ROZDZIAŁ VII

Wiosenny chłód nie chciał ustąpić, wciąż nie mogło zrobić się naprawdę ciepło. Właściwie powinni zaczekać w domu, ale Christa czuła, że brakuje jej na to sił.

Irytowało ją trochę, że Abel nie wyraził zgody, by zrobiła prawo jazdy. Twierdził, że to niekobiece, ona jednak wiedziała, w czym rzecz. On sam nie miał samochodu i potraktowałby jako upokarzający fakt, że jego żona prowadzi auto. Abel za młodu jeździł własnym samochodem, ale pojazd zużył się, a później nie było go stać na nowy. Christa mogłaby kupić nowy wóz, lecz on nie pozwalał.

Głośno tego nie powiedziała. Stali na schodach w powiewach przenikliwego wiatru. Christa całą sobą odczuwała bezpośrednią bliskość Linde-Lou.

Grób Abla jest jeszcze świeży, pomyślała trapiona wyrzutami sumienia. A ja tu stoję i… Nie, tak nie można!

– Taksówka już jedzie – oznajmiła, powracając do rzeczywistości.

Właściwie jednak krótka chwila oczekiwania na schodach zdawała jej się wiecznością. Wiecznością przepojoną bolesnym smutkiem i tęsknotą.

Pojechali do Biblioteki Deichmana w Oslo. Linde-Lou z początku rozkoszował się jazdą samochodem, wkrótce jednak musiał przyznać, że gnębi go poczucie obcości we współczesnym świecie. Wszędzie było tyle ludzi, mógł zostać odkryty. Co by z nim zrobili, gdyby zorientowali się, kim jest? Ze strachu spociły mu się dłonie, szepnął o tym Chriście.

Christa uśmiechnęła się, chcąc dodać mu otuchy.

– Nikt niczego nie zauważy – zapewniła równie cichym głosem. – Wyglądasz tak samo jak wszyscy, tylko jesteś o wiele sympatyczniejszy.

– Naprawdę tak myślisz? – zarumienił się.

Mój kochany chłopiec, pomyślała wzruszona. Gdybyś wiedział, jak bardzo jesteś pociągający!

Niech diabli porwą wszystko, co ma związek z czasem i jego upływem!

Nic dziwnego, że Władcy Czasu budzili taką trwogę.

– Czego będziemy szukać? – spytał ostrożnie. Wciąż nie spuszczał wzroku z Christy, co przyprawiało ją o większe podniecenie, niż było to wskazane.

– Poczekaj, aż dojedziemy na miejsce – mruknęła. Nie chciała, by taksówkarz usłyszał, że poszukują „największego łotra świata”.

Jeśli rzeczywiście Lynx nim był, to przecież z ich strony tylko przypuszczenia.

Kiedy wchodzili po wysokich schodach wiodących do szacownej biblioteki, odpowiedziała na jego pytanie:

– Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, gdzie i jak powinniśmy szukać tego Fritza, Linde-Lou. Może jest o nim jakaś oddzielna książka? Przyjrzymy się też historii kryminalistyki.

Przytaknął jej ruchem głowy, ale Christa miała nieprzyjemne przeczucie, że Linde-Lou nie umie czytać, chyba że opanował tę umiejętność przebywając wśród duchów Ludzi Lodu. Ale czy duchom jest to potrzebne?

Christa należała do osób, które niechętnie zwracają się z prośbą o pomoc do innych, gdy chodzi o adres, czas odjazdu pociągu czy też jak teraz o książki. Pokręciwszy się przez chwilę między półkami, westchnęła zrezygnowana.

Linde-Lou posłusznie dreptał za nią.

– Dlaczego tak wzdychasz, Christo?

– Katalog – mruknęła. – Gdzie on może być?

Nie potrafił jej pomóc, nie wiedział nawet, co to jest katalog.

Christa wreszcie go znalazła. Przyjaźnie usposobiony bibliotekarz zaofiarował się z pomocą, ale Christa odprawiła go z nerwowym uśmiechem. Jak mogła wyjawić, że pragnie poczytać o najpodlejszych ludziach na świecie?

Z kart katalogowych spisała tytuły i sygnatury książek, które wydały jej się przydatne.

Powinna się spieszyć! Marco wszak już teraz potrzebował informacji!

Korzystając z pomocy Linde-Lou przeniosła pokaźny stos książek do zacisznego miejsca. Linde-Lou usiadł przy niej i z zainteresowaniem oglądał ilustracje w jednym z tomów.

Pierwsze książki nie przyniosły nic ciekawego. Oczywiście nie znaleźli żadnej pozycji traktującej o jakimś Fritzu, to zresztą byłoby jak szukanie igły w stogu siana. Musieli zadowolić się opracowaniami zbiorowymi.

Historia kryminalistyki norweskiej nic im nie dała. Niektóre z książek opisywały słynnych morderców z całego świata, ale w żadnej nie wspomniano nikogo o imieniu Fritz.

Christa szepnęła do Linde-Lou:

– I tak możemy mówić o pewnym szczęściu, polegającym na tym, że on jest stosunkowo współczesny. Byłoby o wiele trudniej, gdyby jego postać przepadła gdzieś w mrokach historii.

Linde-Lou tylko pokiwał głową. W tej dostojnej sali nie śmiał nawet szeptać.

– Można by przypuszczać, że należał do hitlerowskich „szwadronów śmierci” w obozach koncentracyjnych – ciągnęła Christa. – To były prawdziwe potwory. Ale on prawdopodobnie żył wcześniej, jeśli oczywiście domniemania o latach dwudziestych są słuszne.

Poczuła kolano Linde-Lou przy swojej nodze.

Nie odsunęła się.

– Jeśli Tengel Zły chciał w istocie dotrzeć do najstraszniejszego człowieka na świecie, to naprawdę miał w czym wybierać – stwierdziła słabym głosem, kiedy przebrnęli przez większość przyniesionych tomów. – Wiesz, czuję się chora, czytając o tych nieludzkich postępkach. Elżbieta Bathory pojawia się raz po raz, znamy ją też z wcześniejszych o niej opowieści. To węgierska hrabina, która uśmierciła wiele setek młodych dziewcząt, by móc kąpać się w ich krwi i w ten sposób zachować młodość. W jej twierdzy wszędzie ukryte były zwłoki.

– Czy to prawda? – spytał wyraźnie pobladły Linde-Lou.

– Oczywiście. To działo się w siedemnastym wieku.

– Ale to chyba nie ona…

– Nie, oczywiście, ona to nie Fritz. Jest też wielu mężczyzn, którzy powtarzają się prawie we wszystkich książkach, ale żaden nie ma nic wspólnego z Lynxem. Najbliższe, co udało mi się znaleźć, to Potwór z Dusseldorfu, ale on miał na imię Peter. Stale też powraca oczywiście Kuba Rozpruwacz, ale ten z kolei był Anglikiem i żył znacznie wcześniej. Mogłabym ci opowiedzieć o prawdziwych zwyrodnialcach, ale po co? Nie po to tu przyszliśmy.

– No tak, mamy pomóc Marcowi.

– Właśnie.

Zamknęła ostatnią księgę, trzeba przyznać, że nie bez ulgi. Niemal zielona na twarzy, zapragnęła, by wyznaczono jej inne zadanie.

– W książkach dotyczących historii kryminalistyki nic nie znaleźliśmy – powiedziała. – Gdzie więc szukać? Musimy dalej próbować w bibliotece, innego pomysłu nie mam.

Linde-Lou zrobił tylko przepraszającą minę, że nie potrafi jej pomóc.

– Może policja coś wie? – zastanawiała się na głos Christa. – Ale nie, najpierw sprawdzimy tutaj. Wiesz, wcale nie jest pewne, że coś o nim napisano, mógł działać w tajemnicy, istnieją wszak inne zbrodnie niż zabijanie. Może dręczył kogoś psychicznie, znęcał się nad słabszymi albo był domowym sadystą i tyranem. Pełno jest takich typów i większości z nich uchodzi to bezkarnie. Mógł też być mordercą, którego nie odkryto.

Odstawili wszystkie pożyczone tomy na miejsce.

– A może jednak ktoś napisał o nim książkę – szepnęła. – Tak, to jest jakiś pomysł. Przejrzymy biografie i powieści. Powieści…? Nie znamy autora ani tytułu. Chodź!

Po trwających pół godziny poszukiwaniach ogarnęło ich zniechęcenie.

– Nigdzie o nim nie wspomniano – westchnęła Christa. – A nie mam ochoty zwracać się do bibliotekarza z pytaniem o najpotworniejszego złoczyńcę świata. Poza tym tyle się już naczytałam o ludzkiej podłości, że nie potrafię sobie wyobrazić nic gorszego.

– Nie poddamy się – powiedział Linde-Lou, który nie przeczytał nic. Muskał tylko palcami grzbiety ustawionych na półkach tomów i usiłował wyglądać na zamyślonego. Christa już dawno go przejrzała.

– Wróćmy do półek, od których zaczynaliśmy – zdecydowała. – Mogliśmy coś przeoczyć.

Przeszli tam. Christa wzdragała się przed powtórnym przeglądaniem historii kryminalistyki. Przecież już szukali…

Dostrzegła te książki przypadkiem, stały na sąsiedniej półce. Zerkała tam wcześniej. Zanotowała w umyśle, że są to pozycje w obcych językach, i skupiła się ponownie na norweskich.

Ale jej umysł zarejestrował jedno słowo:

„Crime”.

Zbrodnie.

To nauczka za to, że nie chciałam poprosić bibliotekarza o pomoc, pomyślała. Mogliśmy oszczędzić wiele czasu.

Uścisnęła Linde-Lou za ramię.

– Może tu coś znajdziemy.

Była to cała seria, sześć tomów pod wspólnym tytułem Crime.

– Zgłodniałam – mruknęła. – I w tym powietrzu czuję się taka zakurzona. Pożyczymy te książki do domu, Linde-Lou. Nie są aż takie ciężkie, by nie dało się ich zabrać.

W ostatniej chwili dostrzegła jeszcze jedną: Beasts of the World.

Bestie, albo jak kto woli, potwory świata.

Tę książkę także wyciągnęła z półki.

– Możliwe, że to o dzikich zwierzętach – uprzedziła, pod maską kamiennego spokoju skrywając podniecenie. – Ale może też być o czym innym.

Taksówką wrócili do domu.

– Nareszcie będziemy mogli głośno rozmawiać – powiedziała Christa w samochodzie.

Linde-Lou zaczął się śmiać. Jego jasny śmiech odegnał nieco zły nastrój, w jaki wprawiło ją czytanie o wszystkich tych potwornościach.

Czekało ich jednak jeszcze dużo pracy.

– Te książki są po angielsku – zauważyła dyplomatycznie. – Chyba więc nie zrozumiesz tekstu.

Z wdzięcznością pokiwał głową. Żadne z nich ani słowem nie wspomniało, że Linde-Lou w ogóle nie umie czytać.

Przejrzenie angielskich ksiąg traktujących o zbrodniach zajęło im sporo czasu. Christa bardzo się niepokoiła, że Marco będzie potrzebował informacji, zanim ona zdąży mu je dostarczyć.

Podczas gdy ona czytała, Linde-Lou zajął się przygotowaniem posiłku. Przeszkadzał jej co prawda ustawicznymi pytaniami o to, gdzie ma czego szukać, a w dodatku jego kulinarnych umiejętności nie dało się określić jako najwybitniejszych.

Z wielką starannością jednak nakrył do stołu. Prawdę mówiąc z tym także nie poradził sobie najlepiej, popełnił mnóstwo błędów, a na domiar złego wyciągnął z głębi szafki najbrzydszy wazon, który Christa otrzymała w prezencie ślubnym i jakoś nigdy nie miała odwagi po prostu go wyrzucić. Wprawdzie nie było teraz do niego kwiatów, ale Linde-Lou ustawił go na środku stołu, oczywiście tam, gdzie najbardziej zawadzał.

– Jak ładnie wszystko przygotowałeś – pochwaliła go Christa wzruszona. – Chcę teraz choć na chwilę całkiem się oderwać od tych okropności i zająć pałaszowaniem twoich przysmaków.

– Mam nadzieję, że sos się nie przypalił – denerwował się Linde-Lou.

– To nieistotne.

Zaczęli rozmawiać o całkiem innych sprawach niż ludzka niegodziwość, Christa opowiadała o swoim życiu, starając się jak najmniej wspominać o małżeństwie, spostrzegła bowiem, że sprawia mu tym ból. Od niego zaś dowiedziała się, jak mu się wiodło wśród przodków Ludzi Lodu.

– Ale ty przecież nie byłeś ani dotknięty, ani wybrany – wtrąciła.

– To prawda, jestem natomiast wnukiem Lucyfera, a ponieważ wszyscy stwierdzili, że moje życie było tak trudne i ubogie, wybrano mnie na ducha opiekuńczego Nataniela.

– Nikogo lepszego nie mogli znaleźć.

– Dziękuję – rozpromienił się.

Myśli Christy powędrowały dalej.

– Ja jestem prawnuczką Lucyfera. I córką Tamlina – dodała po chwili. – Czy myślisz, że ja także…

Odruchowo złapał ją za rękę. Wazon o mały włos się nie przewrócił, Christa potraktowała to jako znak, że należy usunąć kłopotliwy przedmiot ze stołu.

– Mam nadzieję, że to możliwe, Christo – ciepło rzekł Linde-Lou. – Tam jest tak wspaniale.

– Och, móc spotkać się w innym wymiarze – mówiła rozmarzona. – Być razem, na zawsze!

– Tak – szepnął Linde-Lou z rozjaśnionymi oczyma.

Nic więcej nie powiedzieli. Myśleli o przyszłości Ludzi Lodu. Jeśli zdołają pokonać Tengela Złego… Co się z nimi później stanie? Czy będzie to oznaczało koniec ich kontaktu z przodkami? Czy powrócą do sfery zwykłych zmarłych?

A jeśli nie odniosą zwycięstwa, co ich czeka?

Wielka Otchłań?

– Musimy wracać do pracy – oznajmiła trzeźwo Christa. – Marco czeka na informacje. Dawno już nie jadłam tak miłego posiłku, dziękuję ci.

Naprawdę tak uważała. Nie chodziło jej przy tym o jedzenie, lecz o cały nastrój. Napięcie, ekscytacja z powodu bliskości Linde-Lou, wszystko to równoważyło żałośnie pospolite potrawy.

Westchnęła ciężko i znów zasiadła do książek.

Nie mając już sił na ponowne zagłębianie się w ludzką podłość, przerzuciła tylko pozostałe angielskie księgi o kryminalistyce.

Potem zabrała się za Beasts of the World.

Książka nie traktowała o dzikich zwierzętach. To była historia okrucieństwa.

Christa spojrzała na spis treści, niepokojąco długi, podczas gdy książka była taka sobie, dość cienka.

Zaczęła ją przeglądać. To były dzieje prawdziwej obrzydliwości. Sadyzm seksualny, kanibalizm, nekrofilia…

– Chyba nie będę tego czytać – oświadczyła zniechęcona. – Tu raczej nic o nim nie będzie.

– Dlaczego? – spytał Linde-Lou, który usadowił się koło niej.

– Dlatego, że to książka o ludziach chorych. Takich co to mają wypaczone pojęcie o stosunkach z innymi. Nasz Lynx jest zły. Jestem przekonana, że dla jego postępków nie ma żadnego wytłumaczenia, natomiast dla opisanych tutaj być może jest. Chociaż nie mam pewności. Człowiek rodzi się ze swymi instynktami i musi nauczyć się nad nimi panować, jeśli chce żyć z innymi ludźmi. Weźmy prosty przykład: osoba zamężna nic nie może poradzić na to, że się bezgranicznie w kimś zakocha, takie historie się zdarzają. Ale człowiek sam może zdecydować, czy zechce zwalczać takie uczucie, ponieważ nie chce dopuścić się zdrady.

Linde-Lou kiwnął głową na znak, że zrozumiał.

Christa podjęła:

– Być może z potworami opisanymi w tej książce sprawa przedstawia się podobnie. Wielu z nich pewnie nigdy nie chciało zabijać ani nikogo skrzywdzić, niemniej jednak tak właśnie postępowali. Pytanie, czy robili to z bezmyślności, braku zrozumienia, czy dlatego, że instynkty były zbyt silne, czy też po prostu powodowani złem w jego najczystszej postaci. Nie wolno nam ich wszystkich osądzać, Linde-Lou. Ale mamy prawo odciąć się od tego, co zrobili. Takie potworności, jak sadyzm, kanibalizm, nekrofilia czy inne przypadki tu opisane przyprawiają normalnego człowieka o mdłości.

– Co to znaczy nekrofilia?

Usta Christy wykrzywił grymas.

– Seksualne wykorzystywanie zwłok.

– Uff – westchnął Linde-Lou.

– Dlatego sądzę, że Lynx tutaj nie figuruje. W jego przypadku nie ma mowy o wrodzonych perwersjach. On musi być na wskroś zły, zbrodniczy! Nie, na pewno go tu nie ma.

Przesunęła palcem po spisie treści.

– Naturalnie jest tutaj Kuba Rozpruwacz, to obowiązkowa postać. Dalej mamy Gillesa de Rais, Francuza z piętnastego wieku, natknęłam się na niego już wcześniej, w bestialski sposób mordował małe dzieci i jeszcze okropniej się potem zaspokajał. Nie, nie chcę więcej o nim czytać.

Linde-Lou patrzył na nią zdziwiony:

– Naprawdę tak tam napisano?

Tak, ale on nie wchodzi w grę, żył już dawno temu, a poza tym był chory. Następnie Elżbieta Bathory, czy nigdy już się od niej nie uwolnimy? Vlad Tepes… To Pierwowzór Draculi, nabijał swoje ofiary na pal, a potem, patrząc na ich męczarnie, zasiadał do obiadu. Przyjemniaczek! Christie też tu jest, jak można się było spodziewać, on zabił wiele kobiet i był prawdopodobnie nekrofilem. Zwłoki ukrywał w domu, następny właściciel natykał się na nie dosłownie wszędzie. Dalej mamy Bellę z Trondelag, po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych popełniła wiele morderstw. Zwabiała do siebie mężczyzn. W końcu schwytano ją na dworcu kolejowym, gdzie siedziała trzymając w węzełku na kolanach odciętą głowę mężczyzny. Rozumiesz chyba, Linde-Lou, że słabo mi się robi od czytania o tym wszystkim. Ta książka opisuje najbardziej ekstremalne wynaturzenia.

Nie czytaj już więcej – zaproponował osowiały.

Niestety muszę. Dalej jest Crippen i Haigh. Jeden topił swe ofiary w wannie, drugiego nazywano wampirem, bo pił krew swoich ofiar. Czytałam już o nich wcześniej. Ale oni byli Anglikami, więc nie wchodzą w grę. Tak samo jak Francuz Landru…

Nagle gwałtownie podniosła głowę.

– Zaczekaj, tu są tacy, z którymi się wcześniej nie zetknęłam! Bela Kiss, Węgier, Moosbrugger, Austria, „Potwór z Dusseldorfu”… Nie, z nim mieliśmy już do czynienia, on nazywał się Peter Kurten. Dalej „Rzeźnik z Hanoweru”, „Denkc z Munsterberg”, „Grossmann, Berlin”, Earle Nelson, USA, „Seefeld, morderca dzieci”, i tak dalej, i tak dalej.

Christa drgnęła.

– Ach, zobacz tutaj! Tytuł tej ostatniej części brzmi „Powojenna fala przestępczości”! Ale o jaką to wojnę chodzi? Najpewniej o pierwszą, inaczej słyszelibyśmy coś więcej o tych nazwiskach. I to się zgadza z latami dwudziestymi!

Powinna triumfować, ale dotychczasowa lektura napełniła ją takim obrzydzeniem, że nie miała już sił na jej kontynuację. Zdecydowana jednak na wypełnienie swego zadania, zmobilizowała się i oznajmiła:

– Natychmiast przyjrzę się temu bliżej!

Linde-Lou znający zaledwie ułamek tego, o czym Christa przeczytała w ciągu dnia, zachęcająco pokiwał głową.

Christa zaczęła przerzucać karty książki. I wkrótce zorientowała się, dlaczego książka była taka cienka.

Brakowało środkowych stron. Zniknęło ich sześćdziesiąt cztery. Czy to oprawa nie wytrzymała, czy też ktoś chciał zatrzymać dla siebie nieco ociekającej krwią lektury, trudno było stwierdzić. Z rozdziału o wielokrotnych mordercach pozostała jedynie część opisująca Węgra Belę Kissa. Żołnierze poszukujący benzyny znaleźli ponad dwadzieścia beczek, a w każdej zakonserwowaną w spirytusie ulicznicę, z którymi Bela Kiss uprzyjemniał sobie czas.

Christa gwałtownie wciągnęła oddech.

– Mam już dość! Nie chcę więcej czytać! – zawołała głośno. – Ten człowiek był oczywiście chory, ale wiemy teraz, o czym mniej więcej traktują następne rozdziały. I wcale nie chcę odnaleźć tego Fritza. Jego tu nie ma, bo on nie jest chory, on jest zły! Dlaczego więc mamy babrać się w takim bagnie!

Na podkreślenie swych ostatnich słów walnęła książką w stół, aż Linde-Lou podskoczył.

– Musimy przecież pomóc Marcowi – zauważył nieśmiało.

Christa przetarła oczy.

– Wiem o tym – odparła zgnębiona, ale spokojniejsza. – Ale tych stron przecież tu nie ma, co więc zrobimy?

Nie umiał jej na to odpowiedzieć, sama musiała rozwiązać ten problem. Choć wszystko w niej protestowało, zatelefonowała do biblioteki z pytaniem, czy mają jeszcze jeden egzemplarz tej samej książki.

Kiedy czekała na odpowiedź, szepnęła do Linde-Lou:

– Pozostało mi kilku, o których muszę przeczytać: Moosbrugger z Austrii, Rzeźnik z Hanoweru, Denke z Munsterberg, Grossmann z Berlina i Seefeld, morderca dzieci. I jeszcze jeden, na którego w pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi. Nazywa się Ladke i wydaje się, że chyba pobił rekord pod względem liczby morderstw. Osiemdziesiąt pięć ofiar. Tak więc pozostaje sześć osób, które mogą nosić imię Fritz… Tak, halo? – powiedziała do bibliotekarza na drugim końcu linii. – Nie? Co wobec tego robić? Tak, spieszy mi się, chodzi o pewne informacje, których mój przyjaciel bardzo pilnie potrzebuje… O, tak, dziękuję, to bardzo miło z pana strony.

Podała adres i numer telefonu. Bibliotekarz obiecał sprawdzić w filiach i oddzwonić za pół godziny, wyjaśniła Christa Linde-Lou po odłożeniu słuchawki.

– A teraz pójdę umyć ręce – oznajmiła stanowczo. – Przydałby mi się prysznic. Czuję się taka brudna!

Dobrze to rozumiał.

Później siedzieli, rozmawiając spokojnie, jakby wcale nie minęło tyle lat od czasu, gdy się ostatni raz widzieli. Prawda jednak była inna. Wtedy wypełniało ich drżące oczekiwanie, radość pomieszana z przerażeniem i wielkim szacunkiem dla kiełkującej miłości. O, ten wspaniały czas, kiedy dwoje ludzi zbliża się do siebie! Miotanie się od nadziei do wątpliwości, od wszechogarniającej chęci życia do pesymizmu. Lęk przed własną niedoskonałością, zdumienie zainteresowaniem drugiej strony. Myśli, sny w nocy. Piękno we wszystkim, co otacza, szczegóły, których wcześniej się nie dostrzegało, pragnienie, by móc pokazać najdroższej osobie wszystko, co wypełnia życie, uczucie, że wszystko ma sens, byle tylko być z ukochanym. Móc wspólnie przeżywać najprostsze sprawy dnia codziennego…

Teraz tak nie było. Oboje zdawali sobie sprawę, kim są i jak rozpaczliwie wielka przepaść ich dzieli. Wszystko nagle się spiętrzyło.

Dlatego Christa usiłowała się odprężyć i rozkoszować tą chwilą, którą mogli spędzić jako przyjaciele. Najlepsi przyjaciele pod słońcem. Rozumieli się bez słów, czule uśmiechali się do siebie i rozkoszowali poczuciem łączących ich więzi.

Potem zadzwonił telefon.

Bibliotekarz był dumny. Owszem, znalazł się jeszcze jeden egzemplarz, w Drammen.

– Świetnie – ucieszyła się Christa. – Natychmiast tam jedziemy.

– Nie, nie trzeba. Już wysłali książkę, od razu po mojej z nimi rozmowie, żeby zdążyła wyjść z dzisiejszą pocztą. Jutro będą ją państwo mieli.

– Jutro – szepnęła Christa słabym głosem. – Ale…

Westchnęła. Już się, niestety, stało.

– Dziękuję za pomoc!

Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do Linde-Lou.

– Co za durnie! Wysłali książkę pocztą! Mogliśmy pojechać do Drammen i przywieźć ją jeszcze dzisiaj! Teraz musimy czekać do jutra. A w tym czasie Marco będzie walczył z Lynxem w Dolinie. Co on powie na taką niedorzeczność?

– Muszę natychmiast przekazać mu wiadomość – stwierdził Linde-Lou wstając. – Odnajdę Tengela Dobrego, umówiliśmy miejsce spotkania…

Christa już chciała uczynić jakiś gest w jego stronę, ale powstrzymała się. On i tak zrozumiał.

– Wrócę – uspokoił ją cichym głosem. – Wrócę i zaczekam tutaj na jutrzejszy dzień.

Zesztywniała.

Wyrzuty sumienia…

Samotność.

Dom Abla.

Jakie to ma znaczenie, nawet jeśli Linde-Lou spędzi tutaj noc? Nic się przez to nie stanie, a przecież nie mogę go wypędzić.

Ubranie Abla jeszcze nawet nie spakowane.

Jutro Linde-Lou wykona zadanie, które mu zlecono. Powróci do swego wymiaru. Na zawsze.

– Dobrze – powiedziała wreszcie po długiej pauzie Christa. – Wróć najszybciej, jak będziesz mógł.

Загрузка...