy nadal często ryzykują podczas pracy w kopalniach, budowy różnych konstrukcji i ochrony władców. Z tego powodu obrażenia, jakie czasem odnosili, miały zwykle charakter różnych urazów wymagających leczenia operacyjnego. Do takiej też pomocy przygotowywano ich lekarzy.

Lekarze władców obarczeni byli z największą odpowiedzialnością, chociaż ich praca była o wiele mniej zauważana i rzadziej nagradzana.

Władców skutecznie chroniono przed ewentualnymi wypadkami czy zranieniem. W nowszych czasach klasę tę tworzyli badacze, planiści i ci, którzy zarządzali planetą. Odpowiadali za sprawne funkcjonowanie całej planety, a największym zagrożeniem były dla nich zaburzenia pracy umysłu. Ich lekarze specjalizowali się w magii zdolnej uzdrowić duszę i innych dziedzinach medycyny nieinwazyjnej.

— Oczywiście w miarę rozwoju naszej kultury pewne zasady ulegały modyfikacji. Ostatecznie sługa może nie tylko złamać nogę, ale i ucierpieć na skutek stresu, spowodowanego chociażby nauką. Władca zaś może cierpieć na rozstrój żołądka, na leczeniu którego najlepiej znają się właśnie uzdrawiacze. Niemniej od najdawniejszych czasów zawsze mieliśmy uzdrawiaczy, chirurgów i magów — zakończyła Cha.

— Dziękuję — powiedział Lioren. — Teraz rozumiem. Chodzi tylko o prostą semantykę i nazbyt dosłowne tłumaczenie. Wasze zaklęcia to inaczej psychoterapia, mag zaś to psycholog, który…

— Nie psycholog! — zaprotestowała energicznie Cha, ale zaraz przypomniała sobie o pacjencie i ściszyła głos. — Każdy obcy popełnia ten sam błąd. W moim świecie psycholog to ktoś o niskim statusie, ktoś, kto bada procesy myślowe, starając się odkryć ogólne zasady funkcjonowania umysłu w nadziei, że zmieni sztukę przygotowywania zaklęć w coś na kształt nauki. Magowie ignorują osiągnięcia psychologów i ich metody badawcze. W swojej pracy opierają się na obserwacji i rozmowach, które często bywają przerywane długimi chwilami milczenia. No i na własnej intuicji. Potrafią wydobyć pacjenta z jego nierealnego świata i zwrócić jego uwagę na świat rzeczywisty.

Znowu mówiła dość głośno, ale aparatura nie sygnalizowała żadnych zmian stanu pacjenta.

Lioren pomyślał, że Sommaradvanka nie miała chyba wielu sposobności, aby swobodnie opowiadać o swoim świecie. Zapewne brakowało jej przyjaciół, przed którymi mogłaby się wyżalić na tamtejszą nietolerancję, główny powód jej emigracji do Szpitala. Opowiedziała mu jeszcze ze szczegółami o kłopotach, które sprowadziła na siebie przez ścisłe przestrzeganie nieelastycznych zasad własnej etyki lekarskiej, i o swoich odczuciach, które towarzyszyły tym zdarzeniom, a których znaczenie wyjaśnił jej dopiero O’Mara. Najwyraźniej potrzebowała takiej rozmowy.

Okazała mu zaufanie, które i w nim poruszyło jakąś nową strunę. Lioren zastanowił się, dlaczego on sam, również jedyny przedstawiciel swojej rasy w całym Szpitalu, nie odczuwał wcześniej potrzeby takich zwierzeń. Teraz jednak zaszła zmiana. Ich rozmowa z każdą chwilą nabierała coraz bardziej osobistego charakteru.

W końcu Lioren też opowiedział jej o Cromsagu i ogromnym poczuciu winy, o bezradności i złości, gdy O’Mara udaremnił jego wysiłki skazania się na śmierć, gdy okazało się, że musi żyć dalej…

Cha Thrat, która musiała wyczuć jego narastający w trakcie rozmowy żal, w tym miejscu skierowała ją na nowe tory. Zaczęła zastanawiać się nad powodami, dla których naczelny mag włączył ich w skład swojego personelu. Następnie podjęta temat jego obecnego zadania, które przywiodło go aż tutaj, do izolatki pacjenta, który nie był w stanie udzielić żadnej informacji.

Ciągle jeszcze dyskutowali o Seldalu i głośno się zastanawiali, czy warto wrócić do Mannena następnego dnia, gdy pacjent, którego mieli za nieprzytomnego, otworzył oczy i spojrzał na nich.

— Bardzo przepraszamy — powiedziała szybko Cha. — Miał pan zamknięte oczy i myśleliśmy, że jest pan nieprzytomny, tym bardziej że aparatura nie odnotowywała żadnych zmian. Mam nadzieję, że wybaczy nam pan ten błąd, zwłaszcza że rozmawialiśmy o bardzo osobistych sprawach. Liczę na to, że okaże się pan na tyle uprzejmy, aby nie robić z tego problemu.

Mannen pokręcił głową w ludzkim geście zaprzeczenia. Gdy na nich patrzył, wydawało się, że jego oczy należą do kogoś znacznie młodszego niż cała reszta ciała. W końcu odezwał się głosem szepczącym niczym wiatr, który czesze trawy. Mówił powoli, z wyraźnym wysiłkiem.

— Kolejne… błędne założenie. Nigdy nie jestem uprzejmy.

— Zaiste, nie zasłużyliśmy na uprzejmość, Diagnostyku Mannen — powiedział Lioren, starając się przebić przez własne narastające zakłopotanie. — To ja jestem odpowiedzialny za to najście. Powód, dla którego zależało mi na wizycie, nie jest już ważny, więc zaraz wychodzimy. Raz jeszcze przepraszamy.

Jedna z leżących na kocu pomarszczonych dłoni poruszyła się lekko, jakby chory chciał tym gestem poprosić o ciszę. Lioren zamilkł.

— Wiem… po co przyszliście — powiedział Mannen tak cicho, że translator stojący kilka cali od jego ust ledwie wychwycił jego słowa. — Wszystko słyszałem… rozmawialiście o Seldalu… i o sobie… przez blisko dwie godziny. Zmęczyliście mnie i niebawem zasnę naprawdę… nie udając. Teraz musicie już iść.

— Natychmiast — powiedział Lioren.

— Ale możecie wrócić, jeśli zechcecie. W bardziej odpowiedniej chwili. Chcę zadać wam kilka pytań. Nie zwlekajcie za bardzo z odwiedzinami.

— Rozumiem — odparł Lioren, — Przyjdziemy niebawem.

— Może zdołam wam pomóc… w sprawie Seldala… a w zamian… będę chciał usłyszeć więcej o Cromsagu.

Mannen był Diagnostykiem przez wiele lat i jego pomoc mogła okazać się nieoceniona, szczególnie jeśli oferował ją wprost. Lioren wiedział jednak, że będzie musiał przy tej okazji rozdrapać swoje nie zabliźnione jeszcze rany.

Zanim zdołał coś powiedzieć, usta Mannena rozciągnęły się w specyficznym ludzkim grymasie zwanym uśmiechem.

— A mnie się zdawało, że mam kłopoty — powiedział.

Загрузка...