Christa, czekając na powrót Linde-Lou, zrobiła coś, czego właściwie się wstydziła. Nie mogła jednak się powstrzymać.
Chociaż rano brała prysznic, teraz wykąpała się w wannie, nasmarowała ciało balsamem, a na twarz nałożyła maseczkę. Potem dokładnie ją zmyła i dyskretnie, lecz nadzwyczaj starannie się umalowała. Delikatnie skropiła się swymi najdroższymi perfumami, które dostała w prezencie od krewnych z Lipowej Alei, Abel bowiem nigdy nie zaakceptowałby takiej ekstrawagancji.
Po długich dyskusjach z samą sobą nad tym, co powinna włożyć, ubrała się w strój nie mający nic wspólnego z żałobą.
Posunęła się jeszcze dalej: Zmieniła pościel na najlepszą jaką miała, wprawdzie nie w małżeńskim łożu, tylko w pokoju gościnnym, w którym stało również bardzo szerokie łóżko.
Trudno było stwierdzić, nawet jej samej, czy robiła to świadomie, czy też nie. Opuściła zasłonę na wszystkie swoje myśli, czynności wykonywała automatycznie niczym robot. Nie chciała się nad niczym zastanawiać.
Nareszcie uporała się ze wszystkim i usiadła na kanapie. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, co zrobiła. Nerwowo splatając palec, mówiła sama do siebie:
– Nic się nie stanie. Oczywiście nic nie może się wydarzyć. Ale lepiej się upewnić, czy wszędzie jest porządnie i ładnie!
Włączyła telewizor, lecz nic akurat nie nadawali.
Podenerwowana krążyła po domu, wynajdując sobie rozmaite zajęcia, takie jak nastawianie kawy, o której zaraz zapomniała, porządkowanie półki z książkami (przesunęła trzy książki, resztę zostawiła), wyciąganie robótek ręcznych, które zniecierpliwionym ruchem zaraz odkładała.
Kiedy w całym domu zapachniało przypaloną kawą, niemal wpadła w panikę. A jeśli Linde-Lou przyjdzie, zanim ona zdąży wywietrzyć?
Udało się, dom znów był czysty. Jeszcze kropla perfum za uchem…
Zasiadła do czytania, równie dobrze jednak mogła trzymać gazetę do góry nogami, litery i tak rozpływały jej się przed oczami.
Muszę być spokojna i wypoczęta, kiedy on przyjdzie.
A jeśli dzisiaj już się nie pojawi? Jeśli zaczeka do jutra, aż przywiozą pocztę?
Masz pięćdziesiąt lat, Christo! skarciła się w myśli. Przestań zachowywać się jak piętnastolatka!
Gdy jednak w grę wchodzi uczucie, żadna granica wieku nie istnieje.
Jakie uczucie? Nie potrafiła go nawet opisać.
Przyszedł wieczorem.
Chriście drżały ręce, nie była w stanie mówić w sposób naturalny, bliska płaczu.
– Dlaczego tak długo się nie pojawiałeś? – wybuchnęła, choć postanowiła zachowywać się jak życzliwa, wyrozumiała starsza przyjaciółka.
Linde-Lou spuścił głowę.
– Czekałem na dworze – wyznał onieśmielony. – Pomyślałem sobie, że nie powinienem wchodzić, bo przecież wcześniej niż jutro nie mam tu nic do roboty.
– Ale jednak przyszedłeś. To dobrze, tęskniłam za tobą – rzuciła spontanicznie.
Po cóż ona to powiedziała, gdzie się podziała jej godność?
Ale Linde-Lou rozpromienił się z radości. Zapomniała, że był prostą duszą i wszystko przyjmował naturalnie.
– Jak ładnie pachniesz – szepnął, kiedy przechodziła obok.
Dziękuję, Mali. Feministka czy nie, ale perfumy umiesz dobrać!
A przecież feministki odrzucały perfumy!
– Przygotowałam skromną kolację – oznajmiła Christa z udawaną swobodą. – Masz ochotę?
– Z przyjemnością!
Jak prosto można wszystko powiedzieć!
Ustawiła na stole świece. Teraz wydało jej się to sztuczne i wystudiowane, ale Linde-Lou bardzo się spodobało. Poczęstowała go też najlepszym czerwonym winem. Kupiła je po śmierci Abla, on bowiem nie chciał słyszeć o alkoholu w domu. Pod tym względem zresztą się zgadzali, dwóch jego synów alkohol sprowadził na manowce.
A jednak zdecydowała się na ten zakup, choć poczucie winy i wrażenie, że jest frywolna, nie opuszczało jej przez cały dzień. Najbardziej lubiła śródziemnomorskie wina, francuskie wydawały jej się zbyt kwaskowate. Do jej faworytów należały mocne, pełne wina o lekkim posmaku drewnianych beczek. Poznała je w Lipowej Alei, Andre także przepadał za hiszpańskimi, greckimi i włoskimi winami.
Linde-Lou upiwszy łyk popatrzył na nią zdziwiony; zrozumiała, że nigdy w życiu nie próbował alkoholu. Czyżbym sprowadzała ducha na złą drogę? pomyślała, uśmiechem maskując zawstydzenie.
Ale dla niej Linde-Lou nigdy nie był duchem.
Kiedy odkrył rozkoszne połączenie pieczeni i wina, bardziej zaczął doceniać napój. W końcu Christa musiała delikatnie dać mu do zrozumienia, że dwa kieliszki dla kogoś nieprzyzwyczajonego w zupełności wystarczą.
Alkohol wyraźnie na niego podziałał. Nie upił się, Boże broń, ale się rozprężył, a to, jej zdaniem, wyszło mu tylko na dobre. Rozmawiał teraz swobodniej, bez kłopotliwego zażenowania, śmiał się szczerze i serdecznie. Niestety stał się też wrażliwszy, musiała więc starannie dobierać słów, tak by do oczu nie napływały mu łzy, a podczas posiłku zdarzyło się to kilkakrotnie.
Nie dawało się ukryć, że sytuacja, w której się znaleźli, była niezwykła, a nawet bardzo niezwykła.
O dziwo, ani razu podczas kolacji nie pomyślała, że jest w domu Abla.
Ta myśl zakołatała jej w głowie dopiero, kiedy wstali od stołu.
Przez chwilę rozważała możliwość pojechania do Oslo i przenocowania wraz z Linde-Lou w hotelu. Dlaczego jednak miałaby to robić? Przecież nic nie miało się wydarzyć, mogła z czystym sumieniem zatrzymać gościa. Pobyt w hotelu wiązałby się z nowymi kłopotami. Tutaj mogli czuć się zupełnie swobodnie…
Ogarnęła ją irytacja. Dlaczego moje myśli wciąż krążą wokół tego samego? Dlaczego nie potrafię myśleć trzeźwo jak zrównoważona dojrzała kobieta, która dopiero co została wdową?
Dobrze jednak wiedziała, dlaczego. Po pierwsze, od wielu już lat żyła w celibacie, a prawdę powiedziawszy, całe jej małżeństwo było w pewnym sensie celibatem, chociaż urodziła syna i przez pierwsze piętnaście lat trwania związku z Ablem przyjmowała jego odwiedziny w łóżku w każdą środę i sobotę…
O Boże, jęknęła w duchu na samo wspomnienie.
Po drugie, wciąż pamiętała o tych kilku krótkich spotkaniach z Linde-Lou. Nigdy do niczego nie doprowadziły. Raz pocałowała go w policzek, poprosił też, by pokazała mu się naga od pasa w górę. Spełniła jego życzenie, to wszystko.
Ale zawsze między nimi istniało napięcie przepojone prawie nieznośną zmysłowością. I teraz nic się nie zmieniło.
Przynajmniej jeśli chodzi o nią. Nie była do końca pewna, jak jest z nim. Spostrzegła, że ukradkiem się jej przygląda, pieści uśmiechem, jego dłonie od czasu do czasu jej dotykały, lecz prędko się cofały…
Ależ, doprawdy, ma wszak pięćdziesiąt lat! On nie może chyba…?
Ale powiedział: „Taka jesteś piękna, Christo!”
Nonsens! Nie wyobrażaj sobie za wiele, stara wariatko, skarciła się w duchu i wyszła do kuchni nastawić kawę.
Po głowie krążyły jej mroczne myśli: mężczyźnie wolno jest poślubić siostrzenicę, tak stanowi prawo. Nie ma w tym nic nielegalnego, a więc nie w tym tkwi problem.
Ale kto mówi o małżeństwie?
Jedna noc, jedna noc to wszystko, co jest nam dane.
Dłonie trzymające puszkę z kawą drżały tak, że rozsypała trochę na stół.
Spokojnie, Christo, spokojnie! I na, miłość boską, nie zacznij tylko płakać!
Odetchnęła głęboko. O, tak, dobrze. Nareszcie trochę się uspokoiła.
Linde-Lou siedział na kanapie, nie do końca wiedząc, co ma ze sobą począć. Dlaczego Christa wyszła do kuchni? Czy nie zdaje sobie sprawy, jak mało on ma czasu?
Czuł się niespokojny i zagubiony. Nie był przyzwyczajony do wina i jego działania. Po wypiciu dwóch kieliszków ciało zrobiło się jakby lżejsze, swobodniejsze i to właśnie budziło jego niepewność. Natrętnie powracała myśl, że Christa przez wiele lat mieszkała w tym domu z innym mężczyzną. Pamiętał Abla Garda. Na myśl o nim serce ściskało mu się z żalu.
Ale w głosie Christy, mówiącej o Ablu, nie słychać było radości. Nigdy nie powiedziała o nim złego słowa, ale jej piękne oczy mącił cień smutku.
Może dlatego, że on, Linde-Lou, pojawił się tutaj? Może był intruzem i to ją gniewało?
Tak trudno ocenić, jak jest naprawdę!
Spontanicznie – wiedział przecież, że nie powinien jej przeszkadzać – poszedł za Christą do kuchni. Zobaczył rozsypaną kawę, dostrzegł rozdygotane dłonie i błyszczące oczy, i znów spłynął nań spokój. Delikatnie wyjął jej z rąk puszkę i nasadził przykrywkę.
– Nie chcę już nic jeść ani pić – powiedział cicho. – Zostało nam tak niewiele czasu.
Przeszli do salonu. Usiedli na kanapie dość daleko od siebie. Zapanowała między nimi pełna napięcia atmosfera zmysłowości, żadne nie wiedziało, co dalej począć. Zdawali sobie sprawę, że oto osiągnęli punkt krytyczny.
Linde-Lou kilkakrotnie usiłował coś powiedzieć, ale wszystkie słowa wydawały mu się zbyt banalne.
Wreszcie Chriście udało się przerwać milczenie, choć może jej uwaga nie była najrozsądniejsza.
– Jeśli nie masz ochoty, to nie musisz tu siedzieć tylko ze względu na mnie.
W jego głosie zabrzmiał cień zniecierpliwienia.
– Ależ przecież właśnie powiedziałem… Christo, czy ty nie wiesz, jak bardzo jestem od ciebie zależny?
– Zależny? O czym mówisz? – Nie powiodła jej się próba odgrywania roli dostojnej i wyrozumiałej starszej damy.
Odwrócił twarz.
– Poza tobą żadna inna dla mnie nie istniała.
W milczeniu czekała na jego dalsze słowa. Serce waliło jej jak młotem, zdawała sobie sprawę, że jeśli spróbuje coś powiedzieć, głos jej zadrży.
Linde-Lou mówił cicho, sprawiał wrażenie ogromnie zasmuconego. Działo się tak dlatego, że nie przywykł do mówienia o złu, jakie go spotkało.
– W moim krótkim ziemskim życiu kochałem dwoje ludzi, Christo. Moje małe rodzeństwo, za które byłem odpowiedzialny. Zabrano mi je, oboje zabił „pan Peder”. I ja także tego dnia otrzymałem śmiertelny cios, wiesz o tym.
– Tak – szepnęła. – Nigdy o tym nie zapomniałam. Nigdy.
– Wiemy teraz, jak mogło dojść do naszego spotkania, mimo że ja nie należałem do świata żywych. Oboje wywodzimy się z rodu czarnych aniołów. Nie jesteśmy nieśmiertelni jak Marco, ale ty, ja i Nataniel nosimy w sobie odrobinę wieczności, nie uważasz?
– To bardzo pięknie powiedziane, Linde-Lou. Tak właśnie jest. Dlatego mogłam cię wtedy zobaczyć. Dlatego jesteś dla mnie taki rzeczywisty.
Linde-Luu uśmiechnął się rozmarzony.
Lucyfer tego chciał – powiedział. Wszyscy się zastanawiali, dlaczego miał w oku taki diabelski błysk. A ja chyba teraz rozumiem…
– Mów jaśniej, proszę!
– Gdy Lucyfer osobiście zlecał mi zadanie, powiedział, że dobrze mi się dzieje pod każdym względem, z jednym wyjątkiem. Sądzę, że pragnął, abyśmy się spotkali. Wiedział, że jesteś moją jedyną tęskno…
Urwał. Są granice odwagi, jakiej nabywa się przez wypicie wina.
Christa nie nalegała na wyjaśnienia. Siedziała tylko, radując się tym, co powiedział. Kobiety są takie niemądre, brak im pewności siebie. Ciągle potrzebują słów, by się upewnić.
I oczywiście musiała zaprotestować.
– Ale to przecież było dawno, Linde-Lou! Od tamtego czasu wiele się zmieniło!
Zwrócił na nią swe ciepłe, niebieskie oczy.
– Nie. Nic się nie zmieniło, Christo. Owszem, może i tak, ale na lepsze. Jesteś teraz dojrzalsza, piękniejsza. Wtedy byłaś dziecinną młodziutką dziewczyną, którą chciałem się zaopiekować. Teraz jesteś samodzielna i… jak to się mówi? Godna pożądania? Czy można tak powiedzieć?
Christa przełknęła ślinę.
– Można – odparła niewyraźnie.
Nie rozgniewała się, Linde-Lou podjął z zapałem:
Wtedy nie mogłem z tobą rozmawiać o tym, co czuje moje ciało. Teraz jesteś… Och, tak trudno mi dobrać odpowiednie słowa! Teraz jesteś… doświadczona. Nie uciekniesz mi.
Ale ja właśnie to robię, pomyślała.
– Miałaś dobre życie, Christo?
– Samotne – odparła szczerze.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Tak! – wybuchnęła. – Kiedy mówisz o uczuciach, wreszcie mogę się przyznać, że pod tym względem byłam bezgranicznie samotna.
– Czy chcesz o tym porozmawiać?
Długo siedziała milcząc. Wreszcie podjęła decyzję.
– Nie. Nie tutaj, nie teraz, to niestosowne, tak nie można. Pościeliłam ci w pokoju gościnnym, Linde-Lou, najlepiej chyba będzie, jak…
– Ale ja nic mam czasu spać! Nic mogę marnować tej doby, rozumiesz to chyba! Potem już więcej się nie zobaczymy.
Christa tylko kiwała głową. Upłynęła dobra chwila, zanim odzyskała równowagę ducha.
– Ta rana na skroni – rzekła ze smutkiem. – Pamiętam ją. Czy to wtedy…
Nie zdołała dokończyć zdania.
– Wtedy, gdy „pan Peder” mnie zabił. Tak – potwierdził Linde-Luu. – O dziwo, wciąż od czasu do czasu cierpię z jej powodu na ból głowy. To dowodzi, jak bardzo jestem rzeczywisty, jak żywy, prawda?
– Bez wątpienia – uśmiechnęła się. – Czy bardzo cię boli? Teraz?
– Nie na tyle, bym nie mógł tego wytrzymać.
– Ból głowy potrafi być naprawdę przykry, nie chcę, żebyś cierpiał, nie dzisiaj. Nic mam wprawdzie uzdrawiających dłoni, ale właśnie uczę się czegoś innego.
– Czego?
– Nie wiem, czy to się jakoś nazywa. Ale są ludzie, którzy twierdzą, że można uleczyć chorobę poprzez uciskanie odpowiednich punktów na stopach.
Linde-Lou zaśmiał się z niedowierzaniem.
– Tak, kiedy pierwszy raz o tym usłyszałam, moja reakcja była podobna. Ale sama sprawdziłam, to naprawdę działa. Mogę spróbować i na tobie.
– Jeśli chcesz – odrzekł niepewnie.
– Zdejmij buty!
Potrząsnął głową jakby rozbawiony, ale posłuchał.
– Masz piękne stopy – powiedziała Christa. – Zawsze lubiłam ludzkie stopy, w pewnym sensie mają w sobie wiele zmysłowości. Jeśli, oczywiście, nie są zaniedbane. I, rzecz jasna, bywają brzydsze i ładniejsze, bardziej i mniej pociągające. Twoje są cudowne! Wysokie kostki, wysokie podbicie, szczupłe i zgrabne. Takie właśnie powinny być stopy mężczyzny. I nie masz żadnych odcisków, no tak, zwykle przecież chodziłeś boso…
Rozprawiając tak, uniosła jedną stopę Linde-Lou na kanapę i delikatnie jej dotykała.
– Łaskoczesz – zachichotał Linde-Lou.
Uśmiechnęła się tylko i już świadomie zaczęła uciskać konkretne punkty.
– Au! – krzyknął. – Zostaw paluch!
Christa mocno nacisnęła palcem wskazującym.
Szukałam twojej skroni i najwidoczniej ją znalazłam.
– Tak, tak. Tak mnie zabolało, że przestałem odczuwać ból w głowie.
– Trochę pomasuję. Boli, ale tak właśnie ma być. Oznacza to tylko, że znalazłam coś, co nie jest w porządku. Z pewnością spowodowała to rana.
Linde-Lou mężnie znosił jej zabiegi. Christa przesunęła dłonie niżej.
– Co teraz robisz?
Wcisnęła koniuszki palców w zagłębienie między palcami a podeszwą.
– Stymuluję węzły chłonne. A teraz… przesuwam się po ciele kawałek po kawałku. Tu na środku stopy jest splot słoneczny, trzeba go bardzo ostrożnie uciskać. A tutaj wątroba, nerki…
Na nic więcej nie reagował.
– Jesteś zdrowym człowiekiem, Linde-Lou – stwierdziła.
Pokraśniał z dumy.
Christa przez moment się zawahała, ale nie mogła się powstrzymać. Dotknęła wrażliwego punktu w okolicy pięty…
Linde-Lou powoli, z trudem wciągnął powietrze.
– Nie rób tak, Christo, to takie dziwne uczucie!
Ukryła uśmiech.
– Przepraszam – powiedziała. – Czy mam się zająć drugą stopą?
– O, tak, dziękuję, to naprawdę cudowne. Ale… omiń to miejsce, wiesz które. Ledwie mogłem wysiedzieć spokojnie.
– Dobrze, już więcej nie będę – powiedziała, z trudem zachowując powagę.
Szczerze mówiąc, sama odczuwała podniecenie, wywołane dotykaniem skóry Linde-Lou. Ależ, Christo, pomyślała rozbawiona.
Nagle jednak nie mogła już dłużej wytrzymać w salonie.
– Zanim zajmę się drugą stopą… Przejdźmy do pokoju gościnnego. Abel tam nigdy nie bywał, za to tutaj siadywał codziennie.
Linde-Lou zwrócił ku niej rozpłomienioną twarz i błyszczące oczy. Bez słowa kiwnął głową.
Drzwi do pokoju gościnnego Christa zamknęła nadzwyczaj starannie. Tylko wymasuję mu drugą stopę, pomyślała. Potem sobie pójdę.
Ułożył się na szerokim łóżku, Christa siadła w nogach. Zaczęła zajmować się jego drugą stopą, wydawało się, że on nie ma nic przeciw temu.
– Christo – powiedział cichutko, jakby obawiał się, że ktoś usłyszy. – Czy nie mogłabyś opowiedzieć mi o swojej samotności? Nie zrozumiałem tego.
Abel nigdy nie wchodził do tego pokoju. Był człowiekiem o stałych przyzwyczajeniach, miał swoje ulubione miejsca w domu. Gdzie indziej rzadko zaglądał.
Ten pokój był neutralny. Więcej nawet, był jej. Umeblowany przez nią, częściowo sprzętami z Lipowej Alei, częściowo dokupionymi.
Nikt inny nie miał nic wspólnego z tym miejscem.
Dłonie Christy osunęły się na kołdrę. Linde-Lou zrozumiał, że zakończyła masaż, ale nie naciągnął skarpetek. Delikatnym ruchem Christa uniosła jedną jego stopę i przytuliła ją do policzka. Kiedy zadrżał z rozkoszy, skupiła się na jego pytaniu.
Przygryzła wargę. Ogromnie potrzebowała rozmowy właśnie na ten temat. Ale tutaj?
Owdowiała. Przez trzydzieści lat była Ablowi dobrą żoną. Z tak wielu rzeczy dla niego zrezygnowała.
Ale przecież nie mogła o tym mówić. Teraz? Tutaj?
A kiedy indziej? I z kim? Linde-Lou był jedyną osobą, której mogłaby się zwierzyć. Byli bliźniaczymi duszami.
– Wszyscy mówią o tym, jak cudownie jest się kochać! – wyrwało jej się z głębi serca. – W łóżku. I rzeczywiście, na początku było dobrze, kiedy sądziłam, że wystarczy tylko uszczęśliwić męża. Ale to za mało, Linde-Lou! W końcu poczułam się wykorzystywana. Jak słomianka, o którą wyciera się nogi. On nigdy na mnie nie czekał. Och, nie powinnam była tego mówić – mruknęła z nieco spóźnionymi wyrzutami sumienia.
Linde-Lou siedział cicho. W końcu powiedział:
– A więc ty nie wiesz…
– Nie – wyrwało jej się. – Nie wiem, co to jest ta ekstaza, o której wszyscy mówią. Przez ostatnie pięć-sześć lat nawet się nie… wiesz, o czym mówię.
O, jakim tchórzem jesteś, że nie potrafisz nazywać rzeczy po imieniu!
Linde-Lou westchnął drżąco. Czyżby z ulgą?
– Ale jak sobie radziłaś? – spytał cichutko. – Przez tyle lat?
Christa poczuła się nagle bardzo zmęczona.
– Ciało ma własne rozwiązanie takich problemów. Zostają jeszcze senne marzenia.
– Tak – odparł. – Wiem o tym. Ja też je miałem.
Podała mu rękę. Przyciągnął ją bliżej, przesiadła się, nie siedziała już u jego stóp.
I znów Linde-Lou milczał przez jakiś czas.
– Chcesz spróbować?
– Eksperyment? Żeby sprawdzić, czy mnie to rozpali? Nie, dziękuję.
– Nie, nie o tym myślałem – powiedział, nieszczęśliwy, choć spokojny. – Pragnę cię, dobrze o tym wiesz. Ale chcę na ciebie zaczekać, żebyś też mogła to przeżyć. Rozumiesz?
– Dziękuję, Linde-Lou – odrzekła wzruszona. – Ale wciąż daje się w tym wyczuć jakieś wyrachowanie. – Odwróciła się do niego. – Zastanawiam się tylko… jak możesz tak swobodnie o tym mówić? Skąd tyle wiesz? Sądziłam…
– Za mego ziemskiego życia niczego nie przeżyłem, Christo – uśmiechnął się z łagodną pewnością, która napełniła ją spokojem. – Byłaś dla mnie pierwszym doświadczeniem i sama wiesz, że wszystko ograniczyło się do dotknięcia twojego nagiego ciała. Nic więcej nie zdążyliśmy zrobić, a mimo to uważam, że nasza miłość była płomienna i szczera.
– Bo tak w istocie było. Nigdy nie zdążyłeś nawet mnie pocałować, ale w moich wspomnieniach ciągle to robisz. Tak bliscy sobie byliśmy. Ale gdzie wobec tego nauczyłeś się tego wszystkiego o potrzebach i pragnieniach kobiet?
– Po pierwsze, przed chwilą sama mi o tym trochę powiedziałaś – z uśmiechem ujął ją za rękę. – Po drugie, nie zapominaj, że długo byłem duchem opiekuńczym Nataniela.
– Ale on chyba nie… – zaczęła wstrząśnięta tym, czego dowiadywała się o synu.
– Nie, nie, o jego prywatnym życiu nic wiem nic, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ale przebywałem wśród innych opiekunów, wśród przodków Ludzi Lodu!
Ojoj – mruknęła Christa. Między innymi w towarzystwie Sol.
– Owszem, właśnie Sol. Wiele się od niej nauczyłem. Tak samo od Ingrid, Villemo i Ulvhedina. Żadne z nich nie ma zwyczaju owijać niczego w bawełnę.
Christa była wstrząśnięta.
– Wy chyba nie…
– Oczywiście, że nie – uspokoił ją. – Ale oni wyjaśnili mi wiele tajemnic, oczywiście tylko ustnie. Chętnie wszystko tłumaczyli.
– Powinnam chyba być im wdzięczna – bąknęła oszołomiona.
– Dlatego właśnie dokładnie wiem, co czujesz – powiedział trochę przemądrzale.
Mam szczerą nadzieję, że tak nie jest, pomyślała. Nie chciałabym, żebyś wiedział, jak… jak płonę.
Raptownie się podniosła i pospieszyła do drzwi.
– Jeśli ty nie jesteś zmęczony, to mnie w każdym razie chce się spać. Obawiam się, że czeka nas jutro ciężki dzień. Dobranoc, Linde-Lou.
Tchórzliwa ucieczka zakończyła się przy drzwiach. Zagrodził jej drogę.
– Dlaczego wychodzisz? – spytał urażony. – Nie uczynię niczego wbrew twej woli.
Christa przymknęła oczy.
– Wbrew mojej woli – rzekła znużona. – W tym właśnie tkwi problem.
– Rozumiem – odpowiedział łagodnie. – Chodź, Christo, jedyna miłości mojego życia…
– To nieprawda! Nie jestem miłością twego życia! Umarłeś, zanim ja się urodziłam.
– Łapiesz mnie za słowa. Dla mnie i dla ciebie granice życia nigdy nie istniały. I co, Christo?
Nie ruszali się spod drzwi. Jeśli teraz ustąpię, jestem stracona. Nie mogę do tego dopuścić! Nie tutaj, nie teraz, jest na to jeszcze zbyt wcześnie!
A jutro już będzie za późno.
Linde-Lou było tak samo ciężko jak jej, nie chciał bowiem do niczego jej przymuszać, zdawał sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znalazła.
– Co mam powiedzieć Lucyferowi? – spróbował, nie czekając na odpowiedź. – Podarował nam tę chwilę, a my z niej nie skorzystaliśmy.
Ogromnie to wszystko było trudne, zwłaszcza w tym domu. W dodatku ona tak niedawno została sama. A zresztą to nieprawda, była samotna przez cały długi czas trwania swego małżeństwa.
Czy to źle, że on się z tego cieszy? Doszedł do wniosku, że tak, chyba jednak tak.
– Oczywiście, jeśli jesteś śpiąca… – zaczął, ale Christa natychmiast mu przerwała.
– To było kłamstwo. Muszę pomyśleć, Linde-Lou. W samotności.
Jak gdyby nie dość miała czasu na myślenie!
Nie odchodź, nie odchodź, błagał ją w duchu. Co mam robić, jak wesprzeć ją w staraniach o nieskalanie pamięci męża, wiedząc jednocześnie, że ona mnie potrzebuje, tak samo jak ja potrzebuję jej!
– Szkoda, że nie możemy wyjść na dwór – westchnął. – Ale na ziemi byłoby ci za zimno.
– Ależ Linde-Lou! – zganiła go zakłopotana.
– Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
Tak jednak właśnie się stało.
Jednocześnie wybuchnęli śmiechem. Dziwne, jak śmiech potrafi połączyć!
Christa pierwsza wzięła się w garść.
– Pójdę zamknąć drzwi na klucz i pogasić światła.
Z jego oczu bił nieopisany strach. Błagały ją: Nie odchodź! Nigdy mnie nie zostawiaj! Ale Christa pospiesznie opuściła pokój, żeby niczego więcej już nie słyszeć.
Maszerując przez hall przykładała dłonie do rozpalonych policzków. Próbowała odzyskać normalny, spokojny oddech, ale tu się jej nie udało.
Upłynęła dobra chwila, zanim drżącymi palcami zdołała zamknąć wejściowe drzwi. Nerwowo krążyła po domu, gasząc światła.
W drodze do salonu spojrzenie jej padło na angielskie książki o przestępczości, napłynęło wspomnienie wszystkich perwersyjnych zbrodni. Prędko pobiegła do małżeńskiej sypialni, żeby i tam zgasić światło. Popatrzyła na łóżko, przywodzące na myśl wspomnienia o wszystkich doznanych tu upokorzeniach.
Załkała i czym prędzej pomknęła do pokoju gościnnego. Linde-Lou stał dokładnie w tym miejscu, gdzie go zostawiła. Wyglądał na udręczonego, ale kiedy przyszła, starał się uśmiechnąć.
Christa mocno go objęła.
– Uwolnij mnie od wszelkiego zła, Linde-Lou – szepnęła, jakby nagle zagroziło jej wielkie niebezpieczeństwo. – Od całej tej ohydy, o której się dzisiaj naczytałam, pozwól mi zapomnieć o tym do jutra! Pomóż mi uciec od wyrzutów sumienia, od mojej samotności!
Linde-Lou mocno przytulił ją do siebie.
– Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. Ale ja także muszę prosić cię o pomoc.
– Oczywiście, najdroższy. O co chodzi? – spytała cichutko, wtulając się w jego ramię. Zapomniała już, o ile przewyższał ją wzrostem.
– Pragnę ofiarować ci całą moją miłość, ale do tego potrzebuję wskazówek. Tak mało o tym wiem.
Zaśmiała się zakłopotana.
– Właściwie ja też. Prawdę mówiąc nie ma mowy o dojrzałej kobiecie, wtajemniczającej młodego chłopca w arkana erotyzmu. Tu chodzi o dwoje samotnych ludzi z nigdy nie zaspokojoną tęsknotą za bliskością drugiego człowieka i zrozumieniem. – Bliska desperacji szepnęła: – Nagle zrozumiałam, że wcale nie zdradzam Abla. Dostał ode mnie trzydzieści lat lojalności. Ze względu na niego z tylu rzeczy rezygnowałam, tłumiłam swoje pragnienia. Jeśli teraz przez jedną noc pomyślę o sobie, nie będzie to miało żadnego związku z moim szacunkiem dla niego. Ty i ja jesteśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek byliśmy z Ablem. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu mogłabym się w pełni oddać.
Słowa Christy napełniły Linde-Lou bezmiernym szczęściem, ale wciąż nie miał odwagi do końca w nie uwierzyć.
– Ale ja jestem twoim wujem!
– To bez znaczenia. Za twoich czasów taka miłość byłaby zabroniona, ale teraz to legalne.
Co miało oznaczać owo „to”, nie objaśniła bliżej nawet samej sobie.
– W dodatku uważam, że nasza sytuacja jest ze wszech miar wyjątkowa – ciągnęła z zapałem, chcąc go przekonać. – Nie żyliśmy w tych samych czasach, przed naszym spotkaniem nic o sobie nie wiedzieliśmy, a nawet później nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pochodzisz z Ludzi Lodu. Poza tym jesteś tylko moim przyrodnim wujem, jeśli takie określenie w ogóle funkcjonuje.
Uśmiechnął się delikatnie.
Linde-Lou wyczuwał jej nieśmiałość. Uniósł jej dłoń i złożył na niej ostrożny pocałunek. Odwróciła ją, aby mógł ucałować także wnętrze dłoni, zawsze o wiele bardziej wrażliwe. Gdy poczuła jego usta na skórze, całe ciało przeszył dreszcz.
Wciąż jeszcze nie do końca uporała się z wyrzutami sumienia.
– I ten dom jest także moim domem, nie tylko jego! Wiele serca w niego włożyłam. Nie naszą winą jest, że tak mało czasu upłynęło od pogrzebu, po prostu fatalny zbieg okoliczności. I dana nam jest tylko ta jedna noc!
Ileż to razy już sobie to powiedzieli?
Z drżeniem przeleciało jej przez głowę, że gdyby Tengel Zły nie zabił Abla, nie mogłaby teraz stać w objęciach Linde-Lou, ale ta myśl wywołała tyle dobrych i złych uczuć jednocześnie, że prędko ją zdławiła.
Zamiast tego powiedziała zamyślona:
– Często zastanawiałam się, co by się stało, gdybyś mógł żyć dłużej, gdyby „pan Peder” cię nie zabił. Ile byś miał lat wtedy, gdy się spotkaliśmy, w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym?
Zastanawiał się nad tą oszałamiającą perspektywą. Żadnemu z nich nie spieszyło się do łóżka, nie ta strona ich miłości była najważniejsza. Najważniejsze, że mogli być razem. Stać koło siebie i czuć wzajemną bliskość i napływający spokój.
W końcu Christa sama odpowiedziała na postawione przez siebie pytanie:
– Urodziłeś się w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym dziewiątym. A to znaczy, że gdybyś żył, miałbyś czterdzieści dziewięć lat. Akurat tyle, ile ja mam teraz, bo dopiero za kilka tygodni skończę pięćdziesiąt.
– A więc sytuacja jest dokładnie odwrotna – roześmiał się. – Ty miałaś wtedy osiemnaście lat. A ja miałbym czterdzieści dziewięć.
Christa powiedziała zamyślona:
– I tak bym cię kochała.
– Tak jak ja cię kocham teraz – rzekł z powagą. – Ale, Christo, nie jestem już tym samym osiemnastolatkiem, jakim byłem wtedy! Może wciąż tak wyglądam, ale się rozwinąłem, dojrzałem u przodków Ludzi Lodu.
– Powinieneś – uśmiechnęła się. – Bo właściwie masz teraz osiemdziesiąt jeden lat… No, dość tego, bo to się staje zbyt zawikłane! Linde-Lou, wiem, że nie jesteś tym samym, co kiedyś. Twój zasób słów znacznie się powiększył, przybyło ci pewności siebie.
– Dziękuję – rzekł po prostu. Wyglądał na zadowolonego.
Nagle tego wszystkiego było już dla Christy zbyt wiele.
– Och, najdroższy, dlaczego tak się stało? Dlaczego urodziliśmy się każde w swoim pokoleniu i spotkaliśmy się, i zakochaliśmy w sobie? Znów ten czas! Brutalny, bezlitosny czas! Linde-Lou – płakała. – Zajmij się mną, kochaj mnie tej nocy, tej naszej jedynej nocy! Nie chcę być silna, rozsądna, starsza z nas dwojga! Bo wcale nie mam takiego wrażenia, akurat teraz wydaje mi się, że jesteśmy równolatkami, ty tak dorosłeś, czuję, że mogę ci w pełni zaufać, tobie i twojemu dla mnie oddaniu.
– Oczywiście – zapewnił ją i znów w oczach zakręciły mu się łzy wzruszenia. – Nietrudno cię pokochać. O wiele trudniej przestać.
To proste wyznanie miłości odniosło znacznie większy skutek niż żarliwe zapewnienia.
– Ale musisz mi wszystko powiedzieć – poprosił. – Ja tak mało wiem, a chcę, żeby ci było dobrze.
Przyciągnęła jego głowę do swojej i płakała przytulona do jego policzka.
– Linde-Lou, Linde-Lou, nikt wcześniej nie chciał tego zrobić! To najpiękniejsze, co mogłam od ciebie usłyszeć!
Leżał w łóżku. Czuł dotyk nagiej skóry Christy.
Nie śmiał oddychać, napięcie wprost zapierało mu dech w piersiach.
Christa wiedziała, że jej pragnie, nie dało się tego nie zauważyć, ale wcale jej to nie peszyło.
Pocałował ją. Tak prawdziwie, a ona pokazała mu, jak można całować, by czuło się to w całym ciele. Szeptem wyznała mu, że nigdy nie ośmieliła się pocałować w taki sposób Abla. To dobrze. Linde-Lou zrozumiał, jak bardzo jego ukochana musiała być samotna. On się nią zajmie…
Gdyby tylko nie był tak podniecony, nie spieszył się tak bardzo! Przecież właśnie na tym etapie Abel ją zaniedbywał, myśląc tylko o sobie samym. On tego nie zrobi, chociaż jego ciało płonęło z tęsknoty, by już być w niej. Musiał czekać, nasłuchiwać, wyczuwać, być ostrożny i delikatny. Musiał ją zrozumieć. Christa była teraz onieśmielona, ponieważ poprosiła go, by zrobił coś, o czym pierwszy raz słyszał. Jej nie wolno się niczego wstydzić, nie teraz, kiedy jest razem z nim!
Całował ją jak najdelikatniej, pragnąc, by znów poczuła się przy nim bezpieczna. Zrozumiał jednak, że i ona jest podniecona. Właśnie szepnęła: „Poczekaj na mnie, Linde-Lou!”
Uczynił to, o co go prosiła. Nie było to ani trochę nieprzyjemne, przeciwnie, cudowne i jak najbardziej na miejscu. Gdy jej to wyznał, wyraźnie się rozluźniła.
Linde-Lou drżał na całym ciele.
Christa przyciągnęła go w górę.
– Linde-Lou, jeśli musisz… już teraz, to możesz. Potem spróbujemy znów… tak, żebym i ja…
– Nie, nie chcę…
Ale jej zaproszenie było zbyt kuszące. Ciało przestało go słuchać, dało się porwać nagłej, niepowstrzymanej fali.
O Boże, pomyślał. Czy naprawdę tak może być? Czy może być tak niesamowicie?
Już niemal w transie zorientował się, że Christa za nim nadąża. Sprawiała wrażenie równie zdumionej jak on. Uniesiony radością i ekstazą przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej. Przemknęła mu przez głowę triumfalna myśl, że Abel nie zdołał tego osiągnąć przez trzydzieści lat, choć i Linde-Lou nie poświęcił zbyt wiele czasu na grę wstępną. Wszystko potoczyło się znacznie szybciej, niż Linde-Lou i Christa się spodziewali, zrozumiał więc, że to on jej pomógł, on i siła ich miłości.
Wątpił, by Abel kiedykolwiek doprowadził ją do takiego stanu, nawet gdyby starał się o to przez wiele godzin.
Przyjemna, choć zabarwiona złośliwością świadomość!
Spoczywali w swych objęciach całkiem wycieńczeni.
– To jeszcze nie koniec – obiecał jej zdyszany.
Christa śmiała się.
– O, Linde-Lou, jestem taka szczęśliwa! Tak niezmiernie szczęśliwa! Dziękuję! Dziękuję ci, jedyna miłości mego życia!
Ujęła jego twarz w dłonie, pogładziła po włosach. Z oczu biła jej czułość.
– Te godziny spędzone z tobą… Móc to przeżyć… będę się nimi karmiła w przyszłości, najdroższy. Nie będę płakać, że znów cię utracę, lecz wspominać ten czas z radością.
– Ja także – szepnął, ale nie mógł zapanować nad drżeniem w kącikach ust. On nie chciał myśleć o przyszłości.
– Wiesz – powiedziała Christa. – Przypomniało mi się kilka wersów Runeberga. Bardzo pasują do moich myśli o tobie.
– Powiedz mi je!
Nie żalem ma żyć twe wspomnienie
nie tak jak to, które wkrótce należy zapomnieć.
Przyszłość cię opłacze
jak latem wieczór opłakuje dzień,
pełen radości, światła i pieśni,
z ramionami wyciągniętymi do jutrzenki
Ach, cóż za cudowna noc! Do świtu jeszcze tyle godzin, zresztą zabronili sobie o nim mówić.
Ta noc należała tylko do nich.