ROZDZIAŁ VIII

Kiedy Marco znalazł się poniżej warstwy unoszącej się mgły, Dolinę oświetlało już niezwykłe, migotliwe światło poranka. Słońce jeszcze nie wstało, wszystko jednak było mlecznobiałe, jak zaczarowane. Kłębki mgły przesuwały się nad gałązkami jałowców i wciskały w szczeliny w łupkowej ścianie góry. Ziemia, choć nie pokryta śniegiem, była mokra od rosy, skapującej mu na buty, gdy przedzierał się przez gęste zarośla.

Nareszcie otworzył się przed nim widok na Dolinę Ludzi Lodu. Wciąż jeszcze stał dość wysoko, za plecami miał jedną z licznych stromizn, ale teraz w polu widzenia pojawiło się także jezioro. Choć nadal było skute lodem, to na brzegach zarysowywały się ciemniejsze pasy lodowej brei. Nie można się wypuszczać na lód, pomyślał, na tę wielką ciemnoszarą płaszczyznę, poprzecinaną wzdłuż i wszerz niebezpiecznymi rysami.

Po drugiej stronie na zboczach leżał śnieg.

Z miejsca, w którym stał, nie mógł dostrzec najmniejszych oznak życia w Dolinie. Owszem, nad najniżej położonymi łąkami krążyła samotna wrona, ale Lynxa nigdzie ani śladu.

Czy naprawdę ta dolina była kiedyś zamieszkana?

Trudno teraz w to uwierzyć.

Gdy jednak wytężył wzrok, pod zaroślami na jej dnie dostrzegł resztki fundamentów. Wciąż jeszcze nie widział całej doliny, w miejscu, gdzie kiedyś znajdować się musiała lodowa brama, zalegały opary mgły. Lodowej bramy już nie było, po prostu przez wąski przesmyk wypływała stamtąd rzeka. Pozostały resztki śniegu i lodu, widział to poprzez mgłę, ale trudno było mówić o lodowcu.

Zostanę tutaj, pomyślał Marco. Zostanę i zobaczę, co przyniesie czas. Nie chodzi przecież o to, aby Lynx mnie wyśledził, to ja mam iść za nim.

Nie wiedzieli nic o sposobie, w jaki przemieszczał się Lynx, i to było niepokojące. Marco miał swoje nieprzyjemne podejrzenia, ten człowiek pojawiał się wszak w dowolnym miejscu, aby porwać upatrzoną ofiarę do Otchłani.

Lepiej więc uważać.

Myślał też o tych, których pozostawił śpiących na przełęczy. No cóż, wkrótce się obudzą, potrafią też radzić sobie sami.

Ale czy na pewno?

Nataniel, Tova, Ian i Gabriel…

Pierwsi dwoje umieli. Ale pozostali?

Na pewno wszystko pójdzie dobrze, byle tylko się nie rozłączali.

Muszę teraz o nich zapomnieć. Mam własne zadanie.

Na jakiekolwiek informacje o Lynxie od Christy i Linde-Lou było za wcześnie. Marco musiał zachować spokój. Nie wolno mu atakować, dopóki się nie dowie, kto kryje się pod imieniem Lynxa.

Lynx… Ryś. Dlaczego ten człowiek przybrał sobie takie właśnie miano?

Marco myślał nad tym, ale nie potrafił znaleźć żadnego sensownego wyjaśnienia.

Istniał komiks, którego bohater nazywał się Lynx. Nie zdziwiłoby Marca, gdyby wyboru dokonano właśnie z tego powodu, bo bohater był twardy i przeżywał dramatyczne przygody. Z pewnością spodobałoby się to najbliższemu współpracownikowi Tengela Złego. Nie przypuszczał, co prawda, aby ten człowiek czytywał komiksy, ale nigdy nic nie wiadomo.

Szkoda, że tak szlachetne zwierzę jak ryś połączono z tym strasznym indywiduum.

Nie wiadomo który już raz Marco zastanawiał się, co też w Lynxie budzi taką grozę. Wyglądał przecież jak normalny człowiek ubrany w stylu lat dwudziestych, nieco sztywno i bardzo niemodnie jak na dzisiejsze czasy. Włosy miał gładkie, wypomadowane, z przedziałkiem. Twarz natomiast była tak pospolita, że natychmiast by się ją zapomniało, gdyby nie to coś odpychającego, niemożliwego do zdefiniowania.

Ten człowiek musiał mieć za sobą straszliwą przeszłość!

Bezgraniczny smutek, jaki z chwilą wejścia do Doliny ogarniał wszystkich z Ludzi Lodu, ścisnął także serce Marca. Kiedy tak stał pod skalnym nawisem, zalały go wszystkie cierpienia, jakie skrywała ta Dolina, i krzywdy wyrządzone mieszkającym tu niegdyś ludziom.

Nie była to półka, z której rzucił się Kolgrim, nigdzie nie dostrzegał też śladu żadnego grobu. Ale Marco musiał znajdować się niedaleko od tego miejsca.

Słysząc jakiś słaby dźwięk, dobiegający gdzieś z tyłu, drgnął i gwałtownie się odwrócił. Nie mógł dać się zaskoczyć Lynxowi, to groziło śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Ale to spadł tylko odłamek skały, sam musiał go ukruszyć schodząc w dół. Zsunął się z miejsca, gdzie widoczny był ślad jego butów.

Marco starał się wypatrzyć dwa przypominające obeliski szczyty, ale to okazało się niemożliwe. Występ, pod którym przystanął, całkiem przesłaniał widok. W dodatku ku górze mgła gęstniała.

Znów skierował wzrok na Dolinę i mimowolnie skurczył się w sobie.

Poprawiła się widoczność i Marco dostrzegł przy ujściu rzeki kręcącą się postać. Przeskoczyła przez wodę, miotała się, jakby bez planu, to tu, to tam.

Człowiek. Nie mógł być nim nikt inny jak Lynx. Wydawało się, że czegoś szuka.

A więc jest tutaj, pomyślał Marco. Dobrze, to znaczy, że przynajmniej na razie moi przyjaciele są bezpieczni.

Zadbał o to, by skryć się przed wzrokiem Lynxa, lecz jednocześnie mieć na niego oko.

Nie wolno mi zapominać, że tu w Dolinie jestem tylko człowiekiem, powtarzał sobie w duchu. Nie wolno mi ryzykować w przekonaniu, że jestem nietykalny. On nie jest w stanie mnie zabić, ale może wysłać mnie do Wielkiej Otchłani, a to podobno jeszcze straszniejsze.

Linde-Lou! Christa! Zróbcie wszystko, co w waszej mocy!

Za wcześnie jednak na wyniki poszukiwań. Do chwili otwarcia bibliotek pozostawało jeszcze dużo czasu.

Nagle Marca przeszyło poczucie bezbrzeżnej samotności. Niewiele miało ono wspólnego z konkretną sytuacją, w jakiej się znajdował; odezwało się raczej owo poczucie osamotnienia, które nosi w sobie każdy człowiek. Marco, bez względu na to gdzie się znalazł, był obcym ptakiem. Mocniej niż kiedykolwiek zatęsknił za kimś, z kim mógłby być razem w świecie ludzi. Jemu, w którego żyłach płynęła ludzka krew, przyjacielska atmosfera Czarnych Sal nie wystarczała. Od dawna wiedział, że w życiu będzie mu czegoś brakować.

A tutaj jego tęsknota objawiła się z wielką gwałtownością. Dolina Ludzi Lodu przepojona była na wskroś samotnością i pustką, wyciskającą swe piętno na duszy. Kiedy patrzył na zmrożony, dziki krajobraz, poczucie wieczności, nieskończoności, stało się jeszcze bardziej dojmujące. W dole krążyło stworzenie, które zrobiłoby wszystko, by unicestwić Marca, gdyby tylko go dostrzegło. A Marco otrzymał polecenie jego unieszkodliwienia i miał tego dokonać sam.

Sam, sam…

Czy nie lepiej by było, gdyby Lynx go zabił, kładąc w ten sposób kres jego rozpaczliwej samotności?

Ale Marco nie mógł umrzeć, najwyżej trafiłby do Wielkiej Otchłani. Nikt dokładnie nie wiedział, co się dzieje, kiedy ktoś się tam znajdzie, ale istoty przybywające z odległych wymiarów szepnęły kiedyś Tamlinowi, gdy przebywał w wielkiej pustce, że w Otchłani się nie umiera. W Otchłani przypominają się człowiekowi wszelkie niepowodzenia życia i z przerażającą jasnością staje mu przed oczami to, co powinien był zrobić, a czego nie zrobił.

Marco przymknął oczy. Płacz, który uwiązł mu w piersi, omal jej nie rozsadził. W połowie człowiek, w połowie czarny anioł, obdarzony ludzkimi uczuciami, które nie dawały mu spokoju. Nie chciał stać się żywą legendą, a to właśnie się z nim działo.

Odetchnął głęboko i skupił uwagę na mężczyźnie w dole.

Czego on tam szuka?

W myślach usiłował sobie przypomnieć układ dawnych zabudowań w Dolinie i wkrótce zrozumiał, co jest celem poszukiwań Lynxa.

Przeklęte miejsce, w którym stała chałupa Hanny i Grimara. To samo, gdzie kilka stuleci wcześniej miał swój dom Tengel Zły. To właśnie usiłował odnaleźć ten człowiek!

Co poza atmosferą zła mógł Lynx tam odkryć? Może jakiś magiczny przedmiot ocalały z pożogi?

W każdym razie nie było tam alrauny.

Dobrze wiedzieć, że Rune jest bezpieczny.

Podczas gdy Lynx przeszukiwał teren, Marco zamyślił się nad losami swego przyjaciela.

Mandragora działała tylko w imieniu innej mocy. Zawsze była czyjąś własnością, inaczej pozostawała martwa jak każdy korzeń. Ale jak się sprawy miały z Runem? Na ile był samodzielny? Marco cofnął się myślą w przeszłość. Czy Rune kiedykolwiek działał na własną rękę? Bez niczyich rozkazów lub zachęty?

Nie mógł sobie nic takiego przypomnieć.

Chociaż… Tak!

Dla Halkatli, Rune uczynił wiele, choć nikt go o to nie prosił, i to nie raz. I robił to z własnej woli.

To znaczy, że czarnym aniołom udało się jednak wyzwolić Runego z niewolnictwa. Czy nastąpiło to wtedy, gdy w pokoju Nataniela nadały mu postać przypominającą ludzką, czy też stało się to w Górze Demonów, tego Marco nie wiedział.

Lynx sprawiał wrażenie, że odnalazł to, czego szukał. Zatrzymał się w miejscu, gdzie teren lekko się obniżał, opadając do jeziora, niedaleko od drogi. Tak, bo teraz, kiedy mgła się podniosła, Marco z góry dostrzegł wąski pas, przecinający krajobraz. Musiał to być ślad po dawnej drodze biegnącej przez Dolinę.

Lynx znieruchomiał. Jaki on przygarbiony! Marco wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Przez moment obawiał się, że łajdak go dostrzegł, ale nie było tak źle. Lynx bowiem się pochylił i czubkiem buta zaczął grzebać w ziemi, choć z daleka trudno było to stwierdzić z całą pewnością.

Gdyby Marco był teraz jak zwykle w połowie czarnym aniołem, mógłby nie zauważony w jednym momencie podkraść się do Lynxa.

Ale czarny anioł nie miał wstępu do Doliny, Tengel Zły zadbał o to, posługując się swymi czarodziejskimi runami i magicznymi formułami. Nie pomyślał pewnie wówczas konkretnie o czarnych aniołach, wiedział tylko, że dotknięci i wybrani z rodu Ludzi Lodu sami w sobie są silni, a poza tym mają niezwykle potężnych sprzymierzeńców. I żadnemu z nich nie wolno pokrzyżować jego planów.

Słońce przedarło się przez mgłę i dolinę zalało niezwykłe światło. Wokół czubków pojedynczych brzóz utworzyły się tęczowe aureole, zalśniła rosa na suchych źdźbłach trawy i oplecionych pajęczyną gałązkach jałowca.

Wymarzony obraz dla fotografa, pomyślał Marco. Ale on przybył tu w zupełnie innym celu…

Mgła nad nim podniosła się jeszcze wyżej. Marco popatrzył w górę na występ skalny niezbyt odległy od tego, pod którym sam stał.

Nagły wstrząs sparaliżował jego ruchy.

Na krawędzi nawisu dostrzegł postać spoglądającą na dolinę.

Lynx.

O pomyłce nie mogło być mowy, nie z tak bliskiej odległości.

Zanim mężczyzna na górze zdążył skierować wzrok na Marca – bo i on miał teraz dobrą widoczność – Książę Czarnych Sal rzucił się na ziemię i ukrył za głazami i krzewami jałowca. Za nic na świecie nie mógł się teraz pokazać. Jeszcze nie.

Zza gałęzi mógł swobodnie obserwować Lynxa.

Jakaż ohydna aura zła otaczała tego człowieka! Ale kim on jest, kim on naprawdę jest?

I inne nader ważne pytanie: kim wobec tego był ów zgarbiony mężczyzna, kręcący się wokół domu Hanny?

Marco nie potrzebował dużo czasu, aby zrozumieć, w czym rzecz. Sam wszak to słyszał: Tengel Zły zachował niektórych ze swych podwładnych w rezerwie na Dolinę. Czy jest coś bardziej naturalnego, niż wykorzystanie tych, którzy kiedyś tu mieszkali? No tak, do tej pory wciąż jeszcze nie mieli do czynienia z kilkorgiem dotkniętych, którzy opowiedzieli się po stronie zła, z najpierwszymi w norweskiej części rodu Ludzi Lodu.

Marco przypominał sobie początki drzewa genealogicznego rodziny.

Ghil Okrutny, syn Tan-ghila w Norwegii.

Olaves Krestiernssonn, piękny uwodziciel, morderca kobiet.

Guro, ta, co przywiodła Targenora do zguby.

Ingegjerd. Jej największym zmartwieniem było to, że nigdy nie widziała swego ideału, Tengela Złego.

I Paulus, „parobek”, który kilkaset lat później zwabił Eskila do Eldaford.

Pięcioro, których być może wpuszczono do Doliny.

Musi ostrzec przyjaciół!

Chwilowo jednak nie mógł się ruszyć. Wzrok Lynxa wciąż przeszukiwał Dolinę.

Kto wobec tego grzebał w ruinach domu Hanny?

Z pewnością nie była to kobieta, co do tego miał pewność.

Paulus był młodym, zaledwie szesnastoletnim chłopakiem, kiedy wzburzeni mieszkańcy wioski dokonali na nim linczu. Postaci nad jeziorem nie dało się nazwać młodą.

Tym samym więc odpadał także Olaves Krestiernssonn. Uwodziciel, podbijający serca kobiet, nie mógł chodzić zgięty prawie wpół.

Pozostawał jedynie Ghil Okrutny.

Tak, to by się zgadzało. Marcowi od początku z trudem przychodziło skojarzenie zjawy nad jeziorem z Lynxem, który był wszak szybkim, sprawnym mężczyzną w sile wieku. Tamten wyglądał na znacznie starszego.

Ghil z całą pewnością poszukiwał alrauny. Nie wiedział, że już dawno, dawno temu opuściła Dolinę. Teraz, kiedy nareszcie wyrwano go z pełnego wyczekiwania snu, pragnął odnaleźć magiczny korzeń i zdobyć niezwykłą potęgę.

Tak mu się przynajmniej wydawało.

Marco wątpił, by alrauna Ludzi Lodu przystała na służbę u Ghila Okrutnego. Tym bardziej Rune!

Czy ten Lynx nie ma zamiaru stąd odejść? Marco leżał niewygodnie, chciał zmienić pozycję, ale w tej sytuacji mógł poruszać jedynie oczami.

Nareszcie Lynx zaczął się przemieszczać. Ale…niestety, w kierunku Marca. Schodził w dół. Czyżby dostrzegł, że ktoś ukrywa się u stóp stromizny? A może potrafił to wyczuć, nie widząc?

Marco leżał nieruchomo. Muszę ich ostrzec, żeby nie wpadli prosto w pułapkę, myślał gorączkowo. Ale jak?

Co prawda jestem teraz bardziej człowiekiem niż czarnym aniołem, ale mogę chyba spróbować telepatii? Tova i Nataniel są podatni na przekazywanie myśli. Spróbuję z Natanielem, on teraz przewodzi grupie.

Mam nadzieję, że się już obudzili!

Lynx się zbliża! Jestem w niebezpieczeństwie! Jak się to skończy? Nie jestem jeszcze gotów, by stawić mu czoło.

Nataniel śnił. We śnie kręcił się niespokojnie.

– Co się stało, Natanielu?

Głos Tovy. Otworzył oczy. Dziewczyna klęczała obok, pochylając się nad nim.

Gdzie on jest? Taki chłód…

Czarne zbocza gór, śnieg w rozpadlinach…

Ach, rzeczywiście, przełęcz prowadząca do Doliny Ludzi Lodu!

– Co się stało, Natanielu, przyśnił ci się jakiś koszmar?

Usiadł. Ian też już nie spał, przyglądał mu się wsparty na łokciu, a Gabriel właśnie się budził, najprawdopodobniej na dźwięk głosu Tovy. Przetarł oczy i zatrząsł się z zimna.

– Tak, coś mi się śniło – odpowiedział zamyślony Nataniel. – Ale to nie był zwykły sen. Raczej ostrzeżenie…

Próbował sobie przypomnieć, ale przychodziło mu to z trudem.

– Było coś o pięciu… pięciu…

Wspomnienie umknęło.

I nagle gwałtownie podniósł głowę.

– To Marco! Tak, to Marco przesłał mi ostrzeżenie!

– Jakie? – dopytywała się Tova.

– Ciicho! On wciąż nadaje!

Wstrzymali oddech.

– Jest w niebezpieczeństwie – mówił Nataniel przestraszony. Dlatego posługuje się telepatią. Lynx… Zagrożenie to Lynx… Dla niego.

Nataniel odczekał chwilę, potem powiedział:

– Musimy być ostrożni. Jest ich tam więcej…

Pięcioro? – podsunął Ian.

– Tak! Właśnie tak! Pięcioro innych. On się zajmie Lynxem, mamy się nim nie przejmować. Marecj odwróci jego uwagę. Ale pięcioro innych?

– Czy to nie Lucyfer powiedział, że Tengel zostawił kogoś w rezerwie na Dolinę? Że nie wszystkie przeszkody pokonane? – głośno zastanawiał się Gabriel.

– Tak, chyba tak.

– Nie wszyscy źli dotknięci zostali wykorzystani – zadumała się Tova. Zostało jeszcze kilkoro z pradawnych czasów.

– Owszem, ale nie możemy przyjmować za pewnik, że to właśnie o nich chodzi. W Dolinie mogą przebywać jakieś inne paskudne, bliżej nie określone istoty.

– Dzięki Bogu, że już ranek – mruknęła Tova. – Człowiek od razu czuje się jakby odważniejszy.

– Czy Marco przestał już przesyłać wieści?

– Tak.

A czy ty nie możesz go zapytać, kim oni są?

Och, oczywiście, że mogę, Ianie. Najwidoczniej jeszcze się do końca nie obudziłem. Przecież przekazywanie myśli jest jedną z moich najmocniejszych stron! Bądźcie teraz cicho!

Czekali. Gabriel ledwie śmiał oddychać.

Wreszcie Nataniel kiwnął głową.

– To w istocie pięcioro pierwszych dotkniętych. Stąd, z Norwegii. Ale Marco nie może już nic więcej nam przekazać, bo Lynx wziął kurs na niego.

Czy możemy pomóc? – spytała Tova z rozpaczą w głosie.

– Nie. Tak. Dlaczego by nie?

– A w jaki sposób?

– Ty i ja, Tovo, oboje wypróbowaliśmy już przekazywanie myśli w tej historii z Japonią, sama wiesz. Wtedy nam się udało. Spróbujmy teraz przesłać nasze myśli do Lnxa! Odciągniemy go od Marca.

– Doskonale! Co wymyślimy?

– Niech…niech uwierzy, że któryś z wrogów znajduje się dobry kawałek z tyłu, za nim. Wtedy zawróci.

– Spróbujemy. A kto będzie tym wrogiem?

– Dlaczego by nie ja sam?

– Świetnie, Natanielu! Na pewno wie już, że to ty jesteś Wybranym, założą się o własną duszę!

– W takiej sytuacji byłbym z tą duszą ostrożny! No, zaczynamy. Trzymaj mnie za ręce.

Skoncentrowali się. Ian i Gabriel starali się siedzieć cicho jak myszy pod miotłą.

Po chwili Nataniel oznajmił ściszonym głosem:

– Wychwytuję myśli Marca. Tym razem niebezpieczeństwo zażegnane. Lynx zawrócił. Marco dziękuje za pomoc. Kiedy zrozumiał nasze zamiary, przyłączył się do nas – zakończył Nataniel z uśmiechem.

Pomyśleć tylko, ile możemy zdziałać! – westchnęła Tova zachwycona sama sobą.

Nataniel wstał i wszyscy pospieszyli za jego przykładem.

– Przygotujmy się do zejścia w Dolinę. Pójdziemy drogą naszkicowaną przez Tarjeia. I bez względu na wszystko musimy unikać okolic pod występem, na którym duch Tengela Złego czuwa nad doliną.

– Chcesz powiedzieć, że możemy przekraść się obok niego? Wyminąć od tyłu? – spytał Ian.

– W każdym razie musimy spróbować. Pójdziemy wzdłuż zboczy, tak wysoko, jak tylko się da. Czasami trzeba będzie zejść w dół, ale Tarjei był zdania, że to powinno się udać.

Tova zapatrzyła się na Dolinę, trochę się wahając:

– Gdyby tylko nie było tej mgły! Chciałabym się porządnie zorientować, do tej pory jeszcze nie mieliśmy takiej okazji.

– Mgła podnosi się i opada – rzekł Nataniel. – To poranna mgła, wkrótce się rozejdzie.

– Na pewno będzie lepiej, jak zejdziemy pod nią – zauważył Gabriel.

– Oczywiście! A teraz się przygotujemy. Przekąsimy coś i wyruszamy w drogę.

Przygnębieni pokiwali głowami. Ostatni etap wędrówki mógł się rozpocząć.

Ruszyli w prawo, wzdłuż chropowatych górskich zboczy. Posuwali się po bardzo trudnym terenie, tak stromym, że wystarczyłby jeden nieuważny krok, by wraz z całą grzechoczącą lawiną odłamków skalnych spadli w przepaść. Wędrowali teraz akurat w paśmie mgły, co wcale nie ułatwiało sprawy.

– W każdym razie Lynx nas nie widzi – pocieszała się Tova.

Nataniel w milczeniu parł do przodu. Rozmyślał o tym, co widział na lodowcu, zanim wyruszyli w głąb doliny.

Spostrzegli to wszyscy, ale nikt nie skomentował ani słowem.

Tengel Zły w ciągu nocy zdołał się przemieścić. Wprawdzie nie pokonał dużej odległości, lecz wielokrotnie dochodził do nich zgrzyt, kiedy z niezłomną siłą woli przesuwał stopę po lodzie, ciągnąc za sobą cały długi łańcuch skamieniałych ciał.

Nataniel od czasu do czasu się budził i dostrzegał wtedy istoty, wysłane przez Tengela Złego, które miały ich przestraszyć. Nigdy się nic dowiedział, czy otrzymały polecenia unicestwienia ich grupy, użył bowiem przeciwko nim broni, jakiej się nie spodziewały.

W mroku nocy pojawiły się straszliwe zjawy, rozmyte i zamglone, o ciałach sprawiających wrażenie pozbawionych jakiejkolwiek substancji, i tak też pewnie w istocie było. W Natanielu jednak obudziła się litość dla nich i szepnął:

– Biedne stworzenia, nie możecie zaznać spokoju! Chodźcie, weźcie mnie za ręce i zaczerpnijcie od nich ciepła i siły! Daję wam prawo do przejścia w sfery, do których tak naprawdę należycie. Mogę to uczynić z mocy pozycji, jaką zajmuję we wszechświecie. Wszelkie siły, jakie stoją za mną, wszelka moc, jaka jest w mojej krwi, błaga was o odejście stąd i udanie się tam, dokąd same pragniecie się udać, abyście mogły odzyskać spokój, którego szukacie przez stulecia.

Krążyły wokół niego oszołomione, niepewne, z ich twarzy na początku biła podejrzliwość i nienawiść. Potem któraś ze zjaw zbliżyła się i na próbę wyciągnęła ręce do Nataniela, prędko je cofnęła i znów podsunęła się bliżej.

Nataniel poczuł lodowate zimno, ale mocno uchwycił te ręce i spojrzał w gorejące czarne oczy w na wpół rozpadłej twarzy.

Zdawał sobie sprawę, że naraża się na wielkie niebezpieczeństwo. Żywy człowiek nie powinien dotykać nieczystej duszy, bo może się dostać pod wpływ zmarłego. Nataniel jednak był na tyle pewny swej wewnętrznej siły, że zaryzykował. Nie wiadomo, jakie było zadanie zjaw, ale gdyby nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, jego towarzyszom mogłoby zagrozić ogromne niebezpieczeństwo.

Poczuł, że przepełnia go niesamowita moc.

Na tym właśnie polega moja potęga, pomyślał. W tym tkwi moja siła, przekonałem się o tym już wiele razy.

Kiedy ciepło bijące od Nataniela przeniknęło zjawę, wydała z siebie przeciągły jęk, który jednak wyrażał niewypowiedzianą ulgę. Istota uniosła się z ziemi i uleciała w górę ku niebu.

Ośmielone przykładem pierwszej, odważyły się i inne. Było ich sześć i Nataniel nigdy się nie dowiedział, kogo reprezentowały. Dzięki jego wysiłkom wszystkie zjawy zniknęły, a jego towarzysze nie mieli pojęcia o tym, co się wydarzyło.

Potem musiał przez długi czas odpoczywać. Po tak bliskim kontakcie ze zmarłymi przeniknął go chłód, nie mógł też zapanować nad drżeniem ciała.

Nie wiedział, czy do Tengela Złego dotarła wiadomość o jego wyczynie, ale przypuszczał, że nie. Przodek miał wszak paskudny zwyczaj wydawania z siebie przenikliwego krzyku, gdy coś układało się nie po jego myśli.

Nataniel nic takiego nie słyszał, dość regularnie rozlegało się tylko szuranie po lodzie, kiedy Tengelowi Złemu udawało się przesunąć stopę o kilka centymetrów.

Przedzierali się dalej po paskudnym łupkowym podłożu. Czasami musieli pełznąć na czworakach, często rozpaczliwie wypatrywali czegokolwiek, czego mogliby się przytrzymać. Mieli wrażenie, że ziemia usuwa się im spod nóg.

– Robimy chyba sporo hałasu – cicho powiedział Ian.

– Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że Lynx jest daleko stąd – odparł Nataniel.

Gabriel przystanął. Wśród popękanych odłamków łupku znalazł nieduże wzniesienie z litej skały. Pozostali dołączyli do niego.

– Przed chwilą we mgle zrobiła się dziura – oznajmił chłopiec, siadając, by choć na chwilę dać ulgę obolałym stopom. Zajrzałem w dolinę. Jesteśmy strasznie wysoko!

– To prawda, pod samymi szczytami – powiedział Nataniel. – Dostrzegłeś coś szczególnego?

– Zdążyłem tylko zobaczyć jezioro i schodzące do niego hale. I stromizny pod nami. To znaczy widziałem tylko skalne występy, a niżej zbocza w ogóle nie było widać. Musi więc być strome.

– Czy na którymś z nich dostrzegłeś ducha Tengela Złego? – spytał Nataniel.

– Nie, chociaż specjalnie się za nim rozglądałem. Ale tam nic nie było.

– Mądry chłopaczek! – Tova pogłaskała Gabriela po głowie.

Podjęli mozolną wędrówkę. Wszystkie mięśnie bolały od napięcia przy zapieraniu się o drobne kamienie, które w każdej chwili mogły się usunąć, palce mieli poranione.

I wreszcie się stało. Wzburzenie, strach i panika zwyciężyły.

Usłyszeli okrzyk triumfu i unieśli głowy. Na skale nad nimi stał młody chłopak. Wyciągnął w bok ramiona, a potem zeskoczył, lądując między Gabrielem a Tovą. Właściwie miał zamiar uderzyć w któreś z nich, ale oboje instynktownie się usunęli i katastrofa stała się faktem.

Gabriel źle stąpnął. Postawił nogę na kamieniu, który wydawał się całkiem stabilny, ale tak nie było. Gładki łupek poddał się pod jego ciężarem i ześlizgnął, a wraz z nim stopa Gabriela. Chłopiec runął w dół, za nim poleciała zdająca się nie mieć końca lawina odłamków.

Tak samo źle, jeśli nie gorzej, powiodło się Tovie. Ona bowiem upadła do tyłu, paskudnie się uderzając. Zupełnie bezradna zaczęła się zsuwać na plecach głową w dół.

Ian rzucił się za spadającymi, chcąc ich ratować.

Ale Nataniel odwrócił się ku temu, który wystraszył towarzyszy.

Chłopak był bardzo młody. A zatem to Paulus.

Nataniel stanął więc znów twarzą w twarz z jednym z cieszących się najgorszą sławą wśród dotkniętych z Ludzi Lodu. Paulus został obdarzony niezwykłą urodą, niezwykłą wśród dotkniętych. Piękni byli Olaves Krestiernssonn, Solve i jeszcze ze dwóch. Kiedy ze złośliwym chichotem napotkał wzrok Nataniela, z żółtych oczu biła przebiegłość i wyrachowanie.

Wybrany z Ludzi Lodu nie był przygotowany na atak. Miał zamiar przeciągnąć Paulusa na ich stronę, ale taki pomysł mógł sobie darować. Chłopak zagrodził mu drogę, Nataniel musiał się więc nieco cofnąć. Słyszał wołanie przyjaciół o pomoc i przerażający stuk spadających tysięcy odłamków łupku. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie skoczyć w dół za nimi. W miejscu jednak, gdzie stał, zbocze było prawie pionowe, nie przeżyłby upadku z tak wysoka.

Na dole zapadła teraz cisza. Przerażająca cisza. Od czasu do czasu zlatywał tylko jakiś pojedynczy kamień.

Paulus doskonale zdawał sobie sprawę ze swej przewagi. A miało być jeszcze gorzej.

– Chcesz zobaczyć swoich przyjaciół? – rzekł przymilnym głosem. – No to patrz!

Poruszył ręką. Kłębki mgły się rozproszyły i przed oczami Nataniela roztoczył się przerażający widok. Lawina odłamków sunęła w nicość; pod wąziutkim występem skalnym, na którym ujrzał uczepione małe dłonie Gabriela, otwierała się przepaść. Nie opodal upadł Ian. W tym miejscu zbocze nie było tak strome, Nataniel widział więc ciało Irlandczyka i jego przerażoną twarz zwróconą ku górze. Na samej krawędzi wąskiej półki leżała nieprzytomna Tova.

– Możesz ich uratować, widzisz? – drażnił go Paulus. – Przejdziesz kawałeczek za mnie, a potem podczołgasz się wzdłuż krawędzi…

Mgła znów zgęstniała. Nataniel czuł, że twarz zbielała mu z rozpaczy.

– Będziesz mógł do nich zejść – ciągnął Paulus. – Pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Że dostanę butelkę, którą masz przy sobie.

Nataniel zdrętwiał. Przerażony patrzył na przepojonego złem na wskroś młodzieńca.

– I jak? – spytał Paulus miodowo słodkim głosem. – Oni niedługo zlecą.

Загрузка...