ROZDZIAŁ JEDENASTY

Następne wizyty Liorena były dłuższe, całkiem prywatne i nawet nie w części tak przykre, jak się tego obawiał.

Poprosił Hredlichi, która była pielęgniarką u Mannena, aby informowała go, gdy tylko pacjent będzie przytomny i w dość dobrej formie, aby przyjmować gości. Niezależnie od pory dnia czy nocy. Hredlichi oczywiście spytała o zdanie samego Mannena i była bardzo zdziwiona jego zgodą. Ostatnio nie miał do niego dostępu nikt poza jego lekarzem.

Cha stwierdziła, że nie jest dość zaangażowana w sprawę, aby rezygnować ze snu albo własnej pracy, jednak jeśli akurat będzie im po drodze, wtedy oczywiście chętnie pomoże Liorenowi. W ten sposób ich pierwsza wspólna wizyta u Mannena okazała się zarazem ostatnią.

Za trzecim razem Lioren stwierdził z ulgą, że Mannen nie chce rozmawiać wyłącznie o Cromsagu albo o sobie. Zmiana ta nastąpiła w odpowiednim momencie, gdyż Lioren czuł się coraz bardziej rozczarowany brakiem postępów w sprawie Seldala.

— Z całym szacunkiem, doktorze — powiedział, wysłuchawszy kolejnej diagnozy, którą pacjent sam sobie postawił. — Nie dysponuję ludzkim hipnozapisem i w związku z tym trudno mi cokolwiek oceniać, poza tym nie jestem obecnie władny praktykować mojego dawnego zawodu. To Seldal jest pańskim lekarzem…

— Rozmawia ze mną, jakbym był… idiotą albo małym dzieckiem — przerwał mu Mannen. — Albo kimś konającym. Ty przynajmniej nie zabijasz mnie… współczuciem. Przychodzisz, aby zdobyć… informacje o Seldalu… a w zamian zaspokoić moją ciekawość. Nie, nie boję się śmierci… boję się ciągłego rozmyślania o niej.

— Czy pan cierpi, doktorze?

— Dobrze wiesz, że nie, u licha — warknął słabym głosem Mannen. — Kiedyś mogło się to zdarzać, gdy prymitywne środki przeciwbólowe osłabiały organizm… i w rezultacie zabijały pacjenta. Lekarz miał może potem wyrzuty sumienia… ale z drugiej strony wiedział, że oszczędził komuś długiego umierania. Teraz jednak nauczyliśmy się, jak uśmierzać ból bez szkodliwych skutków ubocznych… I nic już nie da się zrobić, pozostaje tylko czekać… który kawałek mojej osoby pierwszy przestanie funkcjonować. Nie powinienem w ogóle pozwalać Seldalowi, aby ciął mi jelita… ale tamta dolegliwość była bardzo dokuczliwa.

— Współczuję — powiedział Lioren. — Ja też pragnę śmierci. Pan może jednak z dumą patrzeć w swoją przeszłość i wie pan, że koniec nadejdzie już niedługo. Ja tkwię w osamotnieniu i poczuciu winy i będę musiał to znosić, aż…

— Naprawdę wiesz, co to współczucie? — przerwał mu Mannen. — Robisz na mnie wrażenie kogoś bardzo dumnego i pozbawionego uczuć… dobrze jednak sprawdzałeś się jako maszyna do leczenia. Dopiero Cromsag pokazał, że ta maszyna nie funkcjonuje bez zarzutu. Chcesz ją więc teraz zniszczyć… podczas gdy O’Mara próbuje ją naprawić. Nie wiem, który z was zwycięży.

— Nigdy nie chciałem zniszczyć siebie dla uniknięcia kary — powiedział Lioren.

— Przeciętnemu lekarzowi nie mówiłbym podobnie przykrych rzeczy… Wiem, uważasz, że na nie zasłużyłeś… a nawet gorzej… nie oczekujesz ode mnie przeprosin… Ale przepraszam… bo cierpię tak bardzo, że nawet nie sądziłem, że takie cierpienie jest możliwe… bo wyładowuję się na tobie… chociaż ignoruję przyjaciół… nie chcę, aby przekonali się, że jestem już tylko… starym zgorzkniałym człowiekiem.

Lioren nie wiedział, co powiedzieć.

— Byłem przykry dla kogoś, kto mnie nie skrzywdził — podjął Mannen. — Aby ci to wynagrodzić, mogę jedynie spróbować pomóc… informacjami o Seldalu. Gdy odwiedzi mnie jutro, podpytam go o pewne sprawy osobiste. Nie wspomnę o tobie… nie będzie niczego podejrzewał.

— Dziękuję — powiedział Lioren. — Nie wiem jednak, jak może go pan wypytywać…

— To proste — stwierdził silniejszym głosem Mannen. — Seldal jest starszym lekarzem, a ja byłem jeszcze do niedawna Diagnostykiem, Będzie zaszczycony, że o coś go pytam, i to z trzech powodów. Z szacunku dla mojego byłego statusu, bo chętnie ulży doli terminalnego pacjenta, który być może po raz ostatni chce uciąć sobie luźną pogawędkę, a przede wszystkim dlatego, że przestałem rozmawiać z nim trzy dni przed operacją. Jeśli nie uda mi się niczego dowiedzieć, będzie to znaczyło, że nie ma czego się dowiadywać.

Lioren był zdumiony. Ta nieuleczalnie chora istota zamierzała mu pomóc, być może podejmując w ten sposób ostatni większy wysiłek w życiu, tylko dlatego, że wcześniej była dla niego nieuprzejma. Lioren zawsze uważał, że emocjonalne zaangażowanie w kwestie zawodowe to błąd. Jego zdaniem interesom pacjenta najlepiej służyło podejście bezososobowe, czysto kliniczne. Mannen zaś nie był nawet jego pacjentem. Wydawało mu się jednak, że od teraz sprawa starszego lekarza Seldala dotyczy już nie tylko jego.

— Raz jeszcze dziękuję — powiedział. — Chciałem spytać o charakter cierpienia, o którym wspomniał pan, że przewyższa wszystko, czego pan dotąd doświadczył. Bierze pan przecież środki przeciwbólowe. A może chodzi o niemedyczny problem?

Mannen spojrzał na niego przeciągle. Lioren żałował, że nie potrafi odczytać wyrazu malującego się na pomarszczonej twarzy. Spróbował więc jeszcze raz.

— Jeśli to niemedyczny problem, może powinienem wezwać O’Marę?

— Nie! — powiedział Mannen cicho, ale stanowczo. — Nie chcę z nim rozmawiać. Był tu już wiele razy, ale zawsze udawałem, że śpię, i w końcu przestał przychodzić. Podobnie jak moi przyjaciele.

Stawało się jasne, że Mannen bardzo pragnął kontaktu, ale świadomie jeszcze się na to nie zdecydował. W tym przypadku milczenie mogło być najlepszym sposobem zadawania pytań.

— Ty zbyt wiele chcesz zapomnieć — powiedział w końcu głośno Mannen, gdy zebrał siły. — Ja nazbyt wiele zapominam.

— Nadal nie rozumiem.

— Czy muszę tłumaczyć ci wszystko jak stażyście pierwszego roku? Przez większą część zawodowego życia byłem Diagnostykiem. Przywykłem do przechowywania w pamięci nawet dziesięciu zapisów. Dostosowałem do tego wszystko, co mogłem. Zmagałem się z tymi osobowościami. To zwykle jest prawdziwe pole bitwy, aż w końcu…

— To jasne. Sam miałem raz aż trzy zapisy.

— …aż w końcu gospodarz zaprowadza porządek. Zaczyna rozumieć tych obcych i czyni ich swoimi przyjaciółmi bez oddawania części siebie. W końcu wszyscy zaczynają żyć w zgodzie. To jedyny sposób na uniknięcie traumy, która spowodowałaby skreślenie z listy Diagnostyków.

Mannen zamknął na chwilę oczy.

— Jednak teraz jest tam pusto. Brak tych wojowników, którzy ostatecznie zostali przyjaciółmi. Zostałem sam, tylko z własnymi wspomnieniami, a wśród nich i wspomnieniem o tym, kim byłem i co mi zabrano. Powiedzieli mi, że tak trzeba, bo pod koniec każdy powinien być tylko sobą. Ale czuję się samotny w tym trwającym całą wieczność oczekiwaniu na koniec.

Lioren odczekał trochę, aby upewnić się, że Mannen na pewno skończył.

— O ile wiem, nieuleczalnie chorzy Ziemianie rzeczywiście znajdują oparcie w towarzystwie przyjaciół. Pan z jakiegoś powodu nie chce ich widzieć. Skoro jednak odpowiadałaby panu bliskość przyjaciół z hipnozapisów, należałoby przyjąć je z powrotem. Mogę zaproponować to rozwiązanie naczelnemu psychologowi…

— Przestań mieszać do tego O’Marę — przerwał mu Mannen. — Zapomniałeś, że masz zajmować się Seldalem, a nie mną? I ani słowa o zapisach. Gdyby O’Mara dowiedział się kiedyś, co kombinujesz, miałbyś poważne kłopoty.

— Nie potrafię wyobrazić sobie większych kłopotów niż te obecne — stwierdził z powagą Lioren.

— Przepraszam — mruknął Mannen, unosząc dłoń. — Zapomniałem na chwilę o Cromsagu. Rzeczywiście, nawet cięty język O’Mary to niewiele w porównaniu z karą, na jaką sam się skazałeś.

Lioren nie przyjął tych przeprosin, uważał, że i tak nie zasłużył na nie.

— Ma pan rację. Ponowne przyjęcie hipnozapisów nie byłoby dobrym pomysłem. Niewiele wiem o ludzkiej psychologii, ale chyba lepiej być w takiej chwili sobą, a nie kimś pogrążonym w iluzjach o przyjaciołach wykreowanych po to, aby łatwiej znieść obecność cudzych myśli. Tamte istoty nigdy naprawdę pana nie poznały, nie wiedziały nawet o pana istnieniu w chwili oddawania zapisów. Podczas tego oczekiwania chyba lepiej skupić się na sobie, własnych myślach i osiągnięciach. Gdyby nie bronił pan prawdziwym przyjaciołom dostępu, na pewno pomogliby panu wypełnić te chwile…

— Nie spotkałem jeszcze inteligentnej istoty, która nie pragnęłaby długiego życia i szybkiej, bezbolesnej śmierci. Ale takie pragnienia rzadko się spełniają, prawda? Moje cierpienie nie może równać się z twoim, ale muszę trwać w tym pozbawionym zdolności odczuwania ciele, którego umysł wydaje mi się obcy i przerażający, ponieważ jest teraz tylko mój. Nie potrafię wypełnić tej pustki.

Były Diagnostyk spojrzał w jedno z bliżej przysuniętych oczu Liorena, który ciągle rozważał to, co usłyszał, niepewny, czy na pewno wszystko dobrze zrozumiał,

— Od tygodni już się nie odzywałem i teraz męczy mnie mówienie — powiedział w końcu Mannen. — Idź już, bo inaczej zasnę w połowie zdania.

— Proszę… mam jeszcze jedno pytanie. Czy chce pan powiedzieć, że komuś z olbrzymim brzemieniem winy nie zrobiłoby różnicy, gdyby popełnił jeszcze jeden podobny czyn mający tym razem być przysługą? Czy chce pan, abym skrócił pański czas oczekiwania?

Mannen przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, tak że Lioren musiał sprawdzić czujniki, aby się upewnić, że Ziemianin nie stracił przytomności.

— Gdybym zasugerował coś takiego, co byś odpowiedział? — spytał w końcu.

Lioren nie musiał się nad tym zastanawiać.

— Odpowiedziałbym „nie”. Winienem umniejszać moje poczucie winy, na ile to będzie możliwe, oczywiście, a nie powiększać je kolejną, małą czy wielką zbrodnią. Moglibyśmy dyskutować na temat eutanazji na gruncie etyki czy moralności, ale z medycznego punktu widzenia sprawa jest jasna. Brak fizycznego cierpienia, które należałoby skrócić, przesądza o odpowiedzi. Pański ból ma czysto subiektywny charakter, jest wytworem osamotnionego umysłu, który wspomina szczęśliwe czasy. Jednak dla pana nie jest to przecież nowe doświadczenie. Tak właśnie żył pan, zanim został starszym lekarzem, a potem Diagnostykiem. Sugerowałem już, aby sięgnął pan do jeszcze wcześniejszych wspomnień, własnych doświadczeń i sukcesów. A może wolałby pan coś zupełnie nowego? — Lioren wiedział, że następne zdanie może rozdrażnić albo nawet trwale zniechęcić pacjenta, jednak i tak je wypowiedział. — Na przykład tajemnicę zachowania Seldala.

— Idź — szepnął Mannen. — Natychmiast.

Lioren został jeszcze przez chwilę, aż odczyty czujników zaczęły wskazywać, że jeszcze chwila, a pacjent naprawdę zaśnie.

Gdy przyszedł rano do biura, skupił się całkowicie na codziennych zadaniach. Nie chciał dyskutować o sprawie z porucznikiem ani Cha Thrat. Uważał, że słowa umierającego człowieka nie powinny być przedmiotem niczyich dywagacji. W ogóle wolałby ich nie powtarzać nikomu, tym bardziej że nie odnosiły się bezpośrednio do sprawy Seldala.

Spośród pozostałych trzech jego pacjentów dwóch chętnie zgodziło się na rozmowę — o nich samych, szpitalnym jedzeniu, pielęgniarkach, które okazywały albo zgoła matczyną troskę, albo nieczułość godną lodowca.

O swoim lekarzu nie mieli jednak wiele do powiedzenia. Mieli z nim słaby kontakt — bardziej słuchał, niż sam mówił — co było może trochę niezwykłe u starszego lekarza, jednak nie można było tego uznać za żadną patologię. Lioren stwierdził z rozczarowaniem, że nic z tych wywiadów nie wyniósł.

Trzeci z pacjentów znajdował się pod opieką tralthańskich i hudlariańskich pielęgniarek, którym zabroniono rozmawiać o jego przypadku poza oddziałem. Seldal dodatkowo zabronił dostępu do pacjenta przedstawicielom ras mniejszych niż te dwie właśnie. Liorena zaciekawiły te sekrety, jednak gdy spróbował dotrzeć do zapisu choroby, okazało się, że i on został utajniony.

Podobnie zaskoczyła go — tym razem pozytywnie — wiadomość od Hredlichi, że Mannen polecił wpuszczać Liorena o każdej porze. Gdy zajrzał do izolatki, jego zdumienie jeszcze bardziej wzrosło.

— Tym razem porozmawiamy o starszym lekarzu Seldalu, twoim dochodzeniu i tobie, nie o mnie.

Mannen mówił tak cicho, że ledwie było go słychać, ale nie robił już dłuższych przerw dla nabrania oddechu. Zachowywał się raczej jak Diagnostyk, a nie pacjent u kresu swoich dni.

Mannen rozmawiał z Seldalem już dwa razy. Wykorzystał do tego ostatnie obchody lekarza, który bardzo ucieszył się, że pacjent znowu się odzywa i zaczyna okazywać zainteresowanie światem wokół, a nie tylko sobą. Podczas pierwszej rozmowy wyraźnie starał się poprawić mu humor, przekazując ostatnie ploteczki i wieści o innych pacjentach. W ten sposób spędził u Mannena znacznie więcej czasu, niż było to potrzebne z medycznego punktu widzenia.

— Oczywiście była to z jego strony czysta uprzejmość wynikająca z mojego dawnego statusu. Niemniej jedną z osób, o której rozmawialiśmy, był nowy stażysta psychologii, niejaki Lioren, zdający się obecnie wędrować po Szpitalu bez wyraźnego celu.

Lioren drgnął odruchowo, próbując przybrać postawę obronną, jednak następne słowa Mannena rozproszyły jego obawy.

— Spokojnie. Rozmawialiśmy o tobie, nie o twoim zainteresowaniu Seldalem. Siostra Hredlichi, która ma czworo ust i nigdy nie potrafi zamknąć ich na dłużej, powiedziała mu o twoich częstych wizytach u mnie, on zaś był ciekaw, dlaczego cię przyjmuję i o czym rozmawiamy. Nie chcąc kłamać, odparłem, że o naszych problemach, i dodałem, że przy twoich moje wydają się drobne i nieistotne.

Mannen przymknął na chwilę oczy, jakby wyczerpany, jednak po chwili odzyskał siły.

— Podczas drugiego spotkania spytałem go wprost o hipnozapisy. Nie machaj tak rękami, bo uszkodzisz aparaturę. Seldala czekają niebawem medyczne i psychologiczne badania poprzedzające starania o awans na Diagnostyka, gotów jest zatem przyjąć każdą radę od kogoś, kto ma w tej materii wieloletnie doświadczenie. Pytania o to, jak sobie radzi ze skutkami ubocznymi wszczepienia obcych osobowości, nie wzbudziły żadnych podejrzeń. Nie wiem tylko, czy te informacje na coś ci się przydadzą.

Zanim Mannen skończył zdawać relację, jego głos przycichł na tyle, że Lioren musiał pochylić się nad translatorem, którego ze względu na stan chorego nie chciał jednak podkręcać. Nie potrafił też orzec, czy będą to pomocne dane, miał jednak materiał do przemyśleń.

— Jestem bardzo wdzięczny, doktorze — powiedział.

— To zwykła przysługa, chirurgu kapitanie. Czy i pan wyświadczy mi w zamian uprzejmość?

— Nie tę jedną — odparł Lioren bez wahania.

— A jeśli… wycofam się ze współpracy? Albo znowu zacznę udawać śpiącego? Lub powiem wszystko Seldalowi?

Ich głowy znalazły się tak blisko, że Lioren musiał odsunąć oczy, aby dobrze widzieć rozmówcę.

— Wtedy będzie mi przykro i być może zostanę ukarany — powiedział. — Jednak będzie to drobiazg w porównaniu z tym, na co zasłużyłem. Pan zaś nie zasłużył na swoje cierpienie. Mówi pan, że nie znajduje ukojenia ani we wspomnieniach, ani w towarzystwie przyjaciół. Możliwe, że bierze się to nie z pustki, ale z przerażenia samym sobą. Sam dla siebie stał się pan obcy. Jednak pana umysł nadal jest bardzo cenny. Nie trzeba marnować go przedwczesnym uśmierceniem. Powinien pan z niego korzystać, jak długo się da.

Lioren poczuł na sobie podmuch wywołany przeciągłym westchnieniem Mannena.

— Lioren… jesteś zimna ryba.

Kilka chwil później zasnął, a Lioren wrócił do biura. Po drodze kilka razy zderzył się z innymi istotami, szczęśliwie nie powodując ani nie odnosząc obrażeń. Bardziej myślał o pacjencie niż o prawidłowym poruszaniu się korytarzami.

Wykorzystywał ostatnie dni albo i godziny życia znękanego pacjenta, aby ułatwić sobie rozwiązanie sprawy, która tak naprawdę była nieistotna. Traktował go jak narzędzie i nie dbał o to, na ile jest w danej chwili sprawne. A może nie?

Na Cromsagu też uważał rozwiązanie całości problemu za ważniejsze od życia konkretnych jednostek. Skupiony na jednym, zapomniał się i doprowadził do tragedii. Był dumny i niecierpliwy. Nikt z jego pobratymców nie zdołał dotąd przebić się przez te bariery. Miał przełożonych i podwładnych, ale nigdy nie przyjaciół. Być może patrzący nań obiektywnie udręczony Mannen miał rację, nazywając go zimną rybą. Ale nie do końca.

Liorenowi żal było tej słabej i umierającej istoty, od której właśnie wyszedł. Była niby tylko narzędziem, ale budziła też smutek. Wywoływała ból. Lioren nie wiedział, skąd wzięły się w nim te odczucia.

Czyżby po raz pierwszy doświadczał przyjaźni?

Czy miała ona być równie krótkotrwała jak pozostały jeszcze pacjentowi czas?

Gdy tylko wszedł do biura, od razu zauważył, że coś jest nie tak. Współpracownicy wyraźnie na niego czekali.

— O’Mara ma spotkanie i nie można mu przeszkadzać — powiedział z ożywieniem Braithwaite. — Ja zaś nie wiem, co ci doradzić. Uprzedzałem, abyś zachował dyskrecję. Co i komu powiedziałeś o swoim zadaniu? Właśnie dostałem wiadomość od Seldala. Chce się z tobą widzieć w świetlicy personelu na dwudziestym trzecim poziomie.

— Natychmiast — dodała wyraźnie zatroskana Cha.

Загрузка...