ROZDZIAŁ XIII

Wszyscy rzucili się w pogoń za Ghilem.

– Pójdę z wami – powiedział Marco. – Tam gdzie jest Gabriel, tam też znajdziemy Lynxa.

Tova jęczała zrozpaczona.

– Już prawie go miałem! – wołał Marco, zbiegając w dół zbocza za uciekającym Ghilem. – Jeszcze kilka słów, a jego moc zostałaby pokonana. Są tam!

Ghil wciąż był sam z Gabrielem, który nie przestawał krzyczeć, żeby naprowadzić przyjaciół na właściwy trop. Lynxa nigdzie nie było widać, prawdopodobnie chciał się najpierw upewnić, czy w pobliżu nie ma groźnego Marca.

– Zajmiemy się Ghilem – oświadczył Nataniel. – Ty się skoncentruj na Lynxie.

Znaleźli się na dole, na płaskim terenie, tutaj śnieżna zasłona zmieniła się w rzadko padające płatki. Nataniel biegł najszybciej, co Marco obserwował ze zdumieniem. Nataniel przemieszczał się jakby niesiony przez Powietrze i Ziemię. Nikt inny nie mógł wejść do Doliny. Ale Nataniel wyposażony był w niesamowitą siłę, dotychczas zdążyli poznać ledwie jej ułamek.

Wszyscy wyczuwali, że teraz się rozgniewał. Biegł jako pierwszy daleko przed nimi, wyprzedził nawet Marca. Wszak to jego bratanka porwała ta zła istota, a gdyby nadciągnął Lynx, chłopiec wkrótce trafiłby do Wielkiej Otchłani.

Potrafili zrozumieć rozpacz Nataniela, jego bezgraniczny strach, bo przecież dzielili z nim te uczucia.

Ghil odwrócił głowę i spostrzegł, jak blisko są już jego prześladowcy. Przyspieszył kroku, ale Gabriel bezustannie starał się ze wszystkich sił utrudnić mu ucieczkę.

– Pomóż mi! – ryknął Ghil w stronę równiny. – Złapałem go dla ciebie. Przyjdźże po niego!

Nataniel wkrótce dogonił kluchowatego Ghila. Rzucił się na potwora i powalił go na ziemię. Gabriel także upadł, z pewnością boleśnie się przy tym potłukł, ale Nataniel nie miał czasu się nim zajmować. Usiadł na Ghilu, przytłaczając go swoim ciężarem, poczuł bijący od niego odór brudu, popatrzył na ohydne oblicze i monotonnie zaczął odmawiać zaklęcia.

W każdym razie okazał wielką odwagę, pomyślała Tova, zwykle dość sceptycznie nastawiona do tajemniczych sił Nataniela. Ale teraz nie mogła go nie podziwiać.

Jednocześnie wydarzyło się coś niepokojącego. Pojawił się Lynx i natychmiast skierował ku bezbronnemu Gabrielowi.

Przyjaciele zdążyli już jednak dotrzeć na miejsce. Tova i Ian zajęli się Gabrielem, a Marco zawołał coś do Lynxa.

Lynx-Haarmann zatrzymał się przerażony.

Pozostali nie słyszeli słów Marca, bo z ogromną siłą rozbrzmiewały zaklęcia Nataniela. Na kilka sekund zapanowało zamieszanie, wreszcie jednak przyjaciołom udało się postawić Gabriela na nogi i mogli się zorientować, co się dokoła dzieje.

Lynx był unieruchomiony słowami Marca. Kompletnie oszołomiony wpatrywał się w niezwykłego potomka Ludzi Lodu, wypowiadającego zabójcze słowa.

Marco odgradzał przyjaciół od Lynxa i jasne było, że trzyma go w szachu tym, co mówi. Odległość między nimi była natomiast przerażająco mała, obawiali się, że zaraz wysunie się straszna macka.

Usłyszeli zaledwie końcówkę dłuższej wypowiedzi Marca:

– …przez cały czas wiedziałeś, że odcięta głowa Friedela Rothe leży owinięta w gazetę za piecem. Coś z nim zrobił, Haarmann?

Cóż to, na miłość boską, ma znaczyć? pomyślała Tova. Ledwie zauważyła, że zaklęcia Nataniela ucichły, a Ghil Okrutny przestał istnieć.

Z przełęczy dobiegł gwałtowny szczęk i zgrzyt, i przeraźliwe wrzaski. Zły Tan-ghil sforsował kolejną przeszkodę.

Nataniel przyłączył się do swych przyjaciół i otoczył ramieniem Gabriela.

Teraz wszyscy przysłuchiwali się słowom Marca.

– Ale przyłapano cię na gorącym uczynku z innym chłopcem – Księciu Czarnych Sal słowa z trudem przechodziły przez usta.

Lynx cofnął się o kilka kroków.

Marco ruszył za nim, ale nie zapominał o zachowaniu bezpiecznej odległości.

– Znów skazano cię na dłuższą karę więzienia. Za obrazę moralności. Do Hanoweru wróciłeś w roku tysiąc dziewięćset dziewiętnastym i wtedy zaczęły się twoje prawdziwe zbrodnie…

– Nie, nie – szepnął Haarmann, gestem starając się powstrzymać Marca. – Milcz! Milcz! Rozkazuję ci!

Uczynił ruch, jakby chciał dosięgnąć ich swoją macką, ale Marco nie miał dla niego litości i dalszymi informacjami sparaliżował jego wolę.

– Utrzymywałeś się z handlu mięsem na czarnym rynku, nie zawsze jednak dało się znaleźć mięso na sprzedaż i jak wszyscy inni, głodowałeś.

Lynxowi udało się jakoś zmusić nogi do biegu, rzucił się do ucieczki. Nataniel jednak okazał się szybszy. Zagrodził mu drogę i uczynił coś, na co Marco nigdy by się nie zdobył: zerwał umocowaną przy pasku paczuszkę z butelką jasnej wody i wyciągnął ją ku Lynxowi, który, schwytany w dwa ognie, natychmiast się zatrzymał.

– Zwabiałeś młodych chłopców pojedynczo do swego pokoju – nieubłaganie ciągnął Marco. – Wykorzystywałeś ich seksualnie w zamian za obietnicę schronienia na noc, jedzenia i…

– Nikogo nie wykorzystywałem! – zawołał Haarmann, oszalały z przerażenia. – Oni sami tego chcieli.

– Nie wszyscy.

Z przełęczy dobiegł odległy huk. Odwróciło to na moment uwagę wybranych, Lynx dostrzegł w tym swoją szansę i pobiegł jak najdalej od owych dwóch strasznych ludzi, stanowiących zagrożenie dla jego dalszej służby u Tengela Złego, który dał mu nowe życie. I właśnie to nowe wspaniałe życie także zawisło na włosku.

Chociaż jego niesamowita macka kurczyła się z każdym wypowiadanym przez tego czarnego słowem, Lynx wciąż zachował zdolność wysyłania wrogów do Wielkiej Otchłani. Gdyby tylko udało mu się podejść dostatecznie blisko, byłby w stanie pochwycić ich gołymi rękami. Problem polegał na tym, że do czworga nie mógł się zbliżać ze względu na tę śmiertelnie niebezpieczną wodę, jaką mieli przy sobie, a piątego, chłopca, strzegli, jakby był co najmniej ze złota.

Lynx w swej ograniczoności nie mógł pojąć, że ktoś, kogo się kocha, może być po stokroć cenniejszy od najszlachetniejszego kruszcu.

Lynx nie odczuwał miłości dla Tengela Złego, ale tylko dzięki niemu on, morderca z lat dwudziestych, mógł dalej żyć. A żyć chciał!

– Zostańcie tutaj! – nakazał Marco przyjaciołom. – Lynx to moja sprawa.

Usłyszeli, że biegnąc za Haarmannem nie przestaje wołać:

– A ci inni chłopcy czy młodzi mężczyźni, którzy zaginęli, Haarmann? Kości i czaszki znalezione w rzece? Szczątki pięćdziesięciu osób… Coś z nimi zrobił?

Rozległ się przeciągły, świdrujący wrzask Haarmanna. Zatkał uszy dłońmi, by nic więcej nie słyszeć.

Nagle Marco zorientował się, że łotr zmienił kierunek ucieczki. Nie biegł już do wnętrza doliny, lecz wzdłuż niej, zmierzając do przełęczy, gdzie znajdował się teraz Tengel Zły.

Dobrze, tam możesz iść, powiedział sobie w duchu Marco. To daleko. Bardzo daleko.

Chyba że…

Marco przestraszył się nie na żarty. Jeśli ten człowiek w istocie potrafi przemieszczać się w dowolny sposób, jest także w stanie w ciągu kilku sekund dotrzeć do Tengela Złego i być może u niego zaczerpnąć siły. Jeśli to właśnie tam było jej źródło.

Przez chwilę Lynx działał najwidoczniej w panice, pędził przed siebie na oślep. Wkrótce jednak mógł się ocknąć i wykorzystać swoje możliwości.

Ale dlaczego tego nie zrobił, osaczony przez Nataniela i Marca? Dlaczego wtedy nie zniknął? Nie przemieścił się gdzieś daleko?

Może już nie mógł?

Czyżby ujawnienie przez Marca szczegółów z jego przeszłości zadziałało i w taki sposób?

Marco nie był pewien, czy odważy się podejść blisko Lynxa. Rana na ramieniu przeraziła go. Nie wiedział przecież, ile zostało z macki.

Irytowało go, że nie może po prostu zaatakować przeciwnika, że musi trzymać się w odległości kilku metrów od niego, choć z łatwością już setki razy mógł dopaść go wcześniej.

Marco zdawał sobie jednak sprawę, bez fałszywych wyobrażeń o swej wielkości, że nie wolno mu przepaść w Wielkiej Otchłani. Za nic w świecie nie chciał się tam znaleźć, poza tym Ludzie Lodu wciąż go potrzebowali. Walka przeciwko Tengelowi Złemu zbliżała się ku końcowi i Marco był w niej absolutnie niezbędny. Ostateczny cios miał zadać Nataniel, lecz wiadomo było, że wybrany potrzebuje teraz wszystkich sojuszników, jacy tylko mogą przyjść mu z pomocą. Och, było ich ledwie troje! Na Gabriela szczególnie liczyć nie można, Ian też niewiele mógł zdziałać. Pozostawali Nataniel, Tova i Marco. Jak, na miłość boską, zdołają pokonać potężnego Tan-ghila?

Byleby tylko udało im się pozbyć Lynxa!

Byli już bliscy powodzenia.

Marco wciąż znajdował się w odległości kilku metrów za zbiegiem. Bez najmniejszego trudu utrzymywał dystans. Lynx zaczął wspinać się pod górę, Marco dzięki swej młodzieńczej sile i zwinności mógł zyskać nad nim przewagę.

Błyskawicznie wysunął się naprzód i zagrodził Haarmannowi drogę. Uciekający zbir natychmiast się zatrzymał.

– Wiele razy o mały włos cię nie odkryto, prawda? – bezlitośnie ciągnął Marco. – Tak jak wtedy, gdy spotkałeś na schodach sąsiada i nagły powiew zdmuchnął gazetę, którą przykryłeś niesione wiadro. Było pełne krwi, ale ponieważ znano cię jako handlarza mięsem, znów się wykręciłeś. Albo gdy jacyś rodzice spotkali syna twojej gospodyni, ubranego w wierzchnią odzież ich zaginionego dziecka.

Haarmann oddychał z wysiłkiem, oczy wychodziły mu z orbit ze strachu. Zerknął za siebie, sprawdzając, czy nie uda mu się uciec w dół, ale zrezygnował. Był wycieńczony, słowa Marca odebrały mu wiele z nadnaturalnej siły, w jaką wyposażył go Tengel Zły. Stawał się coraz nędzniejszym człowiekiem, takim jakim był niegdyś.

Marco z przerażeniem obserwował, w jaki sposób Lynx ogląda się za siebie. Nie zmieniał przy tym pozycji ciała, bez najmniejszego trudu obracał głowę do tyłu, tak jak potrafią tylko sowy.

Straszny widok.

Marco ośmielił się postąpić o parę kroków bliżej. W dolinie zapanował spokój, przestało wiać, a śniegowe chmury odsunęły się dalej, odsłaniając górskie szczyty.

Marco po raz pierwszy ujrzał dwa proste, strzeliste wierzchołki, oznaczające miejsce, w którym Tengel Zły ukrył swoje naczynie z wodą. Zobaczył też coś jeszcze: potworną jamę w ziemi, na którą wcześniej natknął się Gabriel. Z czeluści unosiły się opary i choć ziemię pokrywała cieniutka warstewka śniegu, widać było, że ma ona chorobliwą szaropomarańczową barwę.

Przyjaciół nie mógł nigdzie dostrzec, pocieszało go jednak, że znajdują się tak daleko od celu. Nie chciał, by zbliżyli się do tej potwornej okolicy, kiedy jego nie było przy nich.

Marco czuł się odpowiedzialny za swych ziemskich krewniaków.

Kiedy postąpił parę kroków ku Haarmannowi, ten cofając się potknął się o kamień i upadł.

Marco podszedł jeszcze bardziej. Patrzył na bezwzględnego zbrodniarza i nie mógł wykrzesać z siebie ani odrobiny współczucia dla niego.

Szyja…

Teraz to zobaczył. Wokół szyi zbira biegła pręga.

Marco przełknął ślinę, czuł się coraz bardziej nieswojo. Zastanawiał się, co też Tengel Zły uczynił, by przywołać tego potwora do życia, i kiedy to zrobił.

Przeciąganie czasu nie miało sensu, Marco musiał się rozprawić z Lynxem jak najszybciej.

Morderca usiłował się podnieść, lecz Marco nie miał litości. Jego gniew nie pozwolił uciekinierowi ruszyć się z miejsca.

– Przypomnieć ci schemat twego postępowania? Niezmiennie taki sam, bez żadnych odstępstw od reguły. Szedłeś wieczorem na dworzec kolejowy, żeby zwabić chłopca, którego uważałeś za przystojnego. Brzydkich i najbiedniejszych zostawiałeś w spokoju. Wybierałeś zawsze młodych ludzi w wieku od trzynastu do dwudziestu lat, nie mających żadnego punktu zaczepienia w życiu.

Łotr trząsł się teraz na całym ciele, uszy zasłonił dłońmi.

– Nie chcę tego słuchać, nie chcę – zawodził.

Marco bezlitośnie mówił dalej, nie zdając sobie sprawy z tego, że po policzkach płyną mu łzy na myśl o zbrodniach, których dopuścił się ten człowiek.

– W domu, w swoim pokoju, wykorzystywałeś chłopaka. Czy go gwałciłeś, czy też z własnej woli sprzedawał się za noc spędzoną w cieple i odrobinę pożywienia, nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Ale spełnienie dawało ci tylko stosowanie przemocy. Pamiętasz, co robiłeś?

Haarmann wrzeszczał, lecz nie z gniewu, tylko ze strachu, że oto magia imienia przestała działać i wkrótce zostanie unicestwiony.

– Trzymałeś ich za włosy – wołał Marco, a na jego twarzy malowała się rozpacz. – Przytrzymywałeś ich za włosy i przegryzałeś gardło. Dopiero wtedy osiągałeś zaspokojenie. Do tego momentu można cię było uważać za człowieka chorego, za żałosnego nędznika, który nie potrafi zapanować nad swymi żądzami. Ale różnisz się od innych zabójców, wiedzionych żądzą mordu. Być może da się również wytłumaczyć, że z głodu jadłeś ich ciała. W sytuacjach ekstremalnych można zetknąć się z kanibalizmem, ale występuje on nadzwyczaj rzadko. Reszty natomiast, nawet przy najlepszej woli, nie da się wytłumaczyć. Należące do twych ofiar rzeczy sprzedawałeś na czarnym rynku, a ciała oprawiałeś i handlowałeś nimi na targu jak mięsem!

Marco musiał kilkakrotnie głęboko odetchnąć, aby mówić dalej:

– To było wyrachowanie, Haarmann, i ono właśnie czyni z ciebie najnędzniejszego z nędznych. Zaszlachtowałeś w ten sposób pięćdziesięciu młodych chłopców, niektórzy z nich byli jeszcze dziećmi. Zrobiłeś to dla zysku, dla pieniędzy, w czasach kiedy wszyscy cierpieli wielką biedę.

Fritz Haarmann wydał z siebie jęk i skulił się. Magia imienia przestawała działać.

Ale Marco wciąż jeszcze nie miał zamiaru dać mu spokoju.

– Przez wiele lat trudniłeś się swym makabrycznym rzemiosłem. Ktoś z twoich klientów podejrzewając, że może to być ludzkie mięso, dostarczył próbki lekarzowi policyjnemu, a ten stwierdził, że to wieprzowina! Nie mogę pojąć, jak to możliwe!

Łajdak na to wspomnienie uśmiechnął się z triumfem, a wtedy Marca ogarnął taki gniew, że podszedł jeszcze bliżej. Gdyby Lynx miał teraz swoją mackę, los Księcia Czarnych Sal byłby już przesądzony.

– Kiedy cię w końcu złapano, w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym, jak zareagowałeś na proces? Potraktowałeś to jak przedstawienie, kuglarskie występy, w których odgrywałeś główną rolę! Grałeś przed publicznością, stroiłeś sobie żarty z tragedii tylu ludzi: tych, którzy stali się twymi ofiarami, ich rodzin i klientów! A sąd pozwolił ci brylować, to wprost niepojęte!

– Sąd trzymał moją stronę.

– O, nie. Ale wykazał w stosunku do ciebie niespotykaną pobłażliwość. Kiedy poskarżyłeś się, że na sali jest tak wiele kobiet, poproszono cię niemal o wybaczenie, że nie można zabronić im wstępu. Raz po raz pozwalano ci przerywać rozprawę wesołymi komentarzami. A gdy pewna biedna kobieta miała występować jako świadek, bliska obłąkania z żalu nad losem swego syna… Tak, ty się nudziłeś i poprosiłeś o cygaro. Pozwolono ci je zapalić!

Morderca zapomniał o swej obecnej sytuacji i uśmiechnął się z pogardą.

Marco pobladł z gniewu.

– Nie masz się z czego śmiać! Tu nie możesz liczyć na taką swobodę. Sądzisz, że mnie bawi to, że mam do czynienia z taką szumowiną, niegodną, by nazwać ją człowiekiem? Niedobrze mi się robi na twój widok, bo wiem, czego się dopuściłeś. Zostałem wychowany w czystości nie po to, by obnażać upadek człowieka.

Pulchna twarz Fritza Haarmanna sposępniała. Powrócił do doliny wysoko w górach Norwegii, zrozumiał, że jego sytuacja jest krytyczna.

Marco nie dawał mu ani chwili spokoju:

– Potem pisemnie przyznałeś się do winy, napisałeś wszystko to, co chciałeś. W twoim oświadczeniu pełno było szczegółów o tym, jaką rozkosz stanowiło dla ciebie mordowanie i zaspokajanie w ten sposób chorej żądzy.

Łotr zdał sobie sprawę, że oto jego drugie, w tak cudowny sposób odzyskane życie dobiega końca. Z krzykiem przetoczył się na bok, ale Marco natychmiast znów znalazł się nad nim.

– A potem? Wyrok… Gdybym nie wiedział, na co cię skazano, domyśliłbym się, widząc cię dzisiaj. Zostałeś ścięty. Wszyscy sądzili, że to twój koniec. Ale ty znów się pojawiłeś. Jak to możliwe, jak do tego doszło?

Fritz Haarmann nie miał zamiaru na to odpowiadać. Magia imienia przestała działać. Nie potrafił już pojmać Marca. Ale gdyby zdołał dotrzeć do źródła, z którego czerpał swoją moc, może nie wszystko byłoby stracone? Należało więc przeciągnąć czas.

Marco czuł się straszliwie zmęczony. Miał już wszystkiego dosyć, najchętniej skropiłby wroga jasną wodą. Niestety, pozostawało jeszcze kilka spraw, które należało wyjaśnić.

– Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o twojej formie życia – rzekł niechętnie. – I o Wielkiej Otchłani.

– Co otrzymam w zamian za informacje? – natychmiast ożywił się Lynx.

Marco patrzył na niego z obrzydzeniem.

– Nic. Nie mam zamiaru targować się z takim łajdakiem. Podnieś się! Staniesz twarzą w twarz z tym, którego przede wszystkim starałeś się zniszczyć.

Postawił swego więźnia na nogi i kazał iść przed sobą.

Przyjaciele czekali tam, gdzie Marco ich zostawił.

– Macie go – oświadczył Marco. – Jest już nieszkodliwy, utracił swoją moc. Zajmij się nim, Natanielu, nie mam już sił na niego patrzeć.

Marco odszedł na bok i przysiadł w pewnej odległości od grupy. Podciągnął kolana, oparł na nich łokcie i ukrył w dłoniach twarz, obezwładniony smutkiem.

„Nic co ludzkie nie jest mi obce”, pomyślał. Tego miałem się nauczyć w świecie ludzi i w Czarnych Salach. Ale czy ktokolwiek przewidział, że przyjdzie mi mieć do czynienia z czymś nieludzkim?

Pierwszy raz uznał, że dobroć i łagodność mogą być słabością.

Była to paradoksalna, gorzka do przełknięcia prawda.

Загрузка...